Cztery lata temu Donald Trump kończył swoją pierwszą kadencję w atmosferze skandalu. Po bardzo burzliwej kampanii wyborczej, prowadzonej podczas pandemii, po tym jak zakwestionował swoją wyborczą porażkę i po szturmie na Kapitol. Tym razem, jeszcze zanim oficjalnie powrócił do Białego Domu, Trump zdążył już zagrozić ponownym przejęciem przez USA Kanału Panamskiego, aneksją Kanady i zakupem Grenlandii.
Tuż przed świętami wmieszał się w prace nad prowizorium budżetowym, omal nie doprowadzając do zamknięcia rządu. Zapowiada masowe deportacje, grozi cłami i wciąż postuje na Truth Social, jak niegdyś na Twitterze.
Jeszcze zanim prezydentura Bidena na dobre się zakończyła, świat znów zaczął wyglądać jak za pierwszego Trumpa. A może to tylko pozory? Czy ta druga kadencja rzeczywiście będzie jedynie powtórką pierwszej?
Zbyt wielu gniewnych ludzi
Do pierwszego zwycięstwa Trump nie był przygotowany. Doszedł do władzy wbrew partii, którą reprezentował. Niejeden republikański polityk liczył wówczas, że kontrowersyjny celebryta okaże się tylko przejściową anomalią i już niedługo partia powróci na stare tory.
Tymczasem Trump musiał formować nową administrację. Zbierał więc ludzi, których mu polecono, a także tych, którzy wpadli mu w oko (podobno istotną częścią tego procesu rekrutacyjnego była zdolność kandydata do dobrego zaprezentowania się w telewizji – medium, która Trump uwielbia). Nowy prezydent ze szczególnym upodobaniem sięgał również po wielkie nazwiska ze świata biznesu (Rex Tillerson, Betsy DeVos) i wojskowych (Kelly, Mattis czy McMaster). Istotną rolę odgrywała również jego najbliższa rodzina, przede wszystkim córka, Ivanka Trump i jej mąż Jared Kushner.
W efekcie powstał wewnętrznie skonfliktowany zespół, którego wojenki szybko stały się pożywką dla prasy. Część ówczesnych oficjeli od początku przyjęła za swój cel hamowanie zapędów nowego prezydenta, uznając samych siebie za ostatnich „dorosłych w pokoju”. Coraz bardziej sfrustrowany Trump zwalniał ich więc regularnie, co jeszcze potęgowało chaos.
Relacje osób, które opuściły tamtą administrację mówią o awanturach podczas spotkań w Białym Domu, atmosferze wzajemnej nieufności i prezydencie, który chętniej słucha telewizyjnych komentatorów, niż własnych doradców. W tle zaś toczyły się dochodzenia związane z rosyjską ingerencją w amerykańskie wybory. Do tego prezydent nieustannie twittował, prowokując niezliczone medialne afery.
Wizje prezydenta napotykały więc na poważne przeszkody: realizację blokowali jego współpracownicy albo blokował Kongres. Prezydentowi brakowało niezbędnego doświadczenia, bo przed objęciem najważniejszego urzędu w państwie nie sprawował żadnej funkcji publicznej.
W sprawach międzynarodowych często przeceniał swój osobisty wpływ, jak wtedy, gdy próbował doprowadzić do przełomu w relacjach z Koreą Północną. W efekcie, czasy Trumpa zostały zapamiętane jako okres nieustannej medialnej burzy, wielkich zapowiedzi i znacznie skromniejszych efektów.
Teraz będzie inaczej?
Kształtująca się nowa administracja wydaje się bardziej uporządkowana od poprzedniej. Proces nominowania kandydatów na najważniejsze stanowiska został lepiej przygotowany, a Trump wybiera spośród ludzi, którzy chcą dla niego pracować (nie zaś takich, którzy rozważają, czy nie powinni przyjąć oferty ze względu na dobro kraju, by ratować go przed prezydentem).
Selekcja była prowadzona na Florydzie, w rezydencji Trumpa, nie zaś w centrum Manhattanu – przed pierwszą kadencją Trumpa spotkania z potencjalnymi członkami rządu odbywały się w Trump Tower. Dzięki temu cały proces znalazł się dalej od obiektywów kamer, mniej było też przecieków medialnych na temat wewnętrznych dyskusji.
Za ten większy porządek najprawdopodobniej odpowiada Susie Wiles, niepozorna starsza pani, która prowadziła kampanię prezydencką Trumpa, a teraz ma pokierować personelem Białego Domu. Wiles unika medialnego rozgłosu, ale potrafi utrzymać w ryzach prezydencki obóz, a w kluczowych sprawach wpłynąć również na samego prezydenta elekta.
Oczywiście ten sielankowy stan nie musi się utrzymać. Jednym z najpoważniejszych problemów pierwszej administracji Trumpa była zaburzona hierarchia – sytuacja, w której nie decydują oficjalne stanowiska, ale bezpośredni dostęp do prezydenta. Szczególnym źródłem napięć była obecność w Białym Domu prezydenckiej córki i jej męża. Tym razem historia może się powtórzyć. Choć Ivanka i Jared wycofali się z politycznej aktywności, to chęć odgrywania istotnej roli sygnalizuje syn Trumpa, Don Jr.
Jeszcze bardziej problematyczną postacią może się okazać Elon Musk. Jak na razie współpraca między nim, a prezydentem układa się doskonale, ale nie wszyscy są tym zachwyceni. A jak będzie, kiedy Musk zdecyduje się wykorzystać swój głos, by wpływać na działania administracji? Jakie możliwości da mu tzw. Departament Efektywności Rządu i czy przedstawiciele poszczególnych departamentów chętnie się z jego wpływem pogodzą? Co wreszcie, jeśli na pewnym etapie najbogatszy człowiek na świecie pokłóci się z najpotężniejszym przywódcą na świecie? Konflikty w łonie administracji mogą powrócić z nową siłą.
