Wanda 

Poród zaczął się w nocy, podczas dyżuru w warszawskim szpitalu. Pielęgniarka Wanda Z. zamknęła się w toalecie. Rodziła na stojąco, w brodziku. Dziecko wypadło główką, uderzyło o metalową ścianę. To była dziewczynka.  

– Nie patrzyłam, czy się rusza – zeznała kilka tygodni później. – Natychmiast chwyciłam za szyjkę i ścisnęłam gardziołko. Tak trzymałam przez kilka minut. Kiedy dziecko zrobiło się sine, włożyłam je do plastikowego czerwonego worka, używanego na odpady po operacjach. Mocno zawiązałam węzeł, żeby do środka nie dochodziło powietrze.  

Do rana worek leżał na parapecie w pokoju pielęgniarek. Schodząc z dyżuru, siostra Wanda zabrała pakunek do samochodu. Wyrzuciła do śmieci w podwarszawskim miasteczku, gdzie mieszka.  

Podczas wizji lokalnej pod koniec 2013 roku oskarżona o dzieciobójstwo bez cienia emocji na twarzy, odegrała duszenie noworodka. Nie traciła kontenansu, gdy musiała pokazać, co zrobiła po zatrzymaniu się koło śmietnika. – Nie zaglądałam do środka worka. Wrzuciłam to do kubła i szybko odjechałam – opowiadała. 

Zobacz wideo 37-letnia Ewelina siedzi za „głowę”. „Chciałabym zakończyć swoją mękę wywiadem”

Monika 

Paweł, mąż Moniki szedł śladami krwi, które z kuchni wyprowadziły go na podwórko. Był środek mroźnej nocy w marcu 2016 roku. Żona stała koło parkanu ubrana jedynie w krótką nocną koszulę. Po jej nogach spływała krew. Powiedziała, że poroniła.  

Przyjechała karetka; ratownik medyczny powątpiewał, aby tak duży krwotok nastąpił w wyniku poronienia. Wtedy zaczęła przekonywać, że urodziła martwy płód. Ale prawda była inna.  

– Oderwałam zębami pępowinę, wzięłam dziecko na ręce i wybiegłam przed dom. Początkowo płakało, potem ucichło. Wyrzuciłam je za furtkę w ogrodzeniu i stałam tam nieruchomo, bo mąż z teściem wyszli z domu z latarkami. Nie chciałam, żeby mnie zobaczyli – opowiadała Monika S. 

Ratownik znalazł gołego noworodka na oblodzonej trawie. Nie udało się uratować dziecka. Przyczyną śmierci była niewydolność krążenia i krwotok wewnętrzny, spowodowany urazem głowy. 

Zofia 

Czteroletni Bartek nie poszedł tego dnia do przedszkola. Był trochę zakatarzony. Z głową na kolanach matki oglądał w telewizorze bajkę. W pewnej chwili Zofia K. chwyciła kabel, który miała pod poduszką i okręciła nim szyjkę syna. Zdążył zapytać: – Co mi robisz mamusiu? Potem już tylko walczył z uciskiem – wywijał się, jak zeznała K. w śledztwie. Kiedy na moment złapał haust powietrza, zdołał wykrztusić, że będzie już grzeczny. Wtedy zatkała mu ręką nos i usta i zaciągnęła dziecko do kuchni, gdzie przycisnęła ciężarem swego ciała. Osiem minut później do mieszkania wszedł jej szwagier. – Coś ty zrobiła? – krzyknął.  

– Udusiłam. 

Katarzyna 

Katarzyna W. z Sosnowca przez kilka dni przymierzała się do zamordowania półrocznej córki. Najpierw planowała otrucie dziecka czadem. W nocy, gdy mąż Bartłomiej W. pojechał do pracy, uśpiła małą w łóżeczku i dołożyła do pieca, przymykając drzwiczki. Po zawieszeniu na drzwiach koca przeszła do drugiego pokoju. Ale mężczyzna niespodziewanie wrócił do domu, gdyż źle się poczuł. Nim otworzył kluczem drzwi, Katarzyna zdążyła przewietrzyć mieszkanie i wziąć córkę na ręce.  

Następnie planowała podać dziecku pigułkę gwałtu lub eter – w internecie szukała porady, jak to przyrządzić samemu. Ostatecznie postanowiła Madzię udusić, pozorując upadek niemowlaka na podłogę.  

