Prawybory w Koalicji Obywatelskiej za pasem. W piątek w partyjnym głosowaniu zetrą się dwaj zawodnicy wagi ciężkiej: Rafał Trzaskowski i Radosław Sikorski. Na początku chcieliśmy w tym tekście porównać, jakie poglądy na konkretne sprawy prezentują dwaj kandydaci na kandydata. Ale po pierwsze: po co, skoro my, prości ludzie bez legitymacji Platformy, Nowoczesnej albo Zielonych, i tak nie głosujemy w tych prawyborach? A po drugie: jeśli któryś z panów na wiosnę trafi do Pałacu Prezydenckiego, nie będzie przecież wetować, jak mu w duszy zagra, tylko raczej podpisywać to, co mu przyniesie Donald Tusk. Pomyśleliśmy więc sobie tak: Rafała Trzaskowskiego jako kandydata na prezydenta zdążyliśmy poznać w poprzedniej kampanii. Ale Radosław Sikorski wrócił z Brukseli do pierwszej polskiej politycznej ligi rok temu. Dawne rozdziały jego politycznego życia, linię ideologiczną, wartości, ambicje kojarzy dzisiaj nie aż tak wielu. I dlatego niech Trzaskowski będzie dla nas punktem odniesienia – a my zastanowimy się, czym Sikorski się od niego różni. Albo odróżnić próbuje.

Zobacz wideo Prawybory w Koalicji Obywatelskiej. Kto na tym zyska?

1. PoPisowiec bez PoPiSu

Zacznijmy od banału. Radosław Sikorski zaczynał swoją karierę polityczną w środowiskach znacznie bliższych Jarosławowi Kaczyńskiemu niż Donaldowi Tuskowi. Obecny Minister Spraw Zagranicznych wyjechał do Wielkiej Brytanii w 1981 r., gdzie po wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego uzyskał azyl polityczny. Ukończył studia na Oksfordzie, a następnie pracował jako reporter wojenny dla brytyjskich mediów – przede wszystkim w Afganistanie. Sikorski wrócił do Polski dopiero po wyborach 4 czerwca 1989 r., jako warszawski korespondent konserwatywnej brytyjskiej gazety „The Sunday Telegraph”.

Do polityki wszedł parę lata później, gdy w 1992 r. został wiceministrem obrony narodowej w rządzie Jana Olszewskiego. W wyborach parlamentarnych w 1997 r. ubiegał się bez powodzenia o mandat poselski z list założonego przez Olszewskiego Ruchu Odbudowy Polski. Do rządu powrócił rok później, tym razem jako wiceminister spraw zagranicznych. Po wygranej SLD w wyborach w 2001 r. Sikorski zaczął pracę w waszyngtońskim think tanku American Enterprise Institute – kuźni ówczesnych kadr Partii Republikańskiej, z którą związane były „jastrzębie” odpowiadające za politykę zagraniczną George’a W. Busha.  

Kolejny okres imigracji zakończyły wybory parlamentarne w 2005 r., w których Sikorski zdobył mandat senacki z list Prawa i Sprawiedliwości. Został ministrem obrony narodowej w rządzie Kazimierza Marcinkiewicza, a następnie utrzymał to stanowisko po objęciu teki premiera przez Jarosława Kaczyńskiego. Podał się do dymisji na początku 2007 r. w wyniku konfliktu z Antonim Macierewiczem. Niecałe pół roku później był już na listach wyborczych Platformy Obywatelskiej, a po październikowych wyborach został powołany na stanowisko ministra spraw zagranicznych w rządzie Tuska. 

