– Ciągle brakuje nam długofalowego myślenia. W kategoriach: Spotykamy się, planujemy coś na 40 lat, decydujemy, a kolejny rząd będzie kontynuował. U nas, każdy kto obejmuje władzę, wywraca stolik i zaczyna cały proces od podstaw – przekazał Interii prof. Mariusz Czop, hydrolog z Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie.

Jak mówi Interii naukowiec, potrzeba zmiany myślenia wśród rządzących. – Trzeba założyć, że idziemy w kierunku katastroficznym. Zmienić zasady przygotowywania się na zmiany klimatyczne. Katastrofy ciągle dzieją się w Polsce, ale nie wyciągamy z nich wystarczających wniosków – stwierdza naukowiec.

Powódź 2024 r. „Niewiele można było zrobić”

Po „powodzi tysiąclecia”, kraj cierpiał już w 2010 r., a jedną z największych tragedii związanych z nieokiełznaną wodą przeżywamy ponownie dzisiaj. Opolszczyzna i Dolny Śląsk znowu znalazły się pod wodą. I znów powódź wyrządziła gigantyczne szkody. Dlaczego? Co poszło nie tak?

Kiedy pytamy ekspertów o postępy w ochronie przeciwpowodziowej południowo-zachodniej Polski, najczęściej wskazują trzy osiągnięcia: Zbudowano kanał ulgi Odra-Widawa dla Wrocławia, wielki zbiornik przeciwpowodziowy Racibórz Dolny, a także udało się odsunąć od rzeki wał w Tarchalicach. Nasi rozmówcy, jak jeden mąż, wskazują jednak, że to za mało. Kto mógłby zrobić więcej?

Zbiornik w Raciborzu/Łukasz Kalinowski/East News

Za gospodarkę wodną odpowiadają Wody Polskie. Ale wcale nie zamierzają brać winy za powódź na siebie. W ramach obrony, spółka podaje, że przez ostatnie trzydzieści lat wykonano ponad 20 poważnych prac na łączną kwotę blisko 3 mld zł. Przykłady?

Bezpośrednim efektem powodzi z 1997 roku było m.in. to, że dość szybko zbudowano takie obiekty jak węzeł kozielski w Kędzierzynie-Koźlu, powstały poldery przeciwpowodziowe Buków, dokończono budowę jazu klapowego Rogów na rzece Odrze, dokończono też budowę Kanału Ulgi w Opolu. Po powodzi w 2010 roku (która miała nieco mniejszą skalę – red.), do listy można dodać jeszcze kilka inwestycji.

Chociaż rządzący – zarówno z samorządów jak i z gmachu przy Al. Ujazdowskich w Warszawie zapewniają, że są lepiej przygotowani na powódź niż przed laty, obrazki z telewizji nie kłamią. Wielka woda znowu pokonała ludzi. I znów wyglądamy na bezradnych.

– Na Dolnym Śląsku niewiele można było zrobić. Kiedy utracono kontrolę nad wałami wiedziałem, w którą stronę to pójdzie – mówi nam prof. Mariusz Czop. – Na tę katastrofę składają się błędy i mikrobłędy. To one powodują, że nie jesteśmy w stanie tej wody opanować – dodaje. Naukowiec wskazuje, że w 2024 r. dysponujemy lepszą technologią niż pod koniec lat 90.

Słowem: Pogodę można przewidzieć. Zdawałoby się, że to oczywista teza, jednak polskie miasteczka na Dolnym Śląsku i Opolszczyźnie zalała wielka woda. A państwo nie potrafiło zareagować.

– Już tydzień temu było wiadomo, na co musimy się przygotować i co się wydarzy – mówi w rozmowie z Interią Krzysztof Smolnicki, wrocławianin, hydrogeolog, prezes fundacji EkoRozwoju. Chociaż chwali inwestycje, które udało się przeprowadzić w ostatnich latach, nie ukrywa: – Każda bywa zawodna, co widać na przykładzie Stronia Śląskiego i przerwanej tamy.

