Atmosfera wokół masowych deportacji nielegalnych imigrantów ze Stanów Zjednoczonych zagęszcza się. Jeden z absolutnie sztandarowych projektów Donalda Trumpa to zła wiadomość dla części amerykańskiej Polonii, która w Ameryce przebywa bez stosownych zezwoleń. A mowa o niemałej grupie, bo idącej w tysiące czy nawet dziesiątki tysięcy osób.
– Próbujemy dokonać możliwie precyzyjnego szacunku, zakładamy, że to jest maksymalnie kilkadziesiąt tysięcy osób. Polscy konsulowie szacują, że takich osób może być do 30 tys. na terenie całych Stanów Zjednoczonych – oceniła 31 stycznia na antenie radia TOK FM wiceszefowa MSZ Henryka Mościcka-Dendys.
Jeszcze innymi statystykami posługuje się amerykański Urząd Celno-Imigracyjny (ICE), który odpowiada za realizację programu masowych deportacji. Na ich „czarnej liście” osób przebywających w Stanach Zjednoczonych nielegalnie i mających już wydany przez sędziego imigracyjnego „ostateczny nakaz deportacji” znajduje się dokładnie 2303 Polaków.
„Maksymalne szacunki” MSZ. PiS: To bzdura!
Znacząca rozbieżność między szacunkami polskich służb konsularnych a zatwierdzonymi statystykami amerykańskiej agencji nie umknęła też uwadze polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych. – Nie potwierdzamy listy amerykańskiego Urzędu Celno-Imigracyjnego, nie potwierdzamy tego dokumentu – stwierdza w rozmowie z Interią Paweł Wroński.
Rzecznik prasowy resortu przyznaje też, że podane przez minister Mościcką-Dendys liczby „to są szacunki naszych konsulów i to są szacunki maksymalne oparte o dotychczasowe doświadczenia”. – Sama pani minister mówiła, że one są bardzo wątpliwe. Tak naprawdę nikt tego nie wie, ilu maksymalnie osób mógłby ten problem dotyczyć – dodaje Wroński. Zwłaszcza – jak przywołuje – mając w pamięci słowa rzeczniczki Białego Domu Karoline Leavitt, która dopiero co stwierdziła, że każdy, kto nielegalnie przekracza amerykańską granicę z automatu staję się kryminalistą w rozumieniu obecnej administracji.
Humbugi MSZ i ministra Sikorskiego trzeba włożyć między bajki. Nic na tym nie zyskujemy, a wręcz tracimy. Nagle stajemy się państwem, które samo siebie sprowadza do roli kogoś, kto ma problem z nielegalnymi emigrantami. To obniżenie naszej pozycji międzynarodowej i obniżenie naszej pozycji w relacjach dwustronnych
~ Paweł Jabłoński, poseł PiS, były wiceszef MSZ
Na szacunki przedstawicieli MSZ krzywo patrzy opozycja. – Moim zdaniem to jest panikarstwo. Choćby z porównania tych liczb widać, że MSZ eskaluje problem – poseł Prawa i Sprawiedliwości Paweł Jabłoński nie gryzie się w język, gdy pytamy go o szacunki resortu dyplomacji. Były wiceszef MSZ w rządzie Mateusza Morawieckiego podkreśla też, że prawdziwym celem deportacyjnej operacji Trumpa są migranci pochodzenia latynoamerykańskiego, którzy nielegalnie przekraczają południową granicę Stanów Zjednoczonych, a nie przedstawiciele Polonii, którzy przybyli do Ameryki kilka dekad temu i z różnych powodów nie uregulowali statusu swojego pobytu.
– Po co straszyć ludzi? Mam wrażenie, że zrobili to tylko dlatego, żeby nasz rząd dostał argument, że jednak mieli rację strasząc Polaków Trumpem. Nie kryli się ze swoimi obawami przed jego wygraną. Teraz chcą Polakom pokazać, że mieli rację – kontynuuje Jabłoński. I dodaje: – Myślę, że w rzeczywistości te liczby się nie potwierdzą. Myślę, że to bzdura. Będą deportacje osób, które przyjechały do Stanów Zjednoczonych nielegalnie przez granicę z Meksykiem, natomiast zdziwiłbym się, gdyby deportacje osób innej narodowości ruszyły nagle na znacznie większą skalę niż dotychczas.
Deportacje Polaków z USA. Służby konsularne w stanie pogotowia
Jak dowiaduje się Interia, w MSZ do nadzorowania kwestii deportacji Polaków ze Stanów Zjednoczonych nie przydzielono żadnego wiceministra ani dyrektora departamentu. Wszystko odbywa się wedle już istniejących procedur. Sprawą na bieżąco zajmują się polskie służby konsularne, które podlegają wiceminister Henryce Mościckiej-Dendys.
– Te służby są postawione w stan pogotowia, wprowadziliśmy dyżury w Stanach Zjednoczonych. Nie trzeba już niczego pilotować, ponieważ ten system działa i działa od dłuższego czasu. Ci ludzie wiedzą, co mają robić – uspokaja rzecznik MSZ Paweł Wroński.
