Marnie, lecz czy da się inaczej? Moim zdaniem, niestety nie. Nie wierzę w doniesienia, wedle których Trumpa zwerbowało niegdyś sowieckie KGB i dziś świadomie działa on na korzyść Rosji. Ta hipoteza ignoruje możliwości, jakimi dysponują służby specjalne i wymiar sprawiedliwości USA. Fakt, na jej gruncie wszystko „pięknie się układa” – ale właśnie taka jest uroda teorii spiskowych. Dają logiczne wyjaśnienia bez przekonujących dowodów. A tych, przypomnę, brak.

Wierzę natomiast, że przed objęciem urzędu Trump chciał wygasić wywołany przez Rosję konflikt – nie z humanitarnych, ba, nawet nie z geopolitycznych powodów, a z próżności. „Donald Wspaniały”, człowiek, który zakończył okrutną wojnę w Ukrainie; dla kogoś z ego amerykańskiego prezydenta taki wizerunek to godny cel.

Ale teraz chyba już nie o to chodzi…

Postawa Rosjan „na bezczela”

Nie wiem, czy to efekt zamierzony czy niechciany skutek paplaniny Trumpa, tak czy inaczej Waszyngton zaprosił Moskwę do rozmów w trybie bezwarunkowym. Co rozochociło Rosjan i pozwoliło im narzucić negocjacje w swoim stylu. A po prawdzie to jeszcze w sowieckim stylu, zakładającym wstępną eskalację żądań mocno ponad miarę. By zejście niżej, w toku toczonych rozmów, i tak przyniosło pożądany przez Kreml rezultat.

Jeśli ktoś spodziewa się ceny 100 dol., słyszy 200, to gdy zbije do 130 wciąż ma poczucie, że zrobił dobry interes – na tym prostym psychologicznym mechanizmie oparta była radziecka szkoła dyplomacji, za ojca której uchodzi Andriej Gromyko. Jej adepci dobrze wiedzieli, że nawet te 100 dol. to byłoby za dużo. W polskim języku potocznym o takiej postawie mówi się „na bezczela”.

No więc weszli Rosjanie do negocjacji „na bezczela”, w czym zawiera się jeszcze element niewiedzy i ryzykanctwa. Wszak Putin gra na ostro także dlatego, że jest przekonany o dobrej passie, jaka mu towarzyszy. Nie że już wygrywa czy że lada moment wygra – w te bajki na Kremlu nie wierzą. Wierzą za to, że wojskowe rozstrzygnięcie jest w zasięgu ręki, że jeszcze kilka miesięcy męczenia Ukrainy i ta opuści gardę. Stąd bierze się poczucie siły Putina z ostatnich miesięcy, wzmacniane symbolicznymi, jednak następującymi zdobyczami terenowymi. Tyle że te w lutym drastycznie wyhamowały – rosyjscy generałowie i żołnierze znów „nie dowożą”, znów zawodzą pokładane w nich nadzieje. Dość spojrzeć na sytuację wokół Pokrowska.

Ukraińcy krzepną, Moskale słabną, a Amerykanie jakby tego nie widzieli. Co ważniejsze, jakby zapomnieli o metodach sowieckiej dyplomacji. Z jakichś powodów – zapewne intelektualnej słabości trumpowskiej ekipy – są wobec Rosjan bezradni. Wciąż można mieć nadzieję, że grają nieudolnych, ale jeśli tak jest, ja – przyznam szczerze – nie rozumiem zasad tej gry. Oddawanie placu boju, by na niego wrócić z większą siłą, to stara wojskowa i dyplomatyczna strategia, lecz Amerykanie nawet nie podjęli wysiłku, by to oddawanie Rosjanom utrudnić – oni po prostu „na wejście” uciekli. Tak to przynajmniej wygląda.

Sposób na terminację Ukrainy

Czy to dziwne? I tak, i nie. Trump-wielki biznesmen – a więc i świetny negocjator – to bujda na resorach. Ów nowojorski deweloper więcej „utopił”, niż zarobił, bardziej grał multimilionera niż nim był. Świat dał się na tę kreację nabrać, stąd wygórowane oczekiwania wobec nowego-starego prezydenta USA. Aż przyszli bezczelni Rosjanie i po całości obnażyli niekompetencje Trumpa (i jego ludzi).

Być może w Waszyngtonie są politycy i urzędnicy gotowi uderzyć ręką w stół. Świadomi, czym jest potęga Stanów Zjednoczonych – sił zbrojnych i gospodarki – w konfrontacji z atutami słabej jak nigdy Rosji. Ale Trumpa – wiele na to wskazuje – w tym gronie nie ma. A to Trump podejmuje ostateczne decyzje.

A tenże Trump dał się nabrać na rosyjskiego „bezczela”. Uznał, że stanął pod ścianą i niewiele może zrobić. Bo Rosjanie zaproponowali deal, który zostawia im nie tylko to, co zdobyli w Ukrainie, ale daje też sposobność do rozłożonej w czasie terminacji ukraińskiej państwowości. Słaba armia, brak zewnętrznych gwarancji bezpieczeństwa, brak reparacji i sensownego programu odbudowy – takiej Ukrainy chcą Rosjanie. Ba, Moskwa zażądała znacznie więcej – rewizji dotychczasowej polityki bezpieczeństwa w Europie, m.in. wycofania amerykańskich wojsk ze wschodniej flanki i ograniczenia uprawnień NATO na tym obszarze.

