Dzięki ogromnemu zaangażowaniu osobistemu i prawie 300 milionom dolarów zainwestowanych w kampanię wyborczą Elon Musk stał się jednym ze współautorów listopadowego zwycięstwa Donalda Trumpa i jednym z najbliższych współpracowników byłego prezydenta.

Kierowany przez niego Departament Wydajności Rządowej od tygodni jest na ustach wszystkich ze względu na zwolnienia i cięcia, jakie przeprowadza w administracji federalnej. Na okładce magazynu „Time” znalazł się fotomontaż, na którym Musk siedzi przy Resolute Desk, prezydenckim biurku w Gabinecie Owalnym, co stanowiło oczywistą sugestię: to on rządzi krajem. Nie tylko jest najbogatszym, ale być może również najbardziej wpływowym człowiekiem na ziemi.

Jednak nad zgromadzoną przez Muska potęgą zaczynają się gromadzić czarne chmury. Na razie pojedyncze. Burza wydaje się odległa, dopóki prezydent trzyma jego stronę (a trzyma, we wpisie na Truth Social zapewnił nawet, że kupi sobie nową teslę, żeby podkreślić swoje zaufanie i poparcie dla miliardera). Ale może nadejść.

Tesla pod presją polityki

Tymczasem obrywa Tesla, najbardziej narażona na gniew konsumentów firma Muska. Z marki, która kojarzyła się przede wszystkim z innowacyjnością, stała się elementem skrajnie spolaryzowanego politycznego sporu. Zakup samochodu z charakterystyczną literą „T” na masce stał się rodzajem politycznego oświadczenia w USA.

Do 2024 roku po Teslę chętniej sięgali klienci sympatyzujący z demokratami. To zresztą nie dziwi, wyborcy Partii Demokratycznej przeważają w dużych aglomeracjach, gdzie zakup elektrycznego samochodu jest popularniejszy niż na prowincji. Elektryfikacja motoryzacji łączy się z ekologicznymi postulatami, bliższymi lewicy.

Jednak w ostatnich miesiącach sytuacja odwróciła się o 180 stopni. Teraz to republikanie dominują wśród nabywców Tesli. Zirytowani demokraci swoje tesle sprzedają, albo przynajmniej opatrują je informacjami, że kupili samochód, zanim świat poznał prawdziwe oblicze Elona Muska. W mediach społecznościowych można również znaleźć zdjęcia tesli z naklejonymi znaczkami innych marek, tak, by nie były rozpoznawalne dla osób mniej obeznanych z motoryzacją.

Takie działania mogą również być formą politycznej ekspresji, ale także próbą ochrony przed wandalizmem. W Oregonie salony Tesli zostały ostrzelane z broni palnej. W okolicach Bostonu podpalono kilka stacji ładowania należących do tej marki. W Kolorado kobieta rzuciła koktajlem mołotowa w cybertrucka zaparkowanego pod salonem. Zdarzały się również przypadki niszczenia nowych tesli za pomocą sprayu albo odkręcania kół. W wielu miastach przed salonami Tesli odbywają się protesty – oczywiście przeciwko działaniom samego Muska.

Wszystko to w czasie, kiedy Tesla ogłosiła pierwszy w historii spadek sprzedaży (w porównaniu rok do roku) i wyraźnie zaczyna tracić dystans do największego rywala na globalnym rynku samochodów elektrycznych, chińskiego BYD. Coraz gorzej wygląda sytuacja giełdowa spółki, która najpierw sporo zyskała (po tym jak Trump wygrał wybory, a Musk objawił się jako jedna z centralnych postaci nowej administracji), ale od wielu tygodni traci.

Traci na popularności również sam Musk. Przez wiele lat był znany przede wszystkim jako kontrowersyjny przedsiębiorca – człowiek podejmujący ryzykowne decyzje i porywający się na wielkie rzeczy, ale i osiągający spektakularne sukcesy. Gdyby nie on, Amerykanie nie mieliby dziś możliwości kontynuowania załogowej eksploracji kosmosu – jedyny lot realizowany przez firmę inną niż należący do Muska SpaceX skończył się spektakularną klapą. Astronauci byli zmuszeni pozostać na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej i czekać na rakietę… od SpaceX, żeby zabrała ich z powrotem.

