Na długiej liście afer jakie wstrząsały III Rzeczpospolitą ta jest absolutnie wyjątkowa. Wprawdzie oskarżenia o agenturalność wobec Rosji są w ostatnich latach na porządku dziennym, ale trudno nie odnieść wrażenia, że jest to już tylko wyświechtany zwrot retoryczny, którego użycie nie powoduje żadnych realnych konsekwencji.

Zupełnie inaczej było przed trzydziestu laty, gdy urzędujący minister spraw wewnętrznych Andrzej Milczanowski, oskarżył z sejmowej trybuny o szpiegostwo swojego formalnego szefa, premiera Józefa Oleksego. Formalnego, bowiem w konsekwencji przeforsowanej przez siebie nadinterpretacji, obowiązującej wówczas małej konstytucji, prezydent Lech Wałęsa doprowadził do tego, że w kolejnych rządach – niezależnie od tworzących je koalicji – na czele MON, MSZ i właśnie MSW stali jego przedstawiciele.

Cały kryzys miał miejsce w szczególnym momencie, nastąpił bowiem w miesiąc po przegranej przez Lecha Wałęsę drugiej tury wyborów prezydenckich i w przeddzień przekazania urzędu Aleksandrowi Kwaśniewskiemu, co oznaczało równocześnie kres ministerialnej misji Milczanowskiego.

Właśnie obawą przed ukryciem całej sprawy szef MSW uzasadniał złożenie w ostatnich dniach urzędowania doniesienia o podejrzeniach wobec premiera do prokuratury.

Informując o tym 21 grudnia 1995 r. Milczanowski oświadczył w Sejmie, że „Józef Oleksy utrzymywał kontakty z oficerami obcego wywiadu od 1982 lub 1983 roku do roku 1995 (…). Z posiadanych informacji wynika że w latach 1990-95 pan Józef Oleksy odbył wiele spotkań z oficerami obcego wywiadu, w trakcie których świadomie przekazywał informacje i dokumenty, w tym tajne. Urząd Ochrony Państwa uzyskał również informację, iż pan Józef Oleksy został zarejestrowany jako kwalifikowane źródło informacji, w tajnej specjalnego znaczenia ewidencji obcego wywiadu, włącznie z jego kryptonimem”.

Milczanowski podkreślił przy tym, że 4 września 1994 r. szef UOP gen. Gromosław Czempiński poinformował Oleksego, będącego wówczas marszałkiem Sejmu, że „jedna z osób z którą utrzymuje kontakty, jest oficerem obcego wywiadu. Mimo tego po 4 września 1994 roku uzyskano informację o utrzymywaniu dalszych kontaktów z oficerami obcej służby”.

Premier Oleksy kategorycznie odrzucił oskarżenia o szpiegostwo, określając je mianem prowokacji i zarzucając przy tym Milczanowskiemu, że działająca pod jego osłoną grupa funkcjonariuszy służb specjalnych sfabrykowała dowody jego rzekomej współpracy. Potwierdzać to miało nagrodzenie czterech oficerów Urzędu Ochrony Państwa, zaangażowanych w śledztwo przeciwko Oleksemu, którzy w dniu wystąpienia Milczanowskiego w Sejmie otrzymali z rąk prezydenta awans do stopnia generała.

Byli to wiceminister spraw wewnętrznych Henryk Jasik, szef Zarządu Śledczego UOP Wiktor Fonfara, szef zarządu wywiadu Bogdan Libera oraz Marian Zacharski, będący wówczas doradcą szefa UOP. Trzech z nich pracowało przed 1989 r. w Departamencie I MSW (zajmującym się wywiadem), zaś Fonfara był wówczas funkcjonariuszem Biura Śledczego MSW.

Oleksy twierdził później, że ludzie ci byli przekonani o tym, że Wałęsa uzyska reelekcję, a oskarżenia pod adresem premiera miały ułatwić prezydentowi doprowadzenie do rozpadu koalicji rządowej SLD-PSL. Fakt zaś, że Milczanowski wystąpił z zarzutami mimo przegranej Wałęsy, miał z kolei wynikać z chęci zemsty.

Po zwycięstwie Wałęsy w wyborach prezydenckich w 1990 r., w środowisku Zarządu Wywiadu UOP, tworzonym wówczas niemal wyłącznie przez funkcjonariuszy dawnego Departamentu I, rzeczywiście doszło do podziału o charakterze politycznym. Większość z nich nadal sympatyzowała z obozem postkomunistycznym, jednak niektórzy zaczęli się orientować na Pałac Prezydencki, upatrując w Wałęsie nowego patrona. Dlaczego jednak mieliby preparować dokumenty dotyczące akurat Józefa Oleksego, skoro głównym problemem prezydenta pod koniec kadencji była rosnąca popularność lidera SLD Aleksandra Kwaśniewskiego?

