– Jestem na lekach antydepresyjnych i powiem pani, że nigdy czegoś takiego nie widziałem, a pracuję od lat.
– Biorę antydepresanty. Psychiatra stwierdził, że powrót do pracy pogorszy mój stan. W maju nagle pojawiło się u mnie nadciśnienie, które teraz grozi wylewem, do tego dochodzi bezsenność, brak apetytu. Po prostu nerwowo wysiadam.
– Krzyczałam przez sen: zostawcie mnie, płacząc jednocześnie. Nie chciałam wychodzić z domu, nic mnie nie cieszyło. Moja samoocena dramatycznie spadła. Po prostu czuję, że jestem beznadziejna.
– Kiedy szukam innej pracy, od razu wpadam w płacz. Chyba straciłam siłę, by o siebie walczyć. Psychiatra stwierdził narażenie na ostry przewlekły stres i stany depresyjne.
– Jestem w ciężkim stanie. Tak, biorę antydepresanty. Gdyby chodziło tylko o mnie, to złożyłbym wypowiedzenie, ale ona niszczy wielu ludzi.
To cytaty z wielogodzinnych rozmów, które przeprowadziłam z 13 byłymi i obecnymi pracownikami Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska (WIOŚ) na Dolnym Śląsku. Moi bohaterowie obawiają się ujawnić imiona i nazwiska. Pokazują jednak dokumenty i zaświadczenia lekarskie, by potwierdzić swoje słowa. Dlaczego poszli do mediów? – To nie była łatwa decyzja, ale nikt nam nie chciał pomóc – mówią.
Wszyscy zgodnie twierdzą, że powodem ich stanu jest pogarszająca się od miesięcy atmosfera w WIOŚ, za co – ich zdaniem – odpowiada wojewódzka inspektor Beata Merenda.
– Odkąd się zjawiła, wszystko zaczęło się zmieniać – słyszę. Związki zawodowe przeprowadziły w urzędzie ankietę antymobbingową, z której wynika, że kilkudziesięciu pracowników twierdzi, że może być narażonych na działania o charakterze mobbingującym – dowiaduję się w dolnośląskim NSZZ „Solidarność”.
Niedawno jedna z pracownic po nocnym omdleniu trafiła do szpitala. Pękły wrzody, konieczna była operacja. „Kto cię tak stresuje” – rzucił lekarz, informując, że może być to efekt narażenia na długotrwały stres.
– Żyłaś w permanentnym stresie? – pytam.
– Co było jego powodem?
– Praca, a właściwie nowe szefostwo – słyszę.
Beata Merenda zaprzecza, by źle traktowała pracowników. Kiedy przyjeżdżam do WIOŚ we Wrocławiu na umówioną rozmowę, trwa spotkanie wigilijne. Inspektor – szczupła, elegancka blondynka, wychodzi z niego, witając mnie uśmiechem i uprzejmością. Zapewnia, że atmosfera w pracy jest dobra.
– Mamy dużo pracy i czas sporej absencji chorobowej – tłumaczy.
– Czy ktoś skarżył się pani na atmosferę?
– Bezpośrednio nie – odpowiada.
Proponuje nawet, że wyjdzie z gabinetu i będzie prosić do niego pracowników, by opowiadali mi, jak się im pracuje.
Odejście i powrót
Rok 2023. Beata Merenda odchodzi z dolnośląskiego WIOŚ, gdzie pracowała jako główna specjalistka w jednym z wydziałów i rzeczniczka prasowa. – Odchodziła skłócona z wieloma osobami – słyszę.
– Ja z nią wtedy dobrze żyłem. Nie spodziewałem się, że dojdzie do sytuacji, kiedy będę się jej bał – stwierdza druga osoba.
2 kwietnia 2024. Do siedziby WIOŚ Beata Merenda powraca już jako nowa wojewódzka inspektor ochrony środowiska. Jest miła, uśmiechnięta. Zapowiada, że w placówce potrzeba zmian. Wraz z nią zjawia się jej zastępca – Rafał Czupryna, były policjant z wykształceniem pedagogicznym, którego – ze względu na formalne braki w wykształceniu – mianuje p.o. zastępcy Wojewódzkiego Inspektora.
