
Natalia Charkiewicz, Zielona Interia: Na ile lasy w Polsce są naprawdę nasze? Należą bardziej do obywateli czy do Lasów Państwowych?
Marek Józefiak: Stawiam tezę, że Lasy Państwowe w obecnym kształcie nie są prawdziwie państwowe. W praktyce są silnie zhierarchizowaną korporacją, która uważa las za swoją własność. I co gorsza, całe otoczenie prawne, podatkowe i organizacyjne to przekonanie wzmacnia.
Owszem, możemy wejść do lasu, pojeździć na rowerze, pozbierać w nim grzyby. Ale realnego wpływu na to, co się z lasami dzieje nie mamy. Nie współdecydujemy, gdzie, kiedy i co Lasy Państwowe tną. Nie czerpiemy z tego korzyści, bo LP płacą bardzo niskie podatki.
To instytucja hermetyczna. Rodzinne czy polityczne koneksje są tam często silniejsze niż kompetencje. Do tego dochodzi przekonanie, że las to wyłącznie domena leśników – że tylko oni są ekspertami. Biolodzy, którzy badają lasy i żyjące w nich zwierzęta i rośliny, często dla leśników ekspertami… nie są.
Jaka jest wizja lasu według Lasów Państwowych?
– Wśród leśników dominuje wizja lasu, w którym naturalny las to ten kontrolowany przez leśników. Można tu mówić o swoistej „inżynierii genetycznej” na każdym etapie życia drzew. Po wycince LP rzadko pozwalają lasowi na naturalną odbudowę. Dominuje sztuczne sadzenie, preferowanie kilku gatunków „lasotwórczych” – np. sosny, świerka czy dębu – o określonym kształcie, które są najbardziej przydatne jako surowiec.
Leśnik profesor Kazimierz Rykowski mawia, że drzewostan, czyli drzewa przysłaniają leśnikom las. Las to najbardziej złożony ekosystem lądowy, który składa się z tysięcy gatunków roślin i zwierząt, a leśnicy skupiają się na tych kilkunastu gatunkach drzew.
Wygląda to tak: leśnicy zbierają nasiona z konkretnych wyselekcjonowanych drzew, sadzą sadzonki, a gdy podrosną, wycinają te, które nie pasują do wzorca. Drzewa w takich sztucznych lasach są bardziej podatne na huragany czy gradacje owadów.
I najważniejsze: w takim lesie nie ma miejsca na starość. Drzewa tnie się w tzw. wieku rębności – czyli u progu „dorosłości”. Drzewa stare, najcenniejsze przyrodniczo, w tym modelu są po prostu zbędne. A my potrzebujemy nie tylko lasów, w których będzie dominować produkcja surowca, ale też tych, gdzie przyroda będzie rządzić się własnymi prawami. I takich, gdzie będziemy mogli tę dzikość podziwiać i w nich odpoczywać.
Oczywiście są też wśród leśników tacy, którzy patrzą na las inaczej, ale są w LP marginalizowani.
Co robić, gdy widzę wycinkę? Jak poznać, czy jest legalna? Wiesz, nikt nie chce wyjść na szalonego narwańca…
– W 90 proc. przypadków wycinka jest na papierze legalna, bo opiera się na planie urządzania lasu, tzw. PUL-u zatwierdzonym przez ministra. To dokument, który jest przygotowywany dla każdego z 429 nadleśnictw i który opisuje, jak lasy w danym nadleśnictwie będą zarządzane przez kolejne 10 lat. PUL działa jak żelazna podkładka. Leśnicy mówią: „tniemy, bo mamy to w planie”.
Jednak „legalna” nie znaczy mądra czy racjonalna. Przykłady? Cięcia 30 metrów od gawry niedźwiedzia – gatunku priorytetowego w Unii Europejskiej, którego siedliska powinny być chronione. Plan pozwala, więc się tnie.
Gdy wycinają drzewa koło naszego domu, możemy po pierwsze sprawdzić podstawę prawną – czy wycinka wynika z obowiązującego PUL-u i zaapelować o wyłączenie fragmentu lasu z cięć – choć z góry trzeba powiedzieć, że to rzadko bywa skuteczne.
W Polsce w ostatnich latach było kilkaset protestów społecznych przeciwko wycinkom. Czasem coś się udaje wywalczyć – np. utworzenie niewielkiego rezerwatu – ale generalnie historia tych protestów pokazuje, że Lasy Państwowe nie są instytucją otwartą na dialog. Najczęściej protesty są ignorowane, a osoby, które decydują się na walkę z LP, musiały włożyć masę energii w to, aby osiągnąć sukces.
Co możemy zrobić realnie?
– Najskuteczniej działać z wyprzedzeniem, czyli na etapie konsultacji planów urządzenia lasu. Dane o planowanych wycinkach można znaleźć na stronie organizacji Lasy i Obywatele, gdzie dostępna jest mapa cięć oparta na aktualnych PUL-ach i informacje o konsultacjach. To pozwala dowiedzieć się, gdzie, kiedy i w jaki sposób planowana jest wycinka.
