Profesor Michael Clarke, brytyjski badacz związany z King’s College London i think tankiem Royal United Services Institute, opublikował na łamach „The Sunday Times” artykuł poświęcony ukraińskiej ofensywie w obwodzie kurskim. Analityk zauważa, że ruchy Kijowa zaskoczyły nie tylko Moskwę, ale również sojuszników w Waszyngtonie. W całej operacji dostrzega ponadto wpływy Wołodymyra Zełenskiego i zauważa, że od miesięcy tajemnicą poliszynela były naciski ukraińskiego prezydenta na przeprowadzenie letniej ofensywy.

Zobacz wideo Brudziński straszy wojną z Rosją i bronią atomową u naszych bram

Ofensywa w Kursku „odważną i ryzykowną” strategią Zełenskiego. „Zachód nie wyraziłby zgody” 

„Zełenski desperacko próbuje odwrócić narrację, że Ukraina przegrywa wojnę. Sukcesy na Morzu Czarnym i przeciwko siłom rosyjskim na Krymie nie zwróciły uwagi świata, a armia jego państwa wciąż jest powoli, ale nieubłaganie wypychana z terytoriów wschodniej Ukrainy” – pisze prof. Clarke. Ocenia, że w odpowiedzi na ten stan rzeczy prezydent Ukrainy zdecydował się na obranie „odważnej i ryzykownej” strategii.

Atak na obwód kurski to pierwsza faktyczna inwazja zewnętrznej siły na terytorium Rosji od 1941 roku. Zdaniem prof. Clarke’a obrazy z obwodu kurskiego wywołają tym samym szok u rosyjskich obywateli i mogą mieć efekty, którym Kreml nie da rady zapobiec. Jednocześnie wywołać może jednak obawy po stronie sojuszników, zaniepokojonych wykorzystaniem sprzętu NATO do bezpośredniego ataku na cele po rosyjskiej stronie granicy. „Gdyby ukraińscy przywódcy z wyprzedzeniem poprosili Zachód o zgodę, nie otrzymaliby jej. Więc po prostu poszli naprzód” – zauważa analityk.

Kijów „poważnie podchodzi do sprawy”, ale może osiągnąć tylko ograniczone cele

Prof. Clarke znajduje najbliższy odpowiednik ukraińskiego ataku w amerykańskim lądowaniu w Inczon w 1950 roku podczas wojny koreańskiej. Zauważa jednak, że choć tamta operacja miała na celu odwrócenie losów całego konfliktu, obecne działania Kijowa mogą osiągnąć wyłącznie ograniczone cele. Należy do nich nie tylko wysłanie sygnału Moskwie, ale też odciągnięcie rosyjskich żołnierzy od ich własnej ofensywy i zatrzymanie ich postępów na terytorium ukraińskim. „Jak dotąd wszystko wskazuje na to, że Kijów poważnie podchodzi do sprawy. To nie jest nalot lekkiej piechoty na zasadzie – wejdź, uderz i wróć do domu w ciągu 72 godzin” – zauważa analityk.

W obwodzie kurskim działają znaczne siły 22. i 88. Brygady Zmechanizowanej oraz 80. Brygady Desantowo-szturmowej. To doświadczone formacje, które liczą od 6 tys. do 10 tys. żołnierzy. Jednocześnie operacja została poprzedzona atakiem elektronicznym, który oślepił siły broniące granicy oraz unieszkodliwił rosyjskie drony. Na zajęte obszary wprowadzono znaczne ilości sprzętu wojskowego, w tym pojazdy inżynieryjne, sprzęt do usuwania min, wyrzutnie rakiet i naziemne jednostki obrony powietrznej. „Ukraińska armia najwyraźniej zamierza pozostać i bronić się w stworzonej enklawie, która może być jeszcze dodatkowo wzmocniona” – ocenia prof. Clarke.

Ukraina wygrywa pierwsze rundy bitwy. O sukcesie zadecyduje cena, jaką będzie musiała zapłacić Moskwa

W ocenie brytyjskiego analityka ukraińskie siły zdają się wygrywać pierwsze rundy tej bitwy. Ponownie podkreśla jednak, że w przeciwieństwie do lądowania w Inczon, nie wystarczy to do odwrócenia losów wojny. Z czasem zapewne da o sobie znać przewaga liczebna Rosjan, a kryterium sukcesu Kijowa stanie się to, jaką cenę Moskwa będzie musiała zapłacić za odzyskanie swoich terytoriów. „Jeśli walka będzie długa, a cena wysoka, siły ukraińskie mogą odnieść znaczące korzyści gdzie indziej” – zauważył prof. Clarke.

Nie bez znaczenia pozostają również korzyści polityczne, a więc wpływ ofensywy na nastroje Kremla. Działania Ukrainy mogą bowiem zasiać ziarno niepewności nawet w kręgach Putina i rozbudzić wątpliwości rosyjskich elit dotyczące kosztów konfliktu.

Udział
© 2024 Wiadomości. Wszelkie prawa zastrzeżone.