Nie było w minionych tygodniach wydarzenia, które wstrząsnęłoby publicystami „Do Rzeczy”, „Sieci” czy „Gazety Polskiej” bardziej niż ceremonia otwarcia igrzysk. Co takiego się wydarzyło w jej trakcie? I jak ów skandal należy interpretować? Co oznacza dla Polski, Europy i świata? Jak się po czymś takim otrząsnąć? Wreszcie: jak się z tym wszystkim łączy awantura wokół Babiarza interpretującego piosenkę Lennona? Odpowiedzi na te (i kilka innych) pytań szukam w prasie prawej i sprawiedliwej.
Igrzyska „utopione w ściekach i odchodach”
Rozpoczynam rekonstrukcję historyczną wydarzenia od felietonu Jana Pietrzaka opublikowanego na łamach „Sieci”. To właśnie od słynnego kabareciarza dowiaduję się, że „zdarzyło się coś paskudnego”. Co konkretnie? „Szaleństwo francuskich organizatorów spowodowało, że spartolono nam sportową przyjemność niespodziewanym incydentem ;artystycznym’, który okazał się żałosną szmirą”. O Boże! To musiało być coś naprawdę przerażającego… Boję się czytać dalej, ale nie mogę się poddawać, bo przecież chcę poznać Prawdę.
Okazuje się, że chodzi o „niby parodię epokowego dzieła Leonarda da Vinci”, która w istocie była „odrażającą karykaturą fundamentalnej opowieści chrześcijańskiej Ewangelii”. I to bez żadnego związku z „czymś godnym, inspirującym światową widownię”. Happening olimpijski, a w istocie profanacja „Ostatniej wieczerzy” to „dno estetyczne i moralne” oraz „obrzydliwość nie do pojęcia”. Zwłaszcza „w czasie trwających barbarzyńskich wojen, gwałtownych napięć społecznych”, gdy potrzeba nam szlachetnych olimpijskich idei, a tu Francuzi („francuski rząd”) topią te idee „nie w Sekwanie, lecz w ściekach i odchodach”.
(Interesujące, że analogicznej do Pietrzaka argumentacji, choć w obronie ceremonii otwarcia, użyły w felietonie na łamach „Polityki” pisarki Sylwia Chutnik i Grażyna Plebanek: „Jeśli nie jest w stanie połączyć nas sport, to co? W czasach, gdy nad światem krąży widmo Trumpa, kiedy na naszą codzienność rzuca cień Putin, warto się zastanowić, kto nas dzieli i po co”. I jeszcze: „Mamy nadzieję, że awantura o wieczerzę, do której zaproszono nie tylko heteryków, zyska wymiar dydaktyczny. […] Ceremonia miała pojednać ludzi w całej ich różnorodności. Dla tych, którzy nie chcą się żreć między sobą, może to być sygnał do wyciągnięcia ręki po zgodę”).
Co na to Jan Pietrzak? Modli się, by sami sportowcy „świetnymi wynikami zatarli przykre wrażenie niezawinionej przez nich inauguracji. I mnoży bolesne pytania: „Co się porobiło z Francuzami? Czy istnieją tam jeszcze reprezentanci wysokiej kultury? Gdzie się podziała bohema dbająca o styl tego miasta?”. Ale nie wszystko jest winą Francuzów, bo są i nasze, polskie, winy. A konkretnie „usunięcie z ekipy” Przemysława Babiarza za samo użycie słowa „komunizm”. Pietrzak: „Prymitywna cenzura, prostackie maniery, karczemne wrzaski… Pora na zmianę stylu, rodacy, by nie stoczyć się w stronę ogólnej ohydy!”.
Chcę myśleć, że pointa felietonu Pietrzaka to nawiązanie do „W stronę Swanna” Marcela Prousta, ale chyba przeceniam moce erudycyjne wstrząśniętego satyryka.
