– Co wiedzą państwo o Krzysztofie Bogdańskim? – pytam funkcjonariusza Wydziału Poszukiwań i Identyfikacji Osób Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi. Ze względu na charakter prowadzonych spraw komenda nie wyraża zgody na ujawnienie nazwiska policjanta.

– W zgromadzonym materiale powtarzają się relacje, że Krzysztof Bogdański to osoba o nieprzeciętnej inteligencji. Zajmował się elektroniką, miał liczne kontakty w tej branży. Władał językami. Rodzina kochająca się, zżyta ze sobą. Dzieci bardzo dobrze się uczyły, były zadbane – wylicza mój rozmówca. 

Bohaterów w tej historii jest pięcioro: 

Krzysztof Bogdański, w chwili zaginięcia miał 42 lata. Jeśli żyje, jest już po sześćdziesiątce. 

Bożena Bogdańska, żona Krzysztofa, starsza od niego o dwa lata.

Dzieci: Małgorzata (w 2003 r. miała 15 lat) i Jakub (11 lat)

Danuta Bogdańska, matka Krzysztofa (66 lat)

Zobacz wideo Fajbusiewicz o tematach, które musiał odpuścić przez pogróżki. „Sprawdzałem lusterkiem, czy mi nie podłożyli bomby”

Rodzina mieszkała w domu w Starowej Górze, wsi pod Łodzią. Bogdańskim przez lata wiodło się całkiem nieźle. Krzysztof, głowa rodziny, zajmował się sprowadzaniem sprzętu elektronicznego z zagranicy. Jego działalność zmierzyła się jednak z kryzysem, bo na rynek zaczęły trafiać produkty z Chin. Rodzina wpadła w kłopoty finansowe, pojawiły się długi.

Bogdański robił, co mógł, by utrzymać się na powierzchni. Zaczął nawet handlować pirackim oprogramowaniem do Play Station i Wizji TV (nieistniejąca już platforma cyfrowa do odbioru telewizji satelitarnej). 

W deklaracji na zaliczkę miesięczną na podatek dochodowy Krzysztof Bogdański deklarował w lipcu 2001 r. przychód na poziomie blisko 461 tys. zł i dochód w wysokości niemal 306 tys. zł. Dla porównania, niecały rok później, w czerwcu 2002 r., było to już odpowiednio 67,5 tys. zł i 25,2 tys. zł. 

Policjant: – Panu Bogdańskiemu bardzo, ale to bardzo zależało na zapewnieniu wysokiego standardu życia swojej rodzinie. Jego znajomi twierdzą, że miał skłonności do ryzyka. Nic nie wiadomo o tym, by zajmował się typowym hazardem. Wiem natomiast, że interesowały go inwestycje dające szybki zysk. Wcale by mnie nie zdziwiło, gdyby poświęcił na to duże pieniądze, ale nic z tego nie wyszło. 

W kwietniu 2003 r. zniknęła Bożena z dziećmi, a także pani Danuta. Krzysztof mówił bliskim, że żona i dzieci pojechały do Wrocławia na kurs dotyczący prowadzenia biura podróży, które planowali założyć. Miał do nich dołączyć potem on sam, a następnie wspólnie mieli spędzić święta wielkanocne u rodziny w Niemczech. Matka Krzysztofa z kolei miała być rzekomo u znajomych. 

Nikomu nie wydawało się to wtedy dziwne, bo Bogdańscy co jakiś czas jeździli do Niemiec. W relacjach bliskich przewijają się też sygnały o tym, że rodzina planowała przenieść się za granicę na stałe. 

Na przełomie kwietnia i maja zniknął ostatecznie Krzysztof Bogdański. 

Gdy bliscy Bogdańskich przez dłuższy czas nie mogli skontaktować się z całą rodziną, zawiadomili policję. Zgłoszenie wpłynęło formalnie 8 maja 2003 r. 

Dom Bogdańskich wyglądał w środku tak, jakby opuszczano go w pośpiechu. Media relacjonowały m.in., że na miejscu zostały kosmetyki, ubrania, a nawet leki, które brała matka Krzysztofa Bogdańskiego w związku z przebytym wcześniej udarem. 

Wszczęto poszukiwania. Policja ustaliła, że Bogdańscy wcale nie spędzili świąt u rodziny w Niemczech.

