W samochodzie przy ul. Żelaznej leży martwa kobieta z licznymi ranami kłutymi na ciele. Obok niej pobrudzona krwią kartka z tajemniczą treścią: „Umowa zrzeczenia na poniższych warunkach. Postanawia się, że dług Daniela O. w wysokości 120 tys. zł przejmuje Iwona K. Wszelkie próby zwrócenia się o pomoc do osób trzecich przez osobę pokrzywdzoną, czyli Beatę J. są jednoznaczne z zerwaniem ustaleń umowy. Osoba pokrzywdzona po odebraniu zadłużenia zobowiązuje się do 28 lipca 2012 roku całkowicie zerwać kontakt z osobami wyżej wymienionymi i nie będzie w przyszłości nachodzić ani przypominać o swej osobie i próbować nawiązać jakikolwiek kontakt”. Na dole podpisy dwóch kobiet – Beaty J. i Iwony K.  

Nim ważny dowód trafi do prokuratorskich akt, do mazdy zaparkowanej na osiedlowej uliczce w centrum Warszawy dojedzie karetka pogotowia ratunkowego, a za nią policyjny radiowóz. Czynności tych ekip w milczeniu obserwują okoliczni mieszkańcy. Wielu stoi na balkonach. Jest popołudnie 28 lipca 2012 roku – bardzo gorący dzień. 

 – Nic tu po nas – decyduje lekarz w rozmowie z sanitariuszem przykrywającym ciało czarną folią. Doktor zabiera się do spisania protokołu zgonu kobiety, której głowa leży na fotelu, a wysunięte z samochodu nogi zwisają nad chodnikiem.  

Do policjantów zbliża się mężczyzna. Jeszcze stojąc na balkonie krzyknął, że to on sprowadził karetkę z pobliskiego szpitala. Wszystko widział, może opowiedzieć.  

– Najpierw – relacjonuje świadek – z tej mazdy wybiegła młoda blondynka. Miała krótkie spodenki i koszulkę na ramiączkach. Zdziwiłem się, że zostawiła otwarte drzwi do samochodu. Ale nie zdążyłem się jej przyjrzeć, bo zniknęła za rogiem. Nie minął kwadrans, gdy wróciła i usiadła na miejscu dla pasażera. W samochodzie coś się działo, w szybie migały uniesione ręce. Potem ta dziewczyna wyskoczyła na uliczkę – tym razem miała w ręku torebkę. Znów nie zamknęła drzwi samochodu i z mazdy wypadła starsza kobieta. Jak tobołek. Kiedy jej nogi dotknęły chodnika, znieruchomiała. Na jej białej bluzce pojawiła się czerwona plama, która rosła w oczach.  

Na kartce z umową jest nazwisko 60-letniej Beaty J. W samochodowej skrytce na dokumenty leży prawo jazdy ze zdjęciem. Funkcjonariusze nie mają wątpliwości, że to dokumenty denatki. Drugie nazwisko i numer dowodu osobistego widniejące na umowie, może należeć do zabójczyni. Policjantom wystarczy jeden telefon, aby dowiedzieć się, gdzie jest zameldowana Iwona K. Jeszcze tej nocy do jej matki na wsi pod Lublinem dociera posterunkowy i dostaje adres tymczasowego zamieszkania dziewczyny w stolicy. 

Zamieszkaj u mnie 

Kilka godzin później. Głęboka noc. Iwona K. leży koło swego chłopaka, oczy ma otwarte. Kiedy o czwartej rano odzywa się telefon, natychmiast wychodzi z komórką do kuchni. To dzwoni jej matka. 

– Co się stało?  

– Była u mnie policja, masz się rano zgłosić na komisariat. 

Zamiast odpowiedzi, matka słyszy płacz.  

Iwona wraca do sypialni. Nic nie mówi Danielowi, który też nie śpi. Od kilku dni wymieniają między sobą tylko krótkie komunikaty. On jest zagniewany, bo przed weekendem obiecała, że pojedzie w rodzinne strony i pożyczy od jej wujka pieniądze. Nic z tego nie wyszło. 

Po telefonie od matki Iwony, Damian jedzie pod blok, w którym mieszka Beata J. Chce sprawdzić, czy kobieta jest w domu. Nie wchodzi do środka, bo na parkingu nie widzi jej samochodu. Po powrocie do wynajętego przez Iwonę mieszkania siada przed komputerem – szuka taniego biletu lotniczego do Ameryki. Nadal nie odzywa się do dziewczyny. Ona o godzinie ósmej wychodzi. Zamierza zgłosić się na komisariat.  

 Po kilku godzinach przesłuchania Iwona K. przyznaje się do zabójstwa.

– Nie chciałam tego zrobić – twierdzi. – To wszystko przez Daniela O., mojego chłopaka. 

Przesłuchanie Iwony K. POLICJA

Trzy miesiące wcześniej przyjechała PKS-em do Warszawy. Cały jej dobytek mieścił się w małym plecaku. Jej matka obiecała zająć się kilkuletnią wnuczką, póki córka nie urządzi się w stolicy. Obie tak zdecydowały: dla dziewczyny samotnie wychowującej dziecko nie było życia w ich wsi. Poza tym jej ojciec pił, a ona, choć ma zawód fryzjerki, daremnie szukała pracy. Kiedy więc koleżanka z Warszawy wyjeżdżając na kilka miesięcy do rodziny w Ameryce, zaproponowała Iwonie popilnowanie jej mieszkania, nie zastanawiała się ani chwili.  

Prosto z dworca autobusowego pojechała pod ten adres. Blok jak wiele innych w Warszawie – pudełkowa architektura z czasów tzw. późnego Gierka. Ale jej oczy zatrzymały się na szyldzie „Studio tatuażu”. Stała wpatrzona w witrynę lokalu – zastanawiała się, ile może kosztować wytatuowanie smoka na szyi. Od dawna chciała mieć coś takiego. Wahała się, czy wejść do środka… Ostatecznie zrezygnowała – najpierw musi znaleźć pracę.  

Już była na klatce, gdy ze studia wyszedł chłopak w jej wieku. Z zaparkowanego w pobliżu BMW, wyjął jakąś paczkę. Nie mogła oderwać od niego wzroku – przystojny, dobrze ubrany. Kiedy ją mijał, zatrzymał się. Zapytał, czy zamierza zrobić sobie tatuaż. Gwałtownie zaprzeczyła, ale on nie odchodził. Przedstawił się jako właściciel studia, umówili się na kawę wieczorem, po zamknięciu salonu. 

Myślała, że będzie zadzierał nosa. Taki przystojny, na pewno z portfelem pełnym pieniędzy, nie każdy może mieć nowe BMW.   

– Cóż z tego – mówił jej z bezmiernym smutkiem w oczach – że ma dobry samochód i studio, kiedy jest samotny. Miał dziewczynę, ale popsuło się między nimi, rozstali się. Tylko że ona nie chce się wyprowadzić z jego kawalerki. Wieczorem obiecuje, że to ostatnia noc, nazajutrz rano się spakuje – a kiedy on wraca po zamknięciu studia, ona jak w najlepsze leży w jego łóżku. Nie chciał awantur, przeprowadził się do kawalerki kolegi, choć tam tłoczno jak na dworcu. Sześć osób rozkłada na noc materace.  

Iwona nie może uwierzyć, że dziewczyny potrafią być takie perfidne, bez honoru.  

– Póki co, zamieszkaj u mnie – proponuje Danielowi. – Właścicielka lokalu nic nie będzie wiedziała, gdyż jest w Ameryce.  

On się waha, czy tak można. Ona nalega. Bardzo chce mu pomóc. Ostatecznie on daje się przekonać, że to dobre rozwiązanie jego kłopotów. Zgadza się pod warunkiem, że czynsz płacą po połowie. – Okej – słyszy w odpowiedzi.  