Rozpusta, pogarda i obrzydliwa arogancja
Przeskakuję na łamy „Do Rzeczy” i okazuje się, że z tą ceremonią otwarcia to nie było aż tak źle. Było dużo gorzej! Co się dzieje w tekście „Dlaczego progresiści szydzą z katolików” autorstwa Pawła Chmielewskiego (na co dzień publicysty PCh24.pl), to ja nawet nie… No, przydałby się tu jakiś Przemysław Babiarz, żeby to odpowiednio skomentować. Ale spróbujmy się z tym zmierzyć.
Chmielewski twierdzi, że inauguracja była „jawną kpiną z chrześcijan i naturalnego porządku”, a organizatorzy „wiedzieli, że będą bezkarni: chrześcijanie nie mają dziś na Zachodzie żadnej realnej reprezentacji politycznej, a część hierarchów Kościoła, robi wiele, by religię ośmieszyć”. Tego się zupełnie nie spodziewałem. Już na starcie czytamy o tęsknocie za ukaraniem twórców/bluźnierców, ale jeszcze bardziej zaskakuje szukanie winnych po swojej stronie.
Publicysta gratuluje organizatorom „sukcesu”: „dzięki bezprecedensowemu w historii tej imprezy prostactwu, chamstwu i wyuzdaniu zrobili wokół inauguracji gigantyczny szum. Trochę żal normalnych Francuzów, którzy muszą się dziś wstydzić za swoje liberalne 'elity'”. Chmielewski nie uważa jednak – jak Jean-Luc Melenchon – że spektakl był bezsensowną kpiną z chrześcijaństwa, gdyż celem procesu niszczenia chrześcijańskiej tradycji „jest po prostu chaos”. A tu mieliśmy – wypisuję z całości tekstu – i chaos, i „zło fetowane dla samego zła”, i destrukcję pełną „głęboko patologicznych scen”, i „poniżenie wyznawców Jezusa Chrystusa”, i „olimpijski festiwal ohydy”…
Dalej autor wykazuje, że ceremonia rzeczywiście dała wyraz wartościom republikańskim, tj. wolności, równości i braterstwu, bowiem zrodziły się one „z najgwałtowniejszej nienawiści i morza przelanej krwi”, a rewolucjoniści francuscy, na których wzorowali się później naziści, zadawali śmierć chętnie i na najbardziej barbarzyńskie i okrutne sposoby: „Słynny abażur z ludzkiej skóry znaleziony w niemieckim Buchenwaldzie to nic nowego. Już wcześniej rewolucjoniści we Francji robili spodnie ze skóry zdzieranej z zabitych chrześcijan w Wandei”. I jeszcze: „Źródłem francuskich zbrodni była wyrachowana nienawiść do wszystkiego, co święte”. Czy teraz już rozumiecie, o co chodziło w tej ceremonii? „Wolność, równość, braterstwo to tak naprawdę rozpusta, pogarda i obrzydliwa arogancja samozwańczych elit. Czyli dokładnie to, co widzieliśmy na inauguracji igrzysk”.
Państwo religijne albo katolików zetną na gilotynie
Ale najciekawsze znajdujemy w kolejnych akapitach tekstu Chmielewskiego. Otóż dostaje się tam różnym współodpowiedzialnym za trwający upadek Polski, Europy i świata. No a przynajmniej skończonym hipokrytom. Takim jak… Mateusz Morawiecki. Grzmiał on w social mediach o „obrzydzaniu” igrzysk przez queerowych antychrześcijańskich organizatorów. To chyba dobrze? Cóż z tego, skoro dopiero co głosował „za ustawą o finansowaniu z naszych podatków mrożenia ludzkich zarodków” i jeszcze przekonywał, że „zawsze to popierał”. Skandal!
Albo weźmy Elona Muska. Skrytykował inaugurację. Inspirują go nauki Chrystusa. No to chyba fajnie, co? Chmielewski: „Musk jest tak bardzo zajęty obroną chrześcijaństwa, że przed wypisaniem słów oburzenia na X.com zapomniał zmienić swoje zdjęcie profilowe, które przedstawia go w halloweenowej zbroi Bafometa, na której widnieje odwrócony krzyż”. Uuuuuu… Czyli Musk też diabeł.
