Kiedyś to były kampanie. Gdy w 2018 roku Rafał Trzaskowski ogłosił, że spędzi nieprzerwanie 24 godziny na ulicach Warszawy, Patryk Jaki przelicytował go 36-godzinnym ultramaratonem. Prawo i Sprawiedliwość podświetlało na czerwono zreprywatyzowane kamienice, a podczas debaty warszawskiej TVP Krystyna Krzekotowska, przedstawicielka Światowego Kongresu Polaków, klęczała, żeby pokazać, „jak się czują obywatele”. 

Zobacz wideo
Siewiera daje Polsce trzy lata na przygotowanie się do konfrontacji z Rosją

W innych miastach sypały się pozwy. Mateuszowi Morawieckiemu procesy wytaczali Jacek Majchrowski i Koalicja Obywatelska. We Wrocławiu sądzili się Jerzy Michalak i Rafał Dutkiewicz, a w Kielcach Bogdan Wenta z Dominikiem Tarczyńskim. Nawet Budka Suflera groziła sądem jednemu z kandydatów PiS za wykorzystanie na konwencji piosenki zespołu. 

To były ważne wybory dla Platformy Obywatelskiej. Grzegorz Schetyna przedstawiał je jako obronę samorządu przed PiS. Sławomir Neumann, wówczas przewodniczący klubu, mówił, że wynik będzie żółtą kartką dla partii Kaczyńskiego. – To będą pierwsze wybory po trzech latach, które będą oceną rządzących – mówił. Do mediów wypływały taśmy – najpierw Mateusza Morawieckiego, a później polityków PO, między innymi Bartosza Arłukowicza i Sławomira Nowaka. Jakby temperatura sporu była za niska, na finiszu kampanii TVP Jacka Kurskiego przygrzała antyimigranckim spotem. 

Wybory samorządowe. Dlaczego kampania jest nudna? „Puls słabszy niż przed laty”

Ospała kampania samorządowa, którą dzisiaj obserwujemy, w niczym nie przypomina sytuacji z 2018 roku. Dr Sergiusz Trzeciak, politolog, ekspert od marketingu politycznego i autor książki „Drzewo kampanii wyborczej 2.0, czyli jak wygraæ wybory”, przyznaje, że także z jego perspektywy kampanijne spory nie są tak gorące, jak kiedyś. –  Po pierwsze sprawy lokalne zostały przykryte przez politykę krajową. A w niej dzieje się dużo – komisje śledcze, rozliczenia Prawa i Sprawiedliwości, ale też spory wewnątrz koalicji. Te medialne sprawy ludzi interesują najbardziej. Z perspektywy dużych ugrupowań ten stan rzeczy opłaca się przede wszystkim Koalicji Obywatelskiej, która w dyskursie politycznym dominuje, gra na własnym boisku. Widać zresztą, że ten obszar rozliczeń PiS jest ściśle związany z kalendarzem wyborczym. PiS jest z kolei w defensywie. Konsekwencją tego jest choćby to, że w niektórych przypadkach trzeba wziąć lupę, aby na materiałach i ulotkach wyborczych dostrzec logo PiS. Na to zresztą jest przyzwolenie partii, bo decyduje pragmatyka. Jeśli to ma pomóc wygrać wybory, to nikt nie robi o to awantury – mówi Gazeta.pl ekspert.

Politolog podkreśla, że na poziomie lokalnym kampania nie zamarła, choć „jej puls jest słabszy niż przed laty”. Jak mówi, mniejsze komitety wyborcze są w cieniu dużej polityki. – Druga sprawa to częściowe przeniesienie kampanii do mediów społecznościowych, co też zmienia jej dynamikę. Trzeba też pamiętać, że temperatura w kampanii jest wysoka, gdy jest o co walczyć. Gdy mamy dwóch kandydatów i nie wiadomo, który wygra, wyborcy się ekscytują, a kampania jest bardziej brutalna – mówi. – Gdy jest jeden faworyt albo po prostu tylko jedna osoba startuje w wyborach, one stają się plebiscytem i to jest mniej interesujące – dodaje. 

Jeden kandydat? Czasami to problem. „Żartują, że burmistrz jest jak Łukaszenka”

A przypadków, o których wspomina dr Trzeciak, jest w tych wyborach wyjątkowo dużo. Jak wyliczał niedawno tvn24.pl, w co piątej gminie (a tych jest w Polsce 2477) jest tylko jeden kandydat. – Na marginesie – brak kontrkandydata nie zawsze jest dobrą wiadomością dla kandydujących na wójtów czy burmistrzów. Niedawno rozmawiałem z jednym z burmistrzów, który powiedział mi, że ma problem, bo w wyborach nie ma kontrkandydata. Co więcej, sam namawiał znajomych, żeby przeciwko niemu startowali, ale nikt nie chciał. Zdziwiłem się, bo dlaczego to niby ma być problem? „Bo żartują ze mnie, że jestem jak Łukaszenka” – powiedział. A tak zupełnie na poważnie, nie ma nic dziwnego, że w sytuacji wyraźnej przewagi jednego z kandydatów lub braku kontrkandydata, ludzi mniej interesują wybory – mówi Trzeciak. 

„Pokonani nie oprzytomnieli”

Prof. Jarosław Flis, socjolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego, mówi nam, że kampania może wydawać się niemrawa z perspektywy dużych miast, ale poza nimi toczy się normalnym trybem. – W ostatnich dniach byłem w Liszkach, Wiśle, Szczyrku – wszędzie są plakaty, odbywają się debaty. Kampania toczy się normalnym torem. W metropoliach pod tym względem sytuacja jest beznadziejna, bo co do zasady wiadomo, kto wygra. A jeśli tak, to po co się starać? – mówi prof. Flis.

Socjolog zwraca jednocześnie uwagę, że inny był kontekst polityczny wyborów w 2018 roku. – PiS było rozochocone po poprzednim zwycięstwie, a opozycja wystraszona. Wybory samorz±dowe odbywały się na rok przed wyborami parlamentarnymi i obie strony traktowały to jako próbę sił. Była niepewność – niektórzy się bali, inni mieli nadzieję – wyjaśnia. – Dzisiaj wiemy, że sytuacja w dużych miastach jest stabilna, szanse, że gdzieś dojdzie do zmiany, są niewielkie. W związku z tym też nikt się nie stara tak jak blisko 6 lat temu. To jest skądinąd naturalne, wynika to i z kalendarza, i z doświadczeń. PiS, wcześniej główny oponent, teraz jest poobijany po łomocie w wyborach parlamentarnych. Gdy wybory samorządowe odbywały się rok po parlamentarnych, to przegrani zwykle dawali radę w tym czasie się otrzepać, znaleźć nowe pomysły na kampanię, a sytuacja w krajowej polityce się stabilizowała. Teraz sytuacja jest inna – pokonani nie oprzytomnieli, a wydarzenia na poziomie ogólnokrajowym są wciąż bardzo emocjonujące – mówi. 

Udział
© 2024 Wiadomości. Wszelkie prawa zastrzeżone.