
Marta Byczkowska-Nowak: „Mam piętnastoletnią córkę, która jest synem” – mówi jeden z bohaterów twojej książki: „Jak wspierać transpłciowe dziecko”. Dlaczego uznałaś, że transpłciowość to temat na książkę?
Paula Szewczyk: Pamiętam, jakie wrażenie zrobiło na mnie pierwsze osobiste spotkanie z osobą transpłciową – to był materiał dziennikarski z 2016 roku. Wcześniej w ogóle nie widziałam takich osób w przestrzeni publicznej. Ta osoba miała za sobą kilka prób samobójczych; była to opowieść o głębokiej samotności wynikającej z braku akceptacji otoczenia. Uderzyło mnie wtedy potwornie, że zagadnienie mające tak ogromny, dramatyczny wpływ na czyjeś życie, jest praktycznie przemilczane w przestrzeni publicznej. A jeśli już się o nim mówi, to niemal wyłącznie źle.
Tamto wrażenie było na tyle silne, że zbudowało we mnie przekonanie, że trzeba dawać uwagę tym ludziom. Przez kolejne lata w pracy dziennikarskiej wracałam do tematu transpłciowości – śledziłam losy kilku osób, pojawiały się nowe historie, nowe twarze, nowe organizacje. Miałam poczucie, że coś się bardzo powoli zmienia, ale jednocześnie, że to wciąż za mało. Ta książka jest w pewnym sensie naturalną konsekwencją tej drogi.
Masz więc perspektywę niemal dekady. Jak zmieniło się w tym czasie społeczne postrzeganie tematu?
Na pewno wzrósł poziom wiedzy i akceptacji, co nie znaczy, że jesteśmy już w dobrym miejscu. To nie jest tak, że dziś wszyscy znają się na temacie, ale gdy pada hasło „transpłciowość”, przynajmniej wiadomo, o co chodzi. Pojawiła się też kwestia niebinarności, czyli kolejny poziom złożoności tej rozmowy.
Te zmiany następowały bardzo powoli. Gdybyśmy zajrzeli do prasy sprzed dziesięciu lat, zobaczylibyśmy określenia, których dziś nawet nie chcę powtarzać. Osoby transpłciowe były przedstawiane jako „dziwolągi”. Gdy zaczęły się pojawiać okładki, rozmowy, pokazywanie konkretnych ludzi i ich historii, okazało się, że osoby transpłciowe wyglądają tak jak my, mają takie same rozterki, emocje i marzenia. Kiedy wzrasta poziom widoczności, zwykle idzie za tym stopniowy wzrost akceptacji – co pokazuje, jak bardzo potrzebna jest reprezentacja.
Zmienił się też język. Powszechne kiedyś metafory w rodzaju „osoby zamkniętej w nieswoim ciele” czy „pomyłki Boga” dziś są coraz częściej kwestionowane. Ważne jest także to, że bohaterowie mojej książki występują pod imieniem i nazwiskiem. To nie są już anonimowe historie kogoś, kto prosi, by nie podawać danych. To również rodzice, którzy mówią wprost: moje dziecko jest transpłciowe.
Mówią, ale nie od razu! W książce wyraźnie pokazujesz proces, przez który przechodzi nie tylko dziecko, ale i rodzice, cała rodzina – rozmawiasz ze swoimi bohaterami wielokrotnie, w odstępie kilku lat. Z jakich etapów składa się ten proces?