/
Polskie służby konsularne w Stanach Zjednoczonych działają obecnie dwutorowo. Z jednej strony, oferują przedstawicielom Polonii program powrotu do kraju. Z drugiej, w przypadku tych, którzy chcą zalegalizować swój pobyt w Stanach Zjednoczonych, urzędnicy oferują pomoc prawną – chociażby z wypełnieniem i złożeniem stosownych dokumentów.
Z informacji Interii wynika, że nie toczą się też żadne specjalne negocjacje pomiędzy stroną polską a stroną amerykańską, które dotyczyłyby przyszłości Polaków zagrożonych deportacją. Radosław Sikorski rozmawiał ze swoim amerykańskim odpowiednikiem Marco Rubio po objęciu przez niego stanowiska, ale rozmowa nie dotyczyła tematu operacji deportacyjnej.
Tego rodzaju ustalenia mogłyby odbywać się na niższym, operacyjnym, szczeblu, ale nasi rozmówcy z MSZ zaznaczają, że nie ma tu dużego pola manewru, ponieważ amerykańskie agencje już rozpoczęły działania, a kwestia zarządzania polityką migracyjną jest suwerennym prawem władz amerykańskich.
– Na razie nie dzieje się w tej sprawie nic, co wzbudzałoby nasze nadmierne obawy. Odbywają się deportacje, ale one odbywają się co roku. To jest normalny proces – analizuje rzecznik Wroński. – Pytaniem jest, czy będzie ta liczba zwiększona i czy przyjmie charakter ekstraordynaryjny wynikający z przyjętych przez prezydenta Trumpa rozporządzeń – zauważa. I podkreśla, że jak dotąd polskie MSZ nie ma informacji o tym, żeby przeprowadzane przez nową amerykańską administrację deportacje objęły jakiegokolwiek obywatela Polski.
Jak ugryźć Trumpa? Czyny, nie słowa
O spokój i rozwagę apeluje też Paweł Kowal, poseł Koalicji Obywatelskiej i były wiceszef MSZ. – Możemy mieć skuteczną strategię w postaci sprawnej pomocy konsularnej. To państwo polskie jest winne swoim obywatelom. Na to będziemy przyszykowani – mówi Interii przewodniczący sejmowej komisji spraw zagranicznych. Zaznacza jednak: – Wszystko inne jest kwestią indywidualnego wyboru – czy ktoś przekracza nielegalnie granicę Stanów Zjednoczonych i w związku z tym bierze też na siebie pewien poziom indywidualnego ryzyka.
Nie potwierdzamy listy amerykańskiego Urzędu Celno-Imigracyjnego, nie potwierdzamy tego dokumentu
~ Paweł Wroński, rzecznik prasowy MSZ
Kowal zwraca też uwagę na specyfikę działań administracji Donalda Trumpa – tak w jego pierwszej kadencji, jak i obecnie. Chodzi o to, że z ust amerykańskiego przywódcy pada bardzo dużo gróźb, zapowiedzi i obietnic, ale wiele z nich nigdy nie doczekuje się realizacji (albo doczekuje się jej w formie mocno odbiegającej od zapowiadanej).
– Najlepszą metodą oceny polityki administracji Trumpa jest poczekać na to, co się wydarzy i dopiero wtedy komentować realne fakty, a nie rozmaite zapowiedzi. Dzisiaj wszyscy mają gorące głowy, opowiadają jeden przez drugiego co bardziej radykalne rzeczy, a zobaczymy, co z tego wyjdzie w końcowym rozrachunku – ocenia polityk KO.
PiS wściekłe. Trzy zarzuty wobec rządu
Apele o spokój ze strony rządzących działają z kolei jak czerwona płachta na byka na polityków PiS. Ci formułują pod adresem obozu władzy cały szereg zarzutów związanych z grożącymi przedstawicielom amerykańskiej Polonii deportacjami.
Po pierwsze – o czym pisaliśmy powyżej – oskarżają rządzących o nakręcanie atmosfery strachu w celu potwierdzenia ich wyjściowej diagnozy na temat Donalda Trumpa, wedle której jest to polityk groźny dla interesów Polski i Polaków. – Humbugi MSZ i ministra Sikorskiego trzeba włożyć między bajki – irytuje się poseł PiS-u Paweł Jabłoński. – Nic na tym nie zyskujemy, a wręcz tracimy. Nagle stajemy się państwem, które samo siebie sprowadza do roli kogoś, kto ma problem z nielegalnymi emigrantami. To obniżenie naszej pozycji międzynarodowej i obniżenie naszej pozycji w relacjach dwustronnych – podkreśla.
Po drugie, opozycja przypominają, że w tak krytycznej sytuacji Polska nie ma w Waszyngtonie ambasadora, tylko niższego rangą charges d’affairs. Wszystko z powodu konfliktu o ambasadorskie nominacje pomiędzy MSZ i Pałacem Prezydenckim.
