Piotr Graban, trener reprezentacji Polski siatkarzy U-22. Jasno o meczu z Rosją – Siatkówka – Sport Wprost


Od kwietnia 2025 roku jest trenerem reprezentacji Polski, najpierw U-21, a obecnie U-22. Piotr Graban zajmuje się zatem bezpośrednim zapleczem drużyny prowadzonej przez Nikolę Grbicia. Współpraca z Serbem układa się należycie. Obaj panowie korzystają z wyłuskiwanych polskich talentów, patrząc nie tylko na „tu i teraz”, ale też przyszłość najważniejszej drużyny w kraju.


W specjalnej rozmowie dla WPROST trener Graban wspomina m.in. trudne i bolesne rozstanie z PGE Projektem Warszawa. Przypomnijmy, że szkoleniowiec został odsunięty od prowadzenia stołecznego klubu, jako dwukrotny brązowy medalista PlusLigi (2024, 2025) oraz zwycięzca Pucharu Challenge (2024). Przegrywając o dwie-trzy piłki miejsce w Final Four siatkarskiej Ligi Mistrzów sezonu 2024/25.

Rozmowa z Piotrem Grabanem, trenerem reprezentacji Polski siatkarzy U-22


Maciej Piasecki (Wprost.pl): Jak płynie życie w roli selekcjonera? Jest tęsknota za klubową rzeczywistością?


Piotr Graban (trener reprezentacji Polski siatkarzy U-22): Kadra młodzieżowa to najpiękniejsza przygoda w mojej karierze, jaką dotychczas przeżyłem.


Po pierwsze, mogłem dobrać sobie ludzi do sztabu. Dokładnie takich, jakich chciałem. Wybrałem fajne nazwiska, osoby, które naprawdę chcą się dalej rozwijać. Myślę, że ta przygoda z reprezentacją, to jest nasza obopólna korzyść.


Polska siatkówka może być spokojna o przyszłość?


Jeśli człowiek jest za spokojny w sporcie, to zazwyczaj źle się to kończy.


Na pewno mamy jednak dużo narybku, który w przyszłości może być naprawdę fajny. Mogą być następcami w kadrze narodowej dla obecnych gwiazd. Musimy jednak mocno o to dbać i nie spoczywać na laurach. Jak tylko na chwilę spoczniemy, a były już takie okresy w naszej kadrze, to wychodzi kilka roczników, które niestety, nie zdobywają za dużo laurów na świecie. I później nie są gotowe na przejęcie schedy po swoich starszych kolegach. Nie chciałbym sytuacji, kiedy w pewnym momencie zabrakłoby tych nazwisk, dobrych roczników, a w konsekwencji na największych imprezach spadamy wówczas automatycznie poza podium. I to nie na jeden czy dwa turnieje, a na lata.

Uważam, że nasze aspiracje i możliwości są takie, że my z miejsc na podium najważniejszych reprezentacyjnych imprez, nie powinniśmy wychodzić przez najbliższe 20 lat. Musimy jednak tego pilnować, dbać o to, żeby każdy talent trafił do szerokiego składu, znalazł się gronie reprezentacyjnym. Był pod obserwacją.


Nie powinniśmy tracić żadnego siatkarza, który ma w sobie potencjał.


A te gorsze roczniki, o których pan wspomina, to kwestia selekcji naturalnej, czy konsekwencja złych decyzji szkoleniowych?


Ci trenerzy, którzy pracują dłużej w kadrach młodzieżowych, rzeczywiście stawiają na argumenty, które tu przytaczasz. Ciężko mi się jednoznacznie wypowiedzieć, bo nie mam za sobą doświadczenia pracy – załóżmy – przez dekadę w strukturach reprezentacyjnych.

Uważam, że z każdego rocznika da się wyciągnąć jedną, dwie, może nawet trzy perełki. A taka perspektywa w każdym kolejnym zespole, czy nawet w co drugim roczniku, to scenariusz dający naprawdę bardzo mocną reprezentację Polski.