Matka Bożeny Bogdańskiej w lipcu 2003 r.: – O tym, że chcieli jechać do Niemiec do pracy wiem, bo tak mówił zięć przed wyjazdem. Ten wyjazd był bardzo dziwny, wszystko przecież zostawili w domu. (…) Do dnia dzisiejszego nie dali znaku życia.

„Zaplanowany i skutecznie realizowany mechanizm”

Szybko okazuje się, że sprawa ma drugie dno. 

W maju 2003 r. do Prokuratury Rejonowej Łódź-Górna wpłynęło zawiadomienie jednego z banków. Krzysztof Bogdański tuż przed zaginięciem wypłacił pieniądze i doprowadził do debetu na ponad 30 tys. zł. Bank nie wiedział wtedy jeszcze, że Bogdański zdążył zadłużyć konto na kolejne ok. 15 tys. zł, co dawało łącznie ponad 46 tys. zł. 

Wpłynęło też zawiadomienie od następnej instytucji. Za sprawą kredytu odnawialnego i karty kredytowej Krzysztof Bogdański miał pożyczyć i nie oddać ponad 86 tys. zł. 

Po roku kolejna instytucja wzywała Krzysztofa Bogdańskiego do natychmiastowego oddania prawie 7 tys. zł. Kilka miesięcy później następny bank domagał się zwrotu 23 tys. zł (Bogdański wnioskował początkowo o kwotę dwa razy wyższą). 

Do Prokuratury Rejonowej Łódź-Widzew wpłynęło również zawiadomienie ws. Bożeny Bogdańskiej. Miała do spłaty ponad 65 tys. zł. (kredyt odnawialny i karta kredytowa). 

Bożena i Krzysztof Bogdańscy zalegali też ze spłatą kredytu na 98 tys. zł, wziętego we wrześniu 2001 r. rzekomo na remont mieszkania. Przedstawili nawet bankowi kosztorys przygotowany przez firmę budowlaną. W maju 2003 r. przedstawiciele banku zrobili inspekcję. Bogdańskich – brak, śladów przeprowadzanego remontu – brak. 

Na zwykłych pożyczkach i debetach małżeństwo jednak przez zaginięciem nie poprzestało. Była też sprawa działek. W styczniu 2000 r. małżonka Krzysztofa Bogdańskiego złożyła wniosek o kredyt do banku na 130 tys. zł na zakup dziesięciu działek we wsi Bukowiec. Poręczycielem był jej małżonek. 

Jako źródło dochodów wskazała wynajem lokalu, który kupiła kilka miesięcy wcześniej w Łodzi. Umowę najmu podpisała z pełnomocnikiem swojego męża. Na konto Bożeny Bogdańskiej nie wpływały jednak co miesiąc żadne pieniądze z tego tytułu, bank uznał więc potem, że umowa mogła być stworzona tylko po to, by uzyskać kredyt.

W listopadzie 2000 r. kredyt został uruchomiony, pieniądze trafiły na konto gminy, która sprzedawała działki. Bożena Bogdańska spóźniała się jednak ustanowieniem hipoteki na działkach na rzecz banku. Prosiła o przedłużenie terminów, tłumacząc, że działek jest dużo, a ona docelowo chce je sprzedać. Ostatecznie działki rzeczywiście sprzedała.

W czerwcu 2003 r., w związku z działaniami żony Bogdańskiego, a także opóźnieniami w spłatach, bank zaczął się w domagać całej kwoty – 23,6 tys. euro (kapitał kredytu), do tego ok. 6 tys. zł (niespłacone raty, odsetki karne). 

Z kolei Danutą Bogdańską interesuje się Prokuratura Rejonowa Łódź-Widzew. Kobieta podejrzana jest o to, że od marca do kwietnia 2003 r. wypłaciła za pomocą karty bankomatowej ponad 17 tys. zł, choć nie miała takiej kwoty na rachunku. Niewykluczone, że tak naprawdę nie ona sama wypłacała te pieniądze, a zrobił to ktoś z jej członków rodziny.

Krzysztof, Bożena i Danuta są obecnie ścigani listami gończymi. Ponadto, członkowie rodziny są też poszukiwani na podstawie tzw. Żółtych Not Interpolu. „Z materiałów operacyjnych zebranych do sprawy wynika, że Krzysztof Bogdański wraz z rodziną przebywa za granicami naszego kraju” – pisali w grudniu 2004 r. łódzcy policjanci do prokuratury. 

