Marta Kurzyńska, Interia: Porwała pana swoim pierwszym wystąpieniem w roli kandydatki na prezydenta Nowej Lewicy Magdalena Biejat?

Wojciech Mościbrodzki, politolog, Uniwersytet WSB Merito: Nie porwała. Przemówienie było dość oczywiste, choć nie można powiedzieć, że złe. Wystąpienie było o tyle trudne, że jest z całą sympatią dla kandydatki raczej na przegranej pozycji. Ona nie dostanie się do drugiej tury a jednocześnie wybory są dość kosztowne.

Czyli trudno jej będzie wywołać entuzjazm?

– Tak. To nie wygląda różowo. Problem polega na tym, że wynik, jaki może uzyskać Nowa Lewica nie jest oszałamiający, a koszty będą duże. Trzeba też pamiętać, że sporą część elektoratu lewicy przyciąga do siebie Rafał Trzaskowski. Ale chwała i szacunek dla kandydatki, że zdecydowała się wystartować, tym bardziej, że będąc reprezentantką dawnego obozu Razem pokazuje, że warto uczestniczyć w polityce.

To utarcie nosa kolegom z Partii Razem?

– Środowisko Adriana Zandberga tak bardzo jest wpatrzone w swoją drogę polityczną, że zapomina na czym polega polityka. Polega na osiąganiu możliwych celów i wytyczaniu szlaków do celów w danym momencie niemożliwych.

Adrian Zandberg tego nie robi?

– Adrian Zandberg zmarginalizował swoje ugrupowanie nie wchodząc do rządu. Wyrzekł się zupełnie sprawczości. Magdalena Biejat rozumie na czym polega polityka.

– Nie odchodząc zbyt wiele od swojego programu potrafi pójść na kompromisy, żeby osiągnąć to co możliwe.

Magdalena Biejat jest w stanie nadać ton kampanii? Zaczepić większych graczy? Zaproponowała pakt kandydatów dotyczący bezpieczeństwa. To dobra droga?

– Nie jestem pewien czy to jest właściwa droga. Wszyscy kandydaci mówią o bezpieczeństwie. To „oczywista oczywistość” jak mawiał klasyk. Być może większe akcentowanie kwestii ekologii jako drogi na budowę nowoczesnej infrastruktury przyniosłoby polityczne plony. To nie będzie łatwa kampania dla Magdaleny Biejat, ale ma duże szanse by się pokazać. To dobra polityczka z kompetencjami, rozumiejąca politykę w przeciwieństwie do Adriana Zandberga, samotnego wilka, który najchętniej siedziałby na uniwersytecie i rozmawiał w zadymionym pokoju o niuansach teorii Marksa. Porównanie Zandberga i Biejat wypada zdecydowanie na korzyść pani Magdaleny Biejat.

Politycy Nowej Lewicy mówią nieoficjalnie, walczymy o przekroczenie 5 procent. Jak pan ocenia szanse kandydatki?

– To racjonalna i rzeczowa ocena. 5 procent byłoby sukcesem, ale sukces lewicy będzie nie tyle w procentach, co w zasygnalizowaniu spraw, którymi lewica chciałaby się zajmować.

To może zbudować lewicę na przyszłość?

– Jest na to szansa. Pytanie, czy zostanie wykorzystana.

Jeśli na lewicy będzie aż trzech kandydatów, jaki to będzie przekaz dla elektoratu?

– To jest przekaz, który budowały w latach 90 polskie partie prawicowe, które zajmowały się głownie udowadnianiem, która partia jest najbardziej prawicowa. Mamy zupełnie niezrozumiały dla elektoratu i politologów pomysł podziału Razem. To raczej kwestia dla psychologów osobowości.

Jak tłok po lewicowej stronie wpłynie na poparcie?

– Tłok wpłynie na poparcie, ale prawdopodobnie dla Rafała Trzaskowskiego. Kandydaci, którzy nie mają istotnych szans będą odrzucani przez wyborców.

Jest w Polsce zapotrzebowanie na lewicę?

– Lewica w Polsce jest bardzo potrzebna, ale tak naprawdę lewicy, która walczy o sprawy ludzi wykluczonych nie ma.

– Jest Razem tylko, że Razem wyrzeka się jakiejkolwiek sprawczości. Jest lewica Biedronia i Czarzastego, ale oni są lewicą kawiorową, wielkomiejską.

Kogo lewica w tej chwili reprezentuje?

– Lewica reprezentuje wyłącznie siebie. Program obrony lewicowych wartości znakomicie się sprawdza w walce o Warszawę, ale nie ma przełożenia dla ludzi na prowincji. Ich problemem jest to, że nie mogą dostać mieszkania, że nie mają godnej, bezpiecznej i stabilnej pracy, że rosną ceny, a o żłobku można najwyżej pomarzyć. Mówienie wówczas tym ludziom o wartościach demokratycznych nie jest tym, czego chcą słuchać.