Ważne, żeby nie zaprzepaścić 4-5 lat, w których nie znajdziemy nikogo, czy trafi się przykładowo – tylko jeden utalentowany siatkarz. Wtedy mielibyśmy spory kłopot i tego trzeba mocno pilnować.


Jakieś nazwiska młodych siatkarzy, wyłączając tych już wcześniej pojawiających się w PlusLidze, których rozwój warto śledzić?

Z tej kadry, którą miałem teraz, czyli w sezonie 2025, to myślę, że sześciu-siedmiu mogłoby grać w PlusLidze. Nowak, Kiedos, Jurczyk czy Granieczny – to faktycznie są już znane nazwiska. Ale funkcjonują również siatkarze błyszczący np. na zagranicznych parkietach. Łukasz Dydzik w Niemczech wygląda naprawdę dobrze. W Czechach jest Michał Grzyb i Wojtek Dudzik. Są też oczywiście Wojtek Gajek i Stasiu Chaciński, grający w dobrych zespołach w Stanach Zjednoczonych.


Za rok-dwa ci siatkarze mogą śmiało myśleć o PlusLidze, jeśli tylko nadal będą się tak rozwijać. Niech zdrowie ich nie opuszcza, a poprzez swoją pracowitość zajdą wysoko.


Jak wygląda współpraca na linii Piotr Graban – Nikola Grbić? Jesteście w stałym kontakcie, czy głównie w sezonie reprezentacyjnym trwa wymiana wiadomości?


Kiedy zbliża się sezon reprezentacyjny, Nikola Grbić dzwoni i dopytuje o nazwiska młodych siatkarzy, którzy zazwyczaj mogą być brani pod uwagę w kontekście kadry seniorów. Ja staram się wskazać kilka postaci, które warto sprawdzić choćby przy okazji grania w Lidze Narodów, albo chociaż w kontekście sezonu przygotowawczego. Żeby młody chłopak mógł popracować w realiach najlepszej drużyny w kraju.


I tak najczęściej to wygląda.


Z drugiej strony trener Grbić również wskazuje, że odda mi któregoś chłopaka w danym terminie, kogoś chce wziąć, itd. Ogólnie współpraca między nami wygląda dobrze.


A Maksa Graniecznego i Kubę Nowaka w seniorskiej drużynie wymyślicie razem? Czy bardziej Graban, bardziej Grbić, a może jeszcze inna historia się za tym kryje?


Ta dwójka była na radarze reprezentacyjnym już od dłuższego czasu. Pamiętam, że trener Grbić mocno komplementował talent Graniecznego. Zresztą Maksa samego w sobie również, jak potrafi pracować, jak się rozwija, jakie ma podejście do życia.


Co do Kuby Nowaka, na początku Nikola nie był w stu procentach przekonany, ale swoją postawą sam siatkarz przekonał selekcjonera, że warto na niego stawiać. Jak to się skończyło, widzieliśmy. Kuba był z drużyną do samego końca sezonu reprezentacyjnego.


W przypadku młodych-zdolnych siatkarzy lepiej, żeby grali w pierwszej lub drugiej lidze, łapali czas na boisku, czy pchali się do PlusLigi i poza treningami, głównie klaskali w kwadracie dla rezerwowych? Zastanawiam się, do której drogi panu bliżej, co doradza swoim podopiecznym?


Można obrać różne drogi, żeby znaleźć swój sposób na rozwój kariery. To po pierwsze.


Ważne są też działania klubów. ZAKSA Kędzierzyn-Koźle postawiła w pewnym momencie na ściągnięcie młodych chłopaków i podpisanie z nimi długoletnich umów. W pierwszym roku biorą siatkarza do siebie, pokazują mu, jak wyglądają treningi, jakie jest podejście ze strony profesjonalistów. Jak wygląda postawa tych bardziej doświadczonych kolegów z boiska, w jaki sposób radzą sobie w życiu. Później następuje wypożyczenie do dobrego bądź bardzo dobrego klubu, już do regularnego grania. I w konsekwencji, jeśli to zadziała, powrót, już do twardej rywalizacji w PlusLidze.