Siła doświadczenia i niepokorny Kongres
Tym razem Trump ma już za sobą prawie dekadę w polityce, w tym cztery lata w Białym Domu. Wie więcej o tym, jak działa Waszyngton. Ale to nie wszystko. Zmiany zaszły również w otoczeniu samego Trumpa. Dziś wielu republikańskich polityków nie tyle chce okres trumpizmu przeczekać, co raczej wykorzystać go dla realizacji własnych celów. Szuflady mają pełne pomysłów – na czele z publikacją „Mandate for Leadership”, liczącą kilkaset stron receptą na reformę Ameryki, przygotowaną w ramach Project 2025.
Trump jest tym razem otoczony ludźmi, którzy również chcą restrykcyjnej polityki imigracyjnej, wyższych ceł i większego nacisku na realizm w polityce zagranicznej. A do tego mają plan, jak te zmiany wprowadzić w życie.
Efekty powinniśmy poznać wkrótce. Największe reformy zazwyczaj dokonują się w pierwszych latach urzędowania kolejnych prezydentów. I choć Trumpowi nie grozi walka o reelekcję (co zazwyczaj powoduje mniej ambitne działania i większą ostrożność w drugiej połowie kadencji), to musi on brać pod uwagę wybory połówkowe, które odbędą się w listopadzie 2026 roku. Midterm elections zazwyczaj nie są łaskawe dla urzędującego prezydenta i jego partii, a utrata kontroli nad którąkolwiek izbą kongresu bardzo ogranicza możliwości przeprowadzania reform.
Oczywiście to nie oznacza, że wcześniej będą one przychodzić łatwo. Mylą się ci, którzy wyliczając, że republikanie kontrolują Izbę Reprezentantów, Senat i Biały Dom, sugerują niemal polityczną wszechmoc Trumpa. Przeciwnie, aby realizować swoje zamiary, Trump będzie zmuszony do bardzo ostrożnego nawigowania w kuluarach Waszyngtonu. Dlaczego?
Bo reprezentacja republikanów w Izbie jest niezwykle słaba (do czasu uzupełnienia miejsc zwolnionych przez polityków, których Trump nominował na rządowe stanowiska, mogą sobie pozwolić na utratę ledwie kilku głosów, by móc przeforsować ustawę). Do tego jest wewnętrznie podzielona: radykałowie zdają sobie sprawę z własnego znaczenia i chętnie podyktują warunki, gdy przyjdzie do głosowania na przykład nad podniesieniem limitu zadłużenia kraju.
W Senacie sytuacja jest jeszcze bardziej skomplikowana. Do swobodnego procedowania potrzeba 60 głosów, tymczasem republikanie na razie będę ich mieli tylko 52. To zaś oznacza, że bez pomocy Demokratów niewiele będą w stanie przegłosować, chyba że znajdą sposób na obejście formalnych ograniczeń. Na przykład zmiany w prawie podatkowym czy imigracyjnym najprawdopodobniej zostaną uchwalone jako korekta ustawy budżetowej (rekoncyliacja). Taką furtką można się jednak posłużyć zaledwie trzy razy do roku.
Podobnie jak poprzednicy, Trump będzie zatem często sięgał po rozporządzenia, które każdy następny prezydent z łatwością będzie mógł odwołać.
Trump pozostanie Trumpem
Nowa administracja Trumpa będzie zatem sprawniejsza, mniej chaotyczna i bardziej doświadczona od poprzedniej. Nie jest jednak przesądzone, czy uniknie ostrych wewnętrznych sporów i frakcyjnych wojen.
Prace nad prowizorium budżetowym, a później skuteczna walka o stanowiska spikera Izby Reprezentantów dla Mike’a Johnsona pokazuje, że nowy zespół Trumpa potrafi wpływać na sytuację w Kongresie. Jeszcze przed objęciem urzędu przez Trumpa rozpoczęły się też ożywione dyskusje wśród republikanów w obydwu izbach, jak najlepiej podejść do przegłosowania kluczowych założeń programowych nowego-starego prezydenta.
Na tym czy plany Trumpa dotyczące imigracji, wzmocnienia amerykańskiej gospodarki i zmiany filozofii w polityce zagranicznej uda się zrealizować zaważy jednak również jego własna osobowość. Tygodnie, które minęły od wyborów wyraźnie pokazały, że w swoich postach, wywiadach i konferencjach prasowych Trump pozostaje Trumpem – politykiem czasem nieobliczalnym, lubującym się w prowokacjach i testowaniu granic. Wprowadzającym chaos z sobie tylko wiadomych powodów (albo i bez powodu). Poza tym Trump będzie coraz starszy. Kończąc prezydenturę, będzie nieco bardziej wiekowy niż Joe Biden obecnie.
Wreszcie, nad prezydenturą Trumpa 2.0 będzie ciążyć mniej ograniczeń. Dzięki szerokiemu immunitetowi, jaki przyznał głównemu lokatorowi Białego Domu Sąd Najwyższy, nie musi martwić się konsekwencjami prawnymi. Nie czeka na niego kolejna kampania wyborcza, bo zgodnie z Konstytucją ta kadencja będzie jego ostatnią. Z racji wieku, zawodowo również niewiele go czeka w latach, które nadejdą po prezydenturze. Jak wykorzysta tę niezwykłą dla amerykańskiego przywódcy swobodę?