I tu pojawia się problem – obecne przepisy sprawiają, że zgłaszanie uwag do planów wycinek to często wołanie na puszczy.
– Bo konsultacje społeczne prowadzone przez Lasy Państwowe są fasadowe. Doświadczeni przyrodnicy opowiadają, że na spotkaniach konsultacyjnych słyszą, by przestali zgłaszać uwagi, bo „obiad stygnie”. Merytoryczne uwagi ekspertów-przyrodników trafiają masowo do kosza.
W marcu 2023 r. Trybunał Sprawiedliwości UE orzekł, że PUL-e powinny być zaskarżalne do sądu. Że powinno nam przysługiwać odwołanie do niezależnego sądu. Niestety Polska nadal tego wyroku nie wdrożyła.
To, że leśnicy nadal mają społeczeństwo głęboko w tyle dobrze pokazuje to, co się dzieje obecnie w Bieszczadach. W 2025 r. konsultowano plany dla dwóch wybitnie cennych przyrodniczo nadleśnictw – Lutowiska i Stuposiany. To przyrodnicza perełka – dom m.in. dla niedźwiedzi, rysi czy żbików. Konsultacje odbywały się w czerwcu, a wycinki na podstawie projektów planów ruszyły… w styczniu, kilka miesięcy wcześniej.
Można było więc zgłaszać uwagi do lasu, który już został przeorany wycinką. Uznaje się, że zatwierdzenie przez ministra środowiska planu „uzdrawia go” i sprawia, że od początku wycinka była zgodna z prawem. To złamanie podstawowej zasady prawa – że prawo nie działa wstecz. Dla Lasów Państwowych, jak widać, może. Około 10 proc. nadleśnictw wycina drzewa bez zatwierdzonego PUL-u.
To w takim razie jaka jest najskuteczniejsza metoda ochrony lasu?
– Najskuteczniejsze jest utworzenie rezerwatu lub parku narodowego. Problem w tym, że stworzenie parku narodowego w Polsce jest prawnie niemal niemożliwe. Politycy sprzyjający Lasom Państwowym przeforsowali 25 lat temu tzw. parkowe liberum veto – sprzeciw na którymkolwiek szczeblu samorządu blokuje proces tworzenia parku na jego obszarze.
Polska przyroda jest naprawdę piękna, ale parki narodowe chronią u nas tylko 1 proc. powierzchni kraju. To trzy razy mniej niż średnio w Europie. Gdybyśmy odkurzyli historyczne projekty parków, moglibyśmy spokojnie dobić do europejskiej średniej. Choć większość społeczeństwa chce nowych parków narodowych, to przy obecnych przepisach jest to mało prawdopodobne, abyśmy doczekali ich powstania.
Z rezerwatami jest łatwiej, ale też bywało, że tuż przed ich ustanowieniem leśnicy wycinali najcenniejsze drzewa, by „drewno się nie zmarnowało”.
Chcę wspierać polską gospodarkę. Jaką mogę mieć pewność, że drewniany stołek, który kupię jest z polskiego lasu? W ogóle mogę sprawdzić, gdzie jedzie drewno z mojego lasu?
– Nie. Lasy Państwowe nie ujawniają listy kontrahentów. Wyjątkowo w trakcie konfliktu o Puszczę Białowieską ujawniono, gdzie to drewno trafiło. Okazało się, że wyjechało z regionu, co wytrąciło leśnikom ich koronny argument, że drewno jest potrzebne na opał lokalnej społeczności.
Wiemy jedynie tyle, że większość drewna zostaje w Polsce – choć po huraganie w Borach Tucholskich w 2017 r. eksport znacząco wzrósł.
Bywają jednak wyjątkowo bolesne historie: w Greenpeace odkryliśmy, że bieszczadzkie buki z serca Puszczy Karpackiej trafiają na Słowację do fabryki międzynarodowego koncernu produkującej… tekturę.
Co według Ciebie jest najgorsze w całym systemie?
– Brak kontroli społecznej – i brak kontroli nad pieniędzmi. Korzenie problemu sięgają 1991 r., gdy pięciu leśników w sejmie kontraktowym napisało ustawę o lasach. Wpisali do niej zasadę samofinansowania: „nie chcemy nic z budżetu, ale też nic do niego nie damy”.
To był grzech pierworodny. LP płacą do dzisiaj bardzo niskie podatki, dysponują gigantycznymi pieniędzmi – kilkunastoma miliardami złotych rocznie – i mogą wykorzystywać je w politycznej grze: tanie dzierżawy leśniczówek, dobrze płatne posady, przywileje. Prezenty w postaci remontów dróg w gminach, gdzie rządzą sprzyjający im politycy, itd.
Do tego dochodzi rozbudowane, luksusowe zaplecze – biurowce przypominające hotele, pałace, nieracjonalne inwestycje. Lasy stać dziś na to, aby dopłacać do nierentownych wycinek w Bieszczadach czy w Beskidzie Żywieckim, czyli tam gdzie od dekad planowano parki narodowe.