Uważam, że to jest idealne rozwiązanie i życzyłbym każdemu takiej ścieżki rozwoju.

Czy da się to zrobić inaczej? Pewnie tak. Pierwszoligowe przetarcie, wyjazd zagraniczny do trochę słabszej ligi od polskiej, a nawet daleka wyprawa do USA i łączenie tego ze studiami. To jest do zrobienia, wspominałem wcześniej o kilku takich chłopakach z mojej drużyny. Ale jednak takie poprowadzenie za rękę przez klub, zadbanie o wyposażenie w wiedzę, jak to powinno wyglądać na tym wysokim poziomie, daje bezcenną świadomość.


Tego nie da się wypracować w pojedynkę, bez odpowiednich wzorców obok.


Którą drużynę najlepiej się ogląda w obecnym sezonie PlusLigi?


To ciekawe pytanie, bo mam wrażenie, że nie ma równo grającej drużyny w stawce, tak od A do Z. Zawiercie potrafiło zagrać kapitalne mecze, przeplatając je średnimi występami. Choć to mógł być efekt grania co trzy dni, dzięki czemu nadganiali terminarz na miejsce wyjazdu na Klubowe Mistrzostwa Świata.


Lublin podobnie do Zawiercia. Potrafili zagrać super spotkania, ale trafiały się też takie starcia, jak wyprawa do Gorzowa Wielkopolskiego. Cuprum Stilon spróbował, docisnął i zrobiło się niespodziewanie pięć setów.


Warszawa zaczęła ligę bardzo dobrze, ale przytrafił się też trochę gorszy moment. Teraz PGE Projekt znowu wraca na lepsze tory. Skra Bełchatów zaskakuje formą, ale potrafi też przegrać wyraźnie z Gdańskiem. Olsztyn bardzo dobry początek, ale też dwa-trzy gorsze występy. Pewnie mógłbym tak wymieniać dalej…


To zapytam inaczej. O czym świadczy taka huśtawka poziomów u drużyn? Czy tylko napięty terminarz jest odpowiedzią? Bo coś średnio w to wierzę.


Nie wiem, czy mogę to powiedzieć…


Zachęcam!


Dobrze, zaryzykuję.

Po pierwsze uważam, że PlusLiga jest po prostu słabsza. Wiele nazwisk bardzo dużego formatu odeszło. Jasne, kilka sporych postaci też się pojawiło w Polsce, ale w rachunku plusów i minusów, poniesiono jednak więcej strat.


Do tego nienajlepszym pomysłem było rozgrywanie przez niektórych kolejki w środku tygodnia. Później następowała zmiana i terminarz zaczynał się mieszać. To oczywiście otworzyło szanse dla zespołów, które nie są uważane za faworytów do gry o medale, nie ma ich również w europejskich pucharach. Można sobie wtedy potrenować w pełnym mikrocyklu w tygodniu, przygotować pod konkretnego rywala.


I trafiają się później zaskakujące wyniki w ligowych kolejkach.


Przypomina mi się wygrana Skry z Lublinie za trzy punkty, kilka dni po meczu o AL-KO Superpuchar Polski w wykonaniu Bogdanki LUK. Z całym szacunkiem dla bełchatowskiego zespołu, coś było na rzeczy.


Dokładnie tak. Jak ktoś ma tydzień na przygotowanie pod dany zespół, do tego odpocznie mentalnie, a po drugiej stronie jest drużyna, która miała chwilę wcześniej swoje spotkanie, to tym drugim jest po prostu ciężko. Jeśli wygrasz w tygodniu jakieś duże spotkanie w Europie czy tak jak tu wspominamy, krajowe trofeum, to później w weekend ciężko jest wrócić do tej ligowej rzeczywistości. Trudno się na nowo naładować.


I taki scenariusz jest w miarę wytłumaczalny, tak to funkcjonuje i już.

W tym sezonie postanowiono jednak, że w soboty grają powiedzmy wszyscy, ale niektórzy mają do tego jeszcze meczową środę. A innym wypada dopiero kolejna taka środa z graniem. Przez to poziom zaczął się rozjeżdżać. Niektórzy grali co trzy dni, żeby później grać raz w tygodniu, czy raz na dziesięć dni. A kolejna drużyna znowu grała w rytmie co trzy-cztery dni. To powoduje, że trudno jest przewidzieć, kto trafi na jaką formę w danej kolejce. Przykładowo mamy rywalizację, w której zespół grający co 3-4 dni mierzy się z kimś, kto na granie czeka ponad tydzień. To efekt przesuwania kolejek, które najczęściej kończy się jednym wielkim zamieszaniem.


Słyszałem jednak, że od nowego roku terminarz będzie już bardziej usystematyzowany. Dzięki temu drużyny będą mogły popracować nie tylko w rytmie meczowym. A całościowo forma będzie po prostu równiejsza.


Kto zatem zdobędzie mistrzostwo Polski?


Mam dwóch faworytów: Zawiercie albo Lublin.


Czyli powtórka finału PlusLigi.


Tak myślę. To są dwa zespoły, które przede wszystkim nie zmieniły zbyt wiele w swoich składach. Posiadają bardzo mocno zagrywkę. Mając kilku specjalistów w swoich szeregach w tym elemencie, to będzie decydująca różnica przy wyrównanej walce. Trudne jest złamanie tych zespołów komukolwiek z konkurencji w PlusLidze.


Na pańskiej trenerskiej drodze pojawili się Andrea Anastasi i Raul Lozano. Dwóch świetnych trenerów, którzy dali mnóstwo dobrego polskiej siatkówce. Czy coś konkretnego wyciągnął pan ze współpracy z nimi?


Od Andrei Anastasiego wyciągnąłem bardzo dużo. Włoch mocno wpłynął na to, jakim jestem trenerem i tak właściwie – również człowiekiem.

Muszę zaznaczyć jedno. Żeby być świetnym trenerem, trzeba być bardzo dobrym człowiekiem. Powinno się być. To się uzupełnia i nie da się oszukać ludzi dwiema twarzami. Andrea taki właśnie jest. Mnóstwo godzin spędziliśmy na rozmowach o siatkówce i życiu z trenerem Anastasim. Książki, pasje, cele, rodzina. Można z Andreą porozmawiać właściwie o wszystkim. Dodatkowo Bardzo dużo ćwiczeń, takich warsztatowych rzeczy podpatrzyłem u Włocha. Również mental i podejście do drużyny. Wiele zawdzięczam Andrei w swojej karierze.


W przypadku Raula Lozano, trafiliśmy na siebie już na innym etapie, zarówno spoglądając na mnie, jak i jego sytuację. Myślę, że Argentyńczyk został trochę w tamtych czasach, w których święcił największe triumfy. Nie widziałem, żeby wprowadzał jakieś nowoczesne metody działania. Raczej coś, co po prostu mu się sprawdzało. Dużo trenowania, powtórzenia i dzięki temu osiągany wynik.


Zresztą z Raulem nie współpracowaliśmy długo, więc być może po prostu nie zdołaliśmy się na tyle poznać, żeby coś szerzej opowiedzieć o jego postaci.


Właśnie usłyszałem dużo dobrego o trenerze Anastasim, ale ta końcówka pracy w Warszawie w wykonaniu Włocha, to dla niektórych był już taki jego „schyłkowy” okres. Rzeczywiście aż tak źle to wyglądało od środka?


Nie do końca to tak wyglądało.


W Warszawie generalnie są najgorsze warunki w PlusLidze, jeśli mowa o codzienności z trenowaniem. Taki to urok funkcjonowania w dużym mieście. A dodatkowo tamten okres zbiegł się też z wybuchem wojny w Ukrainie. W naszej hali byli zgromadzeni uchodźcy. To jeszcze utrudniło i tak już mocno wymagającą, codzienną logistykę.


Trenowaliśmy w różnych salach szkolnych, często codziennie w innym miejscu. Mecze musieliśmy tak dostosowywać, względy terminarza i miejsca, żeby jakkolwiek mogły się one rzeczywiście odbyć. I myślę, że całościowo chyba to wszystko sprawiło, że trener Anastasi był taki, a nie inny. Naprawdę, tych dodatkowych problemów do rozwiązania „na już” było tyle, że po tej codziennej walce, Andrea był już tym zwyczajnie zmęczony.


Zostańmy w Warszawie. Trochę czasu minęło, ale czy już została zaleczona ta warszawska rana po rozstaniu sprzed kilku miesięcy?


Przyznaję, że nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy. Zrobiłem dla klubu z Warszawy dużo. I to, co boli, to fakt, że zostawiłem w tej pracy całe serce. To nie było moje miasto, nie przyjeżdżałem z Trójmiasta do stolicy z wielką chęcią. Raczej chciałem wykonać kolejny krok w karierze. A zostałem w Warszawie sześć lat i dałem temu miejscu wszystko, co miałem. W tym momencie mogę powiedzieć, że to jest mój drugi dom.

Zostałem natomiast tak potraktowany, że właściwie nie wiadomo, dlaczego odsunięto mnie od drużyny. Możliwe, że gdyby ktoś mi to wyjaśnił na określonych wcześniej, niezrealizowanych celach, to bym to zrozumiał. A jeśli tych celów nie było i z dnia na dzień, zresztą po wcześniejszym przedłużeniu kontraktu, dostajesz informację, że jednak nie będziesz dalej trenerem drużyny, to pozostaje to dla mnie niezrozumiałe.


I było mi, właściwie nadal jest, po prostu zwyczajnie przykro.


Wiadomo, taki jest sport. Każdy chciał być w Final Four Ligi Mistrzów, podobnie z finałem PlusLigi. Bardzo dużo złożyło się na to, że tak się jednak nie stało. Czasem jedna-dwie piłki, jak w przypadku „złotego seta” z Halkbankiem Ankara. Nie wszystko się przewidzi.


Czy mi to przeszło, tak z perspektywy czasu? W dużym stopniu tak.


Cieszę się, że poświęcam teraz swój czas dla rozwoju, byłem w Mediolanie, jeżdżę po kraju i odwiedzam wiele klubów. Dało mi to fajny bodziec do spojrzenia trochę inaczej na siatkówkę. Wiele rozmów z trenerami, wymiana doświadczeń.


Może dzięki tym podróżom aż tak bardzo nie tęsknię za tą codziennością klubową. Bo pewnie jakbym siedział tylko w domu, to byłoby dużo ciężej.


Nie chcę za bardzo prowokować, ale jeśli PGE Projekt nie zdobędzie medalu w tym sezonie, to potencjalnie lepsze okaże się wrogiem dobrego?


Nigdy nie wiesz, czy gdybym został w klubie, to teraz drużyna miałaby same zwycięstwa na koncie. Najważniejsze było w tamtej sytuacji odsunięcia to, że budowaliśmy wspólnie z prezesem zespół na nowy sezon, chcąc rozwinąć drużynę. I nagle przychodzi ktoś za ciebie, kto nie tworzył tej koncepcji. To było dziwne.


Zobaczymy. Czas pokaże, na którym miejscu Warszawa zakończy sezon. A może tak miało być? Może mam trafić do innego miejsca, a kolejna oferta niedługo się pojawi.


Wyjdźmy ze stolicy. Praca z kobietami i mężczyznami to faktycznie są dwa siatkarskie światy? Akurat rozmawiam z człowiekiem, który przerabiał oba scenariusze i to na wysokim poziomie.


Całkiem różne. Przede wszystkim emocjonalnie i mentalnie.

W większości przypadków faceci są twardsi psychicznie. Nie ulegają aż takim emocjom w trakcie gry. Może się coś stać, ktoś z kimś się pokłóci, rywal zagra świetnego seta, itd. U kobiet w przypadku jakichś problemów, drużyna może błyskawicznie stracić w serii pięć-osiem, a nawet więcej punktów. To wynika właśnie ze wspomnianych emocji.