Podpadł również abp Vincenzo Paglia (śmiał powiedzieć, że paryżanie obrzucili błotem „ideał braterstwa”, a już wiem, co to braterstwo u Francuzów realnie znaczy) czy bp Emmanuel Gobilliard, przedstawiciel Watykanu na olimpiadzie („tego samego Watykanu, który angażuje się za pontyfikatu Franciszka w umacnianie relatywizmu religijnego i błogosławienie par homoseksualnych”).
Chmielewski: „Oto obrońcy chrześcijańskiego ładu i porządku, obrońcy, którzy wyznają zarazem grzechy główne rewolucji: wypaczoną wolność słowa i granie satanistyczną symboliką (Musk); rzekome prawo do gwałcenia natury i niszczenia życia (Morawiecki); relatywizm religijny (Gobilliard)”. Przypominają oni wszyscy publicyście „Do Rzeczy” innego obrońcę chrześcijaństwa, 78-letniego Dominique’a Vennera, który w 2013 roku popełnił samobójstwo w ramach protestu przeciwko gejowskim małżeństwom i masowej imigracji. „Tak bardzo bronił krzyża, że aż popełnił grzech śmiertelny” – komentuje Chmielewski i nie zostawia suchej nitki na tego rodzaju niby chrześcijańskich konserwatorów rewolucji.
Autor w którymś momencie tak się rozpędza, że dostaje się również wszystkim bez wyjątku papieżom po Soborze Watykańskim II. O Franciszku nawet nie chce wspominać, ale nie są bez winy również Paweł VI, Jan Paweł II, a nawet Benedykt XVI. „Nasz papież” podpadł bardzo, bo przecież „w duchu religijnego relatywizmu organizował tak skandaliczne wydarzenia, jak spotkanie światowych religii w Asyżu w 1986 r.”.
Dzieje się w tekście Chmielewskiego mnóstwo, aż żal felietoniście, że musi lecieć dalej. Dostaje się tam księżom, biskupom i papieżom, dostaje katolickiemu wydawnictwu WAM, wreszcie – politykom i w ogóle chyba wszystkim mieszkańcom planety. Chmielewski nie może pojąć, dlaczego oburzamy się „idiotycznym spektaklem”, kiedy w tym samym czasie w całej Europie trwa „masowe dzieciobójstwo” (chodzi o aborcję nazywaną przez autora również „mordem prenatalnym”). I dlaczego przestaliśmy za aborcję karać? Dlaczego wciąż nikt nie skazał Nergala za bluźnierstwa? Dlaczego nie zamknięto warszawskiej restauracji, która „szydzi z Matki Bożej”? Czy to ma być „wolność”?!
Co robić? Co mogą zrobić Prawdziwi Chrześcijanie, a nie tacy hipokryci jak Morawiecki czy Musk? Przede wszystkim – odpowiada Chmielewski – nie wygra się z rewolucją, używając jej narzędzi: „Katolicy, którzy grają w grę liberalnej lewicy i roją sobie, że będą pokojowo koegzystować ze swoimi przeciwnikami, zostaną ścięci na gilotynie – prawdziwej, jak 200 lat temu, albo medialnej i społecznej, jak dzieje się to dzisiaj”. Sprawa jest więcej niż poważna. Chmielewski domaga się „państwowości szczerze opartej na chrześcijaństwie” i uznania, że „jest tylko jedno źródło wartości – Bóg”.
A wszystko to zainspirowane inauguracyjnym spektaklem w Paryżu. Niech ktoś doniesie Francuzom, że było warto. Oczywiście szczerze nie życzę panu Chmielewskiemu powodzenia z jego chrześcijańskim dżihadem, ale z uwagą będę się przyglądał jego dalszym wysiłkom w sprawie.
