Był czwartek, 12 stycznia 1984 r. Dyżurny szczecińskiej komendy Milicji Obywatelskiej dostał rano zgłoszenie o gazie, który miał być wyczuwalny jednego z mieszkań w kamienicy przy ul. Gorkiego. Dzwonili zaniepokojeni sąsiedzi, na pukanie nikt nie reagował. Wydawało im się też, że słyszą jakieś jęki i wołania o pomoc. Na miejsce przyjechał najbliższy patrol. Wyważono drzwi.

Zobacz wideo Fajbusiewicz o tematach, które musiał odpuścić przez pogróżki. „Sprawdzałem lusterkiem, czy mi nie podłożyli bomby”

„W kuchni odkręcone były wszystkie cztery palniki gazowe. Na tapczanie w pokoju leżała bez oznak życia naga kobieta, zakryta do połowy kołdrą. Rozległe plamy krwi na pościeli. Szyja i ramiona zmarłej ze śladami zasinienia” – zapisał dowódca w służbowej notatce.

Na ciele kobiety dostrzegł napis sporządzony długopisem: „Za zdradę. Kapuś czerwony. K.P. N. 18.12.1982”. Narysowana była też strzałka, wycelowana w serce.

„W kącie pokoju leżał kilkuletni chłopiec, ze związanymi do tyłu bandażem rękami i nogami. Półprzytomne dziecko (nawiasem mówiąc – jedynego świadka zbrodni) przeniesiono do sąsiadów, skąd lekarz pogotowia zabrał chłopca do szpitala” – kontynuował funkcjonariusz MO. 

5-latek był w ciężkim stanie. Ze względu na ulatniający się w mieszkaniu gaz, w jego krwi znajdowało się 20 proc. hemoglobiny tlenko-węglowej. Lekarzom udało się go uratować. 

Było oczywiste, że sprawca lub sprawcy zamierzali doprowadzić do eksplozji. W bojlerze znajdującym się w łazience paliła się świeca. Obok łóżka kobiety stała włączona lampka nocna, a na żarówkę dodatkowo ktoś położył kawałek ubrania. Zamek w drzwiach wejściowych był zatkany kawałkiem bandaża. 

Poszukiwany mężczyzna w ciemnych okularach

Ofiarą była 25-letnia Barbara, która samotnie wychowywała synka, Darka. Kobieta pracowała w kinie „Bałtyk”, była po rozwodzie. 

Choć napis na jej ciele nawiązywał do prześladowań działaczy antykomunistycznej Konfederacji Polski Niepodległej i sugerował motyw polityczny, śledczy podeszli do tej wersji ze sporą rezerwą. Barbara nie miała żadnych powiązań z polityką. Wyglądało więc na to, że ktoś próbował zmylić milicję i prokuraturę.

Na początku marca „Kurier Szczeciński” opublikował portret pamięciowy potencjalnego sprawcy. W sporządzeniu portretu pomogli sąsiedzi Barbary, którzy twierdzili, że ów mężczyzna przez kilka godzin czekał na ulicy i przed drzwiami mieszkania kobiety. 

Portret pamięciowy Archiwum MO, 'Kurier Szczeciński’

Miał na oko 35-40 lat, ubrany był w jasne wranglery, flanelową jasno-brązową koszulę, czarną ortalionową kurtkę. Do tego ciemne okulary i brązowy neseser. 

Po kilku dniach został zatrzymany 35-letni Antoni K. z Puław. Pracował jako palacz w puławskim oddziale PKS, ale kierownictwo nie było z niego zadowolone. Planowano wręcz jego dyscyplinarne zwolnienie.  Mężczyzna był po rozwodzie, miał 11-letniego syna. 

Na kilka tygodni przed zabójstwem Barbary, pod koniec listopada 1982 r., wyszedł z więzienia w Goleniowie. To był już jego piąty w życiu wyrok, karano go do tej pory za rozboje i włamania. Od 19. roku życia z krótkimi przerwami niemal ciągle był za kratkami. Do tego miał problem z alkoholem, po pijanemu był skłonny do awantur. 

