Kiedy w maju zeszłego roku podczas seminarium na temat komunikacji organizowanego przez rzymski uniwersytet Świętego Krzyża w Rzymie watykaniści akredytowani przy Stolicy Apostolskiej dyskutowali na temat „Kiedy mówi Kościół, co słyszy dziennikarz?”, jedna z prelegentek, korespondentka CNN Delia Gallagher, zapytała bez ogródek:

– Synod? Przepraszam bardzo, ale o czym jest ten synod? Czy ktoś z was rozumie, o co chodzi z synodem o synodalności? Co to jest ta synodalność? W jaki więc sposób mamy tłumaczyć ludziom istotę synodu, skoro Kościół sam nie potrafi nam tego wytłumaczyć?

Gallagher głośno wypowiedziała coś, o czym myślał chyba każdy z bliska przyglądający się synodalnym pracom. Pewnego rodzaju chaos, niezrozumienie wynikające z przebiegu prac synodalnych to efekt tego, że chyba nikt do końca nie zrozumiał idei zwołania synodu. 

Dziś, kiedy zbliżamy się do zakończenia synodu o synodalności (który – paradoksalnie – zdaje się być najważniejszym dziełem papieża Franciszka), czyli do jesiennego zebrania biskupów, prawdopodobnie zbliżamy się równocześnie do zrozumienia, po co ten synod był. I skonfrontowania się z pytaniem: jeśli dzieje się coś, czego przez długie miesiące nie rozumieją sami zaproszeni uczestnicy (a w optymistycznej wersji: każdy z nich rozumie na swój sposób), czy można oczekiwać zmian?

Co to jest synod? 

Synod to nie nowość. Synod, czyli po grecku „zebranie”, był powszechną formą funkcjonowania i organizacji w starożytnym Kościele: biskupi zwoływali synody, by wraz z duchownymi, ale i świeckimi, rozstrzygać istotne kwestie. Ważki był udział osób świeckich, byli oni naturalnymi uczestnikami synodu: choć bez głosu rozstrzygającego (ostateczny głos zawsze należał do biskupa), to jednak wysłuchanie przez biskupa głosu osób świeckich było stylem i powinnością, „synodalnością” właśnie.

Pewną nowością był natomiast „synod biskupów”, instytucja zwołana stosunkowo niedawno, bo przed 50 laty przez Pawła VI. Funkcjonuje jako ciało doradcze dla papieża, podejmując od czasu powstania konkretne tematy. Jak sama nazwa wskazuje, jest to synod biskupów, to znaczy uczestnikami synodu są właśnie wybrani biskupi z całego świata i to oni głosują nad ostatecznym kształtem przyjętego dokumentu końcowego, nawet jeśli w obradach biorą udział świeccy.

Co więcej, dokument końcowy służy papieżowi – to papież ma ostateczny głos w sprawie przyjęcia bądź nie rozwiązań zaproponowanych przez biskupów w ramach synodu. Do dziś odbyło się 15 synodów zwyczajnych – oprócz nich, rzadziej, bywają synody „nadzwyczajne” bądź „specjalne”. Synod o synodalności jest szesnasty.

Synod o synodalności

Franciszek zwołał dotąd synody o rodzinie, o młodzieży i specjalny o Amazonii. Synody biskupie zwołane przez Benedykta XVI dotyczyły np. tematu eucharystii czy nowej ewangelizacji. Oczywiście to nazwy hasłowe (np. pełna nazwa synodu o młodzieży brzmi: „Młodzi, wiara i rozeznawanie powołania”), ale jasne i konkretne. Wiadomo było, czego dotyczą.

Szesnasty synod biskupów zaskoczył: nazwa hasłowa brzmiała „synod o synodalności”. Pełna: „Ku Kościołowi synodalnemu: uczestnictwo, komunia, misja”.

