O zgodzie USA na użycie ich rakiet ATACMS na cele w Rosji napisały w niedzielę amerykańskie media. Oficjalnego potwierdzenia ze strony Bia³ego Domu nie ma. Zarówno „New York Times”, jak i „Axios” sugerują, że na razie zgoda jest warunkowa. Ma dotyczyć obwodu kurskiego, gdzie Ukraińcy bronią pozycji zdobytych późnym latem. Amerykanie mają mieć na myśli głównie wysłanie sygnału pod adresem Korei Północnej i Rosji, że wciągnięcie w wojnę północnokoreańskiego wojska było błędem.
Nie wiadomo nic o ewentualnych ograniczeniach na użycie drugiego typu zachodniego uzbrojenia dalekiego zasięgu w dyspozycji Ukraińców – rakiet SCALP (brytyjska odmiana nazywa się Storm Shadow). Według „Le Figaro” Paryż i Londyn też zniosły wczoraj ogólną restrykcję. Choć wcześniej nie była ona tak sztywna jak amerykańska, bo już w maju i czerwcu Francuzi oraz Brytyjczycy pozwolili Ukraińcom atakować cele w Rosji, które służą do atakowania obiektów w Ukrainie. Nie wiadomo jednak nic o tym, aby zrobili z tego użytek.
Możliwości są ograniczone
W ostatnich miesiącach bardzo mało jest dowodów na skuteczne ukraińskie ataki zachodnią bronią dalekiego zasięgu. Tak jak wiosną i wcześniej dość regularnie można było zobaczyć nagrania uderzeń ATACMS czy SCALP na cele na Krymie lub na głębokim zapleczu frontu w Donbasie, tak teraz jest cisza. Nie można wykluczyć, że Ukraińcy gromadzili tę cenną broń, czekając właśnie na zdjęcie z niej restrykcji, aby móc przeprowadzić intensywne ataki na cenne cele w Rosji. Dostawy na pewno nie są duże. Zwłaszcza rakiety SCALP, których wolne zapasy we Francji i Wielkiej Brytanii miały już zostać wyczerpane miesiące temu i trzeba czekać na produkcję nowych. Amerykanie teoretycznie mają dobrze ponad tysiąc dostępnych ATACMS, ale były przeznaczone do utylizacji ze względu na wiek i nie ma pewnych informacji co do ich stanu. Jeśli wymagają jakichś remontów, to tempo dostaw też może być istotnie ograniczone.
To nie są jednak jedyne problemy. W przypadku rakiet SCALP kluczowym jest dostępność samolotów. Do ich odpalania przystosowano stare bombowce taktyczne Su-24. Ukraińcy teoretycznie mają ich na stanie po prawie trzech latach wojny więcej niż kilkanaście sztuk, z którymi ją zaczynali. Jednak utrzymanie ich w sprawności ma być ogromnym wyzwaniem z powodu braku części. Każdy lot na atak przy pomocy SCALP jest wydarzeniem wyjątkowym, więc na pewno nie należy się spodziewać teraz jakichś zmasowanych uderzeń. Jedynie na wybrane i najcenniejsze obiekty. Tym bardziej, że im głębiej chcieć zaatakować w Rosji, tym bliżej jej granicy trzeba podlecieć. Podnosi to ryzyko zestrzelenia bezcennych Su-24.
W przypadku ATACMS problemem jest to, że Rosjanie mieli się nauczyć dość skutecznie przed nimi bronić. Choć nagrania udanych ataków nimi na baterie rosyjskich systemów przeciwlotniczych i przeciwrakietowych mogły stworzyć inne wrażenie. W praktyce Ukraińcy już od początku musieli strzelać dużymi salwami, aby mieć pewność, że kilka rakiet się przedrze. ATACMS to już żadna cud technologia, bo to dzieło ery lat 80. Rosjanie regularnie zestrzeliwali połowę albo i więcej użytych przez Ukraińców w ataku. Nie wszystkie obiekty są w stanie odpowiednio chronić, więc możliwości po stronie ukraińskiej ciągle jest wiele, jednak najcenniejsze obiekty najpewniej będą trudne do skutecznego trafienia.
O cele też znacznie trudniej
Ostatnim i właściwie kluczowym problemem jest to, jak późno przyszła zachodnia decyzja i że została ona ogłoszona tak głośno jak to możliwe za pomocą przecieku do mediów. Najbardziej wartościowym celem dla ATACMS i SCALP mogłyby być rosyjskie lotniska. Zwłaszcza te, na których stacjonują bombowce Su-34 używające bomb szybujących, będące zmorą Ukraińców. Problem w tym, że spodziewając się wcześniej lub później zachodniej zgody, Rosjanie mieli ten swój najcenniejszy sprzęt przebazować adekwatnie daleko. Już latem w zachodnich mediach pojawiały się anonimowe wypowiedzi funkcjonariuszy służb lub polityków, według których „90 procent” Su-34 już wówczas było poza zasięgiem wspomnianych rakiet. Bliżej miały zostać praktycznie tylko śmigłowce i mniej cenne samoloty szturmowe Su-25, które nie odgrywają tak kluczowej roli jak bombowce taktyczne. Nawet jeśli teraz coś z wygody czy lenistwa było w bazach w zasięgu zachodnich rakiet, to dzięki ogłoszeniu decyzji przez media, najpewniej już odleciało.