Elon Musk bierze piłę. Ale piła się zacięła

Ostatnio jednak Musk, w swoich dziwacznych okularach i z piłą łańcuchową w ręku, przypomina raczej modelowy czarny charakter z jakiegoś komiksowego uniwersum. W czasie kampanii wyborczej obiecywał, że pomoże Trumpowi przywrócić wydajność rządu – zwolni leniwych urzędników i spowoduje liczone w bilionach dolarów oszczędności. Wnioskując z działań podjętych przez niego i jego (najczęściej młodych) współpracowników, wyobrażał to sobie na kształt rewolucji przeprowadzonej w Twitterze. Tam zaczął od drastycznej redukcji zatrudnienia, przywrócenia obowiązkowej pracy z biura i skasowania wszystkiego, co wydawało mu się zbędne (na przykład moderacji treści).

Pomysł na naprawę rządu był podobny. Niemal od razu prezydent Trump nakazał pracownikom federalnym powrót do biur. W przekonaniu Muska ludzie w domach nie pracują i dlatego samo zmuszenie ich by codziennie dojeżdżali do siedziby instytucji, w której pracują, zwiększy ich wydajność. Rozpoczął się też proces zmniejszania zatrudnienia – zamrożono nowe rekrutacje i wprowadzono system zachęt dla tych, którzy zdecydują się odejść dobrowolnie. Zaczęły się też regularne zwolnienia. Wreszcie, ludzie Muska zaczęli analizować działania kolejnych agencji federalnych, szukając dowodów na marnotrawstwo wydatków, bez których można by się obejść.

Szybko jednak się okazało, że na tych, którzy w ten sposób chcą reformować administrację federalną, czyhają liczne mielizny. Przede wszystkim dlatego, że administracja jest organizmem o wiele bardziej skomplikowanym, niż jakakolwiek firma, z którą Musk miał wcześniej do czynienia. Podejmowane decyzje mogą mieć liczne i czasem zupełnie niespodziewane konsekwencje. Na przykład: jeśli zaproponuje się możliwość odejścia z pracy wszystkim, bez wyjątku, oferując w zamian dodatkowe korzyści, to kto odejdzie pierwszy? Ci, którzy najmniej będą się obawiać poszukiwań nowego zajęcia – najlepiej wykwalifikowani.

Ale szybko pojawia się kolejne pytanie: kto może być zainteresowany zaangażowaniem wykwalifikowanych, rządowych specjalistów, którzy być może jeszcze niedawno mieli dostęp do dokumentów niejawnych i tajnych? Amerykański wywiad już potwierdził, że zarówno Rosjanie jak i Chińczycy już podejmują takie próby.

Miliardowe cięcia w budżecie

Kłopotów przysparzają również próby znalezienia olbrzymich oszczędności, które Musk obiecywał. Na stronie Departamentu Wydajności Rządowej możemy znaleźć informację, że szacowane oszczędności wynikające z działalności tej instytucji wynoszą już ponad 100 miliardów dolarów. Brakuje jednak szczegółów i nie wiadomo do końca, skąd wzięła się ta kwota.

Na stronie znajduje się również sekcja, w której wyszczególniono konkretne oszczędności, ale ich suma to zaledwie około 15 miliardów. A i to nie jest pewne, bo kiedy jakiś czas temu dziennikarze „New York Timesa” postanowili przejrzeć ową listę, wykryli błędy sięgające kilku miliardów dolarów i zespół DOGE był zmuszony zweryfikować domniemane oszczędności. A przecież Musk zapowiadał, że jego działania przyniosą budżetowi bilion dolarów.

Poszukiwanie oszczędności nie jest jednak łatwe. W zeszłym tygodniu General Services Administration (jedna z agencji prześwietlanych przez ludzi Muska, odpowiedzialna za wspieranie rządu federalnego w podstawowych działaniach, takich jak zakupy, administrowanie tysiącami budynków czy pojazdów), zapowiedziała, że zostaną wystawione na sprzedaż setki budynków federalnych, w tym siedziby departamentów czy siedziba FBI. Pozwoliłoby to najpierw zarobić amerykańskiemu państwu na sprzedaży, a potem ograniczyć koszty wynikające z obsługi tych nieruchomości. Ktoś jednak musiał zadać bardzo proste pytanie: kim będą nabywcy kluczowych nieruchomości w centrum stolicy, bo niedługo potem wszystkie waszyngtońskie budynki zniknęły z listy.