W jednym z kolejnych pism funkcjonariusze sugerowali prokuratorom, że zgromadzenie pieniędzy pochodzących głównie z niespłaconych kredytów było „zaplanowanym i skutecznie realizowanym mechanizmem działania osób poszukiwanych”. 

Dziś jednak policja nie jest tego taka pewna. 

Policjant z Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi: – Jedna z wersji śledczych rzeczywiście zakłada gromadzenie pieniędzy w celu ucieczki i rozpoczęcia życia w innym kraju. Kolejne zakładają, że rodzinie została wyrządzona krzywda, czy też przez pana Krzysztofa, czy też przez wierzycieli. Wszystkie wersje są rozpatrywane równolegle. Powtarzam, to nieprzeciętnie inteligentny człowiek, musimy w kółko rozpatrywać sytuacje niestandardowe.

Wersja nr 1. Ucieczka

Funkcjonariusz z Wydziału Poszukiwań i Identyfikacji Osób podkreśla, że „wyjątkowe zdolności planistyczne”, a także spora ilość gotówki i rozległe kontakty mogły pomóc Krzysztofowi Bogdańskiemu w zorganizowaniu ucieczki całej rodziny. 

Policjant: – Być może posiadał kontakt z osobami, które mogły mu zorganizować nielegalne dokumenty i kanał przerzutowy. Pamiętajmy, że nie byliśmy jeszcze wtedy w Unii Europejskiej. Kontrola graniczna, czy to morska, lądowa, czy powietrzna, powinna była zadziałać. Jeżeli nie zadziałała, to albo cały czas są w Polsce, w co wątpię, ale wykluczyć tego całkowicie nie można, albo wyjechali na zmienionych danych i podrobionych dokumentach. 

Nasz rozmówca zaznacza, że „pan Krzysztof był zdolny do wszystkiego”. – To był tak odważny człowiek, że nie zdziwiłbym się, gdyby pojawił się za granicą nawet na spontanie i sobie poradził. Istnieją egzotyczne miejsca na świecie, w których mieszka np. 100 Polaków na cały kraj. Niewykluczone, że Bogdańscy tak się zasymilowali, że już nawet zdobyli tamtejsze obywatelstwo. To by było kuriozalne, gdyby funkcjonowali na swoich dokumentach w jakimkolwiek kraju i żeby służby o tym nie wiedziały – zaznacza. 

Na korzyść Bogdańskich mogło zadziałać to, że ich zaginięcie zgłoszono relatywnie późno, bo na początku maja, długo po Świętach Wielkanocnych. Od kilku tygodni mogli być już wtedy daleko za granicą. 

Funkcjonariusz: – Minęło 20 lat. Nie wiemy, czy wszyscy członkowie rodziny żyją, a jeśli żyją, to mogą być przecież rozsiani po całym świecie. 

Śledczy nie wykluczają też, że wnętrze domu w Starowej Górze, które wyglądało jak opuszczone w pośpiechu, mogło być starannie zaaranżowane.

Policjant: – Ciężko odpowiedzieć na pytanie, ile w tym przypadku, a ile planu. Mogło być tak, że pewne elementy topografii domu były konkretnie i precyzyjnie przygotowane przez pana Krzysztofa. Zakładając, że nie było to spontaniczne wyjście z domu, mógł mylić tropy. 

Powstaje jednak pytanie, dlaczego dorośli już Małgorzata i Jakub (mieliby w tym roku odpowiednio 37 lat i 33 lata) nie nawiązali kontaktu z rodziną w Polsce lub nie zdecydowali się na powrót do kraju. Według funkcjonariusza Krzysztof Bogdański mógł swoje dzieci wręcz „zindoktrynować”.

  – Mogły usłyszeć od ojca, że jeżeli prawda wyjdzie na jaw, to im lub całej rodzinie stanie się krzywda. Poza tym zakładam, że jeżeli członkowie tej rodziny żyją, to z ich perspektywy powrót do polskich spraw nie byłby w ich interesie. Na ten moment byłyby bardziej kłopotliwe niż rentowne – ocenia. 

