Trump ma jednak tak, że doradców i współpracowników słucha wybiórczo, albo w ogóle. Nawet kluczowe decyzje, mogące dotyczyć losów milionów, podejmuje intuicyjnie. To co teraz mówią i piszą ludzie z jego otoczenia, można traktować jedynie jako ogólne nakreślenie kierunku, a nie precyzyjne recepty na przyszłość. Nie jest przy tym tak, że wszyscy chcą tego, co opisano w ostatnim artykule „Wall Street Journal”, który wywołał duże poruszenie.

Opcja „Europo radź sobie sama!”

Zawarto w nim bowiem tezy głównie tej części konserwatywnego zaplecza Trumpa, które można określić w uproszczeniu izolacjonistycznym. Chcą oni jak najszybciej zakończyć konflikt, przestać się w niego angażować i w ogóle drastycznie ograniczyć obecność militarną USA w Europie, zmuszając Europejczyków do poważnego zajęcia się swoim bezpieczeństwem. Sprowadzałoby się to do zmuszenia Ukraińców groźbą wstrzymania dalszej pomocy militarnej do zaakceptowania faktycznej utraty obecnie okupowanego terytorium, zamrożenia linii frontu i przekształcenia go w strefę zdemilitaryzowaną. Pilnować jej mieliby żołnierze państw europejskich, co mogłoby oznaczać na przykład polskich wojskowych patrolujących Donbas.

Dodatkowo źródła „WSJ” sugerują, że USA miałyby całkowicie wycofać swoje wojsko z Europy, choć pozostać w NATO. To od państw Europy Waszyngton oczekiwałby wystawienia głównych sił do obrony swojego kontynentu, a Amerykanie w razie czego pełniliby rolę wsparcia. Dodatkowo padły też sugestie naciskania na zwiększenie wydatków na obronność w Europie. Zwłaszcza ta druga część, odnośnie ogólnego zaangażowania USA w NATO, pasuje do tego, co podczas swojej pierwszej kadencji mówił oraz robił Trump. Jest on najwyraźniej autentycznie przekonany, że w obecnej formule Sojusz jest kiepskim interesem dla USA, bo Europejczycy wykorzystują Amerykanów jako źródło darmowej siły zbrojnej i bezpieczeństwa. I nie da się ukryć, że ma w tym sporo racji, bo Europa po zimnej wojnie drastycznie się rozbroiła.

Nie jest to jednak jedyna narracja wśród kręgów uznawanych za zaplecze dla nowej administracji Trumpa. Analityk Ośrodka Studiów Wschodnich Andrzej Kohut zebrał więcej głosów w swojej analizie poświęconej potencjalnym konsekwencjom wygranej republikanina dla bezpieczeństwa Europy. Wymienia między innymi głośny medialnie dokument „Project 2025” przygotowany przez środowisko The Heritage Foundation. Trump podczas kampanii się od niego dystansował, ale ewidentnie jest to głos ludzi, którzy stanowią jego zaplecze i mogą mieć udział w rządzeniu. Jak podsumowuje Kohut, w samym tym dokumencie można dostrzec trzy różne wizje odnośnie Ukrainy i szerzej Europy. Jeden przekonuje, że Rosja jest zagrożeniem i USA powinny być zaangażowane w bezpieczeństwo Starego Kontynentu. Włącznie z dążeniem do zwycięstwa Ukrainy i przywrócenia jej granic z 1991 roku. Czyli opcja maksymalistyczna, podobną do tradycyjnego podejścia Partii Republikańskiej do bezpieczeństwa i będąca znaczącym zerwaniem z obecną zachowawczą polityką administracji Joe Bidena.

Jest jednak głos odmienny, według którego nie jest w interesie USA angażować się w bezpieczeństwo Europy, wojnę trzeba skończyć jak najszybciej, a wspieraniem Ukrainy powinny się zająć państwa europejskie. Jest też opinia pośrednia, według której USA powinny ograniczyć się do militarnego wsparcia Ukraińców przy jasno określonym celu tego działania. Żadna z tych opinii nie jest wskazana jako najlepsza, co zdaniem Kohuta wskazuje na istotne rozbieżności wśród samych autorów raportu. Dodatkowo padają w nim stwierdzenia, że USA nie powinny wspierać militarnie tych państw, które same nie dbają dostatecznie o swoje bezpieczeństwo (czyli wydają co najmniej 2% PKB na obronność). Do tego to Europa ma wystawiać większość sił do obrony swojego kontynentu, a USA ograniczyć się do zapewnienia parasola nuklearnego i wsparcia. Amerykańska obecność wojskowa za Atlantykiem zostałaby ograniczona.

„Uwolnić moc Ameryki”

The Heritage Foundation nie jest jednak jedyną, która jest uznawana za potencjalne intelektualne zaplecze drugiej kadencji Trumpa. Kohut wskazuje jeszcze Center for Renewing America (CRA) i America First Policy Institute (AFPI), które ukształtowały się po przegranych wyborach prezydenckich w 2020 roku. Skupiają wiele osób z jego poprzedniej administracji lub mających z nim związki. Część z nich uczestniczyła w pracach nad „Project 2025”. Obie są zdania, że kontynuacja wojny nie ma sensu, bo Ukraina nie ma realistycznych szans na zwycięstwo. Jej podtrzymywanie bez wyraźnego celu i końca jest uznawane za błąd. Obie uważają, że należy doprowadzić do rozpoczęcia negocjacji pokojowych i zamrożenia konfliktu. Różnią się jednak co do szczegółów.