Antoni poprzysiągł zemstę

W Goleniowie wyrok odsiadywał w tym samym czasie, co Antoni K., również Edmund M., narzeczony zamordowanej później Barbary. To kierowca PKS, który został skazany za spowodowanie wypadku drogowego ze skutkiem śmiertelnym. Kobieta odwiedzała mężczyznę, pisała do niego listy. 

Edmund opowiadał Antoniemu o Basi, nosił jej zdjęcie na rzemyku zawieszonym na szyi. Wspominał, że Barbara ma swoje mieszkanie, że jest niezależna finansowo. 

Antoni K. zobaczył Barbarę jesienią 1982 r., gdy ta przyszła na jedno z widzeń ze Edmundem. Przechodziła wtedy przez podwórze zakładu karnego. Rzucił w jej stronę jakiś komentarz w gwarze więziennej, kobieta nie pozostała mu dłużna. Antoni K. poczuł się bardzo urażony. Obiecał sobie, że się zemści. Znalezienie adresu kobiety nie było problemem, bo pracował w więziennej sortowni listów i paczek. 

W styczniu 1983 r. odnalazł więzienne notatki i postanowił zrealizować swój plan wobec Barbary. Poprosił znajomego, by zastąpił go w pracy, oferując mu tysiąc złotych. W pociągu do Szczecina spotkał kolegę, z którym kilka lat wcześniej siedział w więzieniu. Antoni powiedział mu, że jedzie w odwiedziny do ciotki. Po przyjeździe skoczyli razem do baru „Szczecinianka”. 

Potem Antoni kupił w kwiaciarni goździki, udał się na ul. Gorkiego i czekał przez kilka godzin na Barbarę na klatce schodowej. Wyskoczył jeszcze na chwilę do pobliskiego sklepu po kawałek ciasta.

Zabójstwo na ul. Gorkiego. Antoni realizuje swój plan

Barbara skończyła tego dnia pracę ok. godz. 15. W ostatnim czasie pomieszkiwała z synem u rodziców, bo w swoim mieszkaniu planowała remont. Po obiedzie wzięła Darka ze sobą i poszła na zakupy. Zamierzała też zajrzeć na Gorkiego i sprawdzić, czy nie przyszły do niej jakieś listy.

Gdy otwierała drzwi do mieszkania, podszedł do niej Antoni. Powiedział, że ma dla niej wiadomość od Edmunda, który wciąż siedział wtedy w więzieniu w Goleniowie. Barbara zaprosiła więc Antoniego do środka, kwiaty włożyła do wazonu, zrobiła herbaty. Antoni zażyczył sobie mocnej, z czterech łyżeczek. Nalała też do dwóch kieliszków rozcieńczonego spirytusu.

Mężczyzna był mało konkretny, jeśli chodzi o cel wizyty, nie potrafił powiedzieć, jaką w zasadzie wiadomość przesyła Edmund. Rozmowa nie kleiła się, poza tym synek Barbary, bawiący się w pokoju, zaczął już marudzić. Chciał wracać do mieszkania dziadków, był zmęczony.

Antoni zaproponował kobiecie seks, ta miała nazwać go alfonsem. Dała do zrozumienia, że nadszedł koniec wizyty, a ona zamierza już wracać z dzieckiem do rodziców. Wtedy przyznał, że przyszedł się zemścić. Przypomniał, jak go obraziła w Goleniowie i stwierdził, że, nazywając go alfonsem, obraziła go po raz drugi. 