Wersja nr 2. Zemsta wierzyciela 

Teściowa Krzysztofa Bogdańskiego w zeznaniach z 2003 r.: – Oni byli bardzo zadłużeni w bankach, u ludzi, grali hazardowo, może ktoś im zrobił krzywdę za te długi? 

Funkcjonariusze nie wiedzą, ilu osobom, poza bankami, Bogdańscy są tak naprawdę winni pieniądze. I czy mogły być to osoby ze świata przestępczego. 

Policjant: – Pan Krzysztof i pani Bożena próbowali pożyczać pieniądze od członków rodziny oraz bliższych lub dalszych znajomych. To nie było zwykłe „weź i pożycz”, ale obietnica dobrego interesu, Bogdańscy mieli obiecywać inwestycje związane z nieruchomościami, elektroniką, które miały szybko się zwrócić. 

Do policji trafiały rzeczywiście sygnały, że już po zaginięciu rodziny przed domem w Starowej Górze pojawiały się różne osoby. Nie ma żadnych dowodów na to, żeby ktoś Bogdańskim groził, ale nie jest to też wykluczone.

Funkcjonariusza wcale nie dziwi to, że były osoby, które powierzyły Bogdańskiemu swoje pieniądze. – Ktoś, kto znał pana Krzysztofa, jego operatywność i inteligencję, kto wiedział, że potrafi zrobić biznes wręcz z niczego, mógł uwierzyć w szansę na pomnożenie pieniędzy – słyszymy.

Nasz rozmówca przyznaje, że początkowo skupił się na wersji pierwszej, ucieczkowej. Nie wydało mu się prawdopodobne to, by Bogdańscy mogli zostać zamordowani. Wszystko zmieniła rozmowa z innym policjantem z Warszawy, który w latach 90. zajmował się rozpracowywaniem grup przestępczych.

Policjant z Łodzi: – Zapytałem, czy to możliwe, że któryś z wierzycieli mógł posunąć się do ostateczności. Przecież straciłby szansę na odzyskanie swoich pieniędzy! Kolega z Warszawy zaznaczył, że przestępca dałby w ten sposób sygnał innym, że nie można z nim pogrywać. „A co z ciałami” – zapytałem. „Jakby chciał, to by znaleźli, jakby nie chciał, to by nie znaleźli”.

Wersja 3. Krzysztof Bogdański zabija rodzinę, a następnie popełnia samobójstwo lub ucieka

Policjant: – Nie można wykluczyć, że presja ze strony wierzycieli spowodowała u pana Krzysztofa zaburzenia związane ze stresem. W takich sytuacjach człowiek może zrobić rzeczy, o które sam by siebie nie posądzał. 

Funkcjonariusz zwraca uwagę na tragiczną historię francuskiej rodziny Dupont de Ligonnes we Francji. W kwietniu 2011 r. głowa rodziny, 50-letni Xavier Pierre, miał zamordować swoją 48-letnią żonę Agnes, czwórkę dzieci – 20-letniego Arthura, 18-letniego Thomasa, 16-letnią Anne i 13-ltniego Benoita oraz dwa psy, a następnie zakopać zwłoki pod patio domu w Nantes. Mężczyzna zniknął i do tej pory nie został odnaleziony. Nie wiadomo, czy wciąż żyje.

– Okoliczności są dość podobne. Rodzina była zżyta, wieloosobowa, wszyscy nagle zniknęli. Analizując sprawę państwa Bogdańskich bierzemy pod uwagę alternatywne sprawy ze świata, to właśnie jedna z nich – słyszymy.

„Znalezienie świeżego podejścia nie jest łatwe”

Policjanci zaznaczają, zarówno w rozmowach ze mną, jak i w pismach kierowanych każdego roku do łódzkich prokuratur, że sprawa państwa Bogdańskich mimo upływu lat jest traktowana priorytetowo.

„Wykonano szereg sprawdzeń w bazach NFZ, ZUS-u, placówek opieki społecznej, domów seniora itp. Sprawdzono także wszystkich przewoźników międzynarodowych na terenie kraju, gdzie obowiązują imienne bilety podróży. Reagowano i sprawdzano wszelkie sygnały od społeczeństwa wskazujące informacje dotyczące poszukiwanego. (…) Dokonano także sprawdzeń we wszystkich ambasadach, gdzie obowiązują wizy wjazdowe” – czytamy w jednym z policyjnych pism, do którego dotarliśmy.

– Skoro przez ponad 20 lat Bogdańskich nie odnaleziono, czy to nie oznacza, że śledztwo było prowadzone nieprawidłowo? – pytamy w Komendzie Wojewódzkiej Policji w Łodzi.

– Pierwszy funkcjonariusz, który prowadził tę sprawę od razu po zaginięciu, robił to wręcz książkowo. Nie posądziłbym jego oraz kolejnych policjantów o błędy, choć może ktoś inny odpowiedziałby panu na to pytanie inaczej. Każdy policjant wykorzystuje w swojej pracy inne metody, ma różne podejścia do potwierdzania wersji – słyszymy od naszego rozmówcy.

– W 2003 roku o wiele trudniej było w szybki sposób uzyskać pomoc międznarodową. Dziś to działa błyskawicznie. Poza tym, zaginięć jest mnóstwo, funkcjonariusze zajmowali się wtedy równolegle innymi sprawami. W pierwszej fazie poszukiwania były skupione na Polsce. Podejrzewano też, że skoro państwo Bogdańscy pojechali do Niemiec, to być może tam się odnajdą. Badano więc wątek polski, niemiecki, rozpytywano członków dalszej rodziny mieszkających w innych częściach kraju – dodaje.   

Funkcjonariusz prowadzący obecnie sprawę zaginionej rodziny przejął ją w ubiegłym roku. Musiał zacząć od analizy już zgromadzonego materiału. To piętnaście tomów, szesnasty właśnie się rozpoczyna. Tysiące stron. Zawartość akt jest objęta tajemnicą. Wgląd do materiałów mogą mieć tylko osoby z upoważnieniem do dostępu do informacji niejawnych.

Policjant: – W aktach znajdują się materiały dotyczące listów gończych nie tylko za panem Krzysztofem, panią Bożeną i panią Danutą, ale także sprawy zaginięć dzieci państwa Bogdańskich – Małgorzaty i Jakuba. To policyjne notatki, rozpytania, badania wersji śledczych, zapis czynności operacyjnych powiązanych ze współpracą międzynarodową. 

Funkcjonariusz przypomina, że po tym, gdy przed laty o sprawie poinformowano w popularnym programie „Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie” w TVP, wpływało mnóstwo zgłoszeń od widzów. I ślady tych zgłoszeń też znajdują się w tomach, choć w zdecydowanej większości okazały się nieprzydatne.

– Niektóre przekazywane informacje były wręcz irracjonalne. A mimo to policjanci badali absolutnie każdy ślad, nawet najdziwniejsze sygnały. Czasem najdrobniejsza rzecz może bowiem wywrócić nam do góry nogami wizję tego, co do tej pory myśleliśmy – słyszymy od śledczego. 

Policjant w ciągu ostatniego roku przeczytał wszystkie tomy dwa razy, teraz czyta je trzeci raz. – Trzeba się bardzo skupić na tym, by uważnie przeczytać każde zdanie, a nie tylko przeskakiwać wzrokiem po tekście. Za każdym razem znajduję coś, co mogę wynotować, coś, co muszę rozważyć. Gdybym przeczytał to czwarty i piąty raz, to pewnie znalazłbym coś jeszcze, choć może nie kluczowego – zaznacza.

Funkcjonariusz twierdzi, że ma nawet specjalną tablicę korkową ze zdjęciami Bogdańskich, ze sznureczkami, notatkami. Taką, jakie można zobaczyć w gabinetach detektywów w filmach kryminalnych. Tablicy, podobnie jak akt, też nie wolno nam zobaczyć. 

Policjant:  – Znalezienie świeżego podejścia do sprawy, nad którą pracowało przez dwie dekady wielu policjantów, nie jest łatwe, ale możliwe. Najcięższe jest odtwórcze wrócenie do początku. Nigdy nie wiemy, co wcześniejsi prowadzący mogli przegapić lub czego mogli nie potwierdzić.

Prowadzący sprawę wraca dziś do niektórych wątków, ponownie rozmawia z członkami rodziny lub innymi osobami powiązanymi ze sprawą. – To tylko pozorne powielanie pracy. Rozpytanie rozpytaniu nierówne. Rozpytanie kogoś 10 lat temu i dzisiaj potrafi przynieść zupełnie inne informacje. Ktoś np. coś sobie przemyślał, stwierdził, że powie o czymś, o czym nie powiedział wcześniej – słyszymy. 

„Sprawa pamiętnika trochę mnie rozczarowała”

Policjant z zainteresowaniem śledzi też podcasty i artykuły na temat prowadzonej przez siebie sprawy. Choć najczęściej nie znajduje w nich nic nowego, to porównuje podawane tam informacje ze swoimi materiałami, sprawdza, czy może wytyczyć jakąś nową wersję. Inspiracje czerpie też z komentarzy czytelników i słuchaczy. 

Policjant: – Dla mnie nie ma złych lub dobrych informacji. Są informacje, które należy zbadać, które być może coś wniosą. „Być może” to już dla mnie bardzo dużo.

W artykułach na temat sprawy można przeczytać m.in. o pamiętniku córki Krzysztofa Bogdańskiego. Dziewczyna miała napisać w nim tajemniczo, że wspólnik taty „przekroczył granicę”. Okazuje się jednak, że ów pamiętnik mógł wcale nie istnieć. 

Policjant: – Sprawa pamiętnika trochę mnie rozczarowała. Liczyłem, że istnieje. Nigdzie nie znalazłem informacji, by został zabezpieczony przez policjantów, a nie wyobrażam sobie, by tak skrupulatni funkcjonariusze mogli to przeoczyć. Nawet rodzina nie była w stanie nam powiedzieć, czy naprawdę istniał. Poza tym, byliśmy w domu państwa Bogdańskich na czynnościach, nie znaleźliśmy go. 

Jeśli Małgorzata rzeczywiście pisała pamiętnik, tuż po zaginięciu mógł go zabrać praktycznie każdy. Do rodziny zaginionych przyjeżdżało mnóstwo osób, to nie tylko wierzyciele, ale również dziennikarze, bliscy lub dalsi krewni, znajomi. Funkcjonariusz nie wyklucza jednak, że ktoś ów pamiętnik mógł po prostu wymyślić, bo brzmiał intrygująco i tajemniczo.

Policjant o bliskich rodziny Bogdańskich: – Chciałbym, by zaznali spokoju

Komenda Wojewódzka Policji w Łodzi prosi o kontakt wszystkich, którzy mogą mieć jakieś informacje ws. rodziny Bogdańskich. Bezpośredni lub e-mailowy: [email protected]

– Ludziom czasami się wydaje: „wiem, że ktoś tego Krzyśka widział 10 czy 15 lat temu, a co ja tam będę mówił, zrobię tylko zamieszanie”. To błędne podejście. Każda informacja jest cenna. Zapewniamy pełną anonimowość, nikt nie będzie miał żadnych problemów, jeśli finalnie okaże się, że np. się pomylił. W mojej karierze wiele takich pozornie nieważnych informacji przyczyniło się do rozwiązania ciekawych zaginięć  – zaznacza policjant.

Dodaje, że na rozwiązanie sprawy zaginięcia państwa Bogdańskich zasługuje nie tylko opinia publiczna, ale przede wszystkim ich rodzina. – Mam ogromne zrozumienie dla ich straty. Chętnie współpracują, nie mają problemu z tym, gdy chcę o coś dopytać. Cierpienie związane z zaginięciem jest w tych kontaktach mocno wyczuwalne. Chciałbym, żeby w końcu zaznali spokoju – słyszymy. 

– Co powiedziałby pan Krzysztofowi Bogdańskiemu, gdyby w końcu pan go spotkał? – pytamy.

– Nie wiem, czy odpowiedziałby mi szczerze, ale na pewno zapytałbym, jak udało mu się tak długo realizować swój plan, a także jakim cudem tak zindoktrynował rodzinę, że przez dwie dekady wszyscy siedzieli cicho. Przyznam jednak, że nikt nigdy jeszcze mnie o to nie zapytał.  Mam o czym myśleć. 

Jak przekazała portalowi Gazeta.pl Fundacja ITAKA, bliscy zaginionych państwa Bogdańskich nie wyrażają w ostatnim czasie zgody na rozmowę z mediami. 

OSKARŻAM – cykl kryminalny Gazeta.pl Grafika: Marta Kondrusik
Udział
© 2024 Wiadomości. Wszelkie prawa zastrzeżone.