Łukasz Szpyrka, Interia: Morze Bałtyckie od kilku tygodni znów jest na ustach Polaków. Nietypowo, bo zimą.

Kmdr rez. dr hab. inż. Adam Olejnik: – Właśnie w tym problem, że Polakom żyjącym na śródlądziu wydaje się, że zimą morza nie ma. Jakby znikało.

– Spotykam się z tym na co dzień. Zwykli ludzie, którzy żyją gdzieś na śródlądziu, parają się swoim życiem, mierzą się z codziennymi problemami. Na morze patrzą zupełnie inaczej niż ludzie bezpośrednio z nim związani. Dla nich to miejsce rekreacji, wypoczynku, sposób na radosne spędzenie wolnego czasu. Widzą plaże, jachty, deski, parawany. Bardziej świadomi dostrzegają w morzu jeszcze szlak dla okrętów, którym wypływają i przypływają towary. To wszystko.

A wy, ludzie morza, jak na nie patrzycie?

– Jeden ze współpracowników słynnego Jacquesa Cousteau napisał w 1960 roku, że morze jest ogromną, trójwymiarową przestrzenią czekającą na przybycie i interwencję człowieka. Ludzie morza patrzą na nie właśnie w taki sposób. To obszar, który wymaga zagospodarowania, ochrony. Zmieniamy morze, budujemy rurociągi, kable, platformy, a to wszystko się dzieje w trójwymiarowej przestrzeni. To przestrzeń, w której żyjemy. Mam wrażenie, że Polska z punktu widzenia śródlądowego jest krajem przypadkowo leżącym nad morzem.

– To smutne, bo proszę zwrócić uwagę, że polityka morska, polityka dotycząca naszej morskości, to nie są priorytety, które się na co dzień omawia. Teraz nagle zaczęło się o tym mówić, bo pojawiło się zagrożenie na Bałtyku, pojawiła się wojna psychologiczna. Ale na co dzień w ogóle o tym nie myślimy. Morze dla ludzi lądu pozostałoby wspomnieniem wakacji. A my pewnie byśmy teraz nie rozmawiali.

Ale mimo wszystko porozmawiamy?

Powiedział pan „zagrożenie” i „wojna psychologiczna”. To, co obserwujemy od kilku tygodni, można już nazwać wojną o Bałtyk?

– To nie jest wojna o Bałtyk. Jeszcze. To są takie sytuacje, które potęgują napięcie, ale jest to bardziej zaostrzona konkurencja i próba – mówiąc kolokwialnie – obsikania terenu. Wejście nowych członków w struktury NATO jest negatywnie odbierane przez Federację Rosyjską. Bałtyk poniekąd stał się wewnętrznym morzem NATO. A to stwarza nowe napięcia. Rosja odbiera to jako sytuację okrążenia.

Przypomnijmy ostatnie wydarzenia. Fińskie władze odkryły ślad kotwicy, który ciągnie się przez ok. 100 km i przeciął kabel Estlink2 łączący Finlandię i Estonię. Wcześniej doszło do przerwania kabli internetowych między Niemcami, Szwecją i Litwą, a innym razem przerwano połączenie energetyczne, które łączyło Finlandię i Estonię.

– A jeszcze wcześniej były eksplozje na Nord Stream.

Oczywiście. Tylko proszę powiedzieć, w jaki sposób dochodzi do uszkodzeń kabli, rur na dnie Bałtyku. Inaczej mówiąc: jak to się robi?

– Metod może być kilka. W zależności od tego, na ile mamy dokładną informację, gdzie taki kabel się znajduje i w jaki sposób jest zabezpieczony. W moim przekonaniu w przypadku Nord Streamu nie była to akcja polegająca na tym, że ktoś podpłynął i założył ładunki wybuchowe za pomocą pojazdu bezzałogowego lub ekipy nurkowej. Oszacowaliśmy wielkość ładunku i nie jest on do przeniesienia w ten sposób, to było po prostu za ciężkie. Mam hipotezę, że ten rurociąg był przygotowany do tego typu działania.

W jaki sposób przygotowany? Już dawno temu ktoś podłożył ładunki wybuchowe?

– To jest jedna z metod. Sami możemy sobie tak przygotować infrastrukturę, by w razie czego zakłócić jej działanie. Mogło być tak, że podczas budowy ten rurociąg przygotowano do tego, żeby go wysadzić w przypadku napięć międzynarodowych.

– Najprostszą metodą jest ta, którą wykryli Finowie. Polega na bagrowaniu dna kotwicą tak długo, aż się zahaczy o kabel. Potem ciągnie się ten kabel do skutku, aż się zerwie.

Brzmi to trochę jak partyzantka, działanie na oślep.

– Trochę tak jest. Wiemy, że w tym rejonie jest kabel, ale nie znamy jego dokładnego położenia. Można to oczywiście określić sonarem albo sondą wielowiązkową, ale to wymaga badań i czasu. Jeżeli czasu nie ma, to wyrzuca się kotwicę i wlecze się ją do skutku. A jeśli jednostka jest duża i ma moc pod manetkami, to jest w stanie taki kabel zerwać. To się zdarzyło.

