Wojna zastała go w Humaniu, 200 km na południe od Kijowa. – Parę minut po godz. 5 usłyszałem pierwsze wybuchy i się zaczęło – wspomina.
„To najstraszniejsze, czego człowiek może doświadczyć”
– Bałem się tej wojny. Najbardziej przerażają mnie informacje o tym, że rosyjscy żołnierze gwałcą kobiety. To najstraszniejsze, czego człowiek może doświadczyć. Gorsze od śmierci. Bardzo to przeżywam. Prawdziwy żołnierz nie będzie rabował, gwałcił i strzelał do cywilów. Rosyjscy żołnierze łamią wszystkie zasady. To jest dzicz. Żal mi ludzi, którym nie udało się wyjechać i tych, którzy naiwnie wierzyli, że Rosjanie ich nie skrzywdzą – mówi.
24 lutego Marian Prysiazhniuk za kierunek obrał Lwów, ale po kilku dniach postanowił wrócić tam, gdzie toczą się walki. Najpierw Kijów, teraz Charków.
ZOBACZ: Wojna w Ukrainie. Sąd nakazał konfiskatę 12 rosyjskich samolotów transportowych
Na razie wybrał front informacyjny. Współpracuje z zagranicznymi dziennikarzami, poszukuje historii, tłumaczy. Organizuje też pomoc humanitarną. Myślał o tym, żeby pójść walczyć, ale – jak mówi – obecnie jest więcej ochotników niż broni. – Nigdy nie byłem żołnierzem i nie chciałem nim zostać, ale jeśli będzie trzeba, chwycę za broń – zapowiada.
– Jak teraz jest w Charkowie? – pytamy.
– Strasznie – odpowiada.
– Kilkukrotnie byłem w Donbasie, brałem udział w rewolucji na Majdanie i nigdy nie było aż tak strasznie. Dziś znalazłem się dwa kilometry od miejsca, gdzie trafiła rakieta. Wszędzie widać zniszczone budynki. Rosyjskie pociski zdemolowały około 1/3 miasta – mówi.
Na południu Charkowa wydaje się być bezpieczniej, to tutaj widać najwięcej ludzi. Spacerują z psami. Próbują normalnie żyć. W okolicach centrum zaczyna się wyludniać.
„Im bliżej granicy z Rosją, tym gorzej”
– Im bliżej granicy z Rosją, tym gorzej. W północnej części miasta praktycznie nie ma żywej duszy. Zostali tylko ci, którzy nie mieli jak wyjechać. Warunki, w których żyją są dramatyczne. Ludzie siedzą w bunkrach, w mroku. Nie ma prądu, więc nie ma światła. Dziś w takim bunkrze poznałem mężczyznę, którego ojciec zmarł, bo trwał ostrzał i pomoc medyczna nie zdążyła dotrzeć – opowiada Marian Prysiazhniuk.
– Kiedyś strzelali głównie w nocy. Teraz pociski lecą także w ciągu dnia – dodaje.
W Charkowie jest coraz mniej czynnych szpitali, a w nich coraz mniej personelu medycznego. Ludzie uciekają.
Więcej na ten temat przeczytasz w Interii.
red//Interia