I tu zaczął się problem. O czym jest ten synod? Co to takiego synodalność? Dla znacznej większości księży, biskupów, nawet czynnych teologów było to słowo nowe, którego brak jest w słownictwie teologicznym, a nagle staje się kluczowym słowem tematu synodu. Watykan przygotował odpowiednie materiały, w których cierpliwie, językiem pełnym metafor, tłumaczył, co to jest synodalność.

Oto jedno zdanie z kilkuakapitowego fragmentu zatytułowanego właśnie: „Co to jest synodalność?”. „Synodalność oznacza przede wszystkim specyficzny styl, który określa życie i misję Kościoła, wyrażając jego naturę jako wspólną podróż i gromadzenie się jako Ludu Bożego powołanego przez Pana Jezusa w mocy Ducha Świętego do głoszenia Ewangelii. Synodalność musi wyrażać się w zwyczajnym sposobie życia i pracy Kościoła”.

Dla ludzi chcących uchwycić problem naukowo, definicyjnie, metafora drogi czy podróży stanowiła tylko częściową pomoc w zrozumieniu tematu synodu. Wiedzieli jedno: synod o synodalności to coś w rodzaju debaty o debatowaniu, dyskusji o sposobach dyskusji. Synod ma pomóc zrozumieć w Kościele sam synod.

Nowy sposób przeprowadzania synodu 

Nowością był sam sposób przeprowadzenia synodu, rozszerzony w porównaniu z poprzednimi o wieloetapowe konsultacje, zanim sam synod biskupów miał w Rzymie rozpocząć obrady. Wszystko rozpoczęło się jesienią 2021 roku – była to „faza diecezjalna”. Każda diecezja na świecie, uzbrojona w watykańskie materiały przygotowane przez sekretariat synodu, przeprowadzała konsultacje, do których zaproszeni byli wszyscy.

Sposoby przeprowadzenia tej fazy bywały różne, bo przypomnijmy – szwankowało wciąż zrozumienie, o co chodzi w synodzie. Różnorodność form była jednakże dozwolona, ale w efekcie mieliśmy do czynienia z różnymi prędkościami synodu w różnych diecezjach: w jednych konsultacje sprowadzały się do ankiet, które wypełniały wskazane osoby świeckie, w innych dochodziło do rzeczywistych spotkań (co nie zawsze było łatwe, skoro na świecie szalał covid), rozmów na zadane tematy poprzedzonych liturgią, która miała przypomnieć, by szukać tego co łączy, by umieć słuchać kogoś, kto ma inne zdanie. 

Ta możliwość uczestnictwa każdego zrodziła obawy, a nawet wytworzyła nieporozumienia. Podejrzewano, że poprzez uczestnictwo każdego demokratyczna większość zgłosi postulaty relatywizujące nauczanie Kościoła. Zwłaszcza że aktywnymi uczestnikami konsultacji synodalnych były na przykład grupy wierzących osób LGBT (w Polsce, „Wiara i tęcza”), a Kościół nie zamierzał nikomu głosu odbierać i niczyjego stanowiska pomijać w przygotowywanych przez diecezje tzw. syntezach. 

I oto synod o synodalności stał się synodem o wszystkim. Bo wielość tematów, problemów, pytań czy postulatów zgłaszanych przez uczestników w samej tylko archidiecezji warszawskiej mogłaby stanowić tematy synodów biskupów na najbliższe kilka wieków. Podczas etapu tworzenia syntez na zakończenie fazy diecezjalnej widać było dylemat redagujących je osób: trzymać się pierwotnego tematu synodalności, czy skupiać się na tematach wywołanych przez uczestników. Więc o czym jest ten synod? 

Jak rozmawiać?

Fachowcy od komunikacji instytucjonalnej wielokrotnie dawali do zrozumienia, że projekt pod tytułem „synod” można przeprowadzić nawet w tak dużej społeczności, jaką jest Kościół, ale warto było skorzystać z narzędzi i doświadczeń powstałych, gdy podobne z punktu widzenia komunikacyjnego przedsięwzięcia realizowały międzynarodowe korporacje, instytucje, firmy i przedsiębiorstwa. Choć to ciała wielokrotnie mniejsze, eksperci od komunikacji potrafili na podstawie tamtych doświadczeń przewidzieć wszystkie negatywne zjawiska, które w Kościele pojawiły się przy okazji synodu.