Dwa wydziały zamiast jednego
Kilka dni później okazuje się, że jeden z wydziałów – Wydział Organizacji – ma zostać zlikwidowany. To decyzja nowego szefostwa. Zdaniem pracowników, z którymi rozmawiam, chodziło o usunięcie doświadczonego urzędnika mianowanego z ponad 20-letnim stażem, naczelnika tego wydziału, którego nowa inspektor miała nie lubić. Twierdzą, że zastrzeżeń do pracy urzędnika nie było, dlatego od tego momentu, zaczęli się obawiać, że osobiste sympatie szefowej mogą zdecydować o ich losie w urzędzie.
Wydział Organizacji zostaje szybko zlikwidowany. Mimo że wymaga to zmiany regulaminu organizacyjnego, a co za tym idzie akceptacji ze strony ówczesnego wojewody – Macieja Awiżenia.
Naczelnik wydziału zostaje zdegradowany w hierarchii i obejmuje stanowisko głównego specjalisty, w dodatku warunkowo. W miejscu wydziału, którym kierował, pojawiają się dwa nowe: Wydział Kadr i Szkoleń oraz Wydział Administracyjno-Techniczny, a na ich czele stają zastępcy poprzedniego szefa. Jest maj.
W czerwcu zdegradowany urzędnik przechodzi do Głównego Inspektoratu Środowiska. Wciąż pracuje w tym samym budynku. Beacie Merendzie ma nie podobać się, że utrzymuje kontakt z pracownikami WIOŚ. Ma też zakazywać podwładnym rozmów z byłym naczelnikiem. Jeden z nich dostaje polecenie, by po każdej ewentualnej rozmowie pisał notatkę i przekazywał ją inspektor.
W październiku szefowie dwóch nowo utworzonych wydziałów, powołując się na ustawę o sygnalistach, zgłaszają, że Beata Merenda stosuje wobec nich mobbing. Zgłoszenie trafia do samej inspektor, która według wewnętrznego regulaminu WIOŚ we Wrocławiu jest podmiotem, u którego sygnalizuje się naruszenie. Pierwsze pismo wpływa 14 października, drugie 13 dni później.
Także w październiku zakładowe związki zawodowe wysyłają pismo adresowane do Prezesa Rady Ministrów oraz minister klimatu i środowiska. Tafia ono także na biurko ówczesnego wojewody dolnośląskiego Macieja Awiżenia oraz Głównej Inspektor Ochrony Środowiska. Informują w nim o zmianach w strukturze, zgłoszeniu mobbingu przez naczelnika wydziału Kadr i Szkoleń oraz odejściu trzech pracowników – „ze względu na złą atmosferę”. Piszą także, że członkowie związku i doświadczeni pracownicy WIOŚ są przez inspektor „dyskryminowani i szykanowani”. „Fatalna atmosfera w pracy wpływa negatywnie na zdrowie psychiczne i fizyczne pracowników” – to cytat z pisma, do którego Interia dotarła.
Jeden wydział zamiast dwóch
W listopadzie następuje kolejna zmiana w strukturze, poprzedzona zmianą regulaminu organizacyjnego (22 listopada), która zaskakuje pracowników. Tym razem inspektor w miejsce utworzonych wcześniej dwóch wydziałów – tworzy… jeden – Wydział Organizacji i Administracji. Kolejna zmiana zostaje zatwierdzona przez wojewodę Macieja Awiżenia tuż przed jego odwołaniem.
– Szokują mnie te zmiany regulaminu, pracuję od wielu lat i nie widziałam, żeby ktoś w tak krótkim czasie dwa razy zmieniał statut, żeby się kogoś pozbyć – mówi mi pracownik wydziału, którego nie dotknęły zmiany.
Nowym wydziałem ma kierować osoba zatrudniona w zewnętrznej rekrutacji. Moi rozmówcy twierdzą, że to znajoma Beaty Merendy, a nabór przygotowano pod jej kompetencje. Naczelnicy likwidowanych działów nie spełniali dwóch wymagań: prawo jazdy i wykształcenie prawnicze. Pierwszy ma inne wykształcenie, drugiemu brakuje prawa jazdy. Jednocześnie wskazują, że naczelnik raczej nie wyjeżdża w teren. Poza tym wydział zatrudnia dwóch kierowców.
