Agnieszka Niesłuchowska, „Wprost”: W napięciu oczekuje pani ogłoszenia przez lewicę kandydata na prezydenta?
Joanna Senyszyn: Raczej z ciekawością, czy Włodzimierz Czarzasty powtórzy numer Leszka Millera z 2015 roku, a także swój, sprzed pięciu lat, i znowu wystawi kogoś spoza partii, żeby nie zagroził jego przywództwu. Dla wyniku wyborów prezydenckich to bez znaczenia, bo rozgrywka będzie między PO i PiS.
Decyzja ma zapaść pod koniec roku. Jak wskazał Robert Biedroń będzie to minister rodziny Agnieszka Dziemianowicz-Bąk lub wicemarszałek Senatu Magda Biejat. Kogo pani typuje?
Zgodnie z logiką Czarzastego, który boi się partyjnej konkurencji, będzie to Magda Biejat. Dziemianowicz-Bąk przeżyje duże rozczarowanie, bo ma wielkie ambicje. Już pięć lat temu bardzo chciała startować. Jako szefowa sztabu Biedronia bardziej promowała siebie niż jego.
Wprawdzie Donald Tusk postawił ultimatum – kto będzie startował w wyborach prezydenckich, musi zrezygnować z ministrowania – nie wiem, czy to by ją zniechęciło do startu.
Gra jest warta świeczki?
I tak, i nie. Kierowanie resortem ma już w życiorysie, a do ugrania jest przyszłe przywództwo w partii, bo nawet słaby wynik, będzie lepszy od kompromitującego wyniku Czarzastego w ostatnich wyborach do Sejmu, gdy o 18 tysięcy głosów przeskoczył go miejski radny startujący z ostatniego miejsca.
Pozycja Czarzastego jako lidera jest zagrożona?
Formalnie nie, bo stworzył taki statut, że nie można go odwołać, a równocześnie jednoosobowo ma do dyspozycji 10 milionów złotych rocznie z subwencji i dysponuje częścią benefitów płynących z udziału we władzy. Poobdzielał swoich zaufanych różnymi stołkami w rządzie, w terenie, w spółkach skarbu państwa.
Jeśli wystawi bezpartyjną obecnie Magdę Biejat, będzie spokojniejszy o swoją pozycję szefa tzw. Nowej Lewicy.
Co na tym zyska Biejat?