Kobieta przestraszyła się i poderwała z krzesła. Mężczyzna zaczął ją bić po głowie i twarzy. Upadła na tapczan. Darek rozpłakał się, więc i on został uderzony. Chłopiec znalazł się na podłodze. Antoni związał go bandażem kupionym przed wyjazdem do Szczecina. Nogi związane przy kostkach, ręce założone z tyłu i związane przy nadgarstkach. Włożył też chłopcu do ust knebel. Umieścił 5-latka między ścianą a tapczanem. 

Gdy Barbara próbowała się podnieść, Antoni znów powalił ją na tapczan, a następnie rozebrał do naga i zgwałcił, choć go odpychała. Po wszystkim zakneblował ją, uciskał kolanem klatkę piersiową, dławił dłońmi, a potem udusił, zaciskając pętlę z rajstop. Gdy przestała się ruszać, poszedł do kuchni, umył ręce i twarz, a potem usiadł przy stole i zapalił papierosa.

Sprawdził jeszcze, czy tętno Barbary jest wyczuwalne. Próbował zastosować sztuczne oddychanie. Śledczy uznali potem, że nie chodziło o próbę jej uratowania, tylko o upewnienie się, że kobieta jest już martwa. Gdy tę pewność zyskał, przeniósł jej ciało z tapczanu w pobliże okna. Chłopca położył z kolei na łóżku i owinął kocem. 

O włos od eksplozji

Następnie Antoni zaczął zacierać ślady. Umył szklanki, zawartość popielniczki wsypał do torby, zmył z podłogi plamy krwi. Napisał też na ciele kobiety wiadomość, sugerującą powiązanie sprawcy z KPN, choć tak naprawdę nawet nie potrafił rozszyfrować wtedy tego skrótu.

Ukradł też kilka rzeczy. Zabrał m.in. neseser, dwie pary spodni, dwie pary dziecięcych kozaków, słoik kawy, radio tranzystorowe Mariola, kilka taśm magnetofonowych i 500 zł w gotówce. Znalazł też nowe mski buty. Spodobały mu się. Założył je, a stare także schował do torby. Łączną wartość ukradzionych u Barbary przedmiotów oszacowano wówczas na 20 tys. zł.

Przed wyjściem z mieszkania zapalił w łazience ogień w gazowym bojlerze, a w kuchni otworzył wszystkie gazowe palniki. Zamknął mieszkanie na klucz, zamek zatkał dodatkowo kawałkiem bandaża, żeby sąsiedzi tak szybko nie wyczuli ulatniającego się gazu. Biegły z zakresu pożarnictwa ocenił później, że gaz ulatniał się nie dłużej niż trzy godziny. Gdyby trwało to jeszcze ze dwie, wybuch był niemal pewny. 

Klucze do mieszkania Barbary wyrzucił do ubikacji na dworcu PKP. Po powrocie do Puław sprzedał znajomemu spodnie Darka, dwie pary kozaków chłopca oraz słoik kawy, za co dostał 6 tys. zł. Przekonywał, że kupił to wszystko w Szczecinie.  

Antoni znów zaatakował

Na tym Antoni K. nie poprzestał. Niecały miesiąc po zabójstwie Barbary zgwałcił w Puławach młodą kobietę, która wracała wieczorem rowerem z pracy. Groził jej nożem, by nie stawiała oporu. Kilka dni później dopuścił się gwałtu na 12-letniej dziewczynce, która szła na zgrupowanie harcerskie w budynku PTTK. Wcześniej pobił nastolatkę pałką. 

W mieszkaniu Barbary znaleziono ok. 50 śladów, w tym odciski palców. Wśród sprawdzanych przez śledczych osób byli m.in. byli więźniowie Goleniowa, gdzie od czasu do czasu jeździła. Okazało się, że do Antoniego K., który opuścił zakład karny, pasowały nie tylko odciski, ale również próbki pisma. 

– Domyślam się, w jakiej sprawie zostałem zatrzymany – miał powiedzieć, gdy milicjanci zakładali mu kajdanki. 