Kiedy pytamy Beatę Merendę o zmiany organizacyjne zapewnia, że dokładnie przeanalizowała sytuację kadrową i po konsultacji ze swoim zastępcą, wojewodą i główną inspektor uznała, że konieczna jest reorganizacja, a personalia nie mają tu żadnego znaczenia. – Zastałam sytuację, w której był jeden wydział z naczelnikiem i dwoma zastępcami i miał 11 pracowników. To nie było właściwe. Chciałam usprawnić pracę w sytuacji poważnych braków etatowych dla pracowników merytorycznych. Nie chodziło o zmiany pozorne, żadne pozbywanie się naczelnika, on był zaopiekowany, przedstawiłam mu propozycje innych stanowisk i ma ciągłość pracy w administracji rządowej – mówi.
Inspektor zapewnia, że kolejne zmiany również miały usprawnić pracę, a utworzenie Wydziału Organizacji i Administracji to nie powrót do poprzedniego rozwiązania, a zupełnie nowe. – Teraz mamy jednego naczelnika i zastępcę – wyjaśnia.
Co ze stanowiskami dwóch poprzednich naczelników, którzy zgłosili mobbing, a teraz przebywają na zwolnieniach? – Będą się zmieniały. Kiedy wrócą ze zwolnień, będziemy rozmawiać. Chciałabym, żeby nadal pracowali. Jestem otwarta na ich potrzeby, ale urząd musi sprawnie funkcjonować – zastrzega.
Zgłoszenie mobbingu
Zmiany organizacyjne nastąpiły po tym, kiedy obaj byli już naczelnicy zgłosili mobbing. Inspektor zapewnia, że to nie wpłynęło na jej decyzję.
– To było zgłoszenie-hasło. Nie określono, co mogłam złego uczynić w stosunku do tych osób. Dostałam pismo, że zgłaszają mobbing i tyle. Byłam ogromnie zaskoczona – mówi.
– Następnie panowie napisali do mnie pismo, w którym poinformowali, że mobbing zgłaszali nie w stosunku do swoich osób i swoim interesie, tylko w trosce o pracowników WIOŚ i pracowników korpusu służby cywilnej – dodaje.
Beata Merenda przesłała zgłoszenie do urzędu wojewódzkiego, a w WIOŚ powołano komisję antymobbingową, ale ta odmówiła wszczęcia postępowania wyjaśniającego.
Dlaczego? Musieliby rozpatrywać sprawę swojej szefowej, a co za tym idzie jej rozstrzygnięcia mogłyby być kwestionowane. „Rozpoznanie sprawy z zakresu mobbingu musi odbywać się z poszanowaniem zasady poufności, niezależności, neutralności i bezstronności. Kluczowe jest takie zorganizowanie sprawy, żeby pracownik miał pełne zaufanie do komisji i przekonanie o jej rzetelności. Podległość służbowa to uniemożliwia” – wskazali członkowie komisji w oficjalnym stanowisku, do którego dotarła Interia.
Jednocześnie zaznaczono, że w WIOŚ konieczne jest wprowadzenie dodatkowej procedury w przypadku, kiedy skarga o mobbing dotyczy Wojewódzkiego Inspektora lub jego zastępcy.
„Bo trzeba cię będzie zwolnić dyscyplinarnie”
O negatywnych działaniach ze strony wojewódzkiej inspektor mówią wszyscy moi rozmówcy. Atmosfera w dolnośląskim WIOŚ od kwietnia miała ulec radykalnej zmianie.
Zaczęło się od wzywania pracowników i wypytywania o innych zatrudnionych, szczególnie przełożonych. Inspektor miała sugerować, by przynosić jej informacje o tym, co się dzieje w WIOŚ i co inni o niej mówią. Jednocześnie negatywnie wypowiadała się na tematy niektórych zatrudnionych i sondowała reakcje.
Była przy tym bardzo miła i uprzejma, oferowała swoje wsparcie, a nawet nagrody. Miała mówić pracownikom, że może dać im więcej niż bezpośredni przełożony. Mimo to, część pracowników bała się chodzić na te spotkania. Zdarzały się przypadki, że prosili swoich przełożonych o wsparcie. – Raz poszłam z koleżanką. Inspektor była zaskoczona, wyprosiła mnie, wskazując, że to sprawa na osobności – relacjonuje moja rozmówczyni.
