Nisko odczyt inflacji cieszy, bo stanowi potwierdzenie, że tempo wzrostu cen wyhamowało. Najgorsze pod tym względem była lata 2022-2023: w lutym zeszłego roku ceny wzrosły o 18,4 proc. w stosunku do poprzedniego roku, ale to tylko średnia. Ceny niektórych produktów na początku zeszłego roku podrożały o połowę albo 40 proc. w stosunku do wcześniejszego roku. Stanowiło to poważne wyzwanie dla portfeli.

Co dalej z inflacją?

Tak niska inflacja jak potwierdzona dziś przez GUS nie utrzyma się długo: w najbliższych miesiącach podbiją ja droższa żywność (skutek odejścia od zerowego VAT z początkiem kwietnia 2024 roku) oraz stopniowe odchodzenie od tarcz osłonowych na energię. Mimo to inflacja nawet nie zbliży się do poziomów z zeszłego roku (chyba że zaistnieją jakieś zupełnie niespodziewane okoliczności, których niestety po 2020 roku nam nie brakowało). Warto więc pozostać optymistą w kwestii zmiany cen. Niska inflacja na pewno ułatwi planowanie wydatków i umożliwi realizację celów, na których do tej pory trzeba było oszczędzać.

Pod pewnymi względami niska inflacja jednak nie cieszy. Są osoby, które coś na niej tracą.

Niższe oprocentowanie depozytów

Przez ostatnie dwa lata mogliśmy w bankach znaleźć oferty lokat na 8-7 proc. w skali roku. Wprawdzie z reguły było to oprocentowanie promocyjne i dotyczyło tylko depozytów na kilka miesięcy, niemniej przenosząc pieniądze między rachunkami w różnych bankach mogliśmy coś ugrać. Czy zarobić? Niekoniecznie. Przypomnieliśmy, że w szczytowym momencie inflacja przekroczyła 18 proc., a oprocentowanie lokat w najlepszym razie dochodziło do połowy tej stawki. Trzymanie pieniędzy na lokatach było próbą minimalizowania strat niż rzeczywistym zarabianiem.

Ciekawe pod tym względem były ostatnie miesiące. Inflacja spadła poniżej 6 proc., a banki nadal oferowały lokaty na 5 proc. Można powiedzieć, że szybki spadek inflacji zaskoczył bankowców, którzy się go nie spodziewali i nie obniżyli tabeli oprocentowania.

W najbliższych tygodniach można się jednak spodziewać znaczących cięć w tabelach. 5 proc. w skali roku pozostanie tylko miłym wspomnieniem.

Koniec dwukrotnego wzrostu minimalnego wynagrodzenia

Na wysokiej inflacji korzystali najmniej zarabiający. Przepisy zobowiązują rząd do podniesienia minimalnego wynagrodzenia dwa razy w ciągu roku, jeśli prognozowana inflacja średnioroczna przekracza 5 proc. Dlatego właśnie w 2023 i 2024 roku pensje poszły w górę nie tylko w styczniu, ale też z początkiem lipca.

Omawiana regulacja stawiała pracowników najniższych szczebli w dobrej sytuacji: mają zagwarantowaną podwyżkę chroniącą ich przed skutkami wzrostu cen. Takiej ochronie nie mają zatrudnieni, których wynagrodzenia przekraczają minimum. Pracodawca nie ma obowiązku podnosić ich wynagrodzeń, choć każdorazowe podniesienie minimalnej pensji skutkuje presją na podwyżki także dla pozostałych zatrudnionych.

Płaca minimalna od 1 stycznia 2024 roku wynosi 4242 złote brutto, a stawka godzinowa to 27,70 złotego brutto. W lipcu najniższe wynagrodzenie wzrośnie do 4300 złotych brutto, a minimalna stawka godzinowa do 28,10 złotego brutto. W 2025 roku pensja minimalna wzrośnie prawdopodobnie tylko z początkiem stycznia.

Podwójna waloryzacja emerytur

W kampanii wyborczej Donald Tusk zapowiedział wprowadzenie podwójnej waloryzacji rent i emerytur, gdyby w pierwszej połowie roku inflacja przekroczyła 5 proc. Dziś taki mechanizm nie obowiązuje: świadczenia emerytalne i rentowe są waloryzowane raz w roku, na początku marca. Propozycja podwójnej waloryzacji oparta jest na podwójnych podnoszeniu minimalnego wynagrodzenia w odpowiedzi na wysoką inflację.

Propozycja Donalda Tuska może zostać przekuta w przepisy, ale raczej nie znajdą one zastosowania w przyszłym roku: mało prawdopodobne, aby ziściły się warunki do podwójnej waloryzacji.

Udział
© 2024 Wiadomości. Wszelkie prawa zastrzeżone.