Jej przygotowania do zabójstwa były przemyślane krok po kroku. Najpierw prośba do teściów, aby wzięli Madzię na noc, gdyż planowali z mężem wieczorne spotkanie ze znajomymi. W południe W. chciał podwieźć żonę z dzieckiem w wózku do dziadków. Katarzyna odmówiła w ostatniej chwili pod pretekstem, że zapomniała córkę nakarmić. Bartłomiej spieszył się, więc odjechał. Ledwo samochód zniknął za zakrętem, kobieta zawróciła do domu. W śledztwie będzie tłumaczyła, że po pieluszki. Kłamała. Paczka pampersów tkwiła w kieszeni wózka. Matka Madzi weszła do mieszkania, rozebrała córkę i rzuciła nią o próg. Dziecko nadal żyło, więc udusiła je, ściskając krtań.  

Śledczy sprawdzili komputer rozpaczającej matki. Okazało się, że będąc w ciąży, szukała informacji, jakie środki trzeba zażyć, by poronić. Znaleziono wpisane przez nią hasła: „zasiłek pogrzebowy niemowlaka”, „nieumyślne spowodowanie śmierci”, „kremacja dziecka”.  

Martwa córka leżała zakopana w zdziczałej części sosnowieckiego parku. Były tam ślady obecności matki – w pobliskiej pryzmie niegu pozostawiła niedopałek papierosa i rękawice robocze, w których grzebała zwłoki. Włókna z tych rękawic znaleziono później na ubranku Madzi. 

Kłamstwo na zawołanie  

Wanda Z. wyglądała, jakby lada moment miała rodzić, ale zaprzeczała, że jest w ciąży. Tamtej tragicznej nocy koleżanki z pracy śledziły każdy jej krok. – W pewnym momencie – zeznała jedna z pielęgniarek – Wanda zniknęła z dyżuru. Zaczęłam jej szukać. W łazience na końcu długiego korytarza paliło się światło. Zapukałam. Odezwała się, że ma biegunkę, zaraz wyjdzie. Ten plastikowy worek znalazł się potem w pokoju personelu medycznego. Wanda pilnowała go, a rano schodząc z dyżuru, zabrała ze sobą.  

Prokuratura otrzymała anonimowy telefon, że w szpitalu doszło do dzieciobójstwa.  

Przesłuchano podejrzewaną. – Co za bzdury! – żachnęła się. – Na obiedzie komunijnym syna była sałatka warzywna z majonezem. Zjadłam resztki po dwóch dniach i mi zaszkodziło. Dlatego tak długo zajmowałam toaletę. 

– Nic nie wiem o jakiejś ciąży – twierdził mąż Wandy Z., z zawodu chirurg. – Żona z natury jest tęga, ostatnio nie przyglądałem jej się bliżej, byliśmy skłóceni.  

***

Kiedy wydało się, że Monika S. przed chwilą rodziła, kobieta zapewniała męża, że to nie jego dziecko. Ktoś ją zgwałcił, ale nie pamięta rysów twarzy tego mężczyzny.  

Nikt z domowników nie wiedział o ciąży Moniki. Wszyscy widzieli, że utyła, ale kiedy podpytywali, czy aby nie powiększy się rodzina, kobieta wypierała się. – Nie drążyliśmy tematu – zeznała teściowa. – Monia zaprzeczała, robiła się nerwowa. 8 marca synowa jak zwykle wstała o 6 rano, dorabiała jako niania w pobliskim miasteczku. Po powrocie nie chciała usiąść do kolacji – odświętnej, bo syn i mąż urządzili nam dzień kobiet. Mówiła, że źle się czuje, marzy o łóżku.  

Śledczy pytali o zachowanie położnicy w czasie tragicznej nocy. Trzech ratowników medycznych zeznało: „Z kobietą był kontakt logiczny, spokojnie informowała, że dziecko pochodzi z molestowania”. „Była bardzo opanowana”. „W ogóle nie wyglądała na taką, która dopiero co urodziła, sprawiała wrażenie, jakby wszystko miała gdzieś”. Również lekarka pogotowia oceniła, że pacjentka była z nią w logicznym kontakcie. Tylko teść Moniki S. twierdził, że synowa mówiła nieskładnie, nie dawała się dotknąć. Nim znaleźli dziecko, powtarzała w kółko: „Nic się nie stało!”. Z trzeźwym umysłem pilnowała, aby funkcjonariusz policji w notatce służbowej zapisał jej wersję. Kiedy teść wtrącił, że dziecko znaleziono dopiero po godzinie od wyrzucenia za płot, sprostowała, że upłynęło nie więcej, niż 30 minut. 