Sikorski wielokrotnie tłumaczył, że jego decyzja o porzuceniu PiS na rzecz PO była w znacznie większym stopniu wynikiem tego, jak szybko zmieniała się partia Kaczyńskiego, niż ewolucji jego własnych poglądów. Jak przypominał, gdy w 2005 r. zgodził się na start wyborach parlamentarnych, to liderzy obu formacji zapewniali, że stworzą wspólny rząd POPiS-u. O tym, kto znalazł się w której partii, decydowały często nie różnice ideologiczne, a związki towarzyskie. Kiedy doszło do zerwania rozmów koalicyjnych i PiS stworzył rząd mniejszościowy, Kaczyński ruszył na wojnę z Tuskiem i realia polityczne w kilka miesięcy zmieniły się nie do poznania. Chcąc pozostać przy swoich liberalno-konserwatywnych przekonaniach „PoPiSowiec” Sikorski nie miał już w nowym PiS dla siebie miejsca. Odnalazł je w Platformie Obywatelskiej.

2. Thatcher już nie kocha, ale przepraszać nie będzie

Z racji pełnionych funkcji – najpierw było osiem lat na czele MSZ, później cztery lata w Parlamencie Europejskim, wreszcie znów MSZ – Sikorskiego znamy głównie z jego poglądów na temat polityki międzynarodowej i integracji europejskiej. Nieprzypadkowo właśnie na nich – tak samo jak w prawyborach PO w 2010 r. – skupia się jego kampania, bo Sikorski reklamuje swoją kandydaturę hasłem, że najlepiej nadaje się na prezydenta „na trudne czasy”. Jednak obecne „trudne czasy” to nie tylko wynik zagrożenia bezpośrednią inwazją militarną ze strony Rosji – to również znaczący wzrost poparcia dla prawicowych sił antysystemowych w krajach demokracji liberalnej wynikający z niezadowolenia społecznego. Czego możemy się spodziewać po obecnym ministrze spraw zagranicznych – zadeklarowanym konserwatywnym liberale – jeśli chodzi o politykę wewnętrzną?

O swojej politycznej ewolucji Sikorski opowiedział w wywiadzie dla gazeta.pl Grzegorzowi Sroczyńskiemu cztery lata temu. Sikorski opowiadał, że mieszkając w Wielkiej Brytanii w latach 80. i 90. raczej zgadzał się z polityką gospodarczą Margaret Thatcher, uważał, że „państwo raczej przeszkadza, niż pomaga” i chętnie powtarzał za Reaganem, że „najbardziej niebezpieczne słowa w języku angielskim brzmią: Jestem przedstawicielem rządu i przychodzę pomóc”. Po latach – jak przekonywał w wywiadzie – jego poglądy uległy pewnej zmianie. „Największe zadowolenie obywateli występuje tam, gdzie konkurencyjny system gospodarczy funkcjonuje w połączeniu z wysokiej jakości usługami publicznymi. Dostępnymi dla wszystkich obywateli” – mówił. Sikorski „mówi Zandbergiem” nie tylko, jeśli chodzi o usługi publiczne. Zgadzał się, że finansiści odpowiedzialni za wybuch kryzysu w 2008 roku powinni ponieść konsekwencje karne, wypowiadał się pochlebnie o pomyśle „pensji maksymalnej”, podniesieniu podatków dla najlepiej zarabiających i walce z rajami podatkowymi. W porównaniu do deklaracji Rafała Trzaskowskiego z 2020 r., że jeśli chodzi o wolność gospodarczą to ma on „w większości takie same poglądy” jak wyborcy Konfederacji, Sikorski może chwilami zdawać się Berniem Sandersem

Chwilami. W tej samej rozmowie Sikorski wyznał, że Polsce potrzebna jest druga fala „takiego thatcherowskiego liberalizmu”, czyli przede wszystkim prywatyzacji spółek skarbu państwa. Przekonywał, że są w Polsce osoby, które dzięki „socjalowi” mogliby mieć kamerdynera i trzy służące. Pytany przez Sroczyńskiego o to, czy nie jest czasem tak, że mówi „może i zmieniłem poglądy, ale tamte też były słuszne?”, Sikorski przyznał: „z grubsza tak, bo czasy były inne”. 