Inny pracownik: „powiedziała, że mam nie informować swojego bezpośredniego przełożonego, o czym z nią rozmawiam. Chciała, żebym przekazywał jej, co robi i jakie opinie wyraża. Kiedy odmówiłem, nasze relacje nagle się ochłodziły”. Potem miały pojawić się kąśliwe uwagi, a nawet krzyki, oczekiwanie natychmiastowej realizacji poleceń, co nie zawsze było możliwe.
Duża awaria w budynku. Inspektor domagała się, by tego samego dnia ją usunąć. Odpowiedzialny za to pracownik tłumaczy, że to niemożliwe, bo trzeba zamówić części, których nie można dostać od ręki. Usłyszał jednak: ma być zrobione i koniec.
Inspektor miała też rzucić „żartem”: bo będzie cię trzeba zwolnić dyscyplinarnie. – Wcześniej zwolniła tak moją koleżankę – słyszę.
Nie wszystkie dokumenty dotyczące kwestii personalnych trafiały do kadr. Inspektor trzymała je w swoim gabinecie, co wykazała kontrola Państwowej Inspekcji Pracy. Nawet wybrane zmiany personalne następowały z pominięciem szefa wydziału Kadr i Szkoleń. Inspektor miała tłumaczyć, że „utraciła do niego zaufanie”.
Pracownicy opowiadają, jak byli pomijani w przydzielaniu obowiązków typowych dla ich stanowiska lub nagle poddawani kontrolom, nie przyznawano im nagród. Niektórzy twierdzą, że wymagano od nich wykonania dużej liczby zadań w krótkim czasie. – Wcześniej zawsze wysoko oceniano moją pracę. I tym razem nie chciałam zawieść. Siedziałam po godzinach. Zaczęto mnie nieustannie rozliczać, wzywać do pani inspektor. Nie wytrzymywałam tej presji. Po jednym z takich spotkań wróciłam roztrzęsiona i wybuchłam płaczem – słyszę. Uspokajali ją koledzy z pokoju.
– Mój przełożony był nieobecny, szefowa oczekiwała, żebym natychmiast załatwiała za niego sprawy, którymi nigdy wcześniej się nie zajmowałam. Wtedy usłyszałam: Ty się na niczym nie znasz – mówi kolejna osoba.
Inny pracownik: Powiedziała, że ciągle chodzę na L4. Byłam na nim tylko dwa dni.
Podziały
Pracownicy opowiadają, jak miesiące urzędowania nowej inspektor wykształciły podziały. Twierdzą, że nastawiała ludzi przeciw sobie, sugerując, że ktoś inny ma poważne zastrzeżenia do ich pracy. Widać było, kto jest w grupie „lojalnych”. – Oni dostawali podwyżki lub nagrody. Sprawy załatwiali niemal od ręki. Zrywali dla pani inspektor bez, prawili komplementy. Mogli liczyć na jej uprzejmość, wyjść wcześniej na tramwaj – wyliczają moi rozmówcy.
Drudzy, chcąc załatwić sprawę, odbijali się od drzwi. „Teraz nie mam czasu, proszę przyjść za chwilę” – i tak po kilka razy dziennie. Niektórych – jak słyszę – nawet nie zauważała. „Mówiłam: dzień dobry, ale nie odpowiadała”. Osoby, które podpadły, bywały przenoszone do nowych pokoi. Nawet podpisując dokumenty inspektor miała dzielić – jedne podpisywała od razu, inne bez wskazania powodu dopiero po kilku dniach.
Jak słyszę, popularną praktyką było wzywanie na rozmowy na koniec dnia, np. 15-30 min. przed zakończeniem pracy.
W inspektoracie zaczęły pojawiać się konflikty między pracownikami. Jedni obawiali się rozmów z drugimi, zaczęli uważać, co mówią.
Te „okropne” związki
Szczególną niechęć inspektor miała wyrażać po adresem zakładowych związków zawodowych. Kolejne osoby opowiadają, jak od czasu pojawienia się nowej szefowej, dołączali do organizacji. Twierdzą, że robili to, bo się bali o swoją sytuację w pracy i liczyli na dodatkową ochronę. Potem mieli być wzywani przez inspektor i przepytywani, dlaczego do związków wstąpili.
– Do mnie zadzwoniła nawet po pracy, mówiąc, że się na mnie zawiodła, bo dołączyłem do związków, a spodziewała się dobrej współpracy – wspomina jeden z moich rozmówców.