Podejrzana wyznała policjantowi, że uświadomiła sobie swój stan dopiero dwa tygodnie przed porodem. Ale nie poszła do lekarza. A dlaczego wyrzuciła noworodka? – Nie wiedziałam, co z nim zrobić. Mam już jednego syna. Myślałam, że to dziecko zmarło w wyniku nieumiejętnego porodu – mówiła. 

***

– Postanowiłam udusić Bartka, by nie cierpiał, gdy popełnię samobójstwo – stwierdziła na pierwszym przesłuchaniu Zofia K. Bała się, że nie wybrnie z kłopotów finansowych. Na drugim przesłuchania podała inną przyczynę uduszenia synka: chciała ukarać swego ojca, który dla niej był niedobry, ale dla wnuka zrobiłby wszystko.  

W tym czasie śledczy przesłuchiwali osoby, które miały kontakt z matką Bartka w ostatnich dniach jego życia. Ustalono, że przeddzień tragedii Zofia K. wybrała się do przyjaciółki.  Miałam wrażenie, że odgrywa przede mną jakąś rolę – zeznała ta kobieta. – Zofia wpatrzona w jeden punkt na ścianie powtarzała w kółko: „Dlaczego odstawiłam leki?”. Nie wiedziałam, że na coś się leczyła. Wychodząc zapytała, czy kiedykolwiek jej wybaczę. To wszystko brzmiało nieszczerze, taki teatr jednego aktora.  

Mąż Zofii K. zeznał, że bardzo się zdziwił, gdy żona w przeddzień tragedii poinformowała go o swej depresji z powodu niespłaconego kredytu. Przekonywał ją, że dadzą radę, przecież oboje pracują. – Tej nocy żona błagała mnie, abym jej nie opuszczał – wspominał przesłuchiwany. – Nie wiem, skąd przyszły jej takie myśli do głowy. Czułem, że wciąga mnie w jakąś swoją grę; niestety, często konfabulowała. 

***

Katarzyna W. długo zwodziła śledczych. Najpierw twierdziła, że córka została porwana. Bardzo dokładnie opisała przechodnia, który miał uderzyć ją w głowę i zabrać niemowlaka z wózka. Nieszczęśliwej matce współczuła cała Polska. Na ulicach Sosnowca rozlepiono 10 tysięcy plakatów o poszukiwaniach porwanej półrocznej Madzi. Katarzyna W. przed kamerami telewizji z płaczem błagała kidnapera o oddanie jej „małej perełki”. Psycholog zachęcał do podrzucenia dziecka w „okno życia”. Gazety cytowały listy czytelników twierdzących, że wiedzą, co się stało z dziewczynką. Spekulacje ucięła sama Katarzyna W.

– Madzia, mój maleńki aniołek, wyśliznęła mi się z kocyka. Zrobiła takie fik i upadła na wysoki próg – zanosiła się płaczem kobieta na nagraniu Krzysztofa Rutkowskiego.  

Z aresztu wysłała do męża list: „Moja dusza cierpi niesamowicie bez Ciebie, ten smutek jest nie do zniesienia. Nie ma Ciebie, nie ma Madzinki, nie ma mnie. Spraw mój Aniele, abym znalazła w sobie iskrę do życia bez niej”. Próba samobójstwa okazała się demonstracją. Aresztantka udawała, że coś połknęła.  

Musiał być powód  

Pielęgniarka Wanda Z. twierdziła, że pozbyła się noworodka ze strachu przed mężem. Nie bił jej, ale znęcał się psychicznie. Gdy wychodziła za niego, miała dwoje dzieci nieślubnych. Uwierzyła deklaracjom narzeczonego, że będzie dla nich jak ojciec. Wkrótce się okazało, że doktor nie znosi pasierbów. Kiedy kupili mieszkanie, na żądanie męża sporządziła testament, że w razie jej śmierci dzieci z poprzedniego związku nie mają do tego lokalu prawa.  

