Interia współpracuje z czołowymi redakcjami na świecie. W naszym cotygodniowym, piątkowym cyklu „Interia Bliżej Świata” publikujemy najciekawsze teksty najważniejszych zagranicznych gazet. Założony w 1821 r. brytyjski dziennik „The Guardian”, z którego pochodzi poniższy artykuł, jest jedną z najstarszych gazet na świecie. Jego dziennikarze wielokrotnie zdobywali najbardziej prestiżowe dziennikarskie nagrody, w tym m.in. Pulitzera.

W apatycznych pierwszych tygodniach stycznia (kiedy zdążyłam już porzucić moje postanowienia noworoczne dotyczące samodoskonalenia) poproszono mnie o przeprowadzenie pewnego eksperymentu. Zapewne moi bliscy, którzy przekroczyli już 40. rok życia uznaliby go za „uroczy”, ale wszyscy inni odnieśli się do niego z niepohamowanym przerażeniem: poproszono mnie, abym przez tydzień dzwoniła do ludzi, zamiast wysyłać wiadomości tekstowe.

Przecież to „bułka z masłem”, powiedzą niektórzy. Cóż, dla osób w wieku od 18 do 34 lat niekoniecznie, ponieważ 61 proc. z nich woli pisać niż dzwonić, a 23 proc. z nich nigdy nie zawraca sobie głowy odbieraniem telefonu – wynika z ubiegłorocznego sondażu Uswitch. 

Lęk przed rozmową telefoniczną jest tak wszechobecny, że uczelnia w Nottingham uruchomiła niedawno sesje coachingowe dla nastolatków z „telefobią„, a badanie przeprowadzone w 2024 r. wśród 2 tys. pracowników biurowych w Wielkiej Brytanii wykazało, że ponad 40 proc. z nich unikało odbierania telefonów w pracy w ciągu ostatnich 12 miesięcy z powodu lęku.

Dlaczego „Zetki” unikają dzwonienia jak ognia

W wieku 27 lat należę raczej do „starszyzny” pokolenia Z, co oznacza, że są pewne rzeczy, których nie rozumiem (np. dlaczego wszyscy tak nienawidzą chodzić do pubów) i inne, które rozumiem aż za dobrze. Jedną z tych drugich jest przekonanie o tym, że rozmowy telefoniczne są przestarzałą i pracochłonną formą komunikacji. Nawet moi rodzice, którzy są po 60-tce i wciąż mają trudności z prowadzeniem wideorozmowy, porzucili już telefon stacjonarny.

– Prawda jest taka, że stworzyliśmy lepsze sposoby komunikowania się niż rozmowy telefoniczne w czasie rzeczywistym – przyznaje prof. Duncan Brumby z University College London, który zajmuje się interakcją na linii człowiek-komputer, badając m.in. wpływ powiadomień o połączeniach na użytkowników smartfonów. Choć wiele mówi się dziś o nieudolności młodych ludzi w kwestii rozmów telefonicznych, Brumby twierdzi, że po prostu wypadliśmy z wprawy i wolimy wygodę asynchronicznej rozmowy.

– Myślę, że to, co robimy, to wychwytywanie wzoru asocjacyjnego. To prawie jak ten klasyczny eksperyment, w którym dzwoni dzwonek przed nadejściem jedzenia i pies zaczyna się ślinić – tłumaczy (tzw. pies Pawłowa – przyp. red.), dodając, że „to samo dzieje się, gdy słyszymy dzwonek naszego telefonu i domyślamy się, że prawdopodobnie coś złego wydarzy się w przyszłości”. Potwierdza to badanie Uswitch, które wykazało, że 56 proc. osób w wieku od 18 do 34 lat zakłada, że spontaniczny telefon oznacza złe wieści.

„Telefoniczny eksperyment”. Co daje dzwonienie do ludzi zamiast pisania?

Faktem jest również to, że połączenia telefoniczne stały się w dużej mierze domeną oszustów i telemarketerów. W 2024 r. nieco mniej niż połowa użytkowników telefonów stacjonarnych w Wielkiej Brytanii (48 proc.) stwierdziła, że w ciągu ostatnich trzech miesięcy otrzymała podejrzany telefon – chociaż liczba ta spadła z 56 proc. w 2021 r.