Stronie Śląskie po przejściu wielkiej wody

Stronie Śląskie po przejściu wielkiej wody/Wojciech Olkuśnik/East News

Powódź 2024. Opieszałość, problemy z pieniędzmi i zaniedbania

Podczas powodzi 2024 r. jest tak źle, że już w trakcie kataklizmu rządzący zaczęli bić się w piersi. Jednym z pierwszych polityków, który powiedział o potrzebie zmian, był wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz z PSL. W programie „Graffiti” Polsat News mówił tak: – Zawsze może być lepsza koordynacja działań. Trzeba też będzie podjąć trudne decyzje o budowie zbiorników, w oparciu o przesłanki, a nie oczekiwania z czasu spokoju.

Zapewnienia polityków, jak zwykle, brzmią obiecująco. Tyle w sferze deklaracji. Jak działania władz na przestrzeni ostatnich lat oceniła NIK? Chociaż większość kontroli odbywała się w pierwszej połowie drugiej dekady XXI tysiąclecia, wnioski i historia wciąż dają do myślenia.

Jeszcze w 2007 r. za czasów rządów Jarosława Kaczyńskiego, Polska pożyczyła od Banku Światowego 140,1 mln euro na ochronę przeciwpowodziową tylko w dorzeczu Odry. Do tego 209,4 mln euro na inwestycje mające chronić ludzi. Całkowity koszt zabezpieczenia przeciwpowodziowego sięgnął 505 mln euro.

W czerwcu 2013 r. NIK alarmowała, że realizacja programu, który ma zabezpieczyć dorzecze Odry, idzie zbyt opieszale. Główne problemy? Utrzymanie wałów – często wiekowych, gospodarowanie i przegląd rzek, inwestycje w systemy budowli i urządzeń hydrotechnicznych, a przede wszystkim zakaz budowy nowych osiedli na terenach zalewowych. O podobnych problemach słychać także dzisiaj.

Ciągle brakuje nam długofalowego myślenia. W kategoriach: spotykamy się, planujemy coś na 40 lat, decydujemy, a kolejny rząd będzie kontynuował. U nas, każdy, kto obejmuje władzę, wywraca stolik i zaczyna cały proces od podstaw

~ prof. Mariusz Czop, hydrolog z Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie

„Stan wałów przeciwpowodziowych jest wciąż zły. Podczas sprawdzania odpowiedzialnych za stan wałów regionalnych zarządów gospodarki wodnej i odpowiednich struktur w ramach samorządów województw, kontrolerzy stwierdzili, że administrowane przez nie umocnienia mogą zagrażać bezpieczeństwu. Po analizie dokumentów dotyczących ponad 3,5 tys. km wałów okazało się, że 1,6 tys. km znajduje się w złym lub fatalnym stanie” – można czytać w opracowaniu przygotowanym przez NIK dekadę temu.

Niepokojący jest także raport NIK dotyczący badania sprawozdania finansowego Projektu Ochrony Przeciwpowodziowej w Dorzeczu Odry i Wisły. Jest zdecydowanie aktualniejszy, bo dokument ujrzał światło dzienne 30 lipca tego roku. 

Co ciekawego można w nim wyczytać? Chociażby to, że Wody Polskie zawyżyły kwotę faktycznego wykorzystania środków z Banku Światowego o blisko 725 tys. euro. Ale pieniądze to tylko wierzchołek góry lodowej. Prawdziwym problemami są wydłużanie w czasie realizacji inwestycji i… opóźnienia w opłatach.

Według stanu na dzień 5 marca 2024 r. spośród 22 zadań objętych planem zamówień, aż 21 miało przedłużoną datę zakończenia realizacji, w tym dla 15 zadań przesunięcie tego terminu wynosiło od 24 do nawet 52 miesięcy” – stwierdzają kontrolerzy. „Należy przy tym wskazać, że od zakończenia ubiegłorocznej kontroli NIK doszło do dalszego wydłużenia terminów, gdyż dla 18 zadań przesunięto terminy ich realizacji od czterech do 24 miesięcy” – czytamy.

Jak się okazuje, leży też bezpośrednie przygotowanie poszczególnych samorządów do potencjalnego zagrożenia. Chodzi m.in. o plany operacyjne zapobiegania powodzi na danym terenie. Stworzenie takiego dokumentu zajmuje niektórym samorządom nawet… 19 lat (gmina Dwikozy, woj. świętokrzyskie – red.)!

