Dominika Przychodzeń ma za sobą dwa lata pracy w charakterze pomocowym – zarządzała punktem Fundacji Otwarty Dialog w centrum tranzytowym na Dworcu Wschodnim, gdy wybuchła wojna w Ukrainie.

– Wiedziałam, że chcę jechać pomagać powodzianom, wiedziałam dokąd i po co. Potrzebowałam tylko dostać się na miejsce. Wrzuciłam post na grupę pomocową, odezwała się do mnie dziewczyna chętna do pomocy i zmotoryzowana. Do wyprawy dołączyły jeszcze dwie osoby. Na tej samej grupie znalazłam ogłoszenie o noclegu w prywatnym domu, zadzwoniłam do pani Uli i już miejsce dla całej czwórki było ogarnięte – opowiada Interii.

W piątek około godziny 17 dziewczyny ruszyły na zakupy. Auto wypchały po dach, chemię do sprzątania, szczoty, szpachelki i grube worki na śmieci trzymały też w nogach. Zapakowane ruszyły na południe. Do Kłodzka i miejsca, w którym spały, dojechały chwilę po północy.

Powódź 2024. Zryw społeczny po przejściu wielkiej wody. „Niemały chaos”

Pobudka o 7, szybkie śniadanie i w trasę. – W sobotę ruszyłyśmy do mniejszych miejscowości położonych pod Kłodzkiem. Wszystkie trzy Ścinawki, Tłumaczów, Żelazno. Kontakt z sołtysami i pomoc pod konkretnymi adresami. Zachodziłyśmy też do każdego domu zapytać, czy czegoś potrzebują. Sprzątanie podwórek, wyrzucanie szlamu, przerzucanie węgla rozrzuconego po podwórku przez wodę, zrywanie boazerii czy podłóg, wynoszenie mebli i innych rzeczy – robiłyśmy wszystko o co zostałyśmy poproszone – relacjonuje Dominika.

Na pomoc rzuciła się ogromna grupa ludzi, która miała po prostu chęci. – Był zryw społeczny. Zrobił się z tego niemały chaos – dodaje.

– Na wioskach, a objechałyśmy ich trochę, wyglądało to na przykład tak: wjechała ciężarówka WOT. Wszyscy się wypakowali, a my akurat chodziłyśmy od domu do domu. Jak WOT to zobaczył to spytali nas, czy mamy coś do roboty, to oni pomogą. Bo w sumie to nie wiedzą, co mają robić.

Dominika ocenia: – Ani PSP nie wiedziała co robić, ani WOT, nikt im nie przekazywał żadnych informacji, gdzie mogliby pojechać. Ale i „góra” – w przypadku wsi sołtysi – sami też nie do końca wiedzieli, co się dzieje. Jak do jednego z nich zadzwoniłam, podał mi dwa adresy, gdzie pilnie trzeba podjechać. I co? Już pomocy ci ludzie nie potrzebowali.

/archiwum prywatne

Powódź. 500 wolontariuszy w jednej wsi. „Zakradł się chaos”

Jak wyglądało weekendowe sprzątanie po powodzi – szczególnie na wsiach – postanowiliśmy też sprawdzić od innej strony. Rozmawiamy z sołtysem Trzebieszowic, wsi znajdującej się nieopodal Lądka Zdroju.

Woda sięgała tu pierwszego piętra. – Budynki są wysokie, ludzie mieszkają na piętrach. Mieszkańcy kilkunastu domów nienadających się do zamieszkania nocują u sąsiadów, albo w punktach ewakuacyjnych – mówi Interii Zbigniew Kociołek.

Są dobre informacje. – U nas wielkie sprzątanie praktycznie zakończone. Trzeba już wywozić śmieci – dodaje. I zapowiada, że już za chwilę będzie można zacząć remontować zniszczone budynki.

Powódź 2024. Poruszające zdjęcia z południa Polski

W weekend pojawiła się tu masa ludzi z całej Polski.

– Wczoraj i przedwczoraj był u nas armagedon. Z 500 wolontariuszy! I do tego żołnierze. Taka armia ludzi – opowiada wyraźnie zadowolony. Humor, mimo nieciekawej sytuacji, nie opuszcza pana Zbigniewa.

Nie ukrywa i przyznaje, że zrobiło się trochę chaotycznie. – Mamy 154 zalane budynki. Jak się po nich rozeszli, to było w miarę spokojnie. Ale w pewnych momentach siłą rzeczy zakradł się chaos, ja jestem sam i nie ogarniam wszystkiego – dodaje.

Punkty pomocowe. „Nie każdy jest w stanie tam dotrzeć”

W niedzielę Dominika i jej towarzyszki podróży postanowiły zostać w punkcie pomocowym. Dwie zostały na miejscu i pomagały w segregacji i wydawaniu darów, a dwie te dary w terenie rozwoziły.

Znów zapakowały auto po dach i zrobiły objazd.

– Dopiero wtedy zobaczyłam ogrom tej tragedii. Grupy pomocowe huczały o braku rąk do pracy w małych miejscowościach, a tak naprawdę to w Kłodzku tych rąk brakowało. Tam straż dopiero wypompowywała wodę z piwnic, ludzie usuwali szlam z domów, wojsko i wojska obrony terytorialnej usuwali szlam z ulic i podwórek.

Dodaje: – Objeżdżałyśmy kolejne ulice, część osób już skuwała tynki, zrywała podłogi, a część dopiero pozbywała się pozostałości po wodzie. Ci ludzie stracili wszystko.

Dziewczyny trafiały do miejsc, do których nikt nie dojeżdżał, bo usytuowane były w bocznych, małych uliczkach. – Tam ludzie są pozostawieni sami sobie. Często to osoby starsze, które nie są w stanie dotrzeć na drugi koniec miasta i przynieść sobie potrzebnych do sprzątania rzeczy. Te paczki są ciężkie, ja sama miałam problem, żeby zanieść je z samochodu do domów.

– Uważam, że powinna zostać stworzona grupa, która będzie objeżdżała regularnie wszystkie ulice i robiła listę potrzeb. Tak powinno być w każdym miasteczku, każdej wsi. Może wtedy uda się zapanować nad tym pomocowym chaosem. To jest żart, jak wygląda organizacja pomocy w tych popowodziowych terenach – podsumowuje.

/archiwum prywatne

Powódź, co dalej? „Ludzie nabierają wiary, że będzie dobrze”

Czego teraz potrzebują powodzianie? Głównie osuszaczy. Mówi nam o tym zarówno sołtys Trzebieszowic, jak i Dominika. – Dopóki domy i mieszkania nie zostaną osuszone nie będzie można zacząć remontów – wskazuje Dominika.

– Za chwilę będzie jesień, potrzebujemy tych osuszaczy jak najszybciej. A później materiałów budowlanych – dodaje Zbigniew Kociołek. A nastroje? – Jak ludzie widzą tę pomoc niesioną przez innych, bezinteresownie, to mają od razu uśmiech na ustach – mówi nam sołtys.

– Mam wrażenie, że ludzie dotknięci tą tragedią, po rozmowach nabrali wiary, że będzie dobrze. Cieszę się, że nam się udało, zrobiłyśmy kawał roboty – podsumowuje Dominika. I zapowiada, że jak tylko znajdzie transport, wybierze się znów na południe w najbliższy weekend.

Udział
Exit mobile version