
-
Prof. Rafał Chwedoruk wskazuje zwycięzców i przegranych minionego roku. Karol Nawrocki został uznany za największego zwycięzcę 2025 roku, a zaraz za nim uplasowali się Grzegorz Braun i Włodzimierz Czarzasty.
-
Polityczna scena prawicy uległa zmianom, co prowadzi do wewnętrznych konfliktów w PiS oraz wzrostu znaczenia nowych aktorów politycznych.
-
Największym przegranym roku 2025 jest, zdaniem prof. Chwedoruka, Rafał Trzaskowski, obok liderów PiS, KO i Trzeciej Drogi. Wśród przegranych wymienia też nazwisko, które może zaskakiwać.
-
Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Interii
Kamila Baranowska, Interia: Do kogo politycznie należał miniony rok?
Rafał Chwedoruk, prof. Uniwersytetu Warszawskiego, politolog: – Każda inna odpowiedź niż Karol Nawrocki byłaby odpowiedzią niemającą głębszych podstaw. Zwycięstwo w powszechnych wyborach prezydenckich, przy imponującej frekwencji, w bipolarnym starciu z kandydatem popieranym przez obóz rządzący to jest rzeczywiście bezapelacyjny sukces. Na drugim miejscu zapewne należałoby umieścić Grzegorza Brauna.
A nie Sławomira Mentzena, który miał niezłą kampanię i uzyskał bardzo dobry wynik w pierwszej turze wyborów prezydenckich?
– Kolejne miesiące zweryfikowały ten jego sukces i teraz obserwujemy tryumf Grzegorza Brauna. Sławomir Mentzen jest mniej więcej w tym samym miejscu, w którym był rok temu. Wynik procentowy w wyborach prezydenckich był rzeczywiście bardzo wysoki, natomiast politycznie możliwości Konfederacji nie poszerzyły się zbytnio przez miniony rok. A Grzegorz Braun przed rokiem był niemalże nikim w polskiej polityce, dysydentem z niewielkiej sejmowej partii, a w drugiej połowie roku, po wyborach prezydenckich, stał się centralną postacią polityki. Może się okazać, że wszelkie przyszłe kalkulacje obu głównych obozów politycznych mogą wziąć w łeb z powodu sukcesu Grzegorza Brauna. To jest zdecydowany numer dwa i jedna z największych niespodzianek 2025 roku.
Kto zamyka podium triumfatorów?
– Trzeci na podium pewnie byłby Włodzimierz Czarzasty. Znalazł się w apogeum swojej kariery politycznej, a jego formacja trochę po cichu stała się formacją numer dwa koalicji rządzącej, co ją bardzo wzmacnia i nie ma na horyzoncie partii, która mogłaby tej pozycji zagrozić. Sam fakt, że to właśnie Brauna i Czarzastego należałoby umieścić po Karolu Nawrockim wśród wygranych 2025 roku, pokazuje, że najwięksi polskiej polskiej polityki – Donald Tusk i Jarosław Kaczyński – ponownie znaleźli się w cieniu.

Co zmieniła na scenie politycznej wygrana Karola Nawrockiego?
– Niewątpliwie zwycięstwo Karola Nawrockiego zwiększyło prawdopodobieństwo powrotu prawicy do władzy. To jest główna konsekwencja. Druga konsekwencja to komplikacja sytuacji na prawicy. Nie dlatego, iżby Karol Nawrocki był daleki od PiS-u czy chciał się od niego uniezależniać, bo nie mam cienia wątpliwości, że będzie politykiem do końca lojalnym wobec Kaczyńskiego, bo wie, komu zawdzięcza wybór. Sęk w tym, że te wybory ujawniły całkiem nową społeczną mapę polskiej prawicy, która jest jakościowo odmienna od tego, do czego przywykliśmy.
Niewątpliwie zwycięstwo Karola Nawrockiego zwiększyło prawdopodobieństwo powrotu prawicy do władzy. To jest główna konsekwencja. Druga konsekwencja to komplikacja sytuacji na prawicy.
– Do tej pory żyliśmy w przeświadczeniu, że prawica to przede wszystkim wyborcy motywowani kulturowo, że ważna jest dla nich bliskość relacji z Kościołem, częstotliwość uczestnictwa w praktykach, że ma związki z gorzej zurbanizowanymi obszarami. Do tego dochodzą ci, którzy w ostatnich latach doszlusowali do PiS z powodów społeczno-gospodarczych. Tymczasem dzisiaj objawia się nam prawica, która wyrasta już z innych przesłanek, która nawet jeśli bywa konserwatywna, to w trochę inny sposób niż starsi, bo nie czuje już większej więzi z Kościołem, a w niektórych kwestiach może mieć poglądy bardzo od Kościoła odległe. Druga tura wyborów prezydenckich i stworzenie przez sztab Nawrockiego tak szerokiej społecznej koalicji wokół niego stało się przyczyną zwycięstwa, ale zarazem też zarzewiem problemów w PiS, które wobec mocnej pozycji Mentzena i Brauna nie dysponuje instrumentami, pozwalającymi zagospodarować tę nową prawicową przestrzeń.