Lewin Brzeski

Lewin Brzeski/ Andrzej Iwanczuk/East News

„Działania organów administracji publicznej nie sprzyjały prawidłowemu zagospodarowaniu wód opadowych i roztopowych na terenach zurbanizowanych (…) Pomimo obserwowanych zmian klimatu i systematycznego obniżania się w Polsce poziomu wód gruntowych nie opracowano jednolitej strategii dotyczącej problematyki zagospodarowania wód pochodzących z opadów atmosferycznych” – opisano w kontroli NIK dot. zagospodarowania wód opadowych i roztopowych na terenach zurbanizowanych z grudnia 2020 r.

Powódź jak powódź? „Zawsze może nas zmieść”

Zarówno politycy jak samorządy i państwowe spółki zrobią wszystko, żeby zrzucić z siebie winę za powódź. Zresztą, nie można przecież powiedzieć, że państwo zupełnie nic nie zrobiło. Nawet kiedy posłowie PO i PiS przerzucają się odpowiedzialnością za to, kto sprzeciwiał się budowom zbiorników retencyjnych na zalanych terenach. Pozostaje pytanie: Czy przed katastrofą dało się obronić?

Plan był następujący: W przebiegu rzeki Białka Lądecka miało powstać pięć zbiorników, na Nysie Kłodzkiej kolejne dwa i następne dwa na rzece Ścinawka. Wszystko po to, aby chronić Kotlinę Kłodzką przed powodzią. Za inwestycje odpowiadały Wody Polskie, a pieniądze na budowę pochodziły z Banku Światowego (1,5 mld. Zł).

Żeby wybudować dziewięć zbiorników należało wysiedlić 1200 osób. Przeciwko temu protestowała część mieszkańców. Wsparła ich także obecna wicemarszałek Sejmu Monika Wielichowska z PO oraz ówczesna minister edukacji w rządzie PiS Anna Zalewska. Ta pierwsza złożyła interpelację poselską na podstawie argumentów przeciwników budowy zbiorników. W mediach społecznościowych pisała, że Wody Polskie wyrzucają pieniądze w błoto. Ta druga, tłumaczyła, że jako lokalna posłanka musi stać po stronie mieszkańców.

Ostatecznie mieszkańcy dopięli swego. Kiedy teraz przyszła wielka woda, politycy zaczęli się przerzucać odpowiedzialnością. 

– Nawet gdybyśmy wydali miliardy miliardów, to i tak może przyjść takie zdarzenie pogodowe, które nas zmiecie. Przynajmniej jednak będziemy mogli zabezpieczyć się przed mniejszymi. Czekają nas nowe wyzwania – podkreśla hydrolog z krakowskiego AGH. – Nie możemy przewidzieć powodzi, która zmiecie to wszystko. Nie jesteśmy w stanie wszystkiego przewidzieć i zapewnić każdego, że będzie miał najlepsze życie. Przyroda jest nieprzewidywalna. Może być tak, że przy całej dostępnej technice, całej dobrej woli, może być różnie – dodaje prof. Czop.

Można natomiast minimalizować ryzyko. By tak się stało, rzeczywiście potrzebne są kolejne inwestycje. Eksperci, z którymi rozmawiamy, zwracają jednak uwagę, że wielkie projekty to nie wszystko.

Wszyscy koncentrują się na tym co jest najbardziej tragiczne i widowiskowe, czyli Głuchołazach, Nysie, Stroniu Śląskim. W górach woda spada szybko i stwarza zagrożenie. I o tym się mówi, nikt jednak nie wspomina o dziesiątkach małych dopływów Odry czy rowach melioracyjnych, z których spływa woda. Dlaczego wzdłuż ich biegu nie można zamontować małych zastawek, tak aby zatrzymywały wodę choćby na kilka dni? – pyta retorycznie Smolnicki.

Hydrolog z Wrocławia podaje bardzo konkretny przykład, w którym mała, ale mądrze przeprowadzona inwestycja przynosi podobne efekty, co wielki projekt.

– W zeszłym roku na rzece Stobrawa, prawobrzeżnym dopływie Odry, za 300 tys. zł uruchomiono system zastawek, które piętrzyły wodę w rowie melioracyjnym. Rolnicy wiedząc, że idzie woda, opuścili je. Dzięki temu udało się przejąć więcej wody, niż w zbiorniku kluczborskim, który kosztował 50 mln zł – opowiada rozmówca Interii. Smolnicki dodaje, że takie małe systemy nie są tak spektakularne jak np. zbiornik w Raciborzu, ale są równie ważne.