W ramach poszukiwania oszczędności zamrożono wszystkie codzienne wydatki agencji federalnych, poza tymi najbardziej kluczowymi. Taka pauza ma ułatwić audyt. Jednocześnie powoduje mnóstwo problemów: od prozaicznych – ktoś nie może kupić kawy albo spinaczy do biura, przez nieco poważniejsze – park narodowy nie może zapłacić za wywóz odpadów, po bardzo poważne: laboratoria odpowiedzialne za dopuszczanie leków na rynek wkrótce mogą przestać pracować, bo zabraknie im odczynników.

To wszystko zaś i tak nie prowadzi do celu, jaki Musk sobie wyznaczył. Cięcia rzędu biliona dolarów będą oznaczały, że administracja musi uderzyć w system opieki zdrowotnej albo system ubezpieczeń społecznych (który Musk nazwał niedawno piramidą finansową). To zaś będzie politycznie bardzo kosztowne, o ile w ogóle republikanie w Kongresie będą skłonni by na taki plan przystać.

Zwolnienia, opór i polityczne starcia

Na razie Musk jest twarzą zwolnień i chaosu. Badania Ipsos z drugiej połowy lutego pokazują, że jego notowania są znacząco gorsze niż prezydenta Trumpa – jedynie 34 proc. uważa, że wykonuje dobrą pracę, 49 proc. jest przeciwnego zdania. Przeciwko Muskowi i DOGE składane są kolejne pozwy. Wątpliwości budzi szeroki dostęp do informacji, jaki zapewnili sobie jego współpracownicy, ale także coraz bardziej widoczne konflikty interesów. Po niedawnej katastrofie rakiety Starship nad Florydą dochodzenia w tej sprawie zażądała FAA, organ nadzoru lotniczego, który obecnie… jest weryfikowany przez DOGE pod kątem wydajności.

Co więcej, doszło do głośnego sporu pomiędzy Muskiem a sekretarzem transportu Seanem Duffym, któremu podlega FAA. Duffy zarzucił ludziom z DOGE, że próbują zwalniać kontrolerów lotu, mimo kilku ostatnich katastrof lotniczych, w tym zderzenia samolotu pasażerskiego z wojskowym helikopterem, do którego doszło nad stolicą USA pod koniec stycznia. Musk zaprzeczył oskarżeniom i przestał obserwować Duffy’ego na X.

Spór ten stanowi jednak odbicie większego problemu: walki kompetencyjnej pomiędzy Muskiem a kluczowymi postaciami w nowej administracji. Kilka tygodni temu na polecenie Muska pracownicy administracji federalnej otrzymali krótkiego maila: wypisz w pięciu punktach, czym zajmowałeś się w ostatnich tygodniach. To polecenie wywołało gwałtowny sprzeciw w kilku departamentach i agencjach.

Nieco ponad tydzień później doszło do regularnej sprzeczki podczas spotkania gabinetu. Musk zaatakował sekretarza stanu Marco Rubio, że zwolnienia w jego departamencie idą zbyt powoli. Rubio się wściekł, a efektem było oświadczenie prezydenta Trumpa, że Musk pełni tylko rolę doradczą, a decydujący głos w sprawie zwolnień i cięć mają osoby kierujące poszczególnymi instytucjami.

Pozycja Muska wewnątrz administracji nieco zatem osłabła. Według prasowych relacji jego współpracownicy w DOGE zaczynają odczuwać skutki negatywnego wizerunku instytucji, do której się zgłosili. Biznesy Muska cierpią, a kolejne sprawy sądowe czekają na rozstrzygnięcie. Musk, który zawsze miał skłonność do ryzyka i (jak twierdzi jego biograf, Walter Isaacson) skłonność do prowokowania kryzysowych sytuacji, tym razem poszedł dalej, niż kiedykolwiek wcześniej. Wciąż nie jest przesądzone, czy to ryzyko mu się opłaci.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?

Udział
Exit mobile version