3. A dziś? Dla każdego coś miłego

Radosław Sikorski w przeszłości nie zawsze słynął z ostrożności i wyważonego języka (w cytowanym wywiadzie z Grzegorzem Sroczyńskim też zresztą świetnie to widać). Ale od kiedy został w obecnym rządzie ministrem spraw zagranicznych, nabrał iście prezydenckiej powagi – takiej dokładnie na „czasy przedwojenne”, jak to nazwał Donald Tusk. O sojusznikach wypowiada się niezmiernie dyplomatycznie, w rozmowach z zachodnimi mediami też rozumie, gdzie nacisnąć i jak rozłożyć akcenty. Nie trzeba być wielkim analitykiem, żeby wiedzieć, że w obliczu pełnoskalowej agresji Rosji na Ukrainę najważniejszą sprawą w polskiej polityce zagranicznej jest bezpieczeństwo, Sikorski też wie to znakomicie, tym zajmuje się na co dzień, i ta wojenna optyka to też teraz, w prekampanii, główny instrument, na którym gra. Chce, żeby Polska widziała w nim męża stanu, silnego prezydenta, człowieka, który trzydzieści pięć lat temu jeździł z karabinem po Afganistanie, a dzisiaj na posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa ONZ punktuje rosyjskiego ambasadora. 

Z Trzaskowskiego chciałby zrobić takiego Stanisława Augusta Poniatowskiego z podręcznika do liceum. Eleganckiego mecenasa kultury, który teatr założy, bibliotekę zbuduje, obiady czwartkowe jak najbardziej, ale obronić Polski już nie da rady. Hasło prawyborcze Sikorskiego – „Bo czasy się zmieniły” – to też przytyk w stronę konkurenta. A w ostatnim wywiadzie dla OKO.press minister mówił: „Sympatyczna Kamala Harris prowadziła w sondażach. Okazuje się, że sympatią niekoniecznie wygrywa się wybory. Nastały czasy, gdy ludzie chcą twardszych zawodników i to takich, którzy są sprawczy”. Sympatyczna Kamala to oczywiście Rafał Trzaskowski. Te amerykańskie porównania nie są przypadkowe, „twardy zawodnik” pewnie też nie. Pamiętacie, jak prezydent Andrzej Duda nazywał tak Donalda Trumpa? Teraz, po wyborach w USA, kiedy tyle się mówi o transakcyjnym podejściu prezydenta-elekta do polityki zagranicznej, Sikorski wysyła sygnał: ja pola nie oddam, z Trumpem też będę potrafił negocjować.

Ale jest także druga strona tego medalu. Sikorski zorientował się, że samą marsową miną prawyborów się nie wygra, że trzeba przemówić też do progresywnego skrzydła Koalicji Obywatelskiej (a w dalszej kolejności, bo przecież liczy na wygraną: do bardziej progresywnych Polek i Polaków w ogóle). W związku z tym wykonuje kolejne ruchy, które mają go uwiarygodnić w oczach co bardziej lewicowych wyborców. Zapowiedział, że jeśli na jego prezydenckie biurko trafi ustawa o aborcji do 12. tygodnia ciąży albo o związkach partnerskich, to ją podpisze.

Parę dni temu w rozmowie z Zielonymi – koalicjantem, który jest wyraźnie na lewo od Platformy – mówił, że popiera zmiany prawne poprawiające dobrostan zwierząt (m.in. zakaz hodowli na futra), że w konkordacie nie ma koncesji dla Rydzyka ani Funduszu Kościelnego, że sprawach klimatu więcej do powiedzenia powinni mieć naukowcy (przytaczamy za OKO.press). Albo to. „Uważam, że dostępność mieszkań to bardzo ważna kwestia. Mieszkań musi być po prostu więcej. I popieram na przykład mojego burmistrza […], który buduje komunalne mieszkania na gminnych terenach” – to też nie żaden Zandberg, nie żadna Biejat, tylko Radosław Sikorski (znów: w wywiadzie dla OKO.press).