Do tego dochodzą jeszcze liczne okazje do wyrzutów sumienia, jakie stwarza rozmowa telefoniczna w czasie rzeczywistym. 

– Jedną z kwestii, na które należy zwrócić uwagę w przypadku rozmów telefonicznych, jest to, że jeśli popełnisz błąd, jest on zauważalny, podczas gdy w przypadku wiadomości tekstowych możesz się cenzurować: możesz ją poprawić, możesz zdecydować o nieodpowiadaniu lub możesz usunąć wiadomość – tłumaczy Nelson Roque, adiunkt na Uniwersytecie Stanowym Pensylwanii, zajmujący się rozwojem człowieka i studiami nad rodziną. 

– Myślę, że urządzenie służy tu jako bufor – mówi Roque, dodając, że nasze poleganie na komunikacji tekstowej, w połączeniu z nieustannym cyklem autopromocji w mediach społecznościowych, uczyniło nas ekspertami w autokorekcie. I to niekoniecznie coś złego. – Bycie cały czas „na świeczniku” może zachęcać nas do bardziej odpowiedzialnych zachowań – wskazuje.  

Czy to oznacza, że unicestwię swoje relacje z powodu braku przycisku „cofnij”? Może. Życzcie mi szczęścia.

Poniedziałek

Okazja do rozpoczęcia nowego rozdziału w życiu jako „rozmówca” nadarza się wczesnym rankiem, kiedy mój chłopak wysyła wiadomość z pytaniem, czy mam jakieś plany na piątek. Dzwonię więc do niego, ale nie odbiera. Uświadamiam sobie, że mogę właśnie umierać, a moi najbliżsi nie odbierają telefonu. Zapewne jednak gdyby coś mi groziło, zostałbym odsunięta od tego eksperymentu. 

Oddzwania do mnie po 30 minutach, ale nie zdążam odebrać i to ja oddzwaniam 30 minut później. Gra w telefonicznego berka trwa przez większą część popołudnia. Staram się dać mu do zrozumienia, że jestem zajęta nitkowaniem brwi (kolejną nowością, której aktualnie próbuję). Oczywiście wydzwaniam po kryjomu, ponieważ nie chciałabym zostać przyłapana przez kolegów z pracy z telefonem przy biurku. 

– Jesteś naprawdę świetną rozmówczynią – przyznaje, gdy w końcu udaje mu się odebrać telefon. Jestem pewna, że taki komplement mogła wywołać jedynie intymność prawdziwej telefonicznej rozmowy. Myślę, że moje relacje już się pogłębiają. 

Ośmielona jego pochwałami wykonuję więc telefon, który odwlekałam przez ostatnie pół roku: umawiam się na rutynowe badanie cytologiczne. Żałuję tej decyzji tak szybko, jak głos recepcjonistki przerywa „granie na czekanie”. Proponuje, żebym przyszła w sobotę.

– Czy to nie za wcześnie? – pytam.

– Nigdy nie jest za wcześnie – słyszę w odpowiedzi. Odpowiednio skarcona chowam telefon na dnie torby i staram się nie patrzeć na niego przez resztę dnia.

Wtorek

Byłam przygotowana na niezręczność, która wyniknie z dzwonienia do osób, z którymi nigdy przedtem nie rozmawiałam przez telefon. Nie byłam jednak przygotowana na to, co wydarzy się, gdy nie oddzwonią. I to dwukrotnie. Próbując posunąć się dalej niż dzień wcześniej, dzwonię do starej znajomej, do której nie pisałam przez wiele miesięcy. Podobnie jak w przypadku randek jesteśmy na tym niepewnym etapie koleżeństwa, na którym ujawnianie najgorszych części swojej osobowości raczej nie jest wskazane. 

Zostawiam więc nieudolną wiadomość i od razu marzę o możliwości jej „podrasowania”, o której mówił Roque. W miarę upływu dnia mój niespokojny mózg zalewają różne myśli: czy nigdy nie zapisała mojego numeru, czy sądzi, że jestem niestabilna, czy nie potwierdzi moich umiejętności na LinkedIn, bo stwierdzi, że jestem dziwakiem.

Nie daję się jednak zastraszyć i dzwonię do dawnego kolegi z tej samej firmy. Znowu brak odpowiedzi. Cóż, myślę, że ten most został spalony.