Czyli wrażenie braku jasnego, zrozumiałego, złożonego z nieczytelnych dla przeciętnego odbiorcy słów tematu; niejasność co do roli poszczególnych osób w procesie synodalnym; fakt, że zawsze są „aktywni” i „nieaktywni”, co nie znaczy że ci pierwsi, słyszani, zorganizowani, są grupą reprezentatywną dla większości. Oraz są „nadaktywni”, którzy wkrótce staną się kłopotem, gdy nie ma jasnych i twardych ram, granic, reguł, zastrzeżeń. 

Po fazie diecezjalnej nastąpiła faza „kontynentalna” – w Europie ukoronowana spotkaniem w Pradze w lutym zeszłego roku. Gdy zaś minęły fazy przygotowawcze, zeszłej jesieni odbyła się pierwsza faza właściwa, czyli zgromadzenie synodu biskupów – z aktywnym, większym jednakże niż dotąd uczestnictwem osób świeckich.

Dokumenty podsumowujące przebieg tych obrad wciąż pokazują rozdźwięk między założonym tematem i faktycznym przebiegiem, ale to dopiero nadchodzący finalny i kulminacyjny moment synodu odpowie nam na pytanie: co on tak naprawdę zmieni. I czy stanie się cud, że synod, którego istotę mało kto na świecie zrozumiał, może w przedziwny sposób jednak zmienić Kościół.

Obawy 

Dochodzimy do sedna sprawy. Bo ten synod jest naprawdę potrzebny. Niezależnie od popełnionych błędów w przygotowaniu, w komunikacji, w koncepcji, w organizacji prac – taki synod jest Kościołowi potrzebny. Zbyt dużo osób czuje się odpowiedzialnych za Kościół, zbyt dużo osób chce po ludzku pomóc (nie zmieniać, ale pomóc), zbyt dużo osób czuje, że z Kościołem dzieje się źle, by nie pomyśleć o tym, jak mają ze sobą rozmawiać: duchowni ze świeckimi, biskupi z księżmi, katolicy z komfortowej Europy Zachodniej z tymi, którzy przeżywają prześladowania w Azji czy mieszkają w krajach targanych kryzysami czy wojnami w Ameryce Południowej albo Afryce.

Nie wiadomo, czy zamierzonym czy nie – ale jednak owocem synodu jest jasność, że zakres problemów czy postulatów zgłaszanych przez świeckich i księży zależy od regionu, z którego pochodzą. Zupełnie inaczej świat i wiarę widzą konsumenci z zachodnich cywilizacji, zupełnie inaczej ludzie z wciąż biednych stron świata.

I to, co dostrzegli uczestnicy konsultacji diecezjalnych – zupełnie inaczej widzą Kościół ci bardziej z lewa, inaczej ci bardziej z prawa. Konsultorzy jesiennych obrad synodu w Rzymie zwrócili uwagę na ten właśnie rozdźwięk: nawet biskupi z Azji kompletnie nie rozumieli tematów i stanowisk prezentowanych przez swych kolegów z Europy, i odwrotnie.

A więc jest o czym rozmawiać. Jest potrzebna odpowiedź na pytanie, czym jest wspólna droga ludzi Kościoła z tak różnych rzeczywistości, narracji i doświadczeń. 

Z innego jeszcze powodu ten synod, być może źle przygotowany i krytykowany przez wielu, jest jednak potrzebny. Nie wspomnieliśmy o jednym negatywnym fakcie, który u początku pod znakiem zapytania postawił całe przedsięwzięcie Franciszka.