Z ust Beaty Merendy miało padać wiele negatywnych określeń pod adresem związków. To kilka przykładów, których świadkami mieli być pracownicy WIOŚ: „związki to organizacja przestępcza”, „są nielegalne”, „działają wyłącznie dla własnych zysków”, „lenie”, „okropny twór”.
W sierpniu na biurko Beaty Merendy, a także wojewody Macieja Awiżenia, trafiło pismo z dolnośląskiej „Solidarności”. Jej przewodniczący Kazimierz Kimso w imieniu zarządu „wnosił o zaprzestanie działań naruszających prawa i wolności związkowe”.
Osoby, z którymi rozmawiam, przebywają lub przebywały na zwolnieniach lekarskich, w tym psychiatrycznych. Każdy z nich jest członkiem związków.
Inspektor zaskoczona: Czuję się oczerniana
Jaki jest stosunek Beaty Merendy do zakładowych związków zawodowych?
– Każdy może przynależeć, gdzie chce. Poza tym, ja te dziewczyny ze związków po prostu lubię. Kiedy objęłam stanowisko inspektor, cieszyły się, że przyszłam ja – osoba, która zna ich problemy – mówi inspektor podczas naszego spotkania w jej gabinecie.
Przyznaje jednak, że od pewnego czasu jest „zasypywana pismami ze strony związków”. – Składam wyjaśnienia, a chciałabym się zająć pracą – mówi.
Kiedy pytam inspektor o kolejne zarzuty, na jej twarzy maluje się zaskoczenie. Słowo „nie” pada wiele razy. Zaprzecza, by źle traktowała pracowników. Wielokrotnie deklaruje, że zawsze jest otwarta na ich potrzeby i uwagi w kwestii wykonywanej pracy. Podkreśla, że słucha pracowników i stara się im pomagać w jak najlepszym wypełnianiu ich zadań.
– Czy moi rozmówcy kłamią? – pytam.
– Dla mnie to pomówienia – odpowiada.
– Nigdy nie krytykowałam, ani nie wyśmiewałam nikogo. Nie podważam kompetencji, zwłaszcza publicznie. Nie krzyczę na pracowników. Nagrody dzielę według pracy. Owszem wydaję polecenia, trudno, żeby szef tego nie robił. Tylko kiedy widziałam, że ktoś unika wykonania jakiegoś zadania prosiłam, żeby to zrobił, albo wskazywałam priorytet na dany moment – wylicza.
W końcu łamie się jej głos. – Czuję się pokrzywdzona i oczerniana, to manipulacja faktami. Stałam się ofiarą małej grupy, nie wiem z jakiego powodu. Po różnych instytucjach rozsyłają totalne paszkwile – stwierdza.
Ankieta antymobbingowa
W lipcu i sierpniu we wrocławskim WIOŚ odbywa się kontrola Państwowej Inspekcji Pracy. Inspektor PIP proponuje przeprowadzenie ankiety antymobbingowej. Beata Merenda odmawia. Jak tłumaczy w rozmowie ze mną, chodziło o czas.
– Objęłam stanowisko inspektor w kwietniu. Nie upłynęło sześć miesięcy, czyli okres który obejmuje ankieta antymobbingowa. W dodatku był sezon urlopowy, a mi zależało, żeby jak najwięcej osób wzięło udział w ankiecie – tłumaczy.
W październiku w WIOŚ odbywa się ankieta przygotowana przez Zakładową Organizację Związkową NSZZ „Solidarność”. Inspektor rozsyła do pracowników mail, w którym zachęca do udziału w ankiecie, kilka dni później na skrzynki przychodzi kolejna wiadomość. Tym razem szefowa „nie rekomenduje” udziału w ankiecie, tłumacząc, że nie będzie ona wiarygodna, podobnie jak jej wyniki, bo zawiera tezy. Informuje, że kierownictwo urzędu, w porozumieniu z pracownikami, zleci badania profesjonalnej i niezależnej firmie.
Wyniki ankiety, które nim się pojawiły, inspektor uznała za niewiarygodne, ujawniają, że w odczuciu pracowników problem istnieje, a jego skala jest znacząca.
