Eksperci i politycy spędzili weekend na nerwowych rozważaniach: jakie będą skutki dla światowej gospodarki? Czy od nowych ceł będą jakieś wyjątki? Co dalej z umową o wolnym handlu pomiędzy Stanami Zjednoczonymi i ich najbliższymi sąsiadami? I może najważniejsze: czy od teraz należy traktować najbardziej radykalne pomysły Donalda Trumpa jako rzeczywiste plany nowej administracji

Przecież kiedy kilka tygodni temu wówczas prezydent elekt zapowiedział 25-proc. cła na import z Meksyku i Kanady, panowało powszechne przekonanie, że to jedynie zaproszenie do negocjacji, a do ich implementacji nigdy nie dojdzie. Tymczasem właśnie zostały wprowadzone, więc może trzeba poważniej traktować prezydenta, kiedy mówi o zakupie Grenlandii i aneksji północnego sąsiada?

Polowanie ze strzelbą na muchę

Poniedziałek zaczął się od niepokoju na giełdach – azjatyckich, europejskich, wreszcie i amerykańskich. A potem okazało się, że ceł na Meksyk i Kanadę nie będzie, przynajmniej jeszcze nie teraz. Prezydent Trump zgodził się odroczyć je o miesiąc po tym, jak w rozmowie telefonicznej prezydent Claudia Sheinbaum zgodziła się wysłać 10 tysięcy żołnierzy gwardii narodowej do pilnowania granicy Meksyk-USA. Niedługo później podobną obietnicę w odniesieniu do granicy kanadyjskiej złożył Justin Trudeau. Zwolennicy Donalda Trumpa ogłosili sukces: prezydent zagrał twardo i uzyskał ustępstwa ze strony sąsiadów.

Sukces wydaje się jednak umiarkowanie okazały: Meksyk zgodził się wysłać taką samą liczbę żołnierzy na granicę wiosną 2021 roku. Administracja Bidena nie musiała w tym celu grozić cłami. Tematem na osobną dyskusję jest to, jak bardzo kilka tysięcy żołnierzy jest w stanie przyczynić się do zabezpieczenia tak długich granic lądowych (ponad 3000 km z Meksykiem i prawie 6500 km z Kanadą, nie licząc granicy z Alaską). 

Wreszcie, zastanawia identyczne potraktowanie sąsiadów, podczas gdy liczba prób nielegalnego przekroczenia granicy północnej do USA wyniosła ok. 200 tysięcy, podczas gdy południowej – ponad 2 miliony. Jeszcze ciekawiej wyglądają statystyki dotyczące fentanylu – niebezpiecznego narkotyku, o którym często wspomina amerykański prezydent – 97 proc. jego przemytu do USA odbywało się przez granicę z Meksykiem, przez granicę z Kanadą – 0,2 proc.  

To zresztą nie pierwszy taki sukces w ostatnich dniach. Tydzień temu na celowniku Trumpa znalazła się Kolumbia po tym, jak kraj odmówił przyjęcia samolotów wojskowych transportujących imigrantów z USA, którzy właśnie zostali deportowani. Prezydent USA zagroził drastyczną podwyżką ceł i Kolumbia, dla której Stany Zjednoczone są najważniejszym partnerem handlowym (prawie 30 proc. kolumbijskiego eksportu trafia do USA), musiała się ugiąć. Tu również można zadać pytanie, czy Trumpowi opłacało się stosować takie groźby, żeby Kolumbijczycy zgodzili się przyjąć kilkuset deportowanych obywateli. W latach 2020-24 Kolumbia miała przyjąć blisko 500 lotów deportacyjnych z USA.

Polityczny teatr

Najprostszą odpowiedzią na pytanie o motywacje Trumpa byłoby stwierdzenie, że chodzi o show. Prezydent obiecał swoim zwolennikom intensywne pierwsze tygodnie i teraz wywiązuje się z tych zapowiedzi, choć często jest w tym więcej medialnego szumu niż odpowiedzi na systemowe problemy Ameryki. Jednak kiedy przyjrzeć im się uważniej, te działania prezydenta przestają się wydawać wyłącznie teatrem, obliczonym wyłącznie na usatysfakcjonowanie własnej bazy wyborczej.  

Przyjrzyjmy się na moment polityce imigracyjnej. Powstrzymanie prób nielegalnego przekraczania granicy to jeden z koronnych postulatów Trumpa, zaraz obok masowych deportacji. W pierwszych dniach prezydent podjął kilka decyzji, które mogą przybliżyć ten cel, np. de facto zawiesił możliwość wnioskowania o azyl w USA czy wysłał na granicę żołnierzy, by pomogli budować zapory. 

Ale pojawiły się także inne decyzje – jak otwarcie obozu dla zatrzymanych imigrantów w Guantanamo – które trudno uznać za racjonalne. Obóz w Guantanamo ma pomieścić około 30 tysięcy zatrzymanych (podczas gdy administracja planuje deportację milionów), a transportowanie ich na Kubę stworzy tylko dodatkowy kłopot.