Wspomniał pan o sporach toczących się w samym PiS. Patrząc na to z boku: kto ma rację? Czy Mateusz Morawiecki, który chce otwierać PiS na centrum czy ci, którzy chcą rywalizować z Konfederacją na prawicowość?
– Można rzecz, że to jest uniwersalny w polityce konflikt: między tymi, którzy chcą dostosować się do rzeczywistości, by zdobyć na nią wpływ, a tymi, którzy uważają, że należy trwać przy pryncypiach i dostosować rzeczywistość do tych pryncypiów. Myślę także, że problem Mateusza Morawieckiego polega nie na tym, co dzieje się w tej chwili. Otóż Morawiecki trafiał do PiS ewidentnie jako kandydat do roli reformatora, takiego Tony’ego Blaira polskiej prawicy, który będzie bardziej liberalny od głównego nurtu konserwatyzmu, który będzie inny od większości wyborców PiS, a jednocześnie nie będzie mobilizował przeciwko PiS wyborców bardziej podobnych do niego. No i zapewni PiS spokój w przestrzeni międzynarodowej.
– Tymczasem bieg wydarzeń spowodował, że Mateusz Morawiecki musiał pełnić dokładnie przeciwstawną rolą, to znaczy musiał być obrońcą dość radykalnej polityki i agendy, z którą niekoniecznie się do końca utożsamiał. W efekcie stał się uosobieniem polityki PiS i to w jej radykalnej wersji. Co szczególnie dla wyborców Konfederacji stało się problemem, ponieważ Morawiecki jest dla nich symbolem wizji silnego państwa, fiskalizmu i tak dalej. To, co robi w tej chwili Morawiecki, to walka o polityczne przeżycie. Bo jeśli nie wypracuje sobie autonomicznej przestrzeni w obrębie PiS, to po prostu zostanie jednym z licznych posłów bez wpływu na cokolwiek. Przy czym on nie jest faworytem starcia wewnątrz PiS.
– Ponieważ jeśli sytuacja będzie dla PiS-u zła, to partia będzie musiała się radykalizować, a Morawiecki nie będzie do tego potrzebny. A jeśli będzie się zanosiło na koalicję z Konfederacją, to Mateusz Morawiecki byłby dokładnie ostatnim politykiem PiS do roli kandydata na premiera takiego rządu. Z punktu widzenia Morawieckiego nie ma dobrych rozwiązań.
To może jednak rozłam?
– Nie widzę żadnej społecznej przestrzeni na zakładanie prawicowej partii w sytuacji, w której istnieją trzy parlamentarne podmioty, które po części walczą o ten sam elektorat. Mieliśmy Szymona Hołownię i PSL, którzy wierzyli, że swoim umiarem i konserwatyzmem dotrą do wyborców PiS i ich Kaczyńskiemu odbiorą. Skończyli tu, gdzie skończyli. Nie sądzę, żeby dziś Morawiecki znalazł w skali kraju wielu już nie tylko wyborców, ale działaczy PiS, którzy byliby chętni do udziału w rozłamie i tworzeniu nowej formacji. Czym innym jest pójście na wigilię do Morawieckiego, a czym innym zakładanie z nim partii.

PiS kończy rok w nienajlepszej kondycji. A w jakich nastrojach ten rok kończy rząd i premier? O ile wybory prezydenckie były katastrofą, o tyle końcówka roku nie wygląda wcale tak źle dla Tuska.
– Nie wygląda źle, choć można odnieść wrażenie, że raczej zastosowano tu leczenie paliatywne, więc nie ma co liczyć na jakieś wielkie sukcesy. Wzmocnienie bipolaryzacji, co cały czas Tusk pielęgnuje, miało jeden cel: uratowanie przywództwa Donalda Tuska. Bo skoro Donald Tusk nie był w stanie doprowadzić do zwycięstwa Rafała Trzaskowskiego, który był bezdyskusyjnym faworytem od pięciu lat, to ktoś mógłby chcieć stawiać pytania o sens jego przywództwa. Mogłyby się pojawić na przykład propozycje, aby usunął się w cień, został po wyborach np. marszałkiem Senatu i zrobił miejsce komuś nowemu. Tusk pokazał jednak swoją siłę i to, że w bieżących rozgrywkach to on wciąż pociąga za wszystkie sznurki i że wie jak się pozycjonować wobec nowej rzeczywistości.
