Witold Skrzydlewski zainwestował mnóstwo pieniędzy w funkcjonowanie Orła Łódź. Jego firma prężnie od wielu lat działa w branży pogrzebowej. To ze Skrzydlewskim u steru Orzeł był o krok od wejścia do PGE Ekstraligi. Obecnie ten klub może pochwalić się jednym z najnowocześniejszych stadionów żużlowych w Polsce. Dalszy byt łódzkiego zespołu jest jednak zagrożony. Charyzmatyczny milioner ma dość dalszego dokładania do działania klubu. Chętnych na przejęcie jednak brakuje.

Ostra atmosfera na spotkaniu z kibicami

Na tę chwilę nie ma takiej możliwości, by Orzeł kontynuował działalność. Skrzydlewski spotkał się z małą grupą kibiców, by podsumować działania klubu w tym roku. Biznesmen na samym początku już podgrzał atmosferę, odnosząc się do tego, iż często jest obrażany przez fanów żużla.

– Jestem Witold Skrzydlewski, syn Adama i Heleny. Dla niektórych jestem trumniarz, c**j, gruba świnia, knur i jeszcze wiele innych rzeczy moglibyśmy mówić, ale ja się tym nie przejmuję – podkreślił.

Później przyznał, że w tym roku klub zanotował kilka milionów straty, które pokryła rodzina Skrzydlewskich. Właściwie w każdym sezonie, kiedy dochodziło do takich sytuacji, to biznesmen ratował, co się da.

– Niewielka grupa ludzi potrafiła zniszczyć klub. 19 lat temu, jak był słynny TŻ i były wielkie problemy, to myśmy założyli nowy klub od zera. Tym, którzy tak pyszczą, że źle rządzimy i robimy, dlaczego nie założą klubu? Pytam się dlaczego? Dlaczego niszczą wszystko? – dodał.

Skrzydlewski na chłodno ocenił spotkanie

Spotkanie z kibicami przez większość czasu było słowną awanturą. Dochodziło do absurdalnych scen, a głos podnosili zarówno biznesmen, jak i ludzie, którzy przyszli z nim na rozmowę. Później Skrzydlewski podkreślił wprost, że drugi raz nie zdecydowałby się na tego typu event.

– Myślałem, że przyjdzie dużo kibiców i będą naprawdę prawdziwe pytania, a nie pyskówka kilku osób. Dziś oceniam to jako stratę czasu – powiedział w rozmowie z TV TOYA Sport.

Udział
© 2024 Wiadomości. Wszelkie prawa zastrzeżone.