Rzecz w tym, że do zatrzymania Antoniego K. doszło w Puławach, a mężczyzna wtedy nie wiedział, że przyjechali po niego szczecińscy funkcjonariusze. Dał tym samym do zrozumienia, że poza zabójstwem Barbary i próbą zabójstwa jej synka ma na sumieniu też inne przestępstwa. 

Powiązano to z gwałtami, do których doszło kilka tygodni wcześniej. Gdy pokazano Antoniego zaatakowanym kobiecie i dziewczynce, potwierdziły, że to właśnie on był sprawcą.

Antoni K. przed sądem

Biegli nie stwierdzili u Antoniego ani niedorozwoju, ani choroby psychicznej, ani też organicznego uszkodzenia mózgu. Uznano jednak, że ma „nieprawidłową osobowość”, na którą miał wpływ m.in. alkoholizm jego ojca, a także przebywanie w przestępczym środowisku podczas pobytu w zakładach karnych. W chwili zabójstwa był poczytalny. 

W listopadzie 1983 r. przed Sądem Wojewódzkim w Szczecinie ruszył proces. 

Antoni K. próbował w nieudolny sposób pomniejszyć swoją winę. Twierdził m.in., że wcale nie zamierzał zrobić krzywdy Barbarze, a planował jedynie nawiązać z nią przyjacielskie stosunki. – Chciałem ogrzać mieszkanie, było zimno, więc włączyłem palniki kuchenki gazowe, ale w zdenerwowaniu zapomniałem je zapalić – przekonywał.

W grudniu 1983 r., niecały rok po zabójstwie Barbary, Antoni K. został skazany na karę śmierci. 

„Antyspołeczna postawa oskarżonego posunięta jest do tego stopnia, że nie nadaje się on do życia w społeczeństwie i mimo stosunkowo młodego wieku (35 lat) nie ma żadnych szans na jego resocjalizację. (…) Jedynie kara eliminująca oskarżonego ze społeczeństwa na zawsze jest karą słuszną i sprawiedliwą” – stwierdził Sąd Wojewódzki w Szczecinie. Uznał, że „wymierzenie oskarżonemu kary łagodniejszej spotkałoby się niewątpliwie z dezaprobatą społeczną”. 

„Oskarżony zabierając głos w swym ostatnim słowie zwrócił się do sądu o wymierzenie mu najwyższego wymiaru kary, gdyż – jak wyjaśnił – nie potrafiłby żyć z piętnem mordercy. Wyrok przyjął spokojnie” – relacjonował „Kurier Szczeciński”. 

Rada Państwa nie zdecydowała się na ułaskawienie Antoniego K. Wyrok wykonano 10 lipca 1984 r. w areszcie śledczym w Poznaniu. – Przed śmiercią poprosił tylko o szklankę wina. Wypił jednym haustem i powiedział, że jest gotów – mówił przed laty „Gazecie Wyborczej” jeden ze szczecińskich prawników.

Trzy dni później Antoni K. został pochowany na cmentarzu komunalnym na poznańskim Miłostowie.  

Jak przekazała jedna z sąsiadek Barbary w rozmowie z „GW”, syn zamordowanej kobiety został zabrany przez babcię do Francji i już tam został. 

W miejskiej wyszukiwarce grobw w Poznaniu grób Antoniego K. wciąż figuruje jako „opłacony”. 

Za pomoc dziękuję pracownikom Sądu Okręgowego w Szczecinie. W trakcie pracy nad tekstem korzystałem również m.in. z archiwalnych wydań „Kuriera Szczecińskiego”, a także z artykułu Adama Zadwornego „Zbrodnia przy ul. Gorkiego” („Gazeta Wyborcza”, 23 listopada 2001 r.). 

OSKARŻAM - cykl kryminalny Gazeta.pl
OSKARŻAM – cykl kryminalny Gazeta.pl Grafika: Marta Kondrusik
Udział
© 2024 Wiadomości. Wszelkie prawa zastrzeżone.