Być może dlatego, że choć niemal całe swoje dorosłe życie spędziła w świecie wielkiej polityki, nigdy nie garnęła się do kamer i mikrofonów. Odmówiła nawet tuż po wyborach, kiedy w czasie swojej zwycięskiej mowy Donald Trump wywołał ją, by zabrała głos: „Susie lubi stać z tyłu. Nazywamy ją lodową dziewicą. Podejdź, Susie”.
Susie podeszła, uścisnęła dłoń Trumpa, jednak ani nowo wybrany prezydent, ani wiwaty publiczności nie przekonały jej do zabrania głosu. Wolała pozostać z tyłu. W swojej długiej politycznej karierze zawsze preferowała miejsca, gdzie naprawdę sprawuje się władzę i gdzie potrafi być wyjątkowo skuteczna. Niedawno serwis „Politico” nazwał ją „królową w świecie Trumpa”. Jak ta niepozorna starsza pani zasłużyła sobie na taki tytuł?
Na pomoc Trumpowi
U boku Donalda Trumpa znalazła się w jednym z najtrudniejszych dla niego momentów. Prezydent miał za sobą przegrane wybory w 2020 roku (czego dotąd nie uznał). Jego konta zniknęły z mediów społecznościowych, a dziennikarze chwilowo stracili nim zainteresowanie. Interesować zaczął się natomiast wymiar sprawiedliwości.
Z dzisiejszej perspektywy jest jasne, że był to tylko przejściowy moment słabości, po którym nastąpił jeden z najbardziej spektakularnych powrotów w historii amerykańskiej polityki. Jednak w marcu 2021 roku nie sposób było tego przewidzieć. A właśnie wtedy Susie Wiles obejmowała kierownictwo w Save America PAC – organizacji gromadzącej pieniądze od darczyńców, by pomóc przetrwać Trumpowi w trudnych czasach po prezydenturze (finansując jego wiece, podróże czy koszty prawne). Do pogrążonego w chaosie otoczenia byłego prezydenta Wiles miała wprowadzić ład.
Dla niej samej to również był jeden z najtrudniejszych okresów w zawodowym życiu. Przez lata budowała swoją pozycję w świecie amerykańskiej polityce – od roli asystentki kongresmena Jacka Kempa pod koniec lat 70., pilnowania kalendarza Ronalda Reagana w czasie kampanii i w Białym Domu, przez kierowanie personelem burmistrza Delaneya w Jacksonville do czasów, kiedy pomagała Rickowi Scottowi zostać gubernatorem Florydy, a Donaldowi Trumpowi wygrać wybory w tym stanie w 2016 roku. Od 2011 trudniła się także lobbingiem, pracując dla florydzkiej firmy Ballard Partners.
/
Wojna z DeSantisem
W 2018 roku wsparła wschodzącą gwiazdę partii Republikańskiej, Rona DeSantisa, pomagając mu wygrać walkę o fotel gubernatora na Florydzie. Nawet jego współpracownicy przyznawali, że tamten sukces nie byłby możliwy bez Susie Wiles. Później jednak coś w tej współpracy zaczyna szwankować – wedle pogłosek DeSantis wystraszył się silnej pozycji Wiles i postanowił się jej pozbyć. A nawet więcej: postarał się, jak mógł, by utrudnić jej dalszą karierę, zarówno w polityce, jak i w lobbingu. W 2019 Wiles opuściła firmę Ballard Partners, rzekomo ze względów zdrowotnych.
Rok później to ona rozpoczyna swój wielki powrót, pomagając Trumpowi raz jeszcze zwyciężyć na Florydzie. To zaś otwiera jej drzwi do dalszej współpracy. Kiedy pod koniec 2022 roku Trump ogłasza, że będzie ponownie ubiegał się o prezydenturę, Wiles staje na czele kampanii. Wkrótce ma jeszcze jeden powód, by walczyć o zwycięstwo swojego kandydata: jednym z głównych rywali Trumpa w republikańskich prawyborach zostaje Ron DeSantis.
Sondaże dają mu spore szanse, a dziennikarze spekulują o pokoleniowej zmianie warty. Wtedy jednak Wiles uruchamia wszystkie swoje kontakty i całą swoją wiedzę o amerykańskich kampaniach politycznych, by gubernatora Florydy zniszczyć. Nie zaniedbuje nawet drobiazgów: to ona miała inspirować historie o DeSantisie jedzącym pudding palcami (od określenia „puddingowe paluszki” trudno mu się potem uwolnić), czy plotki o tym, że używa wkładek do butów, by wydać się wyższym.
Kiedy rozpoczyna się głosowanie, kandydatura DeSantisa jest już pogrzebana. Gubernator szybko wycofuje się z wyścigu, a Wiles ma dla niego wyjątkowo krótką wiadomość: Bye, bye (post został później usunięty z X-a).