Dodatkowo pamiętajmy, że kobiety mają mniej siły, co wynika z uwarunkowań fizycznych. Przez co sama siatkówka też wygląda inaczej od męskiej. To sprawia, że w żeńskim wydaniu mamy np. dużo więcej obron aniżeli u facetów.


Przeglądając statystyki meczu mężczyzn, mniej więcej wiem, ile obron na set to jest norma. Kiedyś spojrzałem na protokół z damskiego spotkania i zrobiłem wielkie oczy. Tam było po 15 obron na set. Wydawało się, że to pomyłka, ale nie. Akcje bywają u pań czasem tak długie, że jest to realna perspektywa. U facetów sześć-siedem, to już jest solidny wynik, a w kobiecym wydaniu ta statystyka jest dwukrotnie lepsza.


Choćby na tym przykładzie można zrozumieć, że w pracy trenera drużyny żeńskiej trzeba położyć nacisk na inne elementy. Przykładowo obrona czy skuteczna gra na kontrze. U facetów liczy się głównie side-out, czyli akcja po dobrym przyjęciu, pierwszy atak. To dominuje i decyduje, kto jest lepszy w męskiej siatkówce.


Ergo Arena jest obiektem wyjątkowym na mapie polskiej siatkówki. Sąsiedztwo z Bałtykiem, komplementy ze strony kibiców, zawodników, trenerów. Rodowity gdańszczanin potwierdza ten „mikroklimat”?


Potwierdzam, jest coś niezwykłego w tym miejscu, generalnie w tym mieście.


Pewnie jeździsz czasem do Gdańska?


Tak, zdarza się.


Zatem życzę ci, żebyś kiedyś pojechał i został na trochę dłużej. Myślę, że dostrzeżesz, że ludzie są inni. Zastanawiam się, czy to wpływ Bałtyku, który uspokaja, czy jednak jest sporo napływowych mieszkańców. Nie wiem dokładnie co ma na to wpływ, ale funkcjonuje trochę inne społeczeństwo, bardziej pozytywne.

Co do samej Ergo Areny i grającego tam zespołu, to wszystko się dobrze uzupełnia. Klub zasługuje na uznanie za pracę jaką wkłada w utrzymanie PlusLigi na fajnym poziomie. Dodatkowo sama organizacja przyciąga ludzi, a to powoduje, że trudno gra się w Ergo Arenie każdemu – mam tu na myśli rywalizację sportową. Pełne trybuny, klimat dookoła, to wszystko jest po stronie Energi Trefla, mają całkiem mocne karty.


Skoro jesteśmy przy wodzie, jest teraz więcej czasu na łowienie ryb?


A faktycznie, byłem kilka razy. Zdarzyło się np. pojechać ze znajomymi na ryby dwa razy na weekend. Jeśli mam czas, to korzystam, próbuję. Nie jestem tak zwariowany na tym punkcie jak kiedyś, ale na pewno jest to fajna odskocznia.


Znajdzie się spora grupa w świecie siatkówki, która bierze wędkę i idzie łowić. Jako laik w tej materii, zapytam tego, który w młodości jeździł na zawody wędkarskie, w czym tkwi ten fenomen? Czyżby spokój i obcowanie z naturą?


To może być kluczowe. Mówimy trochę o jakimś rodzaju medytacji. Cisza, spokój, woda dookoła. Możesz szczególnie miło spędzić czas, zresetować głowę od miejskiego zgiełku, świata mediów społecznościowych. To ma chyba największy wpływ, że ludzie z chęcią zabierają się za wędkę. Samo złowienie, jakiś duży okaz – okej, to jest coś dodatkowego. Ale taki czas na świeżym powietrzu, jeszcze w gronie znajomych, to jest ważniejsze od efektu twoich wędkarskich osiągnięć.


Czy w polskiej siatkówce przyszedł czas na zmianę warty i odejście od starych metod „twardej ręki”? Nowe trenerskie pokolenie na dobre weszło do gry? A może przeciąganie liny nadal trwa? Nie wypominając, ale za 2-3 lata stukną dwie dekady pracy w roli trenera Piotra Grabana, więc jest już spora próba czasu za plecami.