Próbuję jeszcze kilku znajomych – na pewno się odbiorą. I znowu fiasko. „Jestem w pracy” – odpowiada surowo w wiadomości jeden z nich. (Od kiedy to pokolenie zaczęło poważnie traktować swoją karierę?) Dzwonię do Brumby’ego. – Wiele przyjemniejszych interakcji w życiu przeprowadzamy teraz asynchronicznie, ponieważ jest to łatwiejsze – przyznaje. 

– Dzięki temu możemy dotrzeć do naszych znajomych i nie polegamy na tym, że są oni dostępni w tym samym czasie – zauważa. Staram się tym pocieszyć, choć tak naprawdę całe popołudnie martwię się, że nikt nie przyjdzie na mój pogrzeb.

W miarę upływu dnia jestem coraz bardziej przygnębiona. W pewnym momencie następuje przełom: moja najlepsza przyjaciółka z dzieciństwa pisze do mnie, że terapia na nią nie działa, ponieważ jest zbyt zabawna. Szczerze mówiąc, faktycznie jest najzabawniejszą osobą, jaką znam, i chociaż mieszka w Irlandii, a ja w Londynie, to czuję jakby była na drugim końcu świata. Natychmiast do niej oddzwaniam. – Myślałam, że umierasz, kiedy zobaczyłam, że dzwonisz – mówi. Rozmawiamy przez godzinę. Zgadamy się, że powinnyśmy to robić częściej. 

Środa

Ach, ten czat grupowy: mój nieodzowny przyjaciel. Dobry czat grupowy jest najlepszym źródłem plotek na świecie, a zły (czyli taki, na którym jest więcej niż osiem osób i do którego zostałeś dodany bez zgody) jest niczym krzycząca lawina w twojej skrzynce na listy. W środę – dręczona powiadomieniami na jednym z dwóch czatów grupowych, których jestem aktywną uczestniczką – nabieram ochoty dorzucenia swoich „trzech groszy”. Prowadzimy akurat jedną z tych kakofonicznych grupowych rozmów głosowych, gdzie wszyscy brzmią tak, jakby dzwonili z wnętrza jaskini.

– A co myślicie o rozmowach telefonicznych? – pytam, gdy początkowe uprzejmości mamy już za sobą.

Jedna z koleżanek mówi mi, że nienawidzi odbierać telefonu w urzędzie gminy. Udało jej się to zrobić tylko dwa razy w ciągu pół roku (odkąd tam pracuje). Stosuje klasyczną taktykę czekania, aż odbierze ktoś inny, zanim sama wkroczy do akcji, a następnie udaje rozczarowaną, że nie dotarła tam pierwsza. Całkiem wysublimowane. 

Czwartek

W czwartek dzwonię do kolegi, która ma czteromiesięczne dziecko i – w związku z tym – nie spodziewałam się mieć z nim kontaktu aż do 2030 roku. Ewidentnie akurat robił sobie przerwę od pracy za biurkiem, ponieważ w tle słyszę dzwonki rowerowe i odgłosy ulicznego ruchu.

– Przepraszam, jeśli słabo mnie słychać – mówi całkowicie przytomny, jak na kogoś, kto przez ostatnie kilka miesięcy sypiał w 45-minutowych seriach.

Rozmawiamy przez pół godziny – o dziecku, o zapomnianej sztuce dzwonienia na telefon stacjonarny (ma 37 lat, więc jej doświadczył) i o tym, czy można wyjechać w podróż służbową, mając tak małe dziecko. (Wnioskujemy, że tak – pod warunkiem, że po powrocie nie pochwalisz się swojemu partnerowi lub partnerce tym, jak bardzo odpocząłeś) Nasza rozmowa jest o wiele głębsza niż pospieszna proza, która zawarłaby się w kilku wiadomościach tekstowych

– To do zobaczenia za kilka lat – mówię na zakończenie.

– No cóż… Zobaczymy – odpowiada.

Piątek

W poszukiwaniu kolejnych osób, do których mogłabym zadzwonić – i modląc się, żebym nie musiała uciekać się do umawiania kolejnej wizyty lekarskiej – dostaję wiadomość od dawnej współlokatorki, do której nie pisałam od ponad roku. Nie widzieliśmy się od czasów przed pandemią. To przeznaczenie – stwierdzam. Dzwonię.

