Jakub Szczepański, Interia: Skąd pomysł na „bobrzy” interes?

Hubert Miszczuk, bobry.eu: – Bobry fascynują mnie od początku kariery „naukowej”, poczynając już od pracy inżynierskiej. Gdy poszukiwałem jej tematu, w terenie, gdzie najbardziej lubię polować, pojawiła się pierwsza rodzina i mogłem nie tylko obserwować te zwierzęta, ale również patrzeć, jak przekształcają małą rzeczkę do swoich potrzeb. Potem przyszły kolejne prace i kolejne tematy badań. Czynnikiem nie do pominięcia był fakt, że studiowałem, a potem mogłem kontynuować przygodę z bobrami, na interdyscyplinarnym wydziale z kadrą naukową wspierającą młodych naukowców w ich badaniach czy rozwiązywaniu problemów. Potem przyszedł czas, gdy pracowałem jako hydrolog w Państwowej Służbie Hydrologiczno-Meteorologicznej i mogłem się zetknąć bezpośrednio z problematyką zarządzania bezpieczeństwem hydrologicznym kraju.

Co utwierdza pana w przekonaniu, że praca z bobrami jest dobrym pomysłem?

– Dobrym testem był rok 2010, kiedy gwałtowna powódź również przetoczyła się przez nasz kraj. Miedzy innymi wtedy doszło do zdarzenia ukazującego jak niebezpieczne są bobry i nory kopane w wałach przeciwpowodziowych: przez jedną norę bobrową została zalana gm. Wilków. Połączenie „nauki” z „praktyką” oraz wiedzą o zwiększających się szkodach i zagrożeniach bobrowych, spowodowało pomysł utworzenia wraz z żoną firmy, która działa do tej pory, pozostając chyba już ostatnią taką firmą w Europie.

Co trzeba zrobić, żeby zostać „łowcą bobrów”?

– Na pewno mieć cierpliwość do zwierząt i samozaparcie do pracy w terenie. Cechy psychiczne każdej osoby, która z nami współpracuje, są dość specyficzne. Pracujemy najczęściej w nocy, jesienią, zimą, wczesną wiosną. Pogoda nie jest najlepsza, do tego ciemność, brak latarek. Trzeba się liczyć, że ktoś nagle wyląduje w bobrowej norze, bo jej strop się zarwie i wpadniemy 1,5 m w dół. Również nie może być osób narwanych, spieszących się.

Mówi pan o cechach charakteru. A czy na przykład redakcję można zamienić na polowanie na bobry? Kto może u państwa zacząć?

– W tym wypadku trzeba mieć uprawnienie do posiadania broni palnej myśliwskiej. My, z racji specyfiki warunków, w jakich pracujemy, używamy odrobinę zmodyfikowanej. Jest to broń już projektowana i wykonywana specjalnie na nasze zamówienie, tak samo amunicja nie jest zwykłą amunicją myśliwską, tylko jest to zupełnie inna zasada działania tego pocisku.

Czym one się różnią od standardowych?

– Zwykły myśliwy najczęściej korzysta z tzw, nazwijmy to standardowych typów broni myśliwskiej: czy to broń kulowa, czy to śrutowa. My opieramy się raczej na broni opracowanej na bazie karabinków szturmowych, ze specjalnie dobranymi pociskami, które zapewniają nie tylko skuteczne wykonanie odstrzału redukcyjnego, ale gwarantują bezpieczeństwo zarówno osobom postronnym, jak i nam. Kiedy pocisk uderzy w twardą przeszkodę, całkowicie się rozpada. Na drobny pyłek, małe odłamki, które nie rykoszetują, nie lecą Bóg wie gdzie.

Czyli potrzeba uprawnień myśliwskich i doświadczenia z bronią.

– Trzeba mieć cierpliwość oraz umiejętności. Można powiedzieć, że średnio na 25 osób, które mówią nam, że chcą z nami pracować, 24 nie przechodzi okresu próbnego. Chodzi o czas, kiedy zaczynają jeździć w teren i uczyć się pod okiem naszych najbardziej doświadczonych pracowników. To praca bardzo specyficzna, wymagająca. Mało kto się decyduje na wejście nocą i zimą do wody. Wiadomo, że różnie może się skończyć.

O czym powinni pamiętać ludzie, którzy chcą się zajmować państwa pracą?