Zostali parą. Nie mogła pojąć, dlaczego ją wybrał. Nie dość, że dziewczynę z prowincji, to jeszcze z przeszłością. Ujmuje ją jego takt. Kiedy w weekend Iwona jedzie do rodzinnego domu, aby pobyć z córką, on się wyprowadza do kolegi. Robi tak, aby nie miała problemów z właścicielką mieszkania. Nie chce się tłumaczyć z obecności w tym lokalu, gdyby koleżanka wysłała kogoś na zwiady.  

Iwona jest w siódmym niebie. Jedyny nękający ją problem, to brak pieniędzy. Ona jeszcze nie zarabia, Daniel narzeka na brak klientów. Wbrew wcześniejszym deklaracjom nie dokłada się do czynszu, żyje na jej koszt. Odbyli już kilka szczerych rozmów; on obiecuje, że sprzeda samochód, ale kończy się na słowach. 

 Nie jest też tak, jak powinno być między zakochanymi. Dziewczyny go oblegają. Kiedyś nocą do drzwi dobijała się taka jedna. Krzyczała, że nie może bez niego żyć. Damian nie pozwolił, aby Iwona porozmawiała z awanturnicą.  

Iwona jest zazdrosna. Nie podoba jej się, że on pilnie strzeże swego telefonu, nawet do toalety idzie z komórką, bardzo dużo z kimś SMS-uje. Którejś nocy, gdy spał, przejrzała tę korespondencję. Same miłosne wyznania różnych dziewczyn, ale najwięcej od jakiejś Beaty. Rano, gdy Damian jest w studio; dzwoni do tej kobiety.  

– Kim pani jest?! – krzyczy do słuchawki.  

– Jesteśmy z Danielem parą – mówi ta osoba. I jeszcze informuje Iwonę, że weekendy zazwyczaj spędzają razem. Chyba zauważyła nieobecność Daniela w domu. 

Przepłacze pół dnia, a wieczorem robi mu awanturę. On odpowiada krzykiem, że nie ma prawa go śledzić. Iwona wypomina mu: nie dał ani grosza do wspólnego gospodarstwa, nie dokłada się do czynszu. W odpowiedzi chłopak zaczyna się pakować. Długo musi go błagać, aby został. 

– Kiedy postawiłam mu warunek – zeznała rok później w sądzie – że ma zadzwonić do tej Beaty i powiedzieć, jaka jest sytuacja, krzyczał, że nie może tego zrobić. Ona nie zdaje sobie sprawy, co zrobiła, kontaktując się z tą kobietą. Teraz trzeba wszystko odkręcić.  

Wymogła na nim, aby powiedział, co go łączy z Beatą. Zaklinał się, że to tylko znajoma jego wujka. Lat 60, dziana właścicielka apteki. Nieobliczalna, może wydać na Daniela wyrok, gdyż zna mafijnych kilerów z Pruszkowa; wystarczy, że powie im kilka słów. Lepiej z nią nie zaczynać.  

Beata nadal dzwoni w nocy na numer Iwony.  Telefony są natarczywe, z wyzwiskami, zwykle o trzeciej nad ranem. Iwona uprzedza, że zawiadomi policję.  

– Żebym ja nie zawiadomiła – odgraża się farmaceutka. – Daniel jest mi winien 120 tys. zł. I niech nie myśli, że mu daruję. Chyba że do mnie wróci.  

Daniela znów czeka przykra rozmowa z Iwoną. Podstawowe pytanie dotyczy długu. 120 tys. złotych?  Dlaczego dostał tyle pieniędzy?  

– Bo mnie lubi. I ma na mnie ochotę – odpowiada beztrosko chłopak. Te pieniądze były na studio. Niestety, rozeszły się. Możliwe, że była to pożyczka, ale chyba nie tak się umawialiśmy. 

Następnego dnia Damian panikuje. Skoro Beata dowiedziała się o jego związku z Iwoną, będzie się mściła. Może go nawet zabić. Z płaczem prosi dziewczynę, aby uratowała mu życie i spłaciła dług.  