Często się to „zdarza”?

– Powiem panu o własnych doświadczeniach. Kiedy byłem młodym oficerem zdarzyło nam się na kotwicowisku zahaczyć kotwicą o kabel. Stanęliśmy na Redzie, żeby schronić się przed sztormem. Jednostka była mała, kuter rakietowy o długości ok. 40 m, który miał dużą powierzchnię boczną. Był rzucany na fali i wiatr mocno nim huśtał. Kotwica zaczepiła nam się o kabel i „jechaliśmy” na tym kablu, nie mogliśmy stanąć w miejscu. Dryfowaliśmy w kierunku portu. Musieliśmy odciąć linę kotwiczną, żeby nie zderzyć się z nabrzeżem portowym. Gdybyśmy mieli dużą jednostkę, pewnie byśmy mogli ten kabel zerwać. Tak było w tym przypadku, który wykryli Finowie.

A czy takie sytuacje mogą zdarzyć się przypadkiem?

– Na to pytanie sam pan odpowiedział. Czy wyobraża pan sobie, że ktoś przypadkowo wlecze kotwicę po dnie morza przez 100 km? Nie ma szans. W normalnej sytuacji, kiedy dowódca jednostki stwierdzi, że się zaczepił o coś pod wodą, stara się uwolnić jednostkę z tego niebezpieczeństwa. Jeśli statek jest zaczepiony, ma ograniczoną manewrowość. Każdy chce się z tego uwolnić. A jeśli ktoś ciągnie kotwicę przez 100 km to liczy na to, że o coś zaczepi.

Kto to robi? Ludzie specjalnie do tego wyszkoleni? Wojskowi?

– Myślę, że to są najemnicy, po prostu. Oni wiedzą, co robią, dla kogo to robią i za ile to robią.

A czy po Bałtyku w tym samym celu pływają łodzie podwodne?

– Nie. Bałtyk jest płytkim morzem, którego średnia głębokość wynosi nieco ponad 50 metrów. Okręt podwodny może się co prawda bardzo łatwo schować i trudno go wykryć, ale na takich głębokościach trudno jest robić takie operacje. Musiałaby do tego być jakaś jednostka dedykowana, a nie znam takiej konstrukcji.

Co jeszcze „cennego” znajduje się na dnie Bałtyku?

– Mamy trzy platformy wiertnicze w naszej strefie odpowiedzialności ekonomicznej. 40 mil na północ od Rozewia. To platformy Alfa, Beta i platforma bezzałogowa Orlenu. To jedyne platformy na Bałtyku. One są chronione, ale są to obiekty szczególnie ważne. Ich uszkodzenie może doprowadzić do katastrofy ekologicznej. Podobnej do tej z Zatoki Meksykańskiej sprzed kilkunastu lat.

W jaki sposób te platformy są chronione?

– Przede wszystkim są tam załogi. Jedna platforma jest co prawda bezzałogowa, ale pozostaje w zasięgu wzroku dwóch pozostałych. Jest cała infrastruktura na dnie, która służy do wydobycia gazu i ropy spod dna Bałtyku. To też jest monitorowane. Gdyby jednak ktoś bardzo się uparł i próbował coś napsuć, trzeba się liczyć i z tym scenariuszem. Aczkolwiek mało prawdopodobne, by nie udało nam się tego wykryć i temu nie zapobiec.

Mamy też kable energetyczne, telekomunikacyjne, gazociągi, słynny Baltic Pipe.

– Wszystkie te elementy są monitorowane.

Na czym ten monitoring polega?

– Nie jest tak, że np. Baltic Pipe jest monitorowany 24 godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu. Co jakiś czas przepływa tam jednostka, która sprawdza stan techniczny tego gazociągu. Jaka jest częstotliwość? To wiedza niejawna.

Co jest lub powinno być naszym oczkiem w głowie na Bałtyku?

– To trudne pytanie. Mamy całą infrastrukturę portowo-przeładunkową, mamy naftoport, gazoport, porty handlowe, terminale kontenerowe, wszystko należy chronić. Jeśli zakłóci się ich prace, zakłócona będzie cała nasza gospodarka. Trzeba pamiętać o jeszcze jednym – Trójmiasto, czyli Gdańsk, Gdynia i Sopot, to chyba jedyne miasta w Polsce, gdzie do śródmieścia można się dostać spod wody. Można wpłynąć jednostką, która będzie udawała inną jednostkę, można wysadzić grupę dywersyjną.

Albo wysadzić ładunek wybuchowy.

– Różne rzeczy mogą się dziać, trzeba mieć to na uwadze. Cały problem i dylemat rozwoju technicznego w wojsku polega na tym, że w świecie ludzi rzucających kamieniami ten, który wymyśli łuk, wygrywa. Mamy też rurociągi i kable telekomunikacyjne. Proszę sobie wyobrazić, że jedzie pan na wycieczkę do Karlskrony lub Sztokholmu. Robi pan zakupy w sklepie z pamiątkami i płaci pan kartą. Jeśli kabel byłby przerwany, nie zapłaci pan kartą. Wszystkie tego typu obiekty muszą być pod naszą ochroną.