– Od dłuższego czasu widać, że chce zlać PiS z Konfederacją i Grzegorzem Braunem. W pierwszej chwili można się zastanawiać, czy nie grozi to konsolidacją tych trzech podmiotów i ich elektoratów, ale Tusk uznał, że raczej te trzy partie będą się nawzajem pożerać i odbierać sobie wyborców i że po raz drugi koalicja, którą obserwowaliśmy w drugiej turze wyborów prezydenckich się nie objawi. To jest ten bardziej optymistyczny dla Tuska akcent. Jednak ten bardziej pesymistyczny jest nadal obecny, bo tak jak różnice między różnymi grupami wyborców obozu rządzącego istniały, tak istnieją nadal. Są reformy, których Tusk przeprowadzić nie da rady, bo zawsze ktoś w rządzie je będzie blokował. Jak nie lewica, to PSL i tak w kółko.
– Na półmetku kadencji niezbyt wiadomo, co tak naprawdę strategicznie ten rząd może osiągnąć poza dramatyczną próbą obrony symbolicznej „ciepłej wody w kranie”. Choć i to, mówiąc półżartem, jest trudne z racji wzrostu kosztów ogrzewania.
Wzmocnienie bipolaryzacji, co cały czas Tusk pielęgnuje, miało jeden cel: uratowanie przywództwa Donalda Tuska. Bo skoro Donald Tusk nie był w stanie doprowadzić do zwycięstwa Rafała Trzaskowskiego, który był bezdyskusyjnym faworytem od pięciu lat, to ktoś mógłby chcieć stawiać pytania o sens jego przywództwa.
– Jak przyjrzymy się elektoratowi Szymona Hołowni w wyborach prezydenckich, i to nie tylko teraz, ale także pięć lat temu, to bardzo wyraźnie dostrzec tam można gwałtowny napływ wyborców Platformy. Oczywiste jest, że przetasowania sondażowe odbyły się kosztem Trzeciej Drogi, zwłaszcza, że oba podmioty ją tworzące spadły na dramatycznie niskie poziomy.
Co nas czeka w polityce w 2026 roku? To rok bez żadnych wyborów.
– Będzie to czas przygotowywania się do roku wyborczego. On rozstrzygnie, w jakich konfiguracjach partie przystąpią do roku wyborczego. Wiemy, że kampanie wyborcze w Polsce są bardzo długie, zaczynają się na długo przed formalnym terminem. Obstawiam, że rok o tej porze będziemy już rozmawiać w realiach trwającej faktycznie kampanii wyborczej.

Jakie konfiguracje pan obstawia? Będzie wspólna lista KO, PSL, Polski2050 i Lewicy?
– Myślę, że w przypadku Donalda Tuska ofensywa będzie dotyczyła dwóch kwestii. Po pierwsze podsycania podziałów wewnętrznych na prawicy i jednoczesnego wrzucania wszystkich jej trzech nurtów do jednego worka, aby potęgować obawy u własnych wyborców. Po drugie decyzja w sprawie wspólnego startu. Spekulacje dotyczące wspólnej listy przed wyborami w 2023 roku były o tyle logiczne i czytelne dla wszystkich wyborców, że wybory miały charakter plebiscytu nad rządami PiS. Dla ówczesnej opozycji była to wymarzona sytuacja. Teraz jest odwrotnie.
– Przeistoczenie wyborów 2027 roku w takie referendum nad rządem jest dla rządu mocno niebezpieczne. We wszystkich sondażach ten rząd ma więcej przeciwników niż zwolenników, także wśród wyborców wahających się. Jedna lista jest więc rozwiązaniem ryzykownym. Dlatego myślę, że różne warianty polityczne będą testowane, np. wariant dwóch komitetów, to znaczy Platformy i Lewicy, a także wariant być może jakiejś nowej trzeciej drogi, może nawet znów z udziałem PSL, jakichś niedobitków od Hołowni, uzupełnionych o działaczy samorządowych. Widać, że jakieś przymiarki do tego są robione. W każdym razie możliwości rządzących są mniejsze niż przed wyborami prezydenckimi, w jakimś sensie rządzący będą musieli dostosowywać się do rzeczywistości.
Grzegorz Braun przed rokiem był niemalże nikim w polskiej polityce, dysydentem z niewielkiej sejmowej partii, a w drugiej połowie roku, po wyborach prezydenckich, stał się centralną postacią polityki. Może się okazać, że wszelkie przyszłe kalkulacje obu głównych obozów politycznych mogą wziąć w łeb z powodu sukcesu Grzegorza Brauna.