Odebrano nam Babiarza, uderzono we wszystkich kibiców
„Igranie z igrzyskami” to z kolei tytuł felietonu Aleksandra Nalaskowskiego w „Sieciach”. Dawno o panu profesorze nie pisałem, a przecież barwna to postać i nie mniej kolorowe pióro. To przecież Nalaskowski nazywał w jednym z felietonów osoby LGBT „wędrownymi gwałcicielami” (sprawa była głośna, ale została umorzona), w innym postulował zakładanie podsłuchów w sypialni Biedronia, w jeszcze innym – krytykował władze PiS-u za zbytnią pobłażliwość wobec „ideologii LGBT”. Co mu się udało wyciągnąć z igrzysk?
W skrócie: kiedyś to były igrzyska, dzisiaj nie ma igrzysk. Dopala się na naszych oczach „idea igrzysk olimpijskich, jakie znamy”. Dawniej: niesamowici herosi, sportowcy z powołania, niebywałe przeżycia. Dzisiaj: koszmarne otwarcie, a i same igrzyska „ogołocone ze swej atrakcyjności i doniosłości”. Musi też zastanawiać – pisze Nalaskowski – „wprowadzanie nowych dyscyplin, takich jak breakdance czy wspinaczka na ściance”.
Na tym nie koniec dramatów, jest przecież jeszcze sprawa Babiarza rozprawiającego się z Lennonem. Nalaskowski: „Odebrano nam Babiarza, a bez niego lekkoatletyka to już nie to samo. Idiotyczna decyzja władz neo-TVP uderzyła we wszystkich kibiców. Dlaczego nas zatem ukarano? Babiarz wszak tylko nazwał po imieniu kołchozową wizję świata serwowaną przez Lenonna. Eks-Beatles był anarchizującym komunistą, zepsutym artystą, któremu od sławy i forsy pomieszało się w głowie”. Zaorane. Brakuje tylko pochwały mordercy Lennona, ale możliwe, że redaktorzy „Sieci” wycięli. Na przykład z obawy przed pozwem krwiożerczej Yoko Ono, co już się przecież na ziemiach polskich zdarzało.
Nalaskowi twierdzi, że Lennon (skrajny nihilista, abnegat historyczny) stał się patronem tych igrzysk, więc nie dziwi go „obrzydliwa” wieczerza ani postać półnagiego fauna. „Sądzę, że ta oprawa to tylko przygrywka, aby do następnych igrzysk dopuścić transseksualistów po tranzycji, a nawet bez tranzycji. Może wystarczy deklaracja płci?” – zastanawia się prof. Nalaskowski.
Katastrofa paryska ku radości Rosji i Chin
Igrzyskami zajął się również na łamach „Do Rzeczy” Rafał A. Ziemkiewicz, który w tekście pod wymownym tytułem „Katastrofa paryska” pisze tak: „Nawet najbardziej zagorzali krytycy wulgarnego i dekadenckiego widowiska, które wpletli Francuzi w ceremonię otwarcia igrzysk olimpijskich, nie doszacowują rozmiarów katastrofy, którą to stanowi. Poza bluźnierstwem, obrazą dobrego smaku i ideologicznym obłędem, sprawa ma bowiem jeszcze jeden wymiar: geopolityczny. I mieć będzie, niestety, długofalowe skutki”.
No, ludzie kochani!… Już człowiek myślał – na podstawie innych prawicowych tekstów – że półnagie fauny, drag queens, bezbożny komunista John Lennon i pochwała francuskiej rewolucji, ale nie, mało. RAZ dobitnie wyjaśnia, co się wydarzyło w czasie inauguracji w Paryżu: otóż „w wojnie, którą prezydenci Chin i Rosji ogłosili przeciwko Zachodowi, dostali oni właśnie od Francji broń potężniejszą od hipersonicznych rakiet”. O co chodzi? Owszem, o niesmak, obrzydzenie i oburzenie również (RAZ: „obrazki z burdelu dla dziwadeł […] musiały wzbudzić obrzydzenie i sprzeciw”), ale przede wszystkim – wywodzi Ziemkiewicz – o publiczne okazanie „słabości i śmieszności dominującej niegdyś cywilizacji”.