– Doktor Z. domowym tyranem? Ależ to typowy pantoflarz! – wyznały koleżanki Wandy z pracy. Dobrze go znają, bo choć pracuje na innym oddziale szpitala, często przychodzi do nich w czasie dyżuru po polecenia od żony. Tę opinię potwierdzały zeznania teściowej Wandy Z. Ubolewała, że jej syn jest bardzo pod wpływem żony, która uniemożliwiała dziadkom kontakt z wnuczkami, aż musieli dochodzić swych praw w sądzie.  

***

A dlaczego skazała na śmierć swego nowonarodzonego synka Monika S.? Przed sądem zarówno jej mąż, jak i jego rodzice nie powiedzieli o tej kobiecie jednego złego słowa. Paweł S. przekonywał prokuratora, że w rodzinie wszystko układa się wzorcowo. Tymczasowo mieszkają w domu jego rodziców, ale ich własna willa już pod dachem, brakuje tylko wykończenia. Żona pracuje dorywczo jako niania. Jego rodzice chętnie zajmują się wnukiem. Innego zdania o tej rodzinie byli sąsiedzi. – Gdyby Monika miała odwagę wypowiedzieć własne zdanie, nie miałaby tam życia. Krzysztof nie szanował żony. Upokarzał ją publicznie, zwracał się do niej per „ty głupia” – twierdziła mieszkająca w pobliżu krewna małżeństwa S.  

Podejrzana zeznała, że jej mąż coraz bardziej uzależniał się od alkoholu. – Przez pierwsze cztery lata po ślubie jeszcze się hamował. Później po pijaku wyrzucał mnie z domu. Bałam się, jak zareaguje na wiadomość o ciąży.  

 Podczas kolejnego przesłuchania Monika S. zmieniła wersję o wyrzuceniu dziecka za płot. Twierdziła, że położyła noworodka na ziemi, gdyż wcześniej wypadł jej z rąk i myślała, że nie żyje. 

***

Zofia K. śmierć 4-letniego Bartka potraktowała jako jeszcze jeden dowód na to, że od dawna prześladuje ją pech. Po maturze wyjechała za pracą do Włoch. Znalazła robotę salowej w szpitalu, związała się z pewnym Włochem. Ale narzeczony zataił, że jest żonaty. Załamana nerwowo, trafiła do miejscowego szpitala, gdzie zdiagnozowano u niej chorobę psychiczną dwubiegunową. Wróciła do kraju, wyszła za mąż. Była w siódmym miesiącu ciąży, gdy na skutek kraksy samochodowej została wdową. Z malutkim Bartkiem wróciła do rodzinnego domu. Nie układało się jej z ojcem, ale z braku pienidzy nie mogła wynająć samodzielnego mieszkania. Nachodziła ją obsesyjna myśl, aby udusić dziecko poduszką. 

Nie udało się ostatecznie ustalić, dlaczego Zofia K. zabiła swoje dziecko. Zdaniem sądu oskarżona popełniła zbrodnię z pełną świadomością, a potem nie traciła głowy w zabiegach o uniknięcie więzienia. Uznała, że najlepszym wyjściem będzie pozorowanie choroby psychicznej. Wyparła się tego, co zeznała w śledztwie – przedstawiała się jako osoba pogrążona w głębokiej depresji, której przyczyna tkwi w jej dzieciństwie. 

***

W pamiętniku Katarzyny W. znalezionym podczas rewizji w jej mieszkaniu były wypisane 22 powody, dla których 32-letnia kobieta nie chciała mieć dziecka. Gdyby się pojawiło, zamierzała potraktować je jak wroga, „koszmar jej życia”. Wśród katastroficznych przyczyn widniały… spowodowane ciążą rozstępy skóry na brzuchu.  

Mimo zarzutu zabójstwa, podejrzaną wypuszczono z aresztu. Zamieszkała z mężem w apartamencie wynajętym przez nagłaśniającego tragedię Krzysztofa Rutkowskiego. Wciągnął ich w wir medialnych wystąpień. Super Express wydał pamiętnik Bartłomieja. Katarzyna w TVN 24 płakała do kamery. Ona morderczynią? Czy nikt nie widzi jej cierpienia? Codziennie chodzi na grób dziecka, a ponadto łączy się z Madzią duchowo w czasie pełni księżyca. Wtedy czuje, jakby trzymała córeczkę na ręku.  