Chaos kontrolowany
Wyeliminowanie DeSantisa to jednak dopiero przygrywka. Starsza pani, która mogłaby już spędzać czas na emeryturze, zajmując się ogrodem (skończyła 67 lat), nie przeklina, ceni dobre maniery i prawie nigdy nie podnosi głosu, przez wiele miesięcy prowadzi najbardziej zdyscyplinowaną kampanię Donalda Trumpa.
Przecieków do mediów jest niewiele, personalnych konfliktów, które zawsze były plagą w otoczeniu prezydenta, nie widać, a sam kandydat jest na swój sposób skupiony na ostatecznym celu. Nie oznacza to, że udało jej się Trumpa w pełni okiełznać. Ale kontrowersyjne wypowiedzi, rozpalające amerykańskie media do czerwoności, przytrafiają mu się rzadziej. Wiles niewątpliwie była jedną z autorek drugiego sukcesu wyborczego prezydenta.
/
I tak znalazła się w centrum politycznych wydarzeń, jako szefowa personelu Białego Domu (chief of staff), będąc pierwszą kobietą w historii na tym stanowisku. Szef personelu to ważniejsza figura niż sama nazwa mogłaby sugerować. Nie tylko kieruje pracami biura prezydenta. Przede wszystkim kontroluje, kto spotyka się z prezydentem, jakie informacje otrzymuje i co trafia do podpisu na jego biurko.
Chief of staff rezyduje w biurze blisko Gabinetu Owalnego i często to on (w tym wypadku ona) doradza prezydentowi w kluczowych sprawach. Uczestniczy w spotkaniach Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Dba o współpracę z Kongresem. W wariancie idealnym sprawia, że Biały Dom funkcjonuje sprawnie, a prezydent może realizować swój polityczny program.
Jednak pierwsza kadencja Trumpa daleka była od tego ideału. W ciągu czterech lat było aż czterech szefów personelu, a żadnemu z nich nie udało się w pełni zapanować nad wewnętrznymi niesnaskami i zaburzoną hierarchią (przede wszystkim rodziną prezydenta, która miała do niego nieograniczony dostęp). Tym razem ma być inaczej.
Pogromczyni Muska?
Wiles wprost zapowiedziała, że nie chce w Zachodnim Skrzydle (gdzie w Białym Domu znajdują się biura, na czele z tym najważniejszym) ludzi, którzy nie potrafią grać w drużynie. „Ja i mój zespół nie będziemy tolerować obmowy, rozsiewania wątpliwości i dramatów. To jest kontrproduktywne dla naszej misji” – mówiła serwisowi Axios. Jednak o wiele większy problem może mieć z tymi, których zwolnić nie będzie mogła. Rodziny Trumpa albo takich postaci jak Elon Musk.
Temu ostatniemu miała odmówić miejsca w Zachodnim Skrzydle, oferując w zamian biuro w biurowcu Eisenhowera – który co prawda stoi tuż obok Białego Domu, ale dalej stamtąd do Gabinetu Owalnego. Wszelkie rekomendacje kierowanego przez miliardera Departamentu Wydajności Rządu (DOGE) mają najpierw trafiać na jej biurko. Czy jednak Musk pozwoli odstawić się na boczny tor?
Wiles zaznaczyła również swoją obecność w kongresowych rozgrywkach. W grudniu miała przekonywać Trumpa, by zgodził się na prowizorium budżetowe nie podnoszące limitu zadłużenia USA (prezydent ogłosił to jako swój kluczowy postulat), co pozwoliło uniknąć zamknięcia rządu tuż przed świętami. Na początku roku prawdopodobnie wsparła za to wybór spikera Mike’a Johnsona – reporterzy zauważyli jej nazwisko na wyświetlaczu telefonu jednej z radykalnych przedstawicielek republikanów w Kongresie, Marjorie Taylor Greene.
Ale te naprawdę wielkie rozgrywki dopiero przed nią. I choć od lat zgłębia tajniki amerykańskiej polityki, wiele wie o kampaniach, potrafiła skutecznie lobbować i nawet pracowała już w Białym Domu, to są dziedziny z którymi dotąd nie miała wiele wspólnego. Jak bardzo istotna z perspektywy prezydenta polityka zagraniczna.
Będzie też musiała zapanować nad innymi ważnymi figurami w otoczeniu prezydenta – jak Stephen Miller, który w teorii jest jej zastępcą. W praktyce jednak jest jednym z najbliższych współpracowników Trumpa i głównym architektem jego polityki imigracyjnej. Czy kiedy nadejdą nieuchronne komplikacje i przeszkody w realizacji kluczowych przedsięwzięć tej administracji, prezydent dalej będzie pytał: Susie, co o tym sądzisz?