/
– Jak wszyscy wiemy, ambasador Magierowski został zawrócony do Warszawy bez zgody prezydenta, ale formalnie on nadal jest ambasadorem, bo prezydent nie odwołał go z misji – mówi Interii poseł PiS-u Marcin Przydacz. – Być może dobrym krokiem byłoby przemyślenie przez ministra Sikorskiego jego złej strategii, wycofanie się ze złej politycznej nominacji swojego partyjnego kolegi Bogdana Klicha i przywrócenie na placówkę Marka Magierowskiego, pełnoprawnego ambasadora, który nigdy nie został w sensie prawnym odwołany z tej misji – zauważa były wiceszef MSZ i były szef Biura Polityki Międzynarodowej w Kancelarii Prezydenta.
Po trzecie, PiS zarzuca rządzącym, że zrobili poważny błąd stawiając mocno w prezydenckim wyścigu na demokratów i nie szczędząc ostrych słów Trumpowi. Obrywa się zwłaszcza Donaldowi Tuskowi za pamiętną wypowiedź z marca 2023 roku, kiedy podczas spotkania z wyborcami w Bytomiu ówczesny lider opozycji stwierdził, że zależność Donalda Trumpa od rosyjskich służb jest poza dyskusją. – To nie jest moje przypuszczenie, to efekt dochodzenia amerykańskich służb. Nie wykluczają, że został zwerbowany w Moskwie 30 lat temu – mówił wówczas szef Platformy Obywatelskiej.
Najlepszą metodą oceny polityki administracji Trumpa jest poczekać na to, co się wydarzy i dopiero wtedy komentować realne fakty, a nie rozmaite zapowiedzi. Dzisiaj wszyscy mają gorące głowy, opowiadają jeden przez drugiego co bardziej radykalne rzeczy, a zobaczymy, co z tego wyjdzie w końcowym rozrachunku
~ Paweł Kowal, poseł Koalicji Obywatelskiej i szef sejmowej komisji spraw zagranicznych
– Bardzo nierozsądne jest publiczne obrażanie głów państw. Zwłaszcza takich jak Donald Trump, o których wiemy, że mają bardzo dobrą pamięć – mówi Interii Radosław Fogiel, poseł PiS i wiceszef sejmowej komisji spraw zagranicznych. Jego partyjny kolega, Marcin Przydacz, dodaje: – Mam przekonanie, ale też wiedzę wynikającą z moich odsłuchów zza oceanu, że dzisiaj zdolności dyplomatyczne polskiego rządu w Waszyngtonie są bardzo ograniczone. Głównie za sprawą tych wszystkich bardzo nieprzemyślanych i obraźliwych komentarzy pod adresem prezydenta Trumpa ze strony najwyższych rangą polityków naszego rządu – od premiera Tuska począwszy, przez ministra Sikorskiego, na nowym charges d’affairs w Waszyngtonie Bogdanie Klichu skończywszy.
Platforma odbija piłeczkę. Czy rząd dogada się z prezydentem?
Politycy Platformy Obywatelskiej odpierają te zarzuty. Twierdzą, że PiS stara się odwróćić uwagę od tego, że mocno popierało Donalda Trumpa, a teraz on może zaszkodzić wielu polskim obywatelom. Ich zdaniem w relacjach z Trumpem nie będą mieć też znaczenia żadne przeszłe wypowiedzi czy gesty, tylko konkretne argumenty w negocjacjach i możliwość dobicia targu w danej sprawie, o czym często mówi sam Trump.
/
– Polityka budzi emocje, ale w każdym obszarze, a w obszarze polityki zagranicznej szczególnie, jest grą interesów. Bez względu na to kto, co i o kim kiedyś niedobrze powiedział – uważa posłanka Koalicji Obywatelskiej Joanna Kluzik-Rostkowska. Mimo dawnych wypowiedzi Donalda Tuska nie boi się też o jego relacje z amerykańskim prezydentem. – Z punktu widzenia dojrzałego polityka realizacja interesów w oczywisty sposób musi być na pierwszym planie. A Trump jest nie tylko politykiem, ale też biznesmenem, z kolei w Stanach Zjednoczonych prymat robienia interesów nad osobistymi urazami jest ewidentny – dodaje była szefowa MEN.
Dorota Łoboda, inna posłanka KO, przekonuje natomiast, że obecny rząd i jej partia wcale nie postawiły wszystkiego na demokratów i Kamalę Harris tak, że teraz miałoby to negatywnie wpłynąć na relacje z administracją Trumpa. – Żaden z polityków nie określał swoich sympatii politycznych. Oczywiście można spodziewać się, że część polityków i polityczek Koalicji 15 Października sprzyja demokratom, ale oficjalnie wszyscy mówili jasno, że to jest wewnętrzna sprawa Stanów Zjednoczonych, akceptujemy demokratyczne wybory i będziemy współpracować z każdą administracją – zapewnia.
Dodaje też, że za obniżenie rangi polskiej placówki w Waszyngtonie i wynikające z tego konsekwencje dla polsko-amerykańskich negocjacji odpowiada wyłącznie Andrzej Duda. – Prezydent nie współpracuje w żaden sposób z rządem i nie akceptuje żadnej decyzji MSZ, które powołuje ambasadorów nie tylko w Stanach Zjednoczