Międzynarodowy turniej siatkarzy bez Polaków na podium, to w 2024 roku scenariusz właściwie nie do pomyślenia. Tak się składa, że siatkówka w kraju nad Wisłą stoi na tyle dobrze, że do lamusa odeszły nawet koszmary o upiornym ćwierćfinale olimpijskim. Wystarczyło odczekać „tylko” dwie dekady ćwierćfinałowych porażek i Polacy sięgnęli po srebrny krążek na igrzyskach w Paryżu. Po finale z lekkim niedosytem, bo choć wicemistrzostwo olimpijskie, to wynik nieosiągalny dla większości sportowców świata, to jednak polska siatkówka ma swoje ambicje. Już dzień po finale z Francuzami (0:3) myśląc o ataku na złoto IO 2028.
Raul Lozano, czyli „mały rycerz” z Argentyny i thriller przeciwko Rosji
Zupełnie inaczej srebro siatkarzy smakowało w 2006 roku. Trudno w to uwierzyć, ale to już 18 lat od sukcesu, który pozwolił wyjść polskiej siatkówce z piwnicy. Panowie z zazdrością mogli wówczas spoglądać na sukcesy koleżanek, wygrywających mistrzostwa Europy w 2003 i 2005 roku. „Złotka” pod batutą nieodżałowanego trenera Andrzeja Niemczyka przypomniały na Starym Kontynencie, że w siatkówkę Polki grać potrafią. Tak jest zresztą do teraz, choć panowie zdołali wyprzedzić kadrę pań o kilka długości.
18 lat temu było jednak o krok od klapy na MŚ. Właściwie o dwie zmiany. Trener Raul Lozano wykazał się sporym boiskowym wyczuciem. Argentyńczyk, nazywany „małym rycerzem”, niczym Jerzy Michał Wołodyjowski – pomachał rywalom szablą przed nosem. A ci byli z najwyższej półki, z dodatkowym pierwiastkiem emocjonalnym. Rosjanie po drugiej stronie siatki, niezależnie od czasów, zawsze byli dodatkową motywacją.
Zespół trenera Lozano przegrywał jednak wyraźnie 0:2 w setach i niewiele zapowiadało, żeby sytuacja miała ulec zmianie. Nagle Polacy, którzy na MŚ w Japonii w siedmiu meczach nie przegrali choćby seta, stracili dwie partie z rzędu, w obu przypadkach wynikiem 19:25. Co tu kryć, lanie.
Pamiętam to dobrze, bo zamiast siedzieć na lekcjach z matematyki w liceum, oglądałem rano – spoglądając na polskie zegarki – co wyrabiają polscy siatkarze. Lozano w trzeciej partii wstawił do składu Grzegorza Szymańskiego i Piotra Gruszkę. I ruszyło na dobre. A zatrzymało się dopiero w finale. 3:2 z Rosją, 3:0 z Serbią i Czarnogórą oraz 3:1 już w półfinale imprezy przeciwko Bułgarom. Polska w finale! Przeciwnikami Brazylijczycy.
Brazylia była jednak w 2006 roku, nie tylko 3 grudnia, nieosiągalna. Na domiar złego kontuzji doznał jedyny libero w polskich szeregach, Piotr Gacek, a w jego zastępstwie dosyć szybko w finale zagrał Michał Bąkiewicz – w prowizorycznej kamizelce – imitującej inny kolor stroju. I tu kolejna analogia do srebra w Paryżu A.D. 2024. Umówmy się, Paweł Zatorski również miewał już lepsze momenty pod względem zdrowotnym w swojej karierze. Cóż, w obu przypadkach skończyło się tym samym wynikiem. Raz jeszcze podkreślę, powtarzając zresztą za samymi siatkarzami – tamta Brazylia (czyt. Giba i spółka) była poza zasięgiem. Ale historia nie lubi próżni. W 2014 i 2018 Polacy właśnie Brazylijczyków ograli w grze o złoto MŚ.
Najważniejsze jednak, że tamten turniej był fundamentem pod późniejsze sukcesy. Potwierdzeniem, że polska siatkówka obrała właściwy kierunek. Od czasu przejęcia reprezentacji siatkarzy przez trenera Lozano, aż do czasów Nikoli Grbicia, każdy kolejny selekcjoner wywodził się spoza Polski. Trochę odwrotna tendencja do reprezentacyjnych teorii piłkarskich – ale nie będę się wyzłośliwiał i oceniał – kto się z kim lepiej dogaduje. Mam jedynie wrażenie, że na końcu najważniejsze, żeby poza tzw. częścią towarzyską, tak po prostu znać się na swoim fachu.
Prezes Świderski, selekcjoner Winiarski i pamięć o Gołasiu
Od tamtego srebra, z perspektywy Polaków – równie cennego jak złoto – ruszyła medalowa maszyna. Dwa mistrzostwa Europy (2009 i 2023), wygrana Liga Światowa (2012) i Liga Narodów (2023), wspomniane tytuły mistrzów globu (2014 i 2018) oraz wicemistrzów (2022), wreszcie srebro olimpijskie (2024). To tylko kilka cennych skalpów.
Ówcześni reprezentanci z japońskiego turnieju, obecnie w większości w marynarkach, nadal rozdają karty. Sebastian Świderski? Prezes Polskiego Związku Piłki Siatkowej. Michał Winiarski? Trener wicemistrzów PlusLigi z Zawiercia, selekcjoner reprezentacji Niemiec – niektórzy twierdzą, ja również – przyszły trener polskiej kadry. Łukasz Kadziewicz? Zawzięty człowiek mediów, już nie odpowiadający, a stawiający pytania innym. Mógłbym tak wymieniać bez końca. Najbardziej zaskakujący przykład ostatnich dni, to Łukasz Zygadło. Dyrektor Norwida Częstochowa, który w obliczu problemów kadrowych na rozegraniu, w wieku 45 lat… właśnie został zgłoszony do PlusLigi. Ostatni taki, który z tamtego srebrnego składu może być do zobaczenia na boisku. Biały kruk!
Zapamiętałem tamten sukces, osiągający „osiemnastkę”, jeszcze z jednego powodu. Wyciskającej łzy sceny na podium MŚ. Kapitan Piotr Gruszka wraz z drużyną, wszyscy w koszulkach z numerem 16. Tym, z którym tragicznie zmarły kolega, Arkadiusz Gołaś, byłby z nimi w Japonii na boisku. Choć fizycznie nieobecny, zagrał wówczas dla Polski, jestem o tym przekonany. Ten gest pamięci zapisał się – jako jeden z najbardziej poruszających – nie tylko w dziejach polskiej siatkówki.
Bo to sport, na przestrzeni wspomnianych, minionych lat, wyjątkowy. Od lat łączący, przynoszący solidną dawkę radości i pozytywnej energii, z bycia Polką czy Polakiem.
Srebrna reprezentacja Polski z MŚ 2006
Siatkarze: Michał Winiarski, Piotr Gruszka, Daniel Pliński, Paweł Zagumny, Wojciech Grzyb, Łukasz Żygadło, Mariusz Wlazły, Łukasz Kadziewicz, Grzegorz Szymański, Sebastian Świderski, Piotr Gacek (libero), Michał Bąkiewicz.
Trener: Raul Lozano. Asystent trenera: Alojzy Świderek.