To wszystko tworzy system patologiczny: bogaty „wujek z Ameryki” i ich biedni krewni – instytucje ochrony środowiska, które muszą prosić o resztki z pańskiego stołu.

Nikt nie reaguje? Jakie emocje towarzyszą osobom, z którymi rozmawiasz?
– Najczęściej – frustracja i bezsilność. Leśnicy-sygnaliści mówią o upolitycznieniu, o karierach robionych dzięki układom, nie kompetencjom. O uwłaszczaniu się przez wpływowych leśników na publicznym mieniu. Czują, że system ich niszczy.
Drwale – wykonujący ciężką i niebezpieczną pracę – mają poczucie krzywdy i uczestniczenia w czymś nieuczciwym. Praca w lesie jest bardziej niebezpieczna niż na kopalni, a w ogóle się o tym w Polsce nie mówi. Od 2018 do 2023 r. przy wycince drzew zginęło u nas ponad 140 osób!
Naukowcy i aktywiści odbijają się od ściany. Zdarza się, że leśnicy zarzucają im oszustwo. Podejrzewają na przykład, że przyrodnicy sfałszowali informacje o występowaniu na danym drzewie gniazda chronionego ptaka, że rozbryzgali jego odchody. Wokół takich gniazd z urzędu powinna powstać strefa ochronna wykluczająca wycinkę.
Jedno z najbardziej symbolicznych wspomnień: przyrodnik, który po kolejnym absurdalnym spotkaniu z leśnikami zatrzymał samochód i wszedł do rzeki w ubraniu, żeby „zmyć z siebie brud”.

Czy Lasy Państwowe da się jeszcze uratować?
– W obecnej formie – nie. Uważam, że trzeba obalić „Polską Rzeczpospolitą Leśną” i zbudować system od nowa. Po dwóch latach widzę jedynie kosmetyczne zmiany. Lasy Państwowe przeszły do kontrataku i chcą przeczekać burzę.
– Po pierwsze musi się pojawić kontrola społeczna – przede wszystkim możliwość zaskarżania planów wycinek w sądzie.
Po drugie, Lasy Państwowe powinny zacząć się dzielić owocami lasu i płacić sprawiedliwe podatki. Te środki powinny zasilać parki narodowe i ochronę przyrody.
Trzeba też Lasy odpolitycznić – wprowadzając choćby konkursy na stanowiska, jawne procedury i profesjonalne standardy.
No i przede wszystkim trzeba jak najszybciej zabezpieczyć 20 proc. najcenniejszych lasów – inaczej ta wielka energia społeczna zostanie zmarnowana. Rząd Donalda Tuska obiecywał 20 proc. lasów wolnych od pił. Na razie nowe rezerwaty objęły 0,2 proc. powierzchni LP, czyli jedną setną tego, co nam obiecano.
Co mówi wiceminister Dorożała? Wiem, że mieliście okazję rozmawiać.
– Twierdzi, że rząd stoi po tej samej stronie, co społeczeństwo, które domaga się zmian. Że mają dobre chęci i starają się Lasy reformować. Ale dobre chęci to za mało. W Polsce niejeden minister czy wiceminister stracił stanowisko, bo nie spodobał się Lasom Państwowym. Bez silnego sygnału z kancelarii premiera – nic się nie zmieni.

Czy Lasy Państwowe odniosły się do Twojej książki?
– Oficjalnie – nie. Nieoficjalnie: jeden związek zawodowy leśników zaapelował w mediach społecznościowych do szefostwa Lasów, aby mnie pozwały. Dochodzą do mnie też pozytywne reakcje z tego środowiska. Jedna pani z wielopokoleniowej rodziny leśników napisała, że jest mi wdzięczna, że w końcu ktoś problemy Lasów trafnie zdiagnozował i opisał.
Szefostwo LP milczy, licząc, że sprawa ucichnie. Lasy mają ogromne budżety na propagandę i liczą, że wizerunek odbudują, i będą mogli robić swoje po staremu.
Jest coś za co chciałbyś Lasy Państwowe pochwalić?
– Wydaje się, że ograniczono typowo polityczne rozdawnictwo pieniędzy, które było powszechne za poprzedniej władzy. Ale to tak jakby chwalić kogoś, że już nie kradnie. To dość nisko postawiona poprzeczka.
Generalnie Lasy Państwowe skupiają się na tym, co robiły do tej pory, czyli na obronie własnego interesu. Nie możemy oczekiwać od nich, że się same zreformują, bo w obecnym systemie to one mają wszystkie karty w rękawie i nie mają żadnych powodów, by się zmieniać. To od polityków musimy się domagać, aby to oni zlikwidowali to państwo w państwie.
– Tak. Wierzę, że ten organizm da się zreformować. Ale zapowiada się maraton, nie sprint. Dopóki społeczne organizacje będą działać, a ludzie nie przestaną patrzeć leśnikom i politykom na ręce, ta walka – choć nierówna jak Dawida z Goliatem – daje nadzieję na zmianę.