Do kilku dziennikarzy wysłała propozycje wywiadu za pieniądze. Pozowała do zdjęć w kostiumie bikini na koniu, tańczyła na rurze w nocnym klubie. Z fasonem celebrytki pokazała się na premierze książki pt. „Wybaczcie mi”, w której jest główną bohaterką.

Autorka – redaktorka naczelna jednego z kobiecych pism kobiecych – napisała miłosne story o życiu rodziców nieżyjącej Madzi. Na skutek protestów czytelników książkę wycofano. 

Którejś nocy Katarzyna W. zostawiła mężowi na łóżku list (kopia natychmiast trafiła do dziennikarzy): „Nie mogę patrzeć, jak przy mnie umierasz. Jestem przyczyną Twojej udręki”. I uciekła z kochankiem na wieś koło Białegostoku. Wysłano za nią list gończy.  

Biegli mają głos  

– Pozbycie się dziecka przez pielęgniarkę Wandę Z. – zdiagnozowała badaną aresztantkę biegła psycholog – wynikało z obniżonego nastroju psychicznego rodzącej. Była oszołomiona bólem, nie miała obok nikogo, kto mógłby ją wspierać, nie myślała o następstwach swego czynu. W momencie porodu nie rozważała, co będzie dalej. Na pewno wracając po porodzie z dyżuru do domu poczuła się wolna. 

Osobowość badanej biegła określiła jako lękliwą. Tacy ludzie są pozornie oziębli emocjonalnie, ponieważ postrzegają siebie gorszych od innych i boją się okazać swoje uczucia. U Wandy Z., po zabiciu dziecka, zadziałał mechanizm wypierania i zaprzeczania, którym ta kobieta zwykle się posługiwała się w psychologicznie trudnej dla niej sytuacji.  

***

„Kumulowanie emocji i ich patologiczna regulacja przez prymitywne mechanizmy wsparcia oraz zaprzeczenia” – tak określili osobowość Moniki S. biegli psycholodzy.  

W klinice rozpoznano u niej ostrą reakcję na stres w czasie porodu i tuż po nim. Objawiało się to w kilku fazach. Najpierw jako stan oszołomienia ze zwężeniem pola świadomości, niemożnością rozumienia bodźców. Zaprzeczanie oczywistym faktom, co należy rozumieć jako wołanie do najbliższych o pomoc. Następnie „wyłączenie z sytuacji”, objawiające się obojętnością emocjonalną pacjenta. Dlatego w karetce pogotowia Monika S. zachowywała się tak, jakby krwawienie po porodzie jej nie dotyczyło. 

Psycholog dostrzegła u dzieciobójczyni problemy adaptacyjne, wynikające z poczucia niższości. Kobieta nie umiała wyrazić emocji, a jednocześnie w jej zachowaniu widoczne były cechy histrioniczne. (to pewna teatralność i starania o zwrócenie na siebie uwagi). Wyrzucając dziecko na mróz miała w znacznym stopniu ograniczoną zdolność rozumienia czynu i pokierowania swym zachowaniem.  

***

W przypadku Zofii K. były problemy z ustaleniem, czy jest chora psychicznie.  Biegli po jednej konsultacji wykluczyli taką chorobę. Oskarżoną ta opinia oburzyła: – Mówiłam, że mam coś z głową! 

Na bardziej szczegółowe badanie kobieta trafiła do kliniki. Szpitalne lóżko opuściła bardzo usatysfakcjonowana: biegła psychiatra stwierdziła, że pacjentka przeżywa epizod ciężkiej depresji, a od lat cierpi na CHAD – chorobę psychiczną tzw. afektywną dwubiegunową. Prokurator powołał kolejnych biegłych. Ci, przed wydaniem opinii, uważnie przejrzeli historię choroby pacjentki. Nie znaleźli w dokumentacji potwierdzenia diagnozy CHAD. Ich zdaniem Zofia K. była zdrowa. W sądzie opinie skonfrontowano. Lekarka, która rozpoznała dwubiegunówkę, wyznała, że zawierzyła pacjentce. – Skoro przyznaje, że zabiła swoje dziecko, to musi być chora, nikt przy zdrowych zmysłach nie popełnia takiej zbrodni – tłumaczyła się biegła. 