– Wyniki ankiety są katastrofalne – mówi Kazimierz Kimso, przewodniczący NSZZ „Solidarność” na Dolnym Śląsku, który w związku z sytuacją w WIOŚ podejmował interwencje.
W ankiecie wzięło udział 84 z ponad 140 pracowników. Przeprowadzono ją w głównej siedzibie w WIOŚ oraz delegaturach w Jeleniej Górze, Legnicy i Wałbrzychu.
Pracowników zapytano: jak obecnie czujesz się w swoim miejscu pracy? „Źle lub zdecydowanie źle” – odpowiadają 33 osoby. „To stanowi 39 proc. badanych we Wrocławiu” – czytamy we wnioskach po opracowaniu wyników ankiety, do których dotarła Interia.
39 proc. badanych nie czuje się traktowana na równi z innymi pracownikami.
„Zgodnie z odpowiedziami zaznaczonymi w ankiecie kierownictwo WIOŚ odpowiada za:
- złośliwe uwagi, dowcipy i docinki – 24 ankietowanych,
- częstsze kontrolowanie – 17 ankietowanych,
- publiczna krytyka, poniżanie, ośmieszanie – 16 ankietowanych,
- pozbawianie bez uzasadnienia premii – 25 ankietowanych,
- zmuszanie do donoszenia na innych – 23 ankietowanych”.
Badanie wykazało też, że atmosfera w pracy w negatywny sposób wpływa na samopoczucie części pracowników:
- 35 odczuwa wewnętrzny niepokój,
- 26 odczuwa lęk przed pójściem do pracy,
- 31 odczuwa napięcie nerwowe,
- 24 osoby cierpią na bezsenność,
- 16 ma zawroty głowy,
- dziewięć wskazało na problemy żołądkowe,
- osiem odczuwa wzrost ciśnienia tętniczego krwi.
Merenda: Padłam ofiarą tej ankiety
18 grudnia przewodniczący dolnośląskiej solidarności zaprasza szefową WIOŚ na spotkanie, by omówić powyższe wyniki. Beata Merenda nie pojawia się na nim.
Dwa dni później, siedząc w jej gabinecie, dopytuję, dlaczego nie spotkała się ze związkowcami. Tłumaczy, że jest bardzo zajęta.
Nadal twierdzi, że ankieta nie daje miarodajnych wyników. W procedurze rozesłanej do pracowników, jako cele ankiety wskazano: „poznanie trudności rzutujących na wykonywanie obowiązków zawodowych w WIOŚ i opracowanie działań naprawczych”. – To tezy. Skąd na wstępie wiadomo, że są trudności? Związki nie chciały mi wcześniej pokazać tej ankiety. Nie wzięłam w niej udziału, bo uważam, że procedura jest szkodliwa dla naszego urzędu – mówi.
Inspektor uważa, że termin (28-31 października) nie był odpowiedni, bo wiele osób przebywało na zwolnieniach i urlopach. Kolejnym zarzutem jest fakt, że odział we Wrocławiu mógł przez cztery dni wrzucać ankiety do urn, a w delegaturach ankiety zbierano tylko 31 października.
Krytykuje też fakt, że osoby na zwolnieniu mogły brać udział w ankiecie, przekazując innemu pracownikowi upoważnienie, by na jego podstawie pobrał kwestionariusz, a następnie złożył go do urny.
– Jak powinna wyglądać procedura, w przypadku osób, które są na zwolnieniach lekarskich – pytam.
– Prosiłam związki zawodowe o rozmowę, jak mogłaby wyglądać ankieta, procedura jej przeprowadzenia oraz analizy. Proponowałam powołanie wspólnej komisji pracodawca – związki zawodowe. Na co związki zawodowe kategorycznie nie wyraziły zgody – odpowiada.
Uważa też, że głosy powinny być liczone nie w siedzibie dolnośląskich związków zawodowych, ale w WIOŚ. I dodaje: „nie wiadomo, jak te głosy były przewożone i kto był ekspertem opracowującym wyniki, ile ankiet zostało wypełnionych. Nie przedstawiono mi raportu, a jedynie fragmentaryczne informacje”.
– Mój niepokój jest bardzo duży, dlatego zwróciłam się do PIP o rzetelną ankietę, która da nam miarodajne wnioski. Wielu pracowników uważa, że ankieta przeprowadzona przez związki jest personalna, skierowana przeciwko kierownictwu. Dostałam mnóstwo takich ocen i ja też tak uważam – słyszę.