Wersja o spisku, pomimo wszczętego w tej sprawie śledztwa oraz działań komisji sejmowej, badającej działalność funkcjonariuszy UOP, nigdy nie została potwierdzona. W 2005 r. Oleksy skierował do sądu prywatny akt oskarżenia przeciwko wymienionym funkcjonariuszom (oraz dwóm innym niższym rangą), ale dość szybko wycofał go z sądu. Przed tym ostatnim stanął natomiast z oskarżenia prokuratury o ujawnienie w Sejmie tajemnicy państwowej sam Milczanowski, ale po trwającym pięć lat procesie, został w 2010 r. prawomocnie uniewinniony. Fiaskiem zakończyła się też próba postawienia go przed Trybunałem Stanu. Milczanowski, który zmarł w ubiegłym roku, do końca życia podtrzymywał pogląd, że podejrzenia wobec szefa rządu były uzasadnione.

Istnienia rzekomego spisku nie udowodniła też specjalna komisja sejmowa pod przewodnictwem posłanki PSL Lucyny Pietrzyk, działająca przez cały rok 1996, choć jej uwaga koncentrowała się na ustaleniu czy minister Milczanowski i podlegli mu funkcjonariusze złamali prawo. Komisja przesłuchała 46 osób, a kilka jej posiedzeń odbyło się w siedzibie UOP, aby jej członkowie mogli odpytać zarówno niektórych oficerów operacyjnych, jak i obejrzeć ściśle tajne dokumenty.

W swoim sprawozdaniu komisja stwierdziła, że inicjatorem oskarżenia pod adresem premiera był Marian Zacharski, który złożył „sprzeczne zeznania, (…) podważające wiarygodność podjętych przez niego czynności operacyjnych”. Przełożonym Zacharskiego zarzucono, że materiałów dotyczących Oleksego „nie zweryfikowano dostatecznie pod względem prawdziwości merytorycznej„, co miało doprowadzić do powstania „ułomnego pod względem procesowym wniosku o wszczęcie śledztwa”.

Mimo, że komisja – zdominowana przez polityków SLD i PSL – sformułowała, zresztą wbrew opinii zasiadających w niej posłów opozycji, ocenę, że funkcjonariusze UOP złamali prawo, to nigdy nie pociągnięto ich do odpowiedzialności karnej. Uznany za głównego sprawcę, Marian Zacharski, został – jak sam wspominał – nakłoniony przez nowe kierownictwo MSW od opuszczenia Polski, ale nigdy nie postawiono mu zarzutów. Zarazem jednak w UOP – którego nowym szefem został w miejsce Czempińskiego Andrzej Kapkowski – dokonano rozległych zmian personalnych, usuwając nie tylko funkcjonariuszy zaangażowanych w śledztwo przeciwko premierowi.

Afera „Olina”. Rosyjska prowokacja?

Marian Zacharski przed wyjazdem z Polski złożył w prokuraturze obszerne zeznania. Wynikało z nich, że w czerwcu 1995 r. uzyskał od rosyjskiego dyplomaty, a zarazem szpiega Grigorija Jakimiszyna, pierwsze informacje na temat Oleksego. Miał on być źródłem o kryptonimie „Olin„. Korespondowały one ze zdobytą trzy lata wcześniej z innego źródła wiadomością, że wywiad rosyjski posiada wysoko uplasowanego w polskim aparacie państwowym informatora, wywodzącego się z grona działaczy PZPR.

Pierwszym oficerem prowadzącym Oleksego miał być Władimir Ałganow, którego Zacharski znał osobiście. Dlatego wkrótce potem podjął próbę potwierdzenia tej wiadomości, podczas rzekomo przypadkowego spotkania z Ałganowem na Majorce. Ten jednak odmówił, choć Zacharski interpretował ich rozmowę w ten sposób, że „Ałganow pośrednio potwierdził pewne elementy badanej przez nas sprawy„. Miało tego dowodzić użyte przez niego przez nieuwagę sformułowanie: „Kto zdradził?”.

Niedługo później Jakimiszyn, podczas kolejnego spotkania z Zacharskim, przyniósł i pozwolił skopiować czterostronicową notatkę, charakteryzującą źródło o kryptonimie „O.”. Wynikało z niej, że od początku 1991 r. do marca 1992 r. „O” przekazywał informacje i różne dokumenty18 razy, ale zarazem nie miały one przedstawiać zbyt wielkiej wartości. Był to w praktyce jedyny dowód istnienia źródła rosyjskiego wywiadu o kryptonimie „Olin”, jaki pozyskał UOP, bowiem wkrótce potem Jakimiszyn poinformował o rozpoczęciu kontroli w ambasadzie i odmówił dalszej współpracy za którą otrzymał łącznie ok. 30 tys. USD. Zacharski uznał, że był to rezultat zaalarmowania przez Ałganowa centrali w Moskwie.

Po ujawnieniu całej sprawy, na początku stycznia 1996 r., Ałganow wystąpił w Moskwie na konferencji prasowej. Oświadczył na niej, że jego znajomość z Oleksym miała wyłącznie towarzyski charakter, zaś podczas spotkania z Zacharskim na Majorce ten ostatni miał się odgrażać, że ludzie z UOP nie dopuszczą do przejęcia całej władzy w Polsce przez postkomunistów.

W tym czasie w Warszawie nie było już także Jakimiszyna, ale mimo ujawnienia w polskich mediach jego tożsamości, jako źródła Zacharskiego, nie spotkały go podobno żadne konsekwencje. W kilkanaście lat później miał się pojawić jako ławnik w procesie o szpiegostwo, co sugerowało, że dalszym ciągu może pracować dla tajnych służb. Informacja ta uwiarygodniła hipotezę, że cała sprawa była rosyjską prowokacją, a jej głównym celem skompromitowanie polskich starań o członkostwo w NATO, które wchodziły wówczas w decydującą fazę.

Hipoteza ta pojawiła się już w sprawozdaniu komisji wewnętrznej powołanej w UOP w kwietniu 1996 r., zarzucającym oficerom prowadzącym sprawę „niedostateczne uwzględnienie groźby prowokacji bądź inspiracji ze strony Rosjan„.

Początkowo Oleksy odmawiał podania się do dymisji. Uczynił to dopiero 24 stycznia 1996 r., gdy Prokuratura Warszawskiego Okręgu Wojskowego wszczęła śledztwo ws. jego domniemanego szpiegostwa. Równocześnie jednak przyznał się do utrzymywania przez szereg lat przyjacielskich stosunków z Władimirem Ałganowem, który przez kilka lat był jego sąsiadem na osiedlu w Wilanowie.

Zeznając w prokuraturze stwierdził m.in.: „W okresie znajomości z Ałganowem otrzymywałem od niego okolicznościowe upominki, bardzo zresztą rzadko, w postaci alkoholi, kiszonego czosnku i wody Borżomi. (…) Stanowczo oświadczam, że żadnych materiałów ani dokumentów nie udostępniałem nigdy nikomu do tego nie upoważnionemu. Ałganow nigdy też nie oczekiwał, ani nie prosił o mnie o żadne dokumenty. (…) Wykluczam też możliwość, aby Ałganow miał sposobność wejść w posiadanie moich dokumentów bez mojej wiedzy”.

W kilka lat później – przy okazji procesu lustracyjnego Oleksego – okazało się, że w latach 70. został on przeszkolony na potrzeby Agenturalnego Wywiadu Operacyjnego (struktury działającej w ramach wywiadu wojskowego PRL), co czyniło jego znajomość z Ałganowem szczególnie dwuznaczną.

Z kolei ujawnienie w 2007 r. nagrania rozmowy Oleksego z biznesmenem Aleksandrem Gudzowatym, w której były premier omawiał szczegóły życia osobistego i stanu majątkowego czołowych polityków SLD, pozwalają sobie wyrobić pogląd na temat tego, jak mogły wyglądać jego towarzyskie spotkania z Ałganowem. „Co do Oleksego – wszyscy wiemy, jak lubi biesiadować, w tym także z tymi, z którymi nie powinien, ale od tego do szpiegowania droga jest jak stąd do Waszyngtonu” – napisał w swoich wspomnieniach Leszek Miller, broniąc w ten dość szczególny sposób polityka, z którym po wyborze Kwaśniewskiego na prezydenta ostro rywalizował o przywództwo w obozie postkomunistycznym.

Śledztwo Prokuratury Wojskowej toczyło się w ekspresowym, niewyobrażalnym z dzisiejszej perspektywy tempie i skończyło się już w kwietniu 1996 r. umorzeniem sprawy przez prokuratora płka Sławomira Gorzkiewicza. W uzasadnieniu tej decyzji Gorzkiewicz zarzucił Zacharskiemu tendencyjność, a Milczanowskiemu naruszenie przepisów o tajemnicy państwowej.

W kilka dni po odejściu ze stanowiska premiera, a zatem jeszcze przed zakończeniem śledztwa w swojej sprawie, Oleksy został demonstracyjnie wybrany na miejsce Kwaśniewskiego nowym przewodniczącym Socjaldemokracji Rzeczpospolitej Polskiej, co stanowiło wyraz solidarności obozu postkomunistycznego z jednym ze swoich liderów. W 2004 r. został zaś na krótko wicepremierem, a później po raz kolejny także i marszałkiem Sejmu.

Cała afera zakończyła się zatem zgodnie z dominującą w polskim życiu publicznym zasadą: bardzo ciężkie zarzuty nie zostały udowodnione, ale pozostały liczne pytania i wątpliwości. I nie da się ich definitywnie rozstrzygnąć bez zajrzenia do zawartości archiwów rosyjskich służb specjalnych.

Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage – polub Interia Wydarzenia na Facebookui komentuj tam nasze artykuły!

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?

Udział
© 2025 Wiadomości. Wszelkie prawa zastrzeżone.