Na zdjęciu profilowym na WhatsAppie jest w sukni ślubnej. Czyżby zajmowała się freelancersko ślubnym modelingiem? Tak jakby. W trakcie naszej rozmowy dowiaduję się, że wyszła za mąż, zmarł jej tata, a ona przygotowuje się do przeprowadzki – a wszystko to w ciągu pierwszych 10 minut pogawędki. Jestem zaskoczona tym, jak szybko wraca między nami intymność. Pomimo upływu czasu wydaje się, że po prostu kontynuujemy rozmowę od miejsca, w którym niegdyś została przerwana, w naszym brudnym studenckim mieszkaniu

– Czasem łatwo jest pomyśleć, że po prostu wychodzimy z domu i nawiązujemy przyjaźnie „ot, tak”, ale w rzeczywistości musimy utrzymywać te przyjaźnie przez długi czas i pielęgnować więzi społeczne – mówi prof. Andrea Wigfield, dyrektor Centrum Badań nad Samotnością na Uniwersytecie Sheffield Hallam, kiedy dzwonię do niej jakiś czas później. 

Czy więc powinnam po prostu dzwonić do wszystkich osób z mojej listy kontaktów? Nie do końca: samotności nie łagodzi sam fakty, że wokół jest dużo ludzi (dzięki Bogu, bo dopiero w piątek zabrakło mi osób, do których mogłabym zatelefonować). – Chodzi o jakość i sensowność tych relacji – podkreśla ekspertka.

Sobota

Jako introwertyczka przywykłam do nieuniknionego wyczerpania, które towarzyszy całemu tygodniowi towarzyskich spotkań. Ale zamiast spędzić sobotni poranek z poczuciem, że moje granice zostały naruszone, poprzysięgając sobie, że już nigdy więcej nie odezwę się do żadnego człowieka na Ziemi, jestem dziwnie pobudzona. 

Dzwonię do mojego przyjaciela Davida – początkowo po to, żeby odwołać spotkanie (nie obiecywałam, że zupełnie się zmienię), ale potem zaczynamy rozmawiać o minionych tygodzniach. Przyznaję, że nie było to tak straszne, jak sądziłam.

– Z pewnością ta cała akcja z dzwonieniem skłania cię, żeby nie wychodzić z domu, być mniej aktywnym – mówi.

Ale piękno rozmowy telefonicznej polega również na tym, że możesz się rozłączyć, kiedy tylko chcesz. „Przepraszam, moje połączenie zostało przerwane” – powiem, jeśli oddzwoni.

Niedziela

Nie chcę rozmawiać z nikim – ani z dostawcą Tesco, ani z moim partnerem, ani z pracowitym oszustem, który dzwoni bez przerwy, by zaoferować mi w pełni zdalną pracę za 150 tys. funtów (ponad 754 tys. złotych). Ale niestety, jest to „dzień wsparcia społecznego” i muszę wykonać wszystkie telefony, których unikałam przez ostatni tydzień. 

Dzwonię więc do mamy i mojego świeżo zaręczonego brata (z którym rozmawiałam przez telefon zapewne 10 razy w życiu).

– Robiłam takie wyzwanie, w którym przez tydzień musiałam dzwonić do ogromnej liczby osób – opowiadam mamie.

– Do mnie jakoś nie zadzwoniłaś – odpowiada. 

– Może w przyszłości będę dzwonić częściej – mówię i przez chwilę wydaje mi się, że sama sobie wierzę.

Wnioski

Czego więc nauczyłam się podczas tygodnia telefonowania? Że wiadomości tekstowe nie mogą się równać z interakcją twarzą w twarz, ale rozmowa telefoniczna to dobry półmetek. Że jest coś miłego w prowadzeniu najbardziej przypadkowych pogawędek przez telefon – więc jeśli niespodziewanie znikniesz, a policja zacznie wertować twoje SMS-y w poszukiwaniu wskazówek, nie będą wiedzieć, jak nudnym jesteś człowiekiem. 

Tryb „nie przeszkadzać” jest istnym błogosławieństwem od bogów smartfonów, a ludzie, których naprawdę potrzebujesz, zawsze odbiorą telefon (pod warunkiem, że uprzedzisz ich o tym dwa dni wcześniej). 

Tłumaczenie: Nina Nowakowska

Tytuł, śródtytuły oraz skróty pochodzą od redakcji

Udział
Exit mobile version