CRA uważa, że angażowanie się w Ukrainie nie jest w interesie USA, a Rosja już dostatecznie pokazała, iż nie jest w stanie zdominować Europy. Jednocześnie sugerowane jest niezaognianie relacji z Kremlem, nierozszerzanie NATO i utworzenie bliżej nieokreślonego pasa buforowego państw neutralnych, które rozdzielą Rosję oraz Europę Zachodnią. Przyszły układ bezpieczeństwa w Europie musi w jakimś stopniu uwzględniać rosyjskie interesy i wymagać współpracy z Rosjanami. Do tego udział USA w NATO powinien zostać istotnie ograniczony, a wojska amerykańskie wycofane z Europy. Pozostałby parasol nuklearny i wspólne ćwiczenia, ale potencjał Stanów Zjednoczonych skupiony zostałby przeciw Chinom.

AFPI przedstawia inną wizję. Taką, w której Ukraina nie musiałaby rezygnować ze swoich roszczeń wobec Rosji, których mogłaby dochodzić w przyszłości. Do tego nie wykluczono w niej wstąpienia Ukraińców do NATO, ale w jakimś dalszym terminie. USA miałyby też poważnie uzbroić Ukrainę, tak aby zniechęcić Rosję do prób dalszej agresji. Dodatkowo Europejczycy powinni poważniej zadbać o własne bezpieczeństwo, aby odciążyć USA. Jednocześnie AFPI uznaje, że agresja Rosji na jakieś państwo NATO jest mało realna, bo Rosjanie ani nie mają na to sił, ani nigdy tego nie rozważali.

Inaczej wypowiada się Mike Pompeo, były szef Departamentu Stanu z czasu pierwszej kadencji Trumpa, który teraz też jest wymieniany jako możliwy nowy szef dyplomacji lub obrony. Potencjalny plan pokoju dla Ukrainy opisał jeszcze w lipcu w opinii opublikowanej w „WSJ”. Skrytykował w niej aktualną politykę demokratów jako „słabą” i nieprowadzącą do rozwiązania konfliktu. Sugeruje dojście do pokoju przez siłę i „uwolnienie potencjału USA”. Czyli wywarcie znacznie silniejszej presji na Rosję przy pomocy sankcji, stworzenie programu „lend-lease” dla Ukrainy, która dostałaby kredyt na 500 miliardów dolarów na amerykańską broń, który musiałaby spłacić po wojnie. Zniesienie wszelkich restrykcji jej użycia. Przystąpienie Ukrainy do NATO i UE. Brak uznania zajęcia przez Rosję okupowanych obecnie terenów Ukrainy, demilitaryzacja Krymu, odbudowa Ukrainy przy pomocy zamrożonych rosyjskich funduszy i pieniędzy europejskich. Do tego zmuszenie państw NATO do wydawania 3% PKB na obronność. Dopiero to jego zdaniem doprowadziłoby do trwałego pokoju w Europie.

Urabianie Trumpa

Widać więc, że przekrój opinii na zapleczu Trumpa jest bardzo szeroki. Od czegoś, co pokrywa się z pragnieniami Władimira Putina (CRA), po wręcz reaganowskie zimnowojenne zdecydowanie zaproponowane przez Pompeo. Do tego opcje pośrednie. Nie można więc powiedzieć, że Trump na pewno oznacza porzucenie Ukrainy na pastwę Rosji. Większość jego potencjalnych współpracowników i doradców proponuje coś innego. Choć niekoniecznie to, co by się najbardziej spodobało w Polsce. Amerykanów na pewno mało jednak obchodzi to, co myślą obywatele państw graniczących z Rosją. Do władzy dochodzi właśnie opcja, która podkreśla skupienia się na interesie własnym. Można go różnie rozumieć. Bo zarówno w interesie USA może być zdemolowanie Rosji jako sojusznika Chin, Iranu i Korei Północnej, jak i zignorowanie jej, oraz skupienie się na Chinach, pozostawiając Europejczyków przed koniecznością samodzielnego zajęcia się swoim bezpieczeństwem.

Przy czym kluczowe jest to, co stwierdzone na wstępie. Trump to nieprzewidywalność, instynkt i egocentryzm. Nie musi zarządzić tego, co sugerują doradcy. Zrobi to, co sam uzna w danym momencie za najlepsze (dla siebie). Czyli jednym słowem niepewność dla Europy i Ukrainy. Sytuacja daleka od optymalnej, ale z drugiej strony dotychczasowe postępowanie administracji Bidena, oraz najpewniej postępowanie niedoszłej administracji Kamali Harris, byłoby zachowawczą kontynuacją. Widać wyraźnie, że prowadziła ona do powolnego wykrwawiania się Ukrainy, bez jaśnie określonego celu. Ukraińcy wyraźnie słabną i coraz gorzej radzą sobie z Rosją. Kontynuacja tego trendu oznacza, że za pół roku czy rok, pozycja do negocjacji z Rosjanami najpewniej będzie tylko słabsza. Może więc lepsza szansa na ryzykowny rzut kostką, niż powolne gnicie.

Można się spodziewać, że najbliższe dwa miesiące będą festiwalem prób zdobycia przychylności prezydenta-elekta. W tym pochlebstw i odwoływania się do jego ego. Tak, aby w kluczowym momencie uznał, że taka, a nie inna opcja jest tą lepszą. Wołodymir Zełeński już to robi. W ciągu doby po ogłoszeniu wyniku wyborów udało mu się odbyć rozmowę telefoniczną z Trumpem. Podsumował ją w taki jakże wymowny sposób: „Miałem doskonałą rozmowę z prezydentem Donaldem Trumpem i pogratulowałem mu historycznego oraz przytłaczającego zwycięstwa. Jego niesamowita kampania umożliwiła ten wynik. Pochwaliłem jego rodzinę i zespół za ich wspaniałą pracę.” Na określenie kampanii użył słowa „tremendous”, które Trump bardzo lubi i często je używa.

Udział
Exit mobile version