Ochrona morza jest o tyle trudniejsza, że na granicy polsko-białoruskiej można postawić zaporę. Na morzu tego zrobić nie można. Jak więc chroni się te kluczowe elementy?

– Każdy statek ma transponder, tak jak samolot. Można śledzić te statki. Wiadomo, z jakiego portu wypływa i dokąd płynie. Mieliśmy taki przypadek w 2003 roku, że jednostka z Federacji Rosyjskiej była holowana do stoczni w Gdańsku. Zatonęła na Głębi Gdańskiej. System VTS, informujący nas o ruchu statków, zarejestrował stratę jednostki holowanej. Szybko oceniono sytuację, zlokalizowano pozycję tej jednostki, a trzy dni po jej zatopieniu byliśmy na miejscu. Ochrona morza jest trudna, trudniejsza niż granica lądowa, ale nie są to sprawy niemożliwe.

Jakie są słabe punkty na Bałtyku?

– Na to pytanie panu nie odpowiem nawet jeśli przystawi mi pan pistolet do skroni. To są sprawy, o których głośno się nie mówi.

NATO podało informację, że rozpoczyna patrolowanie Bałtyku. W morze wypłynie 10 jednostek. To odpowiednia liczba?

– Odbieram ten ruch bardzo pozytywnie. Dobrze, że to inicjatywa międzynarodowa. Widać solidarność państw okalających Morze Bałtyckie. Wypłynie 10 jednostek, ale nie wiem, jakiego rodzaju to są jednostki, jakiej wielkości, jak są wyposażone. Trudno mi więc ocenić ich potencjał, ale sama liczba wydaje się wystarczająca. Bałtyk nie jest dużym morzem. Jeżeli ten zespół będzie cały czas w ruchu, a dzisiejsze radary mają dosyć duży zasięg. Jeśli się dobrze rozstawią, to będą mieli połowę Bałtyku pod ochroną.

Pod koniec listopada to Donald Tusk wyszedł z inicjatywą „navy policing”. Proponował w Szwecji wspólne patrolowanie Bałtyku. To jest właśnie ten ruch NATO czy coś dodatkowego?

– To bardzo dobra inicjatywa, za co premiera można pochwalić. Nie umiem natomiast powiedzieć, jaka jest relacja tych dwóch inicjatyw. Nawet jeśli obie miałyby działać równolegle, to byłoby bardzo dobrze. Nasza marynarka wojenna ma bardzo dobrą współpracę z flotą szwedzką. Nawet z czasów, gdy flota szwedzka była neutralna.

Dlaczego Bałtyk jest w tym momencie tak ważny? Tylko przez to, że Szwecja i Finlandia dołączyły do NATO?

– Wszystko ma podłoże historyczne. Do tej pory Szwecja i Finlandia były krajami neutralnymi. Doszło do diametralnej zmiany, bo wszystkie państwa wokół Morza Bałtyckiego, poza Rosją, należą do jednej struktury militarnej – NATO. Rosjanie starali się bardzo długo, by NATO nie podchodziło do ich terytorium. Budowali sobie sferę buforową, a tu NATO zapukało do ich drzwi. To przyczyna zainteresowania Rosji. Poza tym w okręgu królewieckim jest ich flota. Jeśli Bałtyk jest „natowski”, to wyjście tej floty poza Bałtyk jest ograniczone. Rosja jest w areszcie domowym.

„Wchodzimy w sytuację, którą można określić jako totalną wojnę psychologiczną z Rosją” – powiedział w rozmowie z Deutsche Welle Patrik Oksanen, członek Szwedzkiej Królewskiej Akademii Nauk Wojennych. Wygramy tę wojnę?

– Mamy sytuację zupełnie nową i niespotykaną. Do tej pory, nawet w czasie zimnej wojny, obawialiśmy się konfliktów kinetycznych. Wraz z postępem technologicznym na różnych polach pojawiły się różne rodzaje nowych form nacisku i oddziaływania na nieprzyjaciela. Pojawiło się więc pojęcie wojny hybrydowej, a wstępem do niej jest wojna psychologiczna. Podsycanie niepokoju i poczucia zagrożenia jest w interesie rosyjskim. Czy wygramy tę wojnę? Tak. Nie wiem kiedy, ale nie mam wątpliwości, że prędzej czy później wygramy.

Rozmawiał Łukasz Szpyrka

Adam Olejnik – prof. Akademii Marynarki Wojennej. Był kierownikiem i wykonawcą wielu prac naukowo-badawczych związanych z technologią prac podwodnych, a szczególnie z eksploatacją obiektów hiperbarycznych i bezzałogowych pojazdów podwodnych. Jego specjalnością naukową jest podwodna fotogrametria inżynieryjna oraz konstrukcja i eksploatacja bezzałogowych pojazdów podwodnych, a także teoria rozwoju techniki głębinowej.

Udział
Exit mobile version