***

Badanie Katarzyny W. wykazało u niej patologiczną skłonność do kłamstwa i manipulacji. A także niezdolność przeżywania takich uczuć, jak wstyd i poczucie winy. Potwierdził to misjonarz ze wspólnoty religijnej, gdzie Katarzyna przed ślubem sprzątała pokoje gościnne. Mówiła, że studiuje, brała nawet wolne na inaugurację roku akademickiego. Kiedy wydało się, że kłamie, przeszła nad tym do porządku dziennego. Pewnego dnia zniknęła bez wyjaśnienia… Bez mrugnięcia okiem pomówiła niewinnego przechodnia o napaść na nią i porwanie dziecka. Ten mężczyzna, póki nie sprawdzono jego alibi, został zamknięty w areszcie. 

Obdarzona wysoką inteligencją manipulowała dziennikarzami. Kiedy wyczuła, że pali się jej grunt pod nogami i będzie ponownie wezwana na przesłuchanie, w nagranej rozmowie z Rutkowskim wyznała: – Madzia nie żyje, w domu wyśliznęła się z kocyka i upadła na próg. 

Ciągle lejąc łzy kobieta jeszcze raz uciekła się do kłamstwa. Wskazała nieprawdziwe miejsce ukrycia zwłok. Więzienny świadek przedstawiła matkę Madzi jako osobę cyniczną, skupioną na własnym ego. „Nie była załamana, zdjęcie córki pokazywane w telewizji nie robiły na niej żadnego wrażenia. Jedyne, co ją interesowało, to jak się ubrać na pogrzeb dziecka, bo będą kamery. Chwaliła się, że wkrótce ukaże się o niej książka, już podpisała umowę. Na wiadomość o otrzymaniu przepustki, zeskoczyła z pryczy wykrzykując: – A jednak ich wych***łam! 

Zdecydowała, że sama będzie informować opinię publiczną w jej sprawie. W liście do dziennikarzy oskarżyła swoich teściów. Ci nie pozostali dłużni – oświadczyli, że ich synowa jest osobą wyrachowaną i bez serca. Nie wierzą w jej łzy nawet wylane w tak dramatycznej chwili, gdy wyznawała Rutkowskiemu o wyślizgnięciu się dziecka z jej objęcia. Katarzyna W. udawała roztrzęsioną, zrozpaczoną matkę; gdy chwilę później słodziła herbatę, nie upuściła z łyżeczki nawet jednej drobiny cukru.  

Wina i kara  

Prokurator, wnosząc o uznanie winy oskarżonej pielęgniarki Wandy Z., zakwalifikował przestępstwo z artykułu 149 Kodeksu karnego. Stanowi on, że matka, która zabija dziecko w okresie porodu pod wpływem jego przebiegu podlega karze pozbawienia wolności od trzech miesięcy do pięciu lat. Oskarżyciel przyznając, że nie dało się wyjaśnić motywów dzieciobójczyni, domagał się trzech lat bezwzględnego więzienia.  

W systemie prawnym Polski dzieciobójstwo należy do zabójstw typu uprzywilejowanego (podobnie jak zabójstwo pod wpływem silnego wzburzenia), ze względu na zmniejszoną winę sprawcy. Uprzywilejowanie związane jest z przełomem biologicznym, w jakim znajduje się kobieta w okresie porodu. Jeżeli w czasie popełnienia przestępstwa zdolność rozpoznania znaczenia czynu lub kierowania postępowaniem była w znacznym stopniu ograniczona, sąd może zastosować nadzwyczajne złagodzenie kary.  

Ogłoszono wyrok: dwa lata więzienia w zawieszeniu na cztery lata. W uzasadnieniu sędzia kilkakrotnie powoływał się na opinię biegłej psycholog. Skazana, wychodząc z sali sądowej, zatrzymała się na moment przy teściowej i posłała jej triumfalny uśmiech. 