Chodzi o tzw. niemiecką drogę synodalną, niezależny ruch, który narodził się w Kościele niemieckim, który rzeczywiście wydobywa (i chce realizować) postulaty wielu reform w Kościele, również tych, które można nazwać doktrynalnymi. Największym niebezpieczeństwem z punktu widzenia dotychczasowej eklezjologii wydaje się chęć włączenia wiernych świeckich do władzy w Kościele. I nie czekanie ze strony biskupów niemieckich na „placet” papieża dla swoich działań.

Droga synodalna w Niemczech wystartowała wcześniej, ale gdy ruszył synod o synodalności zaproponowany przez papieża, wiele osób miało przekonanie, że to jedno i to samo. Że papież pozwala na niebezpieczną możliwość zgłaszania najbardziej niepokojących z punktu widzenia katolicyzmu postulatów, z których przejdą te, przegłosowane przez większość, relatywizujących wiarę, wartości, prawdy wiary. Potrzeba było miesięcy, by uświadomić, że sam Watykan jest sceptyczny wobec niemieckiej drogi synodalnej.

Oczekiwania

Być może decyzja papieża Franciszka o zwołaniu synodu miała być ruchem wyprzedzającym wobec sytuacji w Kościele niemieckim, a dla innych regionów katalizatorem społecznej potrzeby dokonywania zmian w Kościele, który to Kościół duchowni zamknięci w swoim stanie (taka uwaga często powtarzała się wśród opinii świeckich zebranych przez synod) prowadzili w sobie tylko znanym kierunku, a rola świeckich pozostawała fasadowa. Bo synodalność to rzeczywiście włączenie osób świeckich w odpowiedzialność za Kościół, nie tylko fasadową formę hasła, co w prawdziwą i realną współodpowiedzialność. 

Co zatem z synodu wyniknie, zobaczymy jesienią, a może daleko później. Być może ożywi on udział świeckich w życiu parafii: urealni i urzeczywistni, zwłaszcza że wobec malejącej liczby powołań będzie to coraz bardziej konieczne. Chociaż zaraz na początku synodu pojawiły się dwa rodzaje obaw, które tak naprawdę do dziś nie znikły: świeccy aktywiści zaproszeni do konsultacji podejrzewali, że mają brać udział w teatrze, że ich głos będzie „słuchany”, nie zostanie natomiast „wysłuchany”, bo „dokument synodalny już dawno gotowy” i nic w rzeczywistości się nie zmieni, bo nie ma się zmienić.

Drudzy zaś bali się, że demokratyczną większość uzyska któryś z liberalnych postulatów dotyczących wiary czy moralności. Już samo spotkanie tych dwóch obaw – przyznajmy – jest jakimś owocem synodu. Kard. Mario Grech, sekretarz synodu biskupów, główny odpowiedzialny za jego przeprowadzenie, odpowiadał na te niepokoje zawsze tak samo:

To nie zgromadzenie formułuje odpowiedzi na te pytania czy postulaty, ale poddaje je Kościołowi, który gwarantuje rozeznanie. Musimy zaufać Kościołowi rozeznającemu, to jego służba. Rozeznawanie to zadanie biskupów – nie tylko biskupów danego narodu, ale zjednoczonych z wszystkimi biskupami na świecie, bo to jest Kościół powszechny, na którego szczycie jest posługa Piotra. Mówimy o pełnej, prawdziwej eklezjologii: jeśli zabraknie tej komunii: lud boży, biskupi, Piotr – to błąd.

Bo w synodzie od czasów starożytnych to się nie zmieniło: synod podsuwa pytania czy postulaty, ale rozstrzyga odpowiedzialny w Kościele za rozeznanie biskup bądź papież. Jesienią czas na ostateczne rozeznanie tysięcy postulatów, które spłynęły od uczestników tego wyjątkowego synodu, w którym mógł wziąć udział tak naprawdę każdy na świecie. Dokonają go biskupi, a ostatecznie – sam papież. Jedno jest pewne: nikt nie potrafi przewidzieć, co ten synod zmieni.

Ks. dr Przemysław Śliwiński

Udział
Exit mobile version