Wciąż paplanina czy już zmiana agendy?

Gdyby Trump był twardym negocjatorem, odesłałby Putina w diabły. Rosjanie by wrócili, już z mniejszą liczbą żądań. Nadal dużą, wszak szkoła Gromyki zobowiązuje. Znów należałoby ich „spuścić po kiju”. Potem znów, i znów, aż wreszcie by się urealnili; ostatecznie to nie są głupcy, zasadniczo wiedzą, na czym stoją. Tyle że taki scenariusz oznaczałaby wielomiesięczne podchody, a Trump tak ustawił sytuację (takie obietnice złożył), że potrzebuje pokoju na szybko.

Jak wyjść z twarzą z tego ambarasu? Ano można „dojechać” Ukrainę – co też amerykański prezydent czyni od kilku dni z zatrważającą konsekwencją. Najpierw rzucając na stół iście złodziejską umowę, wedle której Ukraina oddałaby Amerykanom swoje złoża naturalne o wartości 500 mld dolarów. Bez żadnych gwarancji bezpieczeństwa. Gdy Wołodymyr Zełenski taką „propozycję” odrzucił, Trump nazwał go dyktatorem, a Ukrainę obarczył winą za wybuch wojny. To już nie wygląda na paplaninę, a na zmianę agendy. Po co? „Ano wicie-rozumicie”, rzeknie za jakiś czas Trump. „Starałem się, chciałem, byłem blisko, dogadany z Putinem; niewiele brakowało i wojna by się skończyła. Ale ci Ukraińcy, ten Zełenski…”. „Ta zła Europa…”, to kolejny element trumpowskiej narracji. „Nie chcą, to odkładam ręce, są inne wyzwania, by znów uczynić Amerykę wielką…”.

Gra o życie, a nie koncert życzeń

Skutki? Ano wojna będzie trwać, wszak Ukraina nie zawrze pokoju „po trumpowemu”. Nie przyjmie poniżających reguł, nie zrezygnuje z ziem, zasobów, aspiracji i niezależności, tylko po to, by amerykański prezydent mógł chodzi w glorii zbawcy.

Nie zapominajmy, że Ukraińcy mają za sobą doświadczenie porzucenia przez USA. Działo się to na przełomie lat 2023-2024, przez niemal pół roku. Nieruchawy Joe Biden miał w tym swój udział, ale zasadniczo był to efekt działań Trumpa i jego „szabel” w Kongresie, podkreślmy dla porządku. Skutkiem wstrzymania amerykańskiej pomocy był m.in. kryzys amunicyjny ukraińskiej armii, co musiało i miało przełożenie na działania polityczne i dyplomatyczne Kijowa. Ten z większą uwagą zwrócił się ku Europie – Niemcom, wszak to największa gospodarka na kontynencie, ale także m.in. ku Czechom, których inicjatywa zakończyła amunicyjny głód ZSU.

Powrót Stanów do gry, wiosną 2024 roku, przywitano nad Dnieprem z ostrożnym optymizmem, przy świadomości, że Ameryka to „kapryśna dama”. Jednak ani wcześniej – choć poczucie porzucenia przez USA było wśród Ukraińców powszechne – ani później nikt nie myślał o tym, żeby się na Stany obrażać i kazać im iść w cholerę. W Ukrainie wiedzą, że trzeba grać na wielu fortepianach. Muzyka z tego amerykańskiego robi największe wrażenie, ale jeśli go zabraknie, są jeszcze inne instrumenty. Muszą być, wszak to gra o życie, a nie koncert życzeń.

Coś niezbędnego w walce o przetrwanie

A Europa nie zaakceptuje układu pokojowego, na którym skorzystają jedynie USA i Rosja, i którego skutkiem będzie wzrost ryzyka rosyjskiej agresji. Możemy się zżymać na opieszałość europejskich przywódców, ale kurs na dalsze wspieranie Ukrainy jest faktem, podobnie jak gotowość do dalszego ekonomicznego „dojeżdżania” Rosji. Nie dalej jak dziś ogłoszony zostanie kolejny unijny pakiet sankcji, niezwykle dotkliwy dla Moskwy.

Co niesie też nadzieję. Bo jak już pisałem – Putin znów przeszacował możliwości własnej armii. O sytuacji gospodarczej Rosji pisaliśmy w Interii wielokrotnie, poprzestańmy więc na stwierdzeniu, że jest coraz gorsza. Czy przetrwa połącznie ukraińskiej determinacji oporu i siły europejskiej ekonomii? Dłużej niż kolejnych kilka miesięcy? Można mieć co do tego uzasadnione wątpliwości.

Zwłaszcza że nawet jeśli Trump ogłosi, że USA „odkładają ręce” od Ukrainy, wcale nie musi to oznaczać całkowitego wycofania wsparcia. Jeśli w Waszyngtonie uchowają się jacyś sensowni ludzie, można założyć, że zadbają (przekonają do tego prezydenta), by Stany miały narzędzia nacisku na Kijów. By je mieć, wciąż trzeba coś Ukraińcom dawać. Coś niezbędnego w ich walce o przetrwanie.

Udział
Exit mobile version