***

Również w przypadku Moniki S. prokurator zastosował artykuł 149. Uznał, że oskarżona pozbawiła życia urodzone przez siebie dziecko w sytuacji, gdy jej zdolność rozpoznawania znaczenia czynu i pokierowania swym postępowaniem w znacznym stopniu była ograniczona. Już po sporządzeniu aktu oskarżenia nadeszła opinia z Zakładu Medycyny Sądowej Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Obrażenia u syna Moniki S. – złamanie czaszki oraz połamanie kości długich – nie są typowe dla upadku ciała na zamarznięte podłoże – stwierdził specjalista dr Marcin Fudalej. „Złamanie łuski ciemieniowej wskazuje na kontakt z dużą siłą z krawędzią deski lub metalowym ogrodzeniem. Mogło dojść do dwukrotnego uderzenia główką dziecka w takie narzędzie”. Po przeczytaniu tej opinii prokurator nie miał wątpliwości i zmienił kwalifikację – na zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem. Sąd skazał kobietę na trzy lata, stosując nadzwyczajne złagodzenie kary. 

***

Nie udało się ostatecznie ustalić, dlaczego Zofia K. zabiła swoje dziecko. Dla procesowego rozpoznania ważniejsza była linia obrony. Zdaniem sądu, oskarżona pozostawała w przekonaniu, że uniknie kary, jeśli będzie pozorowała chorobę psychiczną. Ostatecznie przed sądem wyparła się tego, co zeznała w śledztwie, udając chorą psychicznie – że gdy Bartek miał dziewięć miesięcy, chciała go udusić poduszką. Teraz przedstawiała się jako osoba pogrążona w głębokiej depresji, której przyczyna tkwi w jej dzieciństwie.  

W ocenie sądu Zofia K. zaplanowała zabójstwo. W miarę postępowania procesu zreflektowała się, że przyznając się w czasie pierwszego przesłuchania do uduszenia syna zdradziła, że była świadoma tego, co zrobiła. Wtedy bardzo szczegółowo relacjonowała, co ugotowała dziecku na śniadanie, gdzie leżał kabel, jaką bajkę oglądał Bartek w telewizorze. I dokładnie podała, że dusiła syna przez 25 minut. Gdy potem twierdziła, że w ogóle nie pamięta, co się z nią działo, było to kłamstwo na użytek przyjętej linii obrony. Sąd Okręgowy w Tarnobrzegu skazał dzieciobójczynię na 25 lat więzienia. Sąd Apelacyjny zmienił wyrok na 15 lat pozbawienia wolności. W instancji odwoławczej uznano, że proces był prowadzony prawidłowo, ale surowość wyroku powinien złagodzić fakt, że K. nie była wcześniej karana. 

***

Katarzyna W. stanęła przed sądem pod zarzutem umyślnego pozbawienia życia jej córki. Prokurator domagał się dożywocia.

Sąd skazał matkę małej Madzi na 25 lat więzienia. Wyrok się uprawomocnił, a kasacje w Sądzie Najwyższym nic nie dały. 

Tak oto odszedł w archiwalny niebyt proces, którym żyła cała Polska. Jak obliczono w Press Service Monitoring Mediów, jeszcze na etapie śledztwa ukazało się na ten temat ponad 26 tys. publikacji. Po zejściu z łamów gazet i telewizyjnego ekranu sprawa matki Madzi trafiła na seminaria dla studentów prawa. Nie tylko jako casus częściowo poszlakowego procesu, ale przede wszystkim, jako przykład manipulowania opinią publiczną przez podejrzaną.

To już nikogo nie interesuje  

Przebywająca na wolności Wanda Z pogodziła się mężem, urodziło im się kolejne dziecko.  

Monika S. po opuszczeniu zakładu karnego wystąpiła o rozwód.  

Zofia K. ma do odsiedzenia jeszcze kilka lat. 

Katarzyna W., po rozwodzie przeprowadzonym w zakładzie karnym, zmieniła nazwisko. Skarży się na traktowanie jej przez współwięźniarki. Jako dzieciobójczyni musi po nich sprzątać, nie może razem jeść, a nawet siedzieć przy stole. Narzeka też na monotonną dietę: „ciągle albo konserwy, albo mortadela”. 

OSKARŻAM – cykl kryminalny Gazeta.pl Grafika: Marta Kondrusik

Udział
© 2024 Wiadomości. Wszelkie prawa zastrzeżone.