W Zakopanem z panią magister 

– Pojechałam do mamy na dwa dni, żeby wszystko przemyśleć – opowiada Iwona na przesłuchaniu. – Damian wydzwaniał do mnie co chwilę. Płakał, że coś sobie zrobi, bo nie chcę mu pomóc. Mówił, że ta straszna kobieta już nasłała na niego gangsterów. Dał im tysiąc złotych. Wszystko, co miał. Ale żądali całej kwoty, w przeciwnym razie obetną mu palce, zmiażdżą genitalia.  

Kiedy odpowiedziała, że to jego problem, zrobił się nieprzyjemny. 

– Taaaaak, nie chcesz pomóc?! Uprzedzam, że będę zmuszony wynieść na bazar wszystkie rzeczy z mieszkania twojej koleżanki – grozi.  

Iwona wraca do Warszawy pierwszym możliwym autobusem. Ma 100 złotych od matki, to wszystkie jej pieniądze. 

Właściciel studia tatuażu bez zażenowania wyznaje swojej partnerce, że był na utrzymaniu dwa razy starszej farmaceutki. Do Warszawy przyjechał z Wrocławia, ściągnięty przez wujka Piotra. Matka prosiła o ratunek dla syna, bo zrobił jakiś przekręt i od kilku miesięcy bał się wychodzić z domu, wieczorem nie zapalał światła.  

Początkowo Damian mieszkał u wujostwa. Ale obijał się, ciotka tego nie tolerowała, trzeba było krewnemu znaleźć jakieś lokum. Wujek Piotr, który pracował jako zaopatrzeniowiec aptek, dekadę wcześniej poznał pewną leciwą magister. Beata była samotna, lubiła mężczyzn, wręcz polowała na nich. Któregoś wieczoru ściągnęła Piotra do swego mieszkania pod pretekstem umycia samochodu i został tam do rana. Romans trwał, dla zaopatrzeniowca wygodny, bo kochanka za wszystko płaciła. Ale żona zaczęła coś podejrzewać i po kilku awanturach Piotr postanowił zerwać tę znajomość. Pani magister nie od razu zgodziła się na rozstanie, wydzwaniała do żony kochanka. Małżeństwo zaopatrzeniowca było mocno zagrożone. W powietrzu wisiał rozwód z winy męża. I właśnie wtedy wujek Daniela wpadł na pomysł, aby przedstawić nachalnej kobiecie swego siostrzeńca. Młody mężczyzna od razu przypadł pani magister do gustu, najbliższy weekend spędzili w Zakopanem.  

– Trzy dni w luksusowym hotelu – wspomina Daniel O., zwierzając się Iwonie – i tak poszło do przodu. Trochę było nie halo, gdy Beata nie chciała wypuścić mnie z łóżka. Kilka razy musiałem wykręcić jej ręce, bo marzyłem o spacerze na Krupówkach. Z drugiej strony nie bardzo mogłem się stawiać, byłem na jej utrzymaniu. Nie musiałem pracować, a dostałem BMW, ubranie, drogi zegarek. Nawet dała mi swój PIN do bankomatu. Ona miała bogatą matkę w Anglii. 

– A dlaczego się rozstaliście? – chciała wiedzieć Iwona.  

– Bo spotkałem ciebie, zakochałem się – padła odpowiedź.  

Nie była to prawda. Przesłuchiwany miesiąc później zaopatrzeniowiec Piotr O. przedstawił inną wersję romansu siostrzeńca z panią magister. – Wszystko układało się dobrze, póki nie zaczął jej olewać, nie wracać na noc. Beata mi wypominała, kogo jej sprowadziłem: przychodzi rano złachmaniony, bierze kąpiel, coś na kaca i kładzie się spać. Obudzony wieczorem, wyjada co jest w lodówce, przebiera się i znów idzie gdzieś na całą noc. A jeszcze sąsiedzi w bloku robią głupie miny, gdy widzą ich razem obejmujących się.

