Stworzono zestaw VR, który może zabijać graczy. Zdj. ilustracyjne
Twórca zestawu Oculus, służącego obecnie za podstawę metaverse Marka Zuckerberga, ogłosił stworzenie zestawu VR, który eksploduje, gdy gracz zginie w wirtualnym świecie. „Natychmiast podnosisz stawkę do maksymalnego poziomu” – stwierdził we wpisie Palmer Luckey.
Luckey we wpisie na blogu przekazał, że zmodyfikował zestaw VR w taki sposób, żeby ten eksplodował, gdy uczestnik gry zginie w wirtualnym świecie. Co oznacza, że przegrywając, gracz zginie także w prawdziwym życiu.
„Pomysł powiązania prawdziwego życia z wirtualnym awatarem zawsze mnie fascynował. Natychmiast podnosisz stawkę do maksymalnego poziomu i zmuszasz ludzi do gruntownego przemyślenia sposobu, w jaki wchodzą w interakcję z wirtualnym światem i znajdującymi się w nim graczami. Tylko groźba poważnych konsekwencji może sprawić, że gra stanie się prawdziwa dla każdego jej uczestnika” – napisał.
„Ładunki odpalają się, niszcząc mózg użytkownika”
Wyjaśnił, że do stworzenia urządzenia zainspirował go fikcyjny zestaw VR o nazwie „NerveGear”, który występował w serialu anime pt. Sword Art Online. Dodał, że w przeciwieństwie do oryginału, nie udało mu się wpaść na pomysł, jak zabić użytkownika potężnymi mikrofalami. Zamiast tego postanowił wykorzystać materiały wybuchowe.
„Kiedy pojawi się stosowny ekran game-over, ładunki odpalają się, natychmiast niszcząc mózg użytkownika” – wytłumaczył Luckey.
„Zestaw nie będzie ostatnim”
Twórca sprzedał Oculusa Facebookowi za 2 mld. dolarów w 2014 roku. Projekt stał się podstawą Metaverse – świata stworzonego przez Marka Zuckerberga. Sam Luckey opuścił firmę w 2017 roku. Spekulował później, że został zwolniony za swoje prawicowe poglądy.
ZOBACZ: Nie żyje Larry Tesler. Wymyślił jedną z najpopularniejszych komputerowych funkcji
Twórca śmiercionośnego urządzenia określił swój projekt jako dzieło sztuki biurowej.
„Jest to również, o ile mi wiadomo, pierwszy niefikcyjny przykład urządzenia VR, które może rzeczywiście zabić użytkownika. Nie będzie ostatnim” – podsumował Luckey.
jsd/polsatnews.pl