Dlaczego? Wystarczy spojrzeć na to, co działo się w pierwszych 45. minutach. Legia Warszawa być może nie była murowanym faworytem do zwycięstwa na norweskim terenie, ale z pewnością trudno było przewidywać, że FK Molde będzie prowadziło 3:0…
FK Molde – Legia Warszawa. Polski zespół uciekł spod topora!
Po zaledwie 17. minutach było już 0:2 na niekorzyść Legii. Warszawianie spodziewali się, że jeśli norweski zespół ma nacisnąć, to z pewnością będzie chciał pokazać swoją moc na własnym terenie. Norwegia nie ugościła bowiem ani aurą suchą – mocne, ulewne opady deszczu – a dodatkowo sztuczna murawa, to jednak nieco inna rzeczywistość od gry na naturalnej nawierzchni.
Szczęście w nieszczęściu, że Legia potrafiła odpowiedzieć. Choć do końca pierwszej połowy goście stracili jednak jeszcze jednego gola. Początkowo wydawało się, że piłkarz gospodarzy był na pozycji spalonej, ale ostatecznie, po konsultacji VAR, trafienie zostało uznane i stało się jasne, że trzeba rzucić wszystko na szalę odrabiania strat w drugiej połowie.
Trener Gondalo Feio próbował zmienić oblicze swojej drużyny zmianami. Portugalczyk wprowadził na boisku m.in. Luquinhasa. Obecność tego kreatywnego zawodnika, jak się miało okazać, dała drugiego gola dla Legii. Wcześniej na listę strzelców wpisał się za to bardzo aktywny tego dnia, Kacper Chodyna. Dodajmy, dwa gole Legia zdobyła w przeciągu trzech minut, na przestrzeni 64 a 67 minuty.
Wyjście z 0:3 na 2:3, choć to nadal porażka z… 23. zespołem fazy ligowej, wynik wygląda jednak zupełnie inaczej. Zwłaszcza w perspektywie rewanżowego starcia w Warszawie. Warszawianie z Norwegii wyjeżdżają ze sporą nauczką, jak nie grać z norweskim przeciwnikiem – co pokazała pierwsza część spotkania. A zarazem, jak grać – co przedstawiło drugie 45. minut.