Pani J., nie chcąc rezygnować z młodego kochanka, postanawia sprzedać mieszkanie, wyprowadzić się pod Warszawę. Po transakcji zostaje jej 120 tys. zł. Daniel od dawna marzy o własnym salonie tatuażu.  W chwili sypialnianej czułości daje mu te pieniądze na urządzenie upragnionego biznesu.  

Kochanek przepuścił podarowany kapitał w nocnych lokalach. Studio wyposażył za pieniądze wspólników. Sam włożył w firmę tylko 20 tysięcy złotych. A potem podbierał pieniądze z utargu. To nie mogło się dobrze skończyć. Kiedy poznał Iwonę, salon był na krawędzi plajty. Wspólnicy wyprzedawali sprzęt, aby odzyskać choć część utraconego kapitału. Opowieść o dziewczynie, która nie chciała się wyprowadzić z mieszkania Daniela to bajka. Nie było takiej. Chłopak został wyrzucony z wynajmowanego lokalu, bo nie płacił czynszu, a Beata J. przestała go finansować.  

Kiedy wydało się, że Daniel mieszka u Iwony K., farmaceutka zażądała na piśmie zwrotu 120 tysięcy złotych. Dłużnik bez czytania podpisał deklarację, że zwróci co do grosza – był przekonany, że to nie jest na poważnie.

J. jednak go postraszyła, że „wydojony hajs” – jak się wyraziła w rozmowie z Piotrem O. – będą ściągać gangsterzy z Pruszkowa. Taką rolę mieli odegrać bezrobotni znajomi zaopatrzeniowca. Ich telefony, a także wizyta w studiu tatuażu sprawiły, że dłużnik wpadł w panikę. Natarczywie błagał Iwonę o ratunek.  

Gangsterzy w pobliżu 

Spotkali się we trójkę, aby omówić warunki zwrotu pożyczki. Gdy farmaceutka przypomniała o czekających w pogotowiu indykatorach, spanikowany Daniel poprosił Iwonę, aby wyszli na papierosa.  

– Błagał mnie na kolanach, abym zorganizowała te pieniądze. Bo skoro mamy się pobrać, musimy sobie pomagać – wyjaśniała na przesłuchaniu Iwona K. – I ja się zgodziłam. Kiedy tylko powiedziałam Danielowi, że spłacę dług, już go nie interesowało, skąd wezmę pieniądze. 

Natomiast odpowiedzi oczekiwała Beata J. – Skąd weźmiesz pieniądze, skoro jesteś bezrobotna? – nękała ją swą dociekliwością. – Przecież żaden bank ci nie pożyczy.  

– Mam bogatego dziadka, który współpracuje z ukraińską mafią, forsy u nich jak lodu – skłamała narzeczona Daniela.  

Farmaceutka dała się wciągnąć w tę grę.  

– Daję wam cztery dni na przyniesienie pieniędzy. Gangsterów z Pruszkowa nie mogę odwołać, bo obiecałam im 20 procent z całej kwoty. Kiedy przyjadę po pieniądze, podpiszemy finalną umowę o naszym porozumieniu.  

Jeszcze tego dnia Iwona K. wyjechała do rodzinnej miejscowości z nadzieją, że gdzieś pożyczy 120 tysięcy złotych. 

Przesłuchiwana miesiąc później powiedziała do protokołu: – Daniel cały czas mnie straszył, że odbiera telefoniczne groźby od gangsterów: obetną mu palce, wywiozą do lasu, porwą moją córkę, która jest u babci albo napadną na mnie. Bałam się. Historia z dzianym dziadkiem była wymyślona. Do Warszawy wróciłam bez pieniędzy. Ale z nożem w torebce, gdyby ci z mafii chcieli mnie porwać. Jadąc na spotkanie z Beatą zamierzałam jej powiedzieć, że wycofuję się z umowy. Nie ja przepuściłam pieniądze. Ale źle się czułam, bo dopiero co poroniłam wczesną ciążę, a Daniel osaczał mnie wołaniem o ratunek… 

– Kłamałem w telefonach do Iwony – przyznał w prokuraturze Daniel O. – Nikt mi nie groził, rzekomi gangsterzy, to byli znajomi wujka O. Mieli być w pobliżu samochodu, w którym Iwona miała przekazać farmaceutce pieniądze. Ustaliłem z Beatą, że nadal będziemy w związku, tylko mam nie mówić o tym Iwonie.  