Co Magdalena Biejat może zrobić, żeby odrzucić negatywny trend na lewicy?

– Lewica powinna wykorzystać kampanię prezydencką do pochwalenia się tym co uzyskała, a co często jako szef rządu dyskontuje premier Donald Tusk. Trzeba się pokazać. Lewica nie tyle walczy o objecie urzędu prezydenta, co o zaistnienie i pokazanie się jako realna siła polityczna.

Lewica nie za bardzo przykleiła do siebie sprawę zmian w prawie aborcyjnym, których nie udało się przeprowadzić przez Sejm?

– Zbyt mocne akcentowanie spraw związanych z aborcją może odciągać uwagę od klasycznych postulatów lewicy. Poza tym, temat aborcji byłby korzystny dla lewicy, gdyby mogła wykazać, że coś się udało. Inaczej to tylko pokazywanie, że się nie ma mocy sprawczej (choć sprawa jest oczywiście bardzo ważna). Ale są też inne kwestie. Tanie mieszkania, bezpieczeństwo pracy, żłobki, walka z wykluczeniem komunikacyjnym, to przecież jest jądro programu każdej lewicy.

To hasła, po które w kampanii sięgnął już Rafał Trzaskowski.

– To słuszna droga. Zresztą zarówno lewica jak i Rafał Trzaskowski mogliby silniej akcentować wizję budowy nowej infrastruktury. Prawica fałszywie, ale zgrabnie i skutecznie przykleja rządowi łatkę tego, który zablokował CPK. W Polakach jest poczucie, że potrzebujemy dużych interesujących projektów, chociażby Polski stuminutowej, żeby pomiędzy miastami można się było poruszać szybciej. Należy promować takie rozwiązania.

Lewicowy program w sferze socjalnej przedstawia też PiS.

– Tak i to jest przyczyna, dla której lewicy w Polsce tak trudno zaistnieć. Wiele postulatów ekonomicznych głosi partia, która przyznaje się do bycia prawicą. PiS socjalnie zjada lewicę.

Magdalena Biejat to jedyna kobieta w tym wyścigu, czy to jej atut?

– Stawianie na kobiety, dla samego stawiania na kobiety jest częścią lewicowej wrażliwości. Przydałaby się w Polsce mądra kobieta prezydent, ale nie tylko dlatego, że jest kobietą tylko dlatego, że jest mądrą kobietą. Ja na przykład z wielką nadzieją patrzę na Barbarę Nowacką, która ma wszelkie kompetencje, żeby w polityce osiągnąć coś więcej niż tylko pozycję ministry w rządzie. To bardzo duży i nie do końca wykorzystany potencjał.

– Pani minister Dziemianowicz- Bąk, jak ktoś to zgrabnie określił lubi być panią minister i nie widzi powodu, dla którego miałaby nią przestać być dla mirażu bycia prezydentem. Z kolei jakikolwiek mężczyzna byłby zupełnie niezrozumiały dla wyborców lewicy, która obiecywała, że postawi na kobietę. Pani Magdalena Biejat jest najlepszą kandydatką.

Zgadza się pan z Leszkiem Millerem, który powiedział, że lewica robi błąd, że w ogóle wystawia kandydata?

– Leszek Miller powiedział też, że to nieważne kogo wystawi lewica. To jest smutna konstatacja, ale prawdziwa w tym sensie ze lewica nie ma szans na własnego prezydenta. Nie zgadzam się jednak z opinią, że lewica nie powinna wystawiać własnego kandydata. Musi go wystawić, żeby pokazać swoje wartości i program. Byle to nie była Magdalena Ogórek.

Jakby pan określił pozycje lewicy na polskiej scenie politycznej?

– Trudna. Od strony ultralewicowej będzie egzystowała jakaś forma partii Razem, po drugiej stronie będzie odbierał jej elektorat zarówno Rafał Trzaskowski jak i środowisko minister Barbary Nowackiej. Lewica gra w trudną grę.

W której czego na pewno nie może zrobić?

– Najgorsze byłoby obrażenie się na wszystkich i powiedzenie tak jak Adrian Zandberg my nie bierzemy za nic odpowiedzialności, ale będziemy wszystko krytykować. To prosta droga do zaniku tej formacji.

– Dariusz Wieczorek jest członkiem Stowarzyszenia Ordynacka i pewnie tylko dlatego, że ma jego poparcie nadal jest ministrem. Jest dla tego rządu zdecydowanym obciążeniem. Gdyby panu ministrowi nie zależało na posadach, a na dobru własnego środowiska, powinien znaleźć jakiś dyplomatyczny powód, dla którego wycofałby się z ministerstwa i sam poprosił o dymisję. Lepiej by było, gdyby pan minister poszukał sobie drogi rozwoju zawodowego poza rządem.

Udział
© 2024 Wiadomości. Wszelkie prawa zastrzeżone.