Dokładnie, 20 lat wkrótce faktycznie minie…


To trochę tak, jak z pędzącym całym światem. Jeśli się nie rozwijasz, to wkrótce nadejdzie smutna weryfikacja. W realiach siatkarskich jest tyle technologii, że niektórzy starsi trenerzy nie radzą sobie z tym. Badanie skoków, przyspieszenia, dokładnie dostosowana siłownia do zapotrzebowania jednostek, część wiedzy zaciągnięta również ze Stanów Zjednoczonych. Nowe techniki mierzenia, statystyk.


Jak ktoś tego nie nadrabia, to zostaje w tyle.


Mam wrażenie, że młodsze pokolenie powoli przejmuje schedę. Umówmy się, że media społecznościowe, operowanie tymi wszystkimi gadżetami, nie jest takie super łatwe. Niektórym przychodzi to z problemami. Tutaj młodsi mają przewagę.


Wynika to też z tego, że zmienia się świat. Podejście samych zawodników, ludzi zainteresowanych siatkówką. Legendarne bieganie po trzy godziny w górach z plecakami wypełnionymi obciążeniami, później szybki powrót do hotelu i kolejne trzy godziny treningu… No nie, już nie. Dzisiaj siatkarze po takiej dawce by się rozlecieli na kawałki. Społeczeństwo też jest słabsze mentalnie. Tak po prostu jest.


Dzieci są też mniej skoordynowane, nie ma już takich lekcji Wychowania Fizycznego, jak w przeszłości. Wynika to m.in. z tego, że dzieciaki nie wychodzą na świeże powietrze tak często, jak dawniej. Śmieję się, że na orlikach, którymi wielokrotnie chwalą się politycy, grają głównie ludzie z moich czy twoich roczników. Młodzież bywa tam dużo rzadziej.

To są inne czasy i podejście, trzeba to zrozumieć. Musimy zmniejszać objętość i kłaść nacisk na detale. Stąd te wszystkie badania, pomiary, żeby znaleźć „złoty środek”. Do tego rozmowy z trenerem, wyrażane własnego zdania. Kiedyś nie do pomyślenia, dzisiaj naturalna konsekwencja czasów i dialog, który może przynieść dużo dobrego.


A praca w sporcie, w popularnej w Polsce siatkówce, to łatwy kawałek chleba? Bo obserwując pańską drogę, to widzę raczej przebijanie się łokciami i długą podróż zanim można było posmakować roli tej trenerskiej „jedynki” w PlusLidze.


Tak zupełnie szczerze, to ja nadal muszę się rozbijać łokciami. Po sytuacji w Warszawie teraz trzeba czekać. Mieć świadomość, że z dnia na dzień może pojawić się oferta, za sprawą której trzeba będzie zmienić codzienność, wyjechać do zupełnie innego miejsca.


Taka rzeczywistość sportowa na pewno nie jest dla każdego.


Czy to jest łatwy kawałek chleba? Bardzo trudno jest zacząć. Może się zdarzyć, że nie przeskoczysz np. stopnia młodzieżowego, ktoś ci nie da szansy. Nie będziesz tak uparty, poddasz się przy pierwszym poważnym niepowodzeniu. Jak prezes powie, że się nie nadajesz, albo że nie wierzy w twoje szkoleniowe umiejętności. I jeśli ty w to uwierzysz, dopuścisz taką wiadomość do siebie i zostaniesz tylko z tym, to może być trudno wrócić.

Ja sam pamiętam swoje początki. Wtedy rodzina raczej nie pomagała mi w dążeniu do spełnienia marzeń. Bardziej przekonywali, żebym się zajął czymś innym, zaczął poważnie zarabiać, nie zajmował się czymś nieopłacalnym.


Wysokość pierwszej wypłaty?


W granicach 300-500 złotych.


Ale choć było biednie, to sypiałem po 5-6 godzin, bo chciałem pracować w sporcie, dążyć do osiągania kolejnych celów, które sobie założyłem. Pasja tak mocno pchała mnie do przodu. Jak ktoś coś ma w serduchu, to dojdzie tam, gdzie trzeba. Choćby nikt dookoła w to nie wierzył. Sam wiem, że gdybym tego nie miał w sobie, to nie przebrnąłbym tej wyboistej drogi.