Tuż przed spotkaniem, kobiety otrzymują na swe komórki SMS-y od Daniela. Tej samej treści – że są jedyną jego miłością. Wiadomość zachowują dla siebie.  

Iwona siedzi w samochodzie nieruchomo, nawet nie otwiera torebki. – Przyznaj się – mówi do niej Beata – nie masz dla mnie pieniędzy. A ponieważ Iwona nadal w milczeniu wpatruje się w podłogę, farmaceutka ostentacyjnie wybiera jakiś numer w swym telefonie i krzyczy do słuchawki, że została zrobiona w ch**a, Zatem niech będą w pobliżu. 

 – Zrozumiałam, że to polecenie do gangsterów, aby mnie pobili i porwali – tłumaczyła Iwona K. podczas przesłuchania. – W panice wybiegłam na chodnik. Tam oprzytomniałam, zrozumiałam, że nie mam gdzie uciec, mafia już mnie namierzyła.  

Dziewczyna wraca do samochodu. Beata, nadal rozmawiając przez telefon, daje jej do przeczytania umowę o zwrocie długu 120 tysięcy złotych. Nie rozłącza się, gdy odkłada na bok komórkę. Iwona jest przekonana, że czynne jest gorące łącze z gangsterami, którzy są w pogotowiu.  

– Chciałam powiedzieć tej kobiecie – wyjaśniała K. w śledztwie – że już nie będę pośredniczyła w ich porachunkach. Niech to sobie załatwia wyłącznie z Danielem. Ale ona rzuciła się na mnie… Udało mi się wyrwać, ponownie wybiegłam na ulicę, ale tam się zorientowałam, że w samochodzie leży ta umowa. Wróciłam po nią. Co było dalej, nie pamiętam.  

Niby gangsterzy to dwaj znajomi Piotra O. Zostali wynajęci do zastraszenia Iwony K. swą obecnością. W śledztwie zeznali, że w pobliskim barze czekali na hasło farmaceutki. Chwilę po tym, jak skończyła z nimi rozmowę, usłyszeli krzyk, a właściwie wycie: – Ratunku! Mordują! 

– Nie wiem, jak to możliwe – płakała w prokuraturze Iwona K. – że potem potrafiłam jeszcze wysłać sms do Daniela o treści: „My już po wszystkim. Zaraz będę jechać do domu”. Zakrwawione ubranie wrzuciłam do kosza na śmieci, a nóż do jeziorka.  

Zamierzała zabić 

 Na proces sądowy zabójczyni Beaty J. przyjechała jej matka z Anglii.  

– Moja córka straciła życie przez 26-letniego kochanka – zaczęła zeznanie. – Kiedy mi się przyznała, że jej partner jest młodszy o ponad 30 lat, radziłam, aby zerwała z nim, on jest z nią tylko dla pieniędzy. Ale nie chciała mnie słuchać, choć skarżyła się, płakała, że ją wyzywa, szarpie, wykorzystuje. Kiedy podbierał jej pieniądze z konta, pokazała mu drzwi, ale szybko dała się przeprosić. A on, bezczelny, chciał jeszcze i mnie naciągnąć. Telefonował do Anglii, że zepsuł mu się samochód i żebym wysłała funty na naprawę.  

Beata J. nie powiedziała matce, ile w sumie pieniędzy dała kochankowi. Po jej śmierci okazało się, że na koncie został tylko tysiąc złotych. W mieszkaniu nie było cennej biżuterii, futra i wartościowego obrazu.  

Oskarżoną o zabójstwo zbadali biegli psychiatra i psycholog. Stwierdzili, że w chwili popełnienia przestępstwa Iwona K. była rozstrojona hormonalnie po dopiero co przebytym poronieniu. Dziewczyna odczuwała wzmożony lęk przed utratą partnera. Bardzo bała się o los swej kilkuletniej córki zostawionej w rodzinnym domu. Zdaniem biegłych u oskarżonej impulsywne działanie zdominowało racjonalne myślenie.  

