Cykl „13 pięter” Filipa Springera to felietony mieszkaniowe, w których autor – nagradzany pisarz, reporter, fotograf – mierzy się z kryzysem mieszkaniowym w Polsce (i nie tylko). Na łamach Interii opisze, jak nam się mieszka, w skali mikro i makro, i co można z tym wszystkim zrobić.

Przedmieścia Los Angeles nie przestają się palić, a do czerwoności rozgrzewa się już tamtejszy rynek nieruchomości. Jeszcze w czasie pożarów ceny mieszkań i domów, zarówno tych do wynajęcia, jak i tych na sprzedaż wystrzeliły. Agenci nieruchomości skarżą się mediom na nieustannie dzwoniące telefony, wystawione na rynek mieszkania i domy chcą oglądać jednego dnia setki pogorzelców. Podwyżki cen sięgają, w zależności od dzielnicy, lokalizacji i standardu, nawet 63 proc. To komplikuje i tak skrajnie już trudną sytuację mieszkaniową w mieście i jego okolicach. A mówi się o niej od lat. 

Bezdomność w Los Angeles

Kalifornia to drugi pod względem cen nieruchomości stan w USA. Mediana za wynajem stosunkowo niewielkiego mieszkania z jedną sypialnią w Los Angeles to aż 3285 dolarów miesięcznie (przy 2700 dolarów dla całego stanu i nieco powyżej 1500 dolarów dla mediany w całych USA). Mieszkań i domów brakuje. Szacuje się, że aby wynajmować średnio wycenione mieszkanie tej wielkości, trzeba zarabiać około 112 tysięcy dolarów rocznie, czyli o ponad dwadzieścia tysięcy dolarów więcej niż średnia pensja w mieście. 

Diabeł oczywiście tkwi w szczegółach, przedstawiciele rozwiniętej w regionie branży IT mogą sobie pozwolić na o wiele więcej niż pracownicy wykonujący najsłabiej płatne zawody. Tak czy inaczej jednak jedna trzecia tych, którzy zmienili miejsce zamieszkania w ciągu ostatnich miesięcy, zrobiła to z powodu rosnących kosztów wynajmu, dziewięciu na dziesięciu mieszkańców miasta deklaruje, że odczuwają ciągłe zagrożenie bezdomnością, a dużo ponad połowa dodaje, że kryzys bezdomności widoczny jest już w ich sąsiedztwach

Ubezpieczyciele wierzą w zmiany klimatu

Po pożarach wszystkie te liczby będą jeszcze bardziej przygnębiające

Można sobie oczywiście zadawać pytanie, co nas niby mają obchodzić problemy bogatego w końcu Los Angeles i tamtejszych, egzotycznych przecież nieco z naszego punktu widzenia pożarów. Owszem, trudno zakładać, że do podobnych klęsk będzie dochodziło w polskich miastach. Także dlatego, że budujemy domy z innych materiałów, znajdujemy się w innej strefie klimatycznej i nie wieją u nas tak porywiste wiatry, jak słynny, gorący fen Santa Ana. Ale jeśli gdzieś chcielibyśmy znaleźć branżę, w której próżno szukać denialistów klimatycznych, to prawdopodobnie będzie to branża ubezpieczeniowa

Z Kalifornii już od kilku lat wycofują się kluczowi ubezpieczyciele. Wcześniejsze pożary w 2015 i 2017 roku skłoniły ich do przeliczenia swoich ryzyk. W efekcie wielu z nich uznało, że nie są stanie gwarantować wypłat w przypadku podobnych zdarzeń, których jest przecież coraz więcej i zgodnie z prognozami klimatologów będzie ich przybywać. State Farm, największy ubezpieczyciel domów w Kalifornii przestał sprzedawać polisy już w 2023 roku. W ślad za nim poszli następni.

Co więcej, rok później State Farm zdecydował także o wypowiedzeniu trzydziestu tysięcy najbardziej ryzykownych polis w regionie, argumentując, że zagrożenia związane z niekontrolowanymi pożarami są tam zbyt duże. 1600 z tych polis dotyczyło nieruchomości w Pacific Palisades – tej części miasta, z której wstrząsające zdjęcia wypalonych do suchej ziemi kwartałów obiegają teraz cały świat. Inne firmy podniosły ceny do tak niebotycznych sum, że wielu właścicieli nieruchomości (które spłonęły w ostatnich dniach) nie stać było na ubezpieczenie swojego majątku

Służby z Meksyku pomagają w poszukiwaniu ofiar pożarów w Los Angeles, 14 stycznia 2025/ETIENNE LAURENT/AFP

Polska vs. klęski żywiołowe

Rok 2024 także w polskich ubezpieczeniach był rokiem rekordowym. Tylko w pierwszym półroczu ubezpieczyciele odnotowali ponad dwudziestoprocentowy wzrost wypłat z ubezpieczeń związanych z żywiołami w porównaniu do analogicznego okresu roku poprzedniego. A dodajmy, że to co najgorsze, jeśli chodzi o klęski żywiołowe, miało się dopiero wydarzyć we wrześniu, gdy południe Polski nawiedziła powódź

Jeszcze w ubiegłym roku Ministerstwo Klimatu i Środowiska szacowało, że rocznie tracimy już 6 miliardów złotych na skutek negatywnych konsekwencji zmian klimatu. W skali dwudziestu ostatnich lat kwota ta jest szacowana na 100, a nawet 150 miliardów złotych. W 2021 roku łączna wartość wypłaconych odszkodowań z tytułu katastrof naturalnych wyniosła w Polsce 994 mln zł, z czego 970 mln zł przeznaczono na pokrycie szkód wyrządzonych przez deszcze nawalne, podtopienia, burze, grad i huragany. 

Dla porównania, w trzech pierwszych kwartałach 2024 roku ubezpieczyciele wypłacili ponad 2,3 mld zł z tytułu szkód wywołanych żywiołami. To wzrost aż o 40 proc. w porównaniu z poprzednim rokiem.  

Zmiany klimatu mają to do siebie, że ich konsekwencje objawiają się różnie, w różnych częściach planety. Jednym przynoszą susze i pożary, innym powodzie i osunięcia ziemi. Wspólne jest tylko jedno – zjawisk tych jest i będzie coraz więcej, będą zagrażać nam i naszym majątkom, a ubezpieczenie się od ich konsekwencji będzie coraz droższe.

Udział
© 2025 Wiadomości. Wszelkie prawa zastrzeżone.