– Nasze życie lub zdrowie, mówię tutaj o ludziach, jest raczej cenniejsze niż ratowanie zwierzaka za wszelką cenę. Jeżeli mielibyśmy wchodzić bezpośrednio w nieckę wyrzutową jakiejś większej budowli hydrotechnicznej, trzeba dokładnie przeanalizować, jak musimy się zabezpieczyć, czy jesteśmy w stanie w ogóle tą operację przeżyć, żeby uratować jednego bobra, który wpadł w kłopoty.

Czym właściwie jest odstrzał redukcyjny?

– Zastępczym sformułowaniem dłuższego określenia, którego używa się w obiegu prawnym, czyli „umyślnego zabijania osobników gatunku chronionego”. To metoda ostateczna usuwania zagrożenia, jakie mogą powodować zwierzęta. Dopuszczona wyłącznie w przypadkach, kiedy inne metody albo zawiodły, albo nie ma możliwości ich zastosowania.

Kto wydaje zezwolenie na odstrzał i kto może je uzyskać?

– Regionalni Dyrektorzy Ochrony Środowiska, zgodnie z zapisami ustawy o ochronie przyrody oraz rozporządzeń do tej ustawy. Wniosek może złożyć każdy, a czynność może wykonać dowolna osoba spełniająca wymogi prawne. Trzeba jednak przyznać, że jesteśmy grupą ludzi, która wykonuje najwięcej tych czynności i mamy największą skuteczność.

Pracujecie w całej Polsce, chociaż firma jest z Warszawy?

– W całym kraju mamy tzw. grupy operacyjne, gdzie trzonem jest kierownik grupy operacyjnej, który powiedzmy ogarnia logistykę, weryfikuje zgłoszenia. Czy potrzeba naszej interwencji, czy po prostu trzeba na spokojnie ludziom wyjaśnić, że na danym terenie bobry są nieszkodliwe i zapewnią im wodę w czasie suszy. Opieramy się na najbardziej doświadczonych ludziach, grupa składa się z kilku osób.

Ilu pracowników potrzebuje pańska firma, żeby operować na terenie całego kraju?

– Stałych współpracowników mamy kilkunastu, kilkanaście osób działa z nami co roku. Nasze zlecenia pojawiają się w różnych miejscach, w różnej ilości. Nie można przewidzieć czy na terenie działania każdej grupy operacyjnej, każdego roku będziemy mieli zapewnione wystarczającą ilość zleceń, czy też na przykład będzie taka ilość zleceń, że sąsiednia grupa operacyjna będzie musiała wspierać właściwą dla danego terenu.

Kiedy umawialiśmy się na tę rozmowę, powiedział pan, że przemyśli pewne zagadnienia nocą, siedząc w bagnie. Jak często zdarza się panu siedzieć na takich mokradłach? Jak wygląda pańska zawodowa codzienność?

– W sezonie bobrowym, czyli od 1 października, większość z nas przechodzi na tryb życia, który może nawiązywać do tytułu filmu: „Od zmierzchu do świtu”. Oczywiście niektóre prace wykonujemy w dzień. To chociażby zabezpieczenia terenu czy zabezpieczenia budowli hydrotechnicznych. Właściwe obserwacje, liczenie odłowy czy też odstrzały bobrów, wykonujemy zawsze w nocy. Po odłowieniu bobrów trzeba przeprowadzić czy badania weterynaryjne, czy też przewieźć je we właściwe miejsce. W przypadku odstrzału pobrać odpowiednie próbki dla współpracujących z nami jednostek naukowo-badawczych. Można powiedzieć, że sezon bobrowy to praca całą dobę, nieregularny sen, ciężko cokolwiek przewidywać.

W pańskiej pracy nie chodzi tylko o zabijanie bobrów.

Możemy pochwalić się m.in. licznymi projektami naukowymi, które realizujemy z czołowymi jednostkami badawczymi. Dołożyliśmy swoją „cegiełkę” do opracowania nowego produktu zastępującego stalowe siatki rozkładane na wałach przeciwpowodziowych. To jest dobry przykład, jak środki pochodzące częściowo z odstrzału bobrów, pomagają chronić nie tylko te zwierzęta, ale również wiele innych zagrożonych odnoszeniem ran przez wystające z ziemi druty skorodowanych zabezpieczeń.

Określenie „łowca bobrów” jest obraźliwe?