Świadek Daniel O., sprowadzony na rozprawę pod karą grzywny zeznał, że kilka dni po tragedii wyjechał z Warszawy z uwagi „na znaczne dolegliwości finansowe”. Od kolegi ze studia tatuażu dostał na drogę 50 zł. W Sosnowcu zamieszkał w garażu znajomego. Potem przedostał się do Holandii, gdzie na początku pomogli mu dobrzy ludzie, ale że nadal nie pracował, musiał wrócić do rodzinnego Wrocławia.  

– Nie mogę patrzeć na siebie w lustrze – kajał się. – W postępowaniu z Beatą i Iwoną, byłem rozwiązły. Brałem przykład z wuja Pawła. On dawał mi swoje zachowanie za przykład, że można mieć żonę i kochankę. Beata była dla mnie raczej jak ciocia. Opowiadała mi o dawnych czasach, gdy jeszcze nie byłem na świecie. Na przykład takie coś, że niczego nie można było kupić w sklepach. To dlatego ciągle mnie czymś obdarowywała. W ostatniej wiadomości prosiła, abym więcej nie szedł z Iwoną do łóżka. Skłamałem, że tego nie zrobię, bo nie chciałem, żeby było jej przykro.  

Sąd Okręgowy w Warszawie uznał, że Iwona K. dokonała zabójstwa z zamiarem bezpośrednim i skazał ją na 15 lat więzienia. Zadośćuczynienie na rzecz matki ofiary ustanowił w wysokości 50 tys. zł.  

Sąd nie dał wiary wyjaśnieniom oskarżonej, jakoby od dłuższego czasu nosiła nóż w obawie przed windykatorami. Iwona K. była zaślepiona uczuciem do Daniela O. i udręczona sytuacją, w jakiej się znalazła. Lekkomyślnie obiecała, że zdobędzie pieniądze, które Daniel był winien Beacie, choć nie miała takich możliwości. Ledwo się zdeklarowała, Daniel uznał, że to jej problem, skoro nie chce go stracić. Aby przyspieszyć załatwienie tej sprawy, udawał płacz w ponaglających ją telefonach. Biadolił, że już nigdy się nie zobaczą, bo za chwilę zginie z rąk mafii. Kłamał, był w zmowie z Beatą J.  

Sędzia, uzasadniając wyrok, tłumaczył publiczności, że aby dowieść działania sprawcy w zamiarze bezpośrednim, nie wystarczy wskazać na użycie niebezpiecznego przedmiotu i wymierzenie nim ciosów. Ważne są tło i powody zajścia, pobudki działania sprawcy, stopień jego rozwoju umysłowego, jego dotychczasowy tryb życia oraz wszystkie inne okoliczności, z których niezbicie wynikałoby, że chciał i bezpośrednio zmierzał do pozbawienia kogoś życia. Analiza tych uwarunkowań dowodziła niezbicie, iż Iwona K. zamierzała zabić swą ofiarę. Używając długiego noża, uderzała w newralgiczne miejsca na ciele ofiary. Nie próbowała udzielić umierającej pomocy medycznej.  

To, że wyrzuciła nóż do wody, a telefon komórkowy ofiary i swoje zakrwawione ubranie do kontenera na śmieci wskazują, że nie działała w afekcie. Każda z wymienionych czynności była podjęta świadomie i kontrolowana. 

W 2015 roku wyrok się uprawomocnił. W tym roku skazana będzie mogła wystąpić o warunkowe zwolnienie z odbywania kary. Jeszcze tego nie zrobiła.  

OSKARŻAM - cykl kryminalny Gazeta.pl
OSKARŻAM – cykl kryminalny Gazeta.pl Grafika: Marta Kondrusik
Udział
© 2025 Wiadomości. Wszelkie prawa zastrzeżone.