A prawica w przyszłym roku będzie wyciszać spory, czy wręcz przeciwnie – czeka nas ciąg dalszy publicznego wymiany ciosów między Kaczyńskim a Mentzenem?
– W przypadku Kaczyńskiego ta szarża związana była ze skalą obaw i uznaniem, że to jest moment, w którym wyborców lepiej jest podzielić. Natomiast myślę, że na prawicy dwie rzeczy będą najistotniejsze: to, czy Grzegorz Braun zdoła stworzyć ogólnokrajowe struktury, które rzeczywiście byłyby zdolne do udźwignięcia ciężaru kampanii wyborczej oraz to, czy dojdzie do zakończenia wojny na Ukrainie. Bo to będzie wielki sprawdzian dla Konfederacji i Korony Brauna.
– Bo obawy związane z wojną, ze skutkami migracji, z wejściem Polski do wojny, z niechęcią wobec polityki historycznej Ukrainy, wszystkie lęki ekonomiczne związane z napływem towarów z Ukrainy itd. były kluczowe dla wzrostów Konfederacji i Korony. I kluczowe jest pytanie, czy po ewentualnym zakończeniu wojny pojawi się jakiś nowy temat, który będzie Konfederację i Brauna utrzymywał w rolach ugrupowań protestu. Z licznymi prawicowymi partiami protestu na zachodzie bywa, że tak szybko, jak się pojawiają, tak szybko ich atrakcyjność niknie, kiedy problem się rozwiązuje, albo kiedy któraś z partii establishmentowych przyjmuje agendę, na której protest był oparty.
Zaczęliśmy od tego, do kogo należał miniony rok, więc teraz pora na pytanie, kto politycznie był największym przegranym 2025 roku? Rafał Trzaskowski nasuwa się jako pierwszy.
– O ile wśród zwycięzców z trudem można było znaleźć obsadę podium, to myślę, że w wypadku przegranych można by stworzyć całą drużynę piłkarską wraz z rezerwowymi. Trzaskowski to oczywisty numer jeden. Od pięciu lat funkcjonował jako pewny zwycięzca wyborów prezydenckich, a po tegorocznej porażce nie wiadomo, czy i kiedy dostanie jakąkolwiek szansę na powrót do ubiegania się o istotne politycznie funkcje.
– Na pewno wśród przegranych są też liderzy dwóch głównych partii, czyli Tusk i Kaczyński. Żaden nie rozwiązał swoich strukturalnych problemów w partii, przedłużyli jedynie swoje trwanie: jeden dzięki zwycięstwu Karola Nawrockiego, drugi dzięki konsumpcji mniejszych partii koalicyjnych. Do tego dodałbym obu liderów Trzeciej Drogi. Pięć lat temu Władysław Kosiniak-Kamysz mógł zostać liderem całej antypisowskiej opozycji w czasie wyborów prezydenckich, a dzisiaj jest liderem partii trwale poniżej pięcioprocentowego poparcia, który jedyne co będzie mógł tej partii prawdopodobnie zaoferować to wspólna lista z Platformą.

– Szymon Hołownia, czego się nie dotknął w tym roku, to wychodziło inaczej niż chciał. Ciekawe, że okoliczności jego porażki są typowe dla polityków z jego generacji. Naiwna wiara w siłę marketingu politycznego i osobistej popularności lidera doprowadziły do katastrofy. Do tej listy przegranych można by dodać też Adriana Zandberga.
Przecież miał udaną kampanię i niezły wynik w wyborach prezydenckich. Wyprzedził kandydatkę Lewicy.
– I nic z tym nie zrobił. To już kolejny raz, gdy odnosi osobisty sukces w wyborach i nic z tego sukcesu strategicznie nie wynika. Nie potrafił politycznie zdyskontować tego, co się w wyborach prezydenckich stało. Do tej listy przegranych można by jeszcze dopisywać postacie mniej rozpoznawalne dla opinii publicznej. Choć jest jeszcze jedna osoba, która przychodzi mi na myśl w tym kontekście: Andrzej Duda.
Były prezydent. Dlaczego?
– Bo tak jak nagle pojawił się w wielkiej polityce, tak odegrał swoją rolę i zniknął jak meteor. Widać, że aspiracje do roli, jaką mógłby odegrać po wyborach prezydenckich były zdecydowanie wyolbrzymione i zupełnie nieadekwatne do realiów życia politycznego.
– rozmawiała Kamila Baranowska

-
Atak zimy w Polsce. Okęcie i Modlin przekierowują loty
-
Pogodowy armagedon, „trudna sytuacja”. Są nowe informacje