Paradoksalnie Sikorski, ten dawny minister w rządzie Kaczyńskiego, który nigdy nie otwierał Parady Równości, może dziś wysuwać bardziej lewicowe postulaty niż Rafał Trzaskowski – polityk, z którego prawicowa prasa starała się zrobić wręcz członka Antify. Przynajmniej na razie może.

4. Bo czasy się zmieniają

Mimo sprawnej kampanii prawyborczej wygrana Sikorskiego byłaby dużym zaskoczeniem. Za Trzaskowskim przemawiają lata przygotowań, budowane z mozołem dobre stosunki z „terenem” oraz – przede wszystkim – sondae. Deklaracja Donalda Tuska, że zlecone przez PO badanie sympatii wyborczych dało „jednoznaczny” wynik, może być potraktowana przez wielu członków i członkiń Koalicji Obywatelskiej jako jasny wyraz poparcia premiera dla Rafała Trzaskowskiego. Sikorski musi liczyć się z tym, że najbardziej prawdopodobny dla niego scenariusz to powtórka z 2010 r. i ponowna prawyborcza porażka. Jeśli tak będzie, to co dalej?

W bliskiej perspektywie czasowej nic się oczywiście nie zmieni. Sikorski pozostanie ministrem spraw zagranicznych i będzie dalej budował swoją polityczną pozycję. Nie ma jednak wątpliwości, że dla polityka o takich ambicjach posada szefa polskiej dyplomacji nie jest wymarzonym końcem drogi. Jednocześnie perspektywy awansu na polskim poletku są wąskie. Jeśli Trzaskowski przegrałby w maju walkę o prezydenturę, to Sikorski mógłby liczyć, że stanie się naturalnym kandydatem KO w wyścigu o pałac prezydencki w 2030 roku – pod warunkiem, że na start nie zdecyduje się sam premier. Jeśli Trzaskowski w przyszłym roku wygra, to obecny minister spraw zagranicznych będzie musiał odłożyć na bok swoje marzenia o zostaniu głową państwa najprawdopodobniej nawet na dekadę. 

Oczywiście o ile założymy, że nie dojdzie do żadnych przetasowań na naszej scenie partyjnej. A jak pokazało doświadczenie samego Sikorskiego w latach 2005-2007, paręnaście miesięcy w polityce to nieraz wieczność. Wygrana kandydata PiS w przyszłorocznych wyborach prezydenckich byłaby ciosem dla rządu Tuska – zarówno pod względem wizerunkowym, jak i w zakresie faktycznych możliwości działania. W takich warunkach utrzymanie współpracy w ramach koalicji staje się niezwykle trudne – trudniej iść ze sobą ramię w ramię, gdy wszystkie cztery formacje tworzące rząd walczą o ten sam kurczący się z dnia na dzień elektorat. Jak pokazują doświadczenia schyłkowych miesięcy rządów AWS-UW sprzed 25 lat – ale też przykład Emmanuela Macrona w 2017 r. – to właśnie na zgliszczach rozpadających się partii rządzących najłatwiej zbudować nowy ruch zdolny do zagospodarowania ich dotychczasowych wyborców.

Niezależnie od ostatecznego werdyktu prawybory dają Sikorskiemu szansę na zmobilizowanie i policzenie szabel. Jeśli wierzyć zakulisowym przeciekom, to w trwającej kampanii prawyborczej szef MSZ robi na działaczach Koalicji Obywatelskiej świetne wrażenie i zjednuje do siebie nawet te osoby, które wcześniej były do niego bardzo chłodno nastawione – jak na przykład przedstawicieli Zielonych. Radosław Sikorski – mający swoich sprzymierzeńców nie tylko w KO, ale również w Trzeciej Drodze – mógłby zostać twarzą „nowego europejskiego konserwatyzmu” w Polsce. I zawalczyć w wyborach o pełną pulę już na czele własnego ruchu. Bo czasy się zmieniają. 

Udział
© 2024 Wiadomości. Wszelkie prawa zastrzeżone.