Wydaje się jednak, że Donald Trump (a może raczej architekt jego polityki imigracyjnej, Stephen Miller) dobrze wie, co robi. Problem z nielegalną imigracją do USA istnieje od dekad, ale w czasie prezydentury Bidena przybrał niewidziane dotąd rozmiary. Jednym z czynników, które się do tego przyczyniły, było powszechne postrzeganie tamtej administracji jako łagodniejszej i bardziej humanitarnej wobec nieudokumentowanych imigrantów. 

Nie pomogła nawet podróż Kamali Harris do Ameryki Środkowej, podczas której wprost zaapelowała do obywateli tych państw, by nie przyjeżdżali do USA, bo zostaną zawróceni na granicy. Nie pomogło nawet utrzymywanie polityki z czasów administracji Trumpa, oznaczającej natychmiastowe deportacje tych, którzy nielegalnie przekroczyli granicę, bez możliwości wnioskowania o azyl. 

Dlatego obok prób uszczelnienia granicy Trump stara się zasiać grozę: potencjalny imigrant ma myśleć o USA jako o kraju, którego granicy pilnuje wojsko, służby w dzień i w nocy tropią podobnych do niego, a kiedy już wytropią, to wysyłają do więzienia dla terrorystów, gdzie nie obowiązuje amerykańskie prawo. 

Trump może więc próbować w podobny sposób nastraszyć partnerów, sojuszników i wrogów. 

Zapłaćcie daninę

W swoich dotychczasowej retoryce i działaniach nowy prezydent skupił się niemal wyłącznie na najbliższym sąsiedztwie USA. Niewiele się wydarzyło w kwestii Rosji i Ukrainy. Pojawiła się 10 proc. podwyżka ceł na import z Chin, ale to niemal nic, w porównaniu z deklaracjami Trumpa składanymi podczas kampanii. 

Tymczasem dużo poważniejsze groźby Trump skierował nie tylko do Meksyku, Kanady i Kolumbii, ale także do Panamy (która już się ugięła, zapowiadając, że okręty amerykańskiej marynarki wojennej będą za darmo korzystały z Kanału Panamskiego, a Panama pożegna się z chińską inicjatywą Pasa i Szlaku) i należącej do Danii Grenlandii. Klucz geograficzny jest oczywisty: Trump w pierwszej kolejności stara się inaczej ułożyć relacje w regionie. Tylko jaki jest jego cel? 

Oczywistym powodem jest bezpieczeństwo granicy i plan masowych deportacji. Żeby plany Trumpa się powiodły, sąsiedzi będą musieli zaakceptować nowe trudności – na przykład konieczność wybudowania obozów dla wszystkich tych, którym nie udało się przekroczyć granicy USA. Zaś państwa regionu będą musiały zgodzić się na przyjmowanie potencjalnie setek tysięcy deportowanych.

Druga kwestia to handel. Trump od dawna narzekał, jak rujnujące dla amerykańskiego przemysłu okazały się wszelkie umowy o wolnym handlu, na czele z tą łączącą USA z Kanadą i Meksykiem (którą zresztą renegocjował w czasie swojej pierwszej kadencji). Nowe rozmowy mogą rozpocząć się wkrótce i Trump chce do nich przystąpić z pozycji siły. 

Wreszcie jest temat bezpieczeństwa i rosnącej obecności Chin w regionie. Trump wskazywał na chińskie zagrożenie, mówiąc zarówno o Kanale Panamskim jak i Grenlandii. A przecież są jeszcze chińskie fabryki w Meksyku, które powstają, by omijać istniejące i potencjalne cła, jakie Waszyngton nakłada na Pekin. Nowy prezydent może więc nasilać presję na państwa regionu, by w swoich relacjach z Chinami uwzględniały amerykańskie interesy gospodarcze i bezpieczeństwo. 

Ale w tej rozgrywce może kryć się jeszcze cel nadrzędny: próba nowego zdefiniowania relacji USA z państwami regionu. Ameryka Trumpa ma być mocarstwem dominującym w swoim regionie. Nie szukającym partnerstwa opartego na idealistycznych zasadach, ale twardym hegemonem, egzekwującym swoją wolę wobec słabszych. 

Gdyby ta teza była prawdziwa, nie miałoby większego znaczenia, czy ustępstwa Meksyku i Kanady naprawdę w czymś Trumpowi pomogły. Ważne stałoby się, że pod przymusem zapłaciły daninę. Trump powiedział: „skaczcie” i podskoczyły. Najpierw tylko odrobinę. Ale jeśli to przedstawienie powtórzy się raz drugi i trzeci? 

Czy znajdą w sobie wolę oporu, kiedy żądania płynące z Białego Domu urosną? Przecież amerykański prezydent nie zadeklarował, że wycofuje się z wprowadzania ceł. On je zaledwie odłożył o miesiąc. I zapewne już myśli o kolejnym ultimatum. 

Udział
© 2025 Wiadomości. Wszelkie prawa zastrzeżone.