Pokaz miał miejsce na poligonie Orzysz w poniedziałek. Na jego terenie ustawiono kilkusetmetrowy udawany pas umocnień, w skład którego wchodziły zasieki, zapory przeciw ciężkim pojazdom, okopy i stanowiska do ukrycia pojazdów. Do tego zorganizowano pokaz próby szturmu na owe fortyfikacje przez pododdział „czerwonych”, który oczywiście został na czas wykryty i odparty przez przysłane na miejsce siły „niebieskich”.

Całe wydarzenie nie było ćwiczeniem, czy miarodajnym testem, ale pokazem dla mediów i prezentacją elementów przyszłych fortyfikacji, mającą pokazać, że rząd coś robi w kwestii programu Tarcza Wschód. Zwłaszcza że od bardzo głośnego ogłoszenia go w maju, nie było konkretnych informacji na jego temat. W wydarzeniu brał udział premier Donald Tusk i minister obrony Władysław Kosiniak-Kamysz.

Inna wizja niż wnioski z Ukrainy

Przy okazji wydarzenia MON podało jednak interesujące informacje. Po pierwsze na poligonie Orzysz powstaje ośrodek mający służyć do testowania różnych elementów przyszłych fortyfikacji granicznych. Zaznaczono, że nie będzie to formalny obiekt badawczo-rozwojowy, bo to w świecie wojska bardzo poważna i sformalizowana sprawa, ale szkolno-testowy. Prototypowe umocnienia będą tam budowane i sprawdzane, a żołnierze z jednostek inżynieryjnych mających być zaangażowanych w prace nad prawdziwymi fortyfikacjami przy granicy mają się z nimi zapoznawać i uczyć stawiać.

To, co widać na zdjęciach z poniedziałkowego pokazu to po pierwsze dość standardowe zasieki, dobrze już znane z czasu budowy prowizorycznej zapory na granicy z Białorusią za poprzednich rządów. Do tego rów przeciwczołgowy, który też nie jest niczym specjalnym. Za nim ustawiono kolejny element dobrze znany z wojny w Ukrainie, ale znacznie lepiej wykonany, czyli tak zwane smocze zęby. Trzy rzędy ciężkich betonowych bloków połączonych linami i z zasiekami pomiędzy.

Za pasem tych przeszkód znajdowały się pozycje dla obrońców, czyli widoczne na zdjęciach okopy i zagłębione pozycje dla pojazdów. Mocno odstające od tego, co jest obecnie standardem w Ukrainie. Okopy z jednej strony wybetonowano, podczas gdy na wschodzie są albo wykopane, albo umocnione drewnem. Z drugiej strony nie było maskowania, choć można to zrzucić na karb testowego charakteru. Jednak widoczne na zdjęciach okopy nie miały żadnego śladu przykrycia od góry, które teraz w Ukrainie jest obowiązkowe wobec zagrożenia ze strony dronów.

Płytkie pozycje dla pojazdów, z których te mogą prowadzić ogień, jedynie chowając większą część kadłuba w wykopie, to natomiast coś zupełnie niespotykanego w Ukrainie. W tamtejszych realiach coś takiego byłoby wystawianiem się na łatwy odstrzał. Ukraińcy i Rosjanie chowają teraz pojazdy w głębokich wykopach osłoniętych siatkami i maskowaniem, które przypominają raczej wkopane w ziemię garaże. Zazwyczaj służą tylko za schronienie i nie jest z nich prowadzony ogień. Poza nimi ciężki sprzęt musi być zawsze w ruchu, albo jeszcze dalej na tyłach. Inaczej staje się łupem dronów lub artylerii.

Ogólnie można odnieść wrażenie, jakby polskie umocnienia szykowano z przekonaniem, że ewentualna wojna z Rosją będzie inna niż ta w Ukrainie. Znacznie bardziej klasyczna i zgodna z zawartością podręczników pisanych dekady temu. Choć nad terenem ćwiczeń krążył dron rozpoznawczy Flyeye. Nie jest przy tym tajemnicą, że polskie wojsko jako system w bardzo ograniczonym stopniu przyjmuje do wiedzy wnioski z walk w Ukrainie, albo po prostu zakłada, iż w naszym przypadku będzie inaczej. Zwłaszcza jeśli chodzi o wykorzystanie tanich dronów obserwacyjnych oraz chałupniczo produkowanych FPV. Chyba że to, co pokazano politykom i mediom, to była zupełna prowizorka, częściowo ukończona i niezwiązana z tym, co naprawdę ma powstać przy granicy.

Dorównać Rosjanom

Przy okazji pokazu MON oznajmił, że pierwsze prace przy pasie fortyfikacji na wschodzie i północnym wschodzie kraju mają się zacząć jeszcze w tym roku, choć wcześniej mówiono o początku 2025 roku. Podtrzymano deklaracje, że budowa ma potrwać do 2028 roku kosztem „co najmniej 10 miliardów złotych”. Pisaliśmy już wcześniej, co na ten temat sądzi ekspert od budowli ochronnych. Według niego to nierealne terminy i koszta głównie z tego powodu, że w Polsce od dekad nikt takich rzeczy nie robił i żeby takie fortyfikacje przygotować porządnie, trzeba się wiele nauczyć na nowo. Większość wojsk od okresu II wojny światowej kwestię fortyfikacji traktowało jako mało istotną w dobie lotnictwa, broni pancernej i ostatecznie atomowej. Siła ognia i manewr miały czynić stałe umocnienia polowe mało opłacalną inwestycją. Wojna w Ukrainie dobitnie pokazała, że w określonych warunkach jest przeciwnie. W tym kontekście obiekt do eksperymentowania i nauki w Orzyszu jest jak najbardziej rozsądnym posunięciem.

Same umocnienia na wschodzie nie będą czymś w stylu drugowojennych długich pasów fortyfikacji opartych głównie o bunkry z karabinami maszynowymi i armatami. Widać to na opisanych powyżej zdjęciach i można wyczytać z deklaracji MON. Mówił o tym między innymi Kosiniak-Kamysz, wymieniając trzy główne funkcje planowanych umocnień: utrudnianie ruchów przeciwnikowi, ułatwianie własnym wojskom i zapewnienie dodatkowej ochrony własnym żołnierzom. Czyli na większą skalę i rozstawione z sensem wykorzystując teren te elementy, które było widać na pokazie. Do tego systemy elektroniczne oraz drony rozpoznawcze do obserwacji terenu.

Czas pokaże, ile wyjdzie z oficjalnych deklaracji. Pomijając kwestię czasu i pieniêdzy, które wydają się być urzędowo optymistyczne. Czy polskie wojsko ma dość wiedzy i umiejętności, aby zrealizować z dobrym efektem takie przedsięwzięcie? Rosjanie w Ukrainie dali się poznać jako znacznie lepsi w budowie linii obronnych od Ukraińców. Głównie z powodu dysproporcji zaangażowanych środków i znacznie poważniejszego podejścia do tematu. Nasze wojsko ma lepsze warunki, ale doświadczenia brak.

Udział
Exit mobile version