Co najlepsze, jak już wskoczysz do klubu PlusLigi, zostaniesz pierwszym trenerem, to kołowrotek zaczyna się na nowo. Dwa-trzy przegrane mecze i zaraz czytasz, że: Łysy nie umie trenować i na niczym się nie zna, zmieńcie go, takie tam. Pojawia się presja, kumuluje się na tobie i nie jest łatwo. A trzeba pamiętać, że każdy jest człowiekiem i ma prawo do popełnienia błędu. Im szybciej sobie z tego zdamy sprawę, tym łatwiej będzie pokonywać kolejne przeszkody i iść dalej, gdzie czekają kolejne wyzwania.


Skoro o kolejnych wyzwaniach, przewijało się pańskie nazwisko w gronie kandydatów na nowego trenera Norwida Częstochowa. Było coś na rzeczy?


Od rozstania z Warszawą rozmawiałem z czterema klubami, powiedzmy tak konkretniej, o moim ewentualnym powrocie do pracy.

Z Częstochową było bardzo mocno na rzeczy. Dwukrotnie rozmawialiśmy, już nawet niektóre szczegóły były ustawione, no ale ostatecznie pewne ruchy zarządu, sposób prowadzenia negocjacji, trochę mnie zniechęciły. Summa summarum podjęto później decyzję, że biorą innego trenera. Dodam, że widziałem potencjał w tej drużynie do wzrostu i poprawy dyspozycji oraz wyników sportowych.


Oferty się pojawiają, ktoś zaprosi na obiad, ktoś zadzwoni i pogada o tym, co tam akurat robię i czy nie podjąłbym jakiegoś wyzwania. Co ciekawe, również z żeńskiej siatkówki.


Mam nadzieję, że nadal będę na tej karuzeli i oferty będą spływać.


Powrót do żeńskiej siatkówki bierze pan pod uwagę?


Gdyby pojawił się jakiś ciekawy pomysł, mógłby się tego podjąć. Lubię czasem rzucić sobie takie wyzwanie, a z pewnością powrót do siatkówki żeńskiej byłby takim.


Choć nie ukrywam, że na teraz bliżej mi do trenowania w męskiej siatkówce.


Zaczęliśmy do reprezentacji Polski, na niej też skończmy. Jakie plany przed kadrą U-22 już w 2026 roku?


Najważniejsza impreza, czyli mistrzostwa Europy, które odbędą się na przełomie czerwiec/lipiec 2026. Nie ma co ukrywać, jedziemy tam z nadziejami na medal. Na mistrzostwach świata zajęliśmy szóste miejsce. Uważam, że mogliśmy być wyżej.


W całym sezonie reprezentacyjnym poświęciliśmy jednak dużo czasu na pracę podczas zgrupowań i to zaprocentowało. Teraz okazuje się, że w sezonie klubowym duża grupa spośród naszych reprezentantów gra w swoich drużynach. Jestem z tego zadowolony, bo to doświadczenie codziennej pracy, presji meczowej, może tylko zadziałać na korzyść dla chłopaków i całej reprezentacji w sezonie 2026.


A gdyby w niedalekiej przyszłości zaszła konieczność zagrania meczu Polska – Rosja, to jaka byłaby pańska reakcja?


To zapewne nie byłaby moja decyzja, gdyby trzeba było się zmierzyć. Tak samo było z Izraelem. Byli na kwalifikacjach mistrzostw Europy, zostali dopuszczeni i grali. Nie mam na wszystko wpływu.

Jeśli trzeba będzie zagrać z Rosją, to podejdę do tego, jak do meczu, który będziemy chcieli wygrać. Na pewno nie byłbym jednak zadowolony. Dane kraje powinny odpowiadać, jako naród za zło, które robią.


Niestety, w przypadku, w którym światowa czy europejska federacja ich dopuści do grania, to co ja, jako trener mogę więcej powiedzieć?

Udział