Podobnie wygląda sprawa z drugą kategorią celów, czyli różnego rodzajami składów logistycznych i centrów dowodzenia. Rosjanie bardzo dużo się nauczyli od pierwszego roku wojny, kiedy amerykańskie pociski GMLRS systemu HIMARS na kilka tygodni zdemolowały im całe zaplecze. Wówczas działali zgodnie ze starymi radzieckimi podręcznikami, tworząc scentralizowane składy amunicji, paliwa i innych zapasów w odległości kilkunastu i kilkudziesięciu kilometrów za linią frontu. Podobnie stanowiska dowodzenia były blisko i często słabo zamaskowane oraz umocnione. Teraz wszystko jest bardzo rozproszone, odsunięte jak najdalej możliwe albo umocnione i zakopanie w ziemi. Oczywiście standardowy bałagan czy lenistwo może wystawić Ukraińcom jakieś wartościowe cele, ale na pewno nie będzie powtórki z debiutu rakiet GMLRS.
Dodatkowo można się spodziewać, że pomimo formalnej zgody na ataki zachodnimi rakietami dalekiego zasięgu na cele w Rosji, to drobnym druczkiem są dopisane obostrzenia. Na przykład odnośnie atakowania obiektów związanych z rosyjskim przemysłem paliwowym. Amerykanie mają być temu od dawna przeciwni i fala ukraińskich uderzeń prostymi dronami na rafinerie oraz składy paliw w Rosji miała budzić ich sprzeciw. Dodatkowe ograniczenie to same możliwości zachodnich rakiet. ATACMS starszych wersji, które głównie otrzymali Ukraińcy, mają głowice kasetowe, czyli z dziesiątkami lub wręcz setkami mniejszych bomb odłamkowych rozrzucanych nad celem. Coś idealnego do atakowania stanowisk obrony przeciwlotniczej, lotnisk, miejsc koncentracji wojska czy nieumocnionych składów i stanowisk dowodzenia. Na bunkier czy most bezużyteczne. SCALP natomiast odwrotnie. Mają jedną silną głowicę skonstruowaną głównie z myślą o atakowaniu celów umocnionych takich jak bunkry. Wbrew pozorom czyni to je mało skutecznymi przeciw mostom, bo po prostu wybiłyby w nich dziurę, nie naruszając poważnie reszty konstrukcji. Nie bez powodu Ukraińcy nie próbowali nimi atakować mostu Krymskiego.
Przekroczenie czerwonej linii
Spóźniona zachodnia decyzja nie jest więc niestety wydarzeniem istotnie zmieniającym reguły gry. Na pewno się przyda i pozwoli zadać Rosjanom jakieś bolesne ciosy, ale nie wpłynie istotnie na wydarzenia na froncie. Zachodnie rakiety nie usuną bowiem głównych bolączek ukraińskiego wojska, czyli tego, że Rosjan jest po prostu za dużo, mają za dużo broni oraz amunicji, są w stanie praktycznie bezkarnie atakować z powietrza i wypracowali skuteczne metody działania w nowej rzeczywistości pola walki. Dla Ukraińców teraz kluczowa jest sprawniejsza mobilizacja, efektywniejsze szkolenie i dowodzenie, większe ilości prostszego sprzętu w rodzaju pojazdów opancerzonych, systemów walki elektronicznej czy wzmocnienie obrony przeciwlotniczej. No i duże ilości amunicji.
Pozwolenie na użycie zachodnich rakiet w Rosji ma jeszcze aspekt polityczny. To przekroczenie kolejnej „czerwonej linii” Kremla. Władimir Putin straszył dopiero co we wrześniu, sugerując nawet odpowiedź przy pomocy broni jądrowej. Waszyngton od lat najpierw opierał się w ogóle dostarczeniu Ukraińcom rakiet ATACMS, a potem wydaniu zgody na ich użycie w Rosji, właśnie z powodu obaw o eskalację ze strony Rosjan. Kluczowym celem administracji Joe Bidena jest bowiem nie wywołać bezpośredniej wojny z Rosją, jednocześnie wspierając Ukrainę jak to możliwe. Przekraczanie kolejnych czerwonych linii Kremla pozwala obnażać jego słabość i zachęca do wydatniejszego pomagania Ukraińcom.