– Rozmawiałam z panem przewodniczącym Kazimierzem Kimso, który powiedział mi: „Pani inspektor, ankieta wyjdzie źle, bo musi wyjść źle”, nie mogłam dojść do siebie po tych słowach – mówi.
– Wydaje mi się, że jestem osobą pokrzywdzoną, padłam ofiarą tej ankiety – dodaje.
Ankietę pokazuję radczyni prawnej, dr Monice Wieczorek, zajmującej się m.in. przeciwdziałaniem mobbingowi, w tamtym momencie nie wie, jakiej instytucji dotyczy. Czy ma zastrzeżenia, czy widzi w niej tezy?
– Pytania zawarte w tej ankiecie nie są sugerujące i nie czytam ich jako zawierających jakąkolwiek tezę, tym bardziej, że pytania dotyczą funkcjonowania w szeroko rozumianej grupie pracowniczej, a nie tylko relacji pracowników z przełożonymi. Przeprowadzanie tego rodzaju ankiet to bardzo dobra praktyka i może przyczynić się do poprawy dobrostanu pracowników, wzrostu zaufania i współpracy – mówi. Zastrzeżenia ma jedynie do pytania o staż pracy. – W niewielkiej organizacji takie pytanie może ukierunkować na rozpoznanie osoby udzielającej odpowiedzi – wyjaśnia.
Incydent
W grudniu w WIOŚ dochodzi do incydentu. Członkini związków zawodowych przy WIOŚ kłóci się z jedną z pracownic. Potem się godzą, stwierdzają, że poniosły ich nerwy. Informacje o kłótni docierają jednak do kierownictwa WIOŚ, którzy wzywa obie panie oraz szefową działu jednej z pracownic. Pokłócone wcześniej kobiety przepraszają i informują, że już się pogodziły. Tu jednak sprawa się nie kończy.
Wojewódzka inspektor i jej p.o. zastępcy zwołują na zebranie wszystkich pracowników. Informują, że w urzędzie doszło do słownej agresji, co jest niedopuszczalne. Pokłócone panie oficjalnie przepraszają za zaistniałą sytuację i podają sobie ręce. Jednak i tu sprawa się nie kończy.
Przełożeni idą do rzecznika dyscyplinarnego. Czy takie rozwiązanie było konieczne? Beata Merenda mówi mi, że to sprawy wewnętrzne, o których nie będzie rozmawiać.
Po wizycie w WIOŚ
Po mojej wizycie w WIOŚ kontaktuje się ze mną czworo pracowników, którzy zapewniają, że atmosfera w pracy jest dobra. Chwalą Beatę Merendę jako życzliwą szefową. Jeden z nich, z wieloletnim stażem pracy, pisze, że od czasu zmiany kierownictwa inspektorat funkcjonuje lepiej, a pracownicy są traktowani bardziej sprawiedliwie:
„Widać większe zaangażowanie w chęć poprawy funkcjonowania instytucji. (…) wszyscy pracownicy są traktowani na tych samych zasadach niezależnie od zajmowanego stanowiska. Ma to odzwierciedlenie również w uregulowaniu zasad przyznawania premii i nagród. Widać chęć sprzyjania w poprawie pracy „zwykłego” inspektora, inne działy bardziej zaczęły pomagać w wypełnianiu zadań statutowych inspektorów. Od kiedy pracuję, w inspektoracie istniała grupa niezadowolonych pracowników, którzy zawsze narzekali na warunki pracy. Takie podejście zapewniało im lepsze traktowanie niż zwykłym pozostałym pracownikom, którzy nie narzekali, tylko pracowali normalnie”.
2 stycznia jeden z pracowników, jako sygnalista, przesyła zgłoszenie do KPRM, w którym poinformował o nieprawidłowościach we wrocławskim WIOŚ.
Również po mojej wizycie w WIOŚ jeden z pracowników zostaje wezwany do inspektor i otrzymuje informację, że zostanie zdegradowany na niższe stanowisko, a co za tym idzie, będzie mniej zarabiał. Powody? Słyszy, że nie spełnia oczekiwań, źle zarządza wydziałem. Poza tym jego długie zwolnienie lekarskie spowodowało chaos.
To jeden z moich rozmówców.