– Nie ma żadnych konotacji, jest po prostu określeniem „zawodu”. Kpiąc sami z siebie, czasem określamy się również mianem szczurołapów podczas odłowów czy relokacji bobrów. Jest też kilka innych określeń, którymi się nazywamy w zależności od sytuacji, w której pracujemy. Kiedyś ludzi polujących na bobry, w celu dostarczenia ich na dwór królewski czy książęcy i jednocześnie dbających o te zwierzęta, nazywano bobrowniczymi (łac. „magister castarariorum”). Teraz ta nazwa została wykoślawiona przez jedną z organizacji, co dowodzi tylko braku znajomości tła historycznego występowania bobrów w Polsce. Wolałbym, aby nie włączać mnie do tego grona. Trzeba pamiętać, że nie tylko „strzelam do bobrów”. Zapobiegam szkodom, odławiam i relokuję zwierzęta, prowadzimy badania naukowe nad tym gatunkiem, czy ratujemy je, kiedy wpadną w opresję.

W ilu zleceniach pan brał udział? Da się to przeliczyć na bobry?

– Zleceń i bobrów nie liczę… Oczywiście wszystkie działania oraz ich efekty są opisywane w sprawozdaniach, jakie składamy właściwym organom. Nikt z nas nie prowadzi własnych „statystyk” obejmujących wszystkie lata naszej pracy.

Czy takie zapowiedzi, jak ta ostatnia Donalda Tuska, sprawiają, że mają państwo więcej pracy?

– Pojawienie się jakichś medialnych wydarzeń, wypowiedzi, czy to pana premiera Tuska, czy wcześniej ministra Ardanowskiego, czy też jeszcze wcześniej Leszka Millera, dotyczących bobrów, praktycznie nie wpływa na naszą firmę. Jest nas tak mało, jesteśmy tak obłożeni pracą, że ciężko byłoby nam podjąć się realizacji nowych zleceń. Praktycznie w każdym sezonie mamy stuprocentowe obłożenie. Wiadomo, że w momencie, kiedy są to prace wymagające natychmiastowej interwencji, czyli bezpośrednio zagrażające życiu, czy zdrowiu ludzi, no to rzucamy wszystko i jedziemy wspomagać służby.

Strona rządowa zwróciła się do państwa o pomoc? W rządzie chyba nie ma specjalistów zajmujących się bobrami?

– Wiadomo, że stanowiska rządowe są obsadzane bardziej kluczem politycznym, umów koalicyjnych, a nie kompetencji. Trzeba jednak pamiętać, że nasz rząd ma zaplecze specjalistów w postaci pracowników Regionalnych i Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska. Można więc mówić o ekspertach na poziomie województw. Nigdy nie zdradzamy, dla kogo pracujemy i z kim rozmawiamy na temat naszej pracy.

– Skala hejtu, która może dotknąć naszych klientów jest tak olbrzymia. Tu zanika nawet szczątkowy, zdrowy rozsądek.

Ludzie są nienawistni, bo strzelacie do zwierząt?

– Proszę na przykład popatrzeć, co się działo w Rybniku, jeżeli chodzi o usunięcie inwazyjnego gatunku obcego, nutrii. Obserwowaliśmy działania zaradcze, które wymusza prawo na urzędach. Do tego istnieje świadomość, że gatunek stanowi zagrożenie dla ekosystemów Polski. A wylała się z tego gigantyczna afera. Również lokalni politycy dołożyli swoje, chociaż profesjonalizm urzędników z Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Katowicach był gigantyczny: dołożyli wszelkich starań, żeby jak najmniej drastycznie rozwiązać problem. Okazało się, że żadna z organizacji czy osób deklarujących się i zbierających pieniądze na ten cel nie złożyła dokumentów w Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska, więc nie utworzono azylu dla zwierząt.

Ta sytuacja dotknęła pańską firmę?

– Braliśmy udział w tym postępowaniu. Efekt? Po nocach dostawaliśmy SMS-y z groźbami karalnymi. Dlatego, nauczeni doświadczeniem, stawiamy na ochronę naszych klientów i współpracowników. To nasz obowiązek i posiadanie „grubej skóry” jest warunkiem koniecznym w takiej pracy. Więc nigdy nie zdradzimy, dla kogo pracujemy. Chyba, że nasz klient czy zleceniodawca sam się tym pochwali.

Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage – polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!

Udział
Exit mobile version