Zbiornik Racibórz spłaszcza falę, przez to fala z Odry nie nakłada się na falę z Nysy, tak jak to miało miejsce w 1997 roku. Jednak spłaszczenie fali oznacza jednocześnie jej wydłużenie, pojawia się pytanie o wytrzymałość wałów. Wracamy więc do odsuwania wałów tam, gdzie jest to możliwe – mówi rozmówca Interii. – To stosunkowo tani sposób przygotowania się na powódź. W 2001 roku razem z WWF Polska opublikowaliśmy „Atlas Obszarów Zalewowych Odry”, gdzie wskazaliśmy takie miejsca. Udało się przesunąć wał w Tarchalicach. I teraz okazuje się, że teren ten jest bezpieczny – zachwala Smolnicki.

Prof. Czop: – Gotujemy sobie sami ten los, bo zabudowujemy tereny, które nie powinny być zabudowane. Gdyby wyjść z koryt rzecznych, z doliny, zostawić ją, oddać rzece wystarczająco duży pas np. 100 metrów wzdłuż po prawej i lewej stronie, a wszystkie domy budować wyżej, to nie byłoby tego problemu.

Nie zawsze jednak wprowadzenie podobnych rozwiązań, z powodów geograficznych i geologicznych, jest możliwe. Dlatego warto dwa razy się zastanowić, zanim człowiek zainwestuje w „wymarzoną” działkę, którą co kilka lat zaleje wielka woda.

Skorogoszcz

Skorogoszcz/ Andrzej Iwanczuk/East News

Powódź 2024 r. Wycinka sprzyja powodzi

Naukowcy, z którymi rozmawia Interia obrazowo wyjaśniają, co wydarzyło się na Dolnym Śląsku i Opolszczyźnie w ciągu ostatnich dni. Wyjaśnienie jest proste: Opady w terenach górzystych nabierają rozpędu w wąskich dolinach. A kiedy woda nabierze impetu, zniszczy wszystko na swojej drodze.

Co więcej, rządzący za bardzo liczyli na małe, suche zbiorniki ziemi kłodzkiej. – Tam nie można ich wybudować zbyt wiele. Te, które już są, dobrze chronią przed małą i średnią powodzią. Przy tak dużej wodzie są one w stanie zmniejszyć zagrożenie dla miasteczek i wiosek poniżej Kłodzka, jednak dla samego miasta przy tej ilości wody nie mają one żadnego znaczenia – uważa Krzysztof Smolnicki.

Powódź 2024. Poruszające zdjęcia z południa Polski

Co więc można zrobić w takich miejscach jak Kotlina Kłodzka? Opinie ekspertów pokrywają się z wnioskami wyciągniętymi przez kontrolerów NIK. Z pewnością nie wolno budować nowych nieruchomości na terenach zagrożonych zalaniem. Nie bez znaczenia są też polskie lasy.

– Lasy Państwowe powinny wprowadzić taką gospodarkę leśną, która zabezpiecza nas przed powodziami. Zmniejszenie wycinek, dbanie o rowy, cieki, ale nie w sposób by je udrażniać, ale wręcz przeciwnie: budować na nich malutkie zapory z kamieni czy drewna. W taki sposób, by falę, która formuje się wysoko w górach, jak najmocniej opóźnić, zatrzymać, by woda nie nabrała impetu – tłumaczy prof. z krakowskiego AGH.

Dlaczego to ważne? Bo las działa jak naturalna gąbka. Nie tylko spowalnia spływ powierzchniowy, magazynuje wodę, ale też zabezpiecza zbocza przed erozją i osuwiskami. – Widziałem zdjęcia z Bielska-Białej, gdzie jest dość intensywna wycinka i widać wyraźnie, że na karczowiskach szkodliwa działalność wody jest dużo większa niż na terenach, gdzie rósł stary las i trzymał korzeniami glebę – dodaje krakowski profesor.

Chcesz porozmawiać z autorami? Napisz: [email protected]; [email protected]; [email protected]

Udział
© 2024 Wiadomości. Wszelkie prawa zastrzeżone.