Tak to, co (rzekomo) zobaczyli w czasie inauguracyjnej imprezy Rosjanie i Chińczycy oraz reszta świata rekonstruuje wstrząśnięty publicysta: „Ci, którzy byli kiedyś silni, którzy dominowali nad resztą świata, którzy resztę świata, w powszechnym przekonaniu, obrabowali i na tym kolonialnym rabunku zbudowali swój dobrobyt, patrzcie – doszczętnie w tym dobrobycie się zdegenerowali, zgłupieli, zatracili nie tylko dawną siłę i zasady, lecz także nawet elementarne poczucie zdrowego rozsądku i przyzwoitości. Widzicie? To tylko zgraja zdegenerowanych ciot. Aż prosi się tam jechać pogonić ich i odebrać ukradzione naszym przodkom bogactwa”.
Krótko mówiąc: „fantastyczny propagandowy prezent” dla wrógów Zachodu, którzy może się jeszcze chwilę temu wahali, czy najeżdżać i kolonizować Europę, ale po paryskiej ceremonii otwarcia nie mają już żadnych wątpliwości. Podobno Putin jest nawet zły, że weszli na tę Ukrainę, która – wszystko na to wskazuje – jest dużo mocniejsza od Europy i Stanów Zjednoczonych razem wziętych. Z rojeń Ziemkiewicza wynika pośrednio, że Francuzi powinni w czasie inauguracji prezentować broń, rakiety, czołgi i myśliwce, a nie wizję potwierdzającą w pe³ni zgniliznę i zepsucie Zachodu (o tej zgniliźnie i zepsuciu akurat RAZ wprost pisze).
Pointa? „Katastrofa paryska” – twierdzi Ziemkiewicz – najpewniej jest symbolicznym końcem stulecia, a może i całej zachodniej cywilizacji.
Co będzie w niedzielę?!
A więc – choć nie widziałem ceremonii otwarcia – wiem już wszystko. I jestem przerażony ukazaną mi Prawdą. Uczonymi interpretacjami prawicowych znawców Europy i świata. Zaproponowanymi mi konstatacjami. Apokaliptycznymi wizjami przyszłości i nie mniej radosnymi opisami tego, z czym zmagamy się tu i teraz. Masowa eksterminacja dzieci nienarodzonych. Zamknięcie ust Przemysławowi Babiarzowi, który powiedział na antenie słowo: „Komunizm”. Utopienie igrzysk w ściekach i odchodach. Patronat honorowy i pośmiertny tego komunisty, nihilisty, abnegata Lennona. Wreszcie: żałosne i tchórzliwe poddanie się bez walki wrogom Zachodu, z Rosją i Chinami na pierwszym planie.
Więc raz jeszcze: tak, jestem przerażony. I trzęsę się cały – niczym jakiś półnagi faun z nadwagą – na myśl, co też Francuzi pokażą nam w trakcie ceremonii kończącej igrzyska. A raczej: w czasie ceremonii zamykającej cywilizację zachodnią, Europę, Francję… A co, jeśli będzie to po prostu triumfalny przemarsz połączonych armii rosyjskich i chińskich?!
Grzegorz Wysocki. Od grudnia 2022 w Gazeta.pl. Wcześniej m.in. dziennikarz i publicysta „Gazety Wyborczej”, szef WP Opinie, wydawca strony głównej WP, redaktor WP Książki, felietonista „Dwutygodnika” i krytyk literacki. Autor wielu wywiadów (m.in. Makłowicz, Chwin, Wałęsa, Urban, Spurek, Gretkowska, Twardoch, Świetlicki), cyklu rozmów z wyborcami PiS-u czy pisanego od początku pandemii „Dziennika czasów zarazy”. Dwukrotnie nominowany, laureat Grand Pressa za Wywiad w 2022 (rozmowa z Renatą Lis). Od 2023 w kapitule Łódzkiej Nagrody Literackiej im. Juliana Tuwima. Prezes klubu szpetnej książki Blade Krki (IG: bladekruki). Nałogowo czyta papierowe książki i gazety oraz ogląda seriale. Urodzony i wychowany na Kaszubach, wykształcony w Krakowie, ostatnio porzucił Warszawę na rzecz Łodzi. Profil na FB: https://www.facebook.com/grzes.wysocki/