W obliczu wojny za naszą wschodnią granicą i trudnej do przewidzenia polityki Donalda Trumpa, europejscy przywódcy zaczęli się przygotowywać na potencjalne samotną walkę z wrogiem. Pakiet finansowy przeznaczony na „ponowne uzbrojenie” Europy ma pochłonąć 800 mld euro. W Polsce słychać nie tylko o inwestycjach w infrastrukturę, ale i ludzi.
– Poza armią zawodową i poza Wojskami Obrony Terytorialnej musimy zbudować armię rezerwistów – zadeklarował Donald Tusk. Zapowiedział także, że w systemie szkolenia istotne miejsce mają zajmować polscy weterani. – Mówimy o świetnych żołnierzach, którzy zakończyli służbę np. z GROM-u czy komandosów z Lublińca. Ich wiedza i umiejętności będą bezcennym atutem przy szkoleniach cywilów – stwierdził szef rządu.
Interia zwróciła się do byłych funkcjonariuszy i żołnierzy sił specjalnych, żeby porozmawiać o pomyśle premiera. Chociaż formalnie są emerytami, wciąż doskonalą swoje umiejętności. Potrafią również monetyzować swoje doświadczenia w prywatnych firmach, które zajmują się szkoleniami.
St. chor. rez. Piotr „Soyers” Soyka z Jednostki Wojskowej Komandosów, który występował m.in. na antenach Polsatu w programie „Siły Specjalne Polska”, jest założycielem Pol Sof Academy, zajmującej się zarówno szkoleniami dla sektora mundurowego jak i cywilnego.
Z kolei mjr rez. Grzegorz „Koniu” Konowalski z BOR jest dzisiaj prezesem firmy Black Horse Private Military Company, która oferuje nie tylko szkolenia, ale również ochronę. Obaj jeździli na misje do Iraku czy Afganistanu. Zapytaliśmy, co mają do powiedzenia o pomyśle przeszkolenia 100 tys. osób rocznie.
Szkolenia wojskowe dla Polaków. Diabeł tkwi w szczegółach
Kilka dni temu Kamila Baranowska napisała w Interii, że resort obrony pracuje nad stworzeniem systemu dobrowolnych szkoleń, które będą „dostępne dla wszystkich chętnych osób i dostosowane do ich potrzeb i możliwości„. Od 2026 r. kursanci będą mieli do dyspozycji szkolenie stacjonarne, kilkutygodniowe, weekendowe czy wakacyjne.
Rząd dwoi się i troi, żeby już teraz zachęcić Polaków do wojskowych treningów: kurs ma być wynagradzany kwotą 6 tys. zł, chętni będą mogli m.in. nabyć uprawnienia do pilotowania dronów czy prawo jazdy na samochody ciężarowe. Nie bez powodu.
– Wojsko Polskie ma bardzo szczupłe rezerwy, które składają się głównie z mężczyzn w okolicach 40. roku życia i starszych. Krótko mówiąc, gdyby agresja zaczęła się dzisiaj, to wystawilibyśmy do walki armię mocno podstarzałą – tłumaczył nam dr Marek Kozubel, współautor książki „Wojna rosyjsko-ukraińska. Pierwsza faza”.
Rozmówcy Interii, związani z branżą, doskonale znają role rezerw. Cieszą się, że ktoś zauważył problem ich braku. Zastanawiają się jednak, jak i gdzie szkolić.

– Nie wiem, czy jesteśmy w stanie wyszkolić 100 tys. ludzi bez ośrodków szkoleniowych, kadry instruktorskiej i jasnego programu szkolenia, który obowiązuje wszystkich – podnosi „Soyers”. – Trzeba najpierw sprawdzić możliwości, siły oraz środki. Wtedy można podać więcej konkretów – dodaje.
„Koniu” zwraca z kolei uwagę, że szkolenia wojskowe przechodzą do sektora prywatnego. Bo załatwia to wiele problemów regularnej armii, która ma swoje bolączki.
– Na całym świecie wynajmuje się prywatne firmy, dysponujące odpowiednim sprzętem, ludźmi. Lepiej zapłacić za taką usługę niż borykać się ze szkoleniem w jednostce wojskowej, która ma swoje cele budżetowe – uważa instruktor. – Szef logistyki musi dbać o odpowiednią liczbę mundurów czy papieru toaletowego. Zwykła jednostka wojskowa, przez ograniczenia wojskowe, jest jakieś 5-6 lat do tyłu w porównaniu do rynku – mówi.
Szkolenia rezerwy i pułapki
Obydwaj nasi rozmówcy wskazują, że podczas szkoleń, które organizują, optymalna grupa liczy kilka osób. – Optymalne grupy szkoleniowe to jakieś 8-10 osób i jeden lub dwóch instruktorów przy trudniejszych zagadnieniach – mówi nam prezes Blackhorse PMC.
Trudno obejść tę zasadę, chociażby ze względów bezpieczeństwa. – W grę wchodzi bezpieczeństwo przy użyciu broni i tak dalej. Wiele zależy od zakresu szkolenia. Generalnie, grupy powinny liczyć od kilku do kilkunastu osób na instruktora – uważa założyciel Pol Sof Academy.
Były komandos JWK zwraca też uwagę, że system zachęt, o którym wspominali rządzący, może przynieść także niepożądane skutki.
– Nie możemy doprowadzić do sytuacji, kiedy uczestnictwo w szkoleniach będzie sposobem na łatwy zarobek przy minimalnym wysiłku. Dajemy ludziom wiedzę i pieniądze, ale wszystko musi działać w dwie strony – tłumaczy Piotr „Soyers” Soyka. – Dajemy, ale wymagamy. Potrzeba tu odpowiednich rozwiązań, narzędzie. Bo ludzie potrafią symulować tylko po to, żeby wziąć pieniądze i wymigać się od szkolenia – przekonuje.
Jak mówi nasz rozmówca, doskonale wiedzą o tym, chociażby w armii Stanów Zjednoczonych. W rozmowie z Interią nawiązuje do sytuacji z Afganistanu.
– Wszyscy spoceni, podwijali rękawy mundurów poza Amerykaninem. Zapytałem go, dlaczego tego nie zrobił. Odpowiedział, że nie może – opowiada komandos JWK. – Bo gdyby doznał poparzeń słonecznych, musiałby płacić karę za zniszczenie mienia wojskowego. Jest własnością armii Stanów Zjednoczonych. To pokazuje, że dowództwo wie, jak potrafią symulować ludzie – powiedział.
Kosztowna wiedza i problemy systemowe
Emerytowani wojskowi i funkcjonariusze wcale nie garną się do współpracy z sektorem państwowym. Niezależnie od tego czy chodzi o jednostki związane z MSWiA czy MON. Trudno zachęcić ich do powrotu czy szkolenia. Przyczyna jest dość prozaiczna.
W rozmowie z Interią „Soyers” wskazuje na sytuację znaną z Centrum Szkolenia Wojsk Specjalnych. Jak przekazał, pensja dla instruktora sięga tam… 3,5 tys. zł. – To jakiś żart, obraza żołnierza. Ile miałby zarabiać emerytowany żołnierz jednostki specjalnej, który ma zacząć szkolić rezerwy? – denerwuje się. – Skoro ochotnik, który nie wie nic, dostanie 6 tys. zł, ma się uczyć od człowieka, kopalni wiedzy, to trzeba się zastanowić nad wynagrodzeniem dla instruktora – podnosi.
Wynagrodzenia dla doświadczonych instruktorów, niezależnie od formacji, od dawna są niezadowalające. Aspekt finansowy był również problemem, kiedy w miejsce Biura Ochrony Rządu formowano Służbę Ochrony Państwa. Przywrócenie do służby było utrudnione przez komisję lekarską MSWiA, bo funkcjonariuszom stawia się wymagania takie jak młodym ludziom, którzy chcą przyjść z „cywila” do służby.
– W ciągu dwóch dekad pracy, kiedy waga twojego sprzętu waha się od 20 do 60 kilogramów, nie jest trudno o kontuzję podczas szkolenia czy misji – tłumaczy Interii „Koniu”. – Jeśli ktoś odnalazł się na rynku cywilnym, pobiera emeryturę, powrót na etat za 5-6 tys. zł się nie opłaca. Takie kwoty można uzyskać nawet podczas jednego szkolenia – tłumaczy nasz rozmówca.
Zarówno „Soyers” jak i „Koniu” uważają, że instruktorzy wywodzący się ze służb specjalnych powinni zarabiać na szkoleniach rezerwistów kwoty rzędu 15-20 tys. zł netto.
– Instruktorów będzie od kilkudziesięciu do kilkuset, więcej nie trzeba. Ich pensje to promil w budżecie. Taka kwota, uczciwie, powinna zaczynać się od 20 tys. zł miesięcznie. Ktoś mógłby powiedzieć, że to dużo – mówi Soyka. – Tylko wyszkolenie żołnierza służb specjalnych idzie w miliony złotych. Do tego bezcenne doświadczenie bojowe zdobyte na misjach, którego nie da się niczym zastąpić – kwituje.