Pełna eskalacja. To termin, który najlepiej oddaje ostatnie dni przed powrotem Donalda Trumpa do Białego Domu po czteroletniej przerwie. Amerykański prezydent elekt nie traci czasu i w zasadzie przy każdej okazji zaskakuje opinię publiczną nowym żądaniami, planami czy pretensjami.

Menu Trumpa: Grenlandia, Panama, Kanada

Tylko w ciągu ostatnich dni zdążył już poinformować o planach przejęcia Kanału Panamskiego i złożyć Danii ofertę kupna Grenlandii (a także ostrzec, że w przeciwnym razie obłoży Danię potężnymi cłami albo nawet posunie się do siłowego przejęcia wyspy). Kolejna na liście polityka-miliardera jest Kanada, która w ocenie Trumpa idealnie nadaje się na 51. amerykański stan.

W przypadku Kraju Klonowego Liścia prezydent elekt był nieco łaskawszy niż wobec Grenlandii i Panamy, ponieważ wykluczył użycie siły militarnej. Zapowiedział tylko i aż, że ograniczyłby się do „siły ekonomicznej”.

„Nikt nie potrafi powiedzieć, dlaczego subsydiujemy Kanadę kwotą ponad 100 000 000 dolarów rocznie? To nie ma sensu! Wielu Kanadyjczyków chce, aby Kanada stała się 51. stanem. Potężnie zaoszczędziliby na podatkach i ochronie wojskowej. Uważam, że to świetny pomysł. 51. stan!!!” – napisał na swoim portalu społecznościowym Truth Social Trump.

Od tamtego czasu kilkukrotnie w różnej formie powtarzał tezy zawarte w cytowanym wpisie. Ostatnią ich porcję wygłosił już po decyzji premiera Kanady Justina Trudeau o dymisji, którą polityk ogłosił 6 stycznia.

Trumpa strategia szoku

Nowa „aneksyjna” strategia Donalda Trumpa wprawiła w osłupienie nawet tych, którzy przywykli do ustawicznie wzbudzanych przez konserwatywnego polityka kontrowersji. Czy to jednak tylko „grubiańskie żarty”, jak określił wypowiedzi prezydenta elekta Mark Carney, były prezes banku centralnego Kanady, czy może kryje się za tym coś więcej?

Trump ustawia się, chociaż w bardzo dziwny sposób, jako lider, z którym nie można pogrywać, bo jest absolutnie nieprzewidywalny. (…) W związku z tym nie można testować Stanów Zjednoczonych, ich polityki i ich zobowiązań

~ Mateusz Piotrowski, analityk ds. Stanów Zjednoczonych z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych

Kiedy nie wiadomo, o co chodzi, to zazwyczaj chodzi o pieniądze. Tym bardziej w przypadku Trumpa, który podczas kampanii wyborczej obiecał rodakom, że „Ameryka znów będzie wielka”. Zwłaszcza gospodarczo. Ochoczo rzucał nazwy kolejnych państw, które obłoży olbrzymimi cłami i zapewniał o tym, że wyrówna bilans handlowy Stanów Zjednoczonych z kolejnymi partnerami.

W przypadku Kanady Stany Zjednoczone rzeczywiście są „pod kreską”. Pokazują to liczne oficjalne dane – m.in. Biura Spisu Ludności, czyli amerykańskiego odpowiednika Głównego Urzędu Statystycznego. Rzecz w tym, że w 2024 roku nie było to ani 100, ani 200 mld dolarów rocznie, o których mówi Trump, a „jedynie” 55 mld do listopada włącznie (doliczając dane grudniowe, liczba wzrośnie zapewne w okolice 60 mld dolarów). W dostępnych danych Biura Spisu Ludności Ameryka nigdy nie miała deficytu handlowego z Kanadą choćby zbliżonego do 100 mld dolarów.

Ironia losu polega na tym, że Stany Zjednoczone tracą na wymianie handlowej z Kanadą wskutek wynegocjowanej właśnie przez Trumpa w latach 2017-18 umowy USMCA (Stany Zjednoczone-Meksyk-Kanada), która weszła w życie 1 lipca 2020 roku i zastąpiła obowiązujący wcześniej Północnoamerykański Układ o Wolnym Handlu (NAFTA).

Donald Trump i Justin Trudeau w czasie pierwszej kadencji Trumpa w Białym Domu/Leon Neal

– Trump już sygnalizował, że chciałby renegocjować porozumienie USMCA z Kanadą i Meksykiem tak, żeby zminimalizować straty gospodarcze Stanów Zjednoczonych wobec Kanady – mówi w rozmowie z Interią Mateusz Piotrowski, analityk ds. amerykańskiej polityki z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM). – Trump widzi, że więcej korzyści dla Stanów Zjednoczonych mógłby ugrać, rozbijając obecne trójstronne porozumienie na dwa porozumienia dwustronne, osobne z Kanadą i osobne z Meksykiem – dodaje.

Jak twierdzi nasz rozmówca, „propozycja” uczynienia z Kanady 51. amerykańskiego stanu to element negocjacyjnej gry Trumpa. – To strategia kreowania siebie na twardego negocjatora, który jako pierwszą ofertę rzuca coś, czego druga strona nawet w najgorszym scenariuszu się nie spodziewała i dopiero od niej zaczyna realne schodzenie ze swoich oczekiwań i propozycji – precyzuje Piotrowski. I podkreśla: – To strategia szoku w negocjacjach. Ciężko to racjonalniej uargumentować.

– Metody Trump i jego otoczenie wybierają różne, ale cel ogólny jest wspólny, czyli wzmocnienie pozycji Stanów Zjednoczonych na arenie międzynarodowych oraz realizacja trumpistowskiego hasła „America first” poprzez obniżenie kosztów funkcjonowania państwa i deficytów w wymianach handlowych – dodaje prof. Tomasz Płudowski. – W każdym z tych przypadków – Kanada, Grenlandia, Panama – mamy do czynienia z podobnymi elementami, a więc taryfami, szlakami handlowymi, zasobami naturalnymi – wylicza amerykanista z Akademii Ekonomiczno-Humanistycznej w Warszawie.

Bitwa o północną granicę

Drugim elementem, o który grę toczy Trump, jest uszczelnienie i zabezpieczenie północnej granicy Stanów Zjednoczonych. W kampanii kandydat republikanów poświęcił jej wielokrotnie mniej miejsca niż odmienianej przez wszystkie przypadki granicy z Meksykiem. Nie znaczy to jednak, że nie jest dla Trumpa ważna na drodze do realizacji obietnicy szczelnych i bezpiecznych amerykańskich granic.

– Kwestia granicy musi zostać dowieziona ze względu na obietnice wyborcze, ale to jest też realny problem Stanów Zjednoczonych, którego nie mogą zignorować – diagnozuje Mateusz Piotrowski z PISM. Zaznacza, że wagę problemu widać w działaniach legislacyjnych amerykańskiego Kongresu, który nie zamierza odkładać problemu na „wieczne nigdy”. – Chcą pokazać, że to cel numer jeden, a rozwiązanie tego problemu zostanie znalezione bardzo szybko – wyjaśnia rozmówca Interii.

Nadchodzą czasy walki w błocie. To, co zobaczymy już niedługo będzie wielkim wyzwaniem dla dobrego smaku w Europie, w Kanadzie, na świecie. Niestety takie metody okazały się skuteczne, więc to ośmieliło Trumpa i Muska. Oni już zupełnie zrzucili rękawice i zamierzają bić się w błocie ze wszystkimi

~ prof. Tomasz Płudowski, amerykanista z Akademii Ekonomiczno-Humanistycznej w Warszawie

O ile w przypadku Meksyku Trump wielokrotnie straszył migrantami rzekomo kradnącymi pracę Amerykanom oraz wpuszczaniem terrorystów na teren Stanów Zjednoczonych, o tyle w przypadku granicy z Kanadą problem ma zupełnie inną naturę. – Mniejszym problemem są tam nielegalni imigranci, większym – przemyt narkotyków. Tutaj procentowo skala znacząco się zwiększa, w dużej mierze z powodu swobody przepływu ludzi przez północną granicę – mówi Interii Piotrowski. – Ameryka chce, żeby Kanada zwiększyła swoje wysiłki w celu ochrony północnej granicy i odciążyła Stany Zjednoczone, bo Amerykanie główne wyzwanie mają na południowej granicy, ale też na morzach – zarówno na północy, jak i na południu – analizuje.

Trump vs. reszta świata. „Nadchodzą czasy walki w błocie”

Rzecz w tym, że polityka nie jest zabawą bez konsekwencji. Dla Donalda Trumpa do gra, w której liczy się tylko cel, a więc „dobry deal”, jednak dla partnerów Stanów Zjednoczonych ważna jest również droga do tego celu. Bo to w jej trakcie budowane są wzajemne zaufanie, wspólne wartości, poczucie bezpieczeństwa i przewidywalności.

– To metody przejęte ze świata bezwzględnych negocjacji, z których słynął Trump i jego program telewizyjny. W ten sam sposób Trump prowadził swoje kampanie. Wyborcom to nie przeszkadzało, dlatego ośmieliło to Trumpa i Muska już po wyborczym zwycięstwie – uważa prof. Tomasz Płudowski. Amerykanista precyzuje, co dokładnie ma na myśli: – Chodzi tu o zastraszanie. W przypadku Panamy i Grenlandii to niewykluczanie wykorzystania wojsk amerykańskich. W przypadku Kanady ośmieszanie, poniżanie i kopanie leżącego po to, żeby osłabić przeciwnika.

Donald Trump do Białego Domu wróci 20 stycznia

Donald Trump do Białego Domu wróci 20 stycznia/

Według prof. Płudowskiego, „nadchodzą czasy walki w błocie” w polityce międzynarodowej, zwłaszcza w wykonaniu Stanów Zjednoczonych. Jako przykład nasz rozmówca podaje chociażby wpis Elona Muska, jednego z najbliższych ludzi Trumpa, pod adresem premiera Kanady Justina Trudeau. „Dziewczynko, nie jesteś już gubernatorem Kanady, więc nie ma znaczenia, co mówisz” – rzucił na Twitterze najbogatszy człowiek świata w odpowiedzi na wpis Trudeau, w którym kanadyjski polityk wykluczył połączenie swojego kraju ze Stanami Zjednoczonymi.

– To, co zobaczymy już niedługo będzie wielkim wyzwaniem dla dobrego smaku w Europie, w Kanadzie, na świecie. Niestety takie metody okazały się skuteczne, więc to ośmieliło Trumpa i Muska. Oni już zupełnie zrzucili rękawice i zamierzają bić się w błocie ze wszystkimi – przewiduje prof. Płudowski. Z kolei Mateusz Piotrowski uważa, że otwarte mówienie o aneksji kolejnych państw jest przekroczeniem niewyobrażalnej dotąd linii. – Tak się nie traktuje nawet państw wrogich, nie mówiąc już o sojusznikach i to sojusznikach z NATO. To absurdalne – ocenia analityk PISM.

Czy w takim razie następne cztery lata upłyną pod znakiem wyrachowanego dręczenia słabszych przez największe ze światowych supermocarstw? Nasi rozmówcy dostrzegają światełko w tunelu.

– Trump ustawia się, chociaż w bardzo dziwny sposób, jako lider, z którym nie można pogrywać, bo jest absolutnie nieprzewidywalny. Absolutnie wszystko może się wydarzyć w amerykańskiej polityce zagranicznej. Tak przynajmniej sugeruje Trump. W związku z tym nie można testować Stanów Zjednoczonych, ich polityki i ich zobowiązań – mówi Interii Mateusz Piotrowski z PISM.

Prof. Tomasz Płudowski dodaje: – Po takich zachowaniach jak w przypadku Danii czy Kanady inne kraje – Chiny, Rosja, Brazylia, Indie, Iran czy Korea Północna – będą poważniej traktować Stany Zjednoczone za prezydentury Trumpa. Prezydenta, który ma za sobą Muska, ale też projektuje wizerunek bezwzględnego przywódcy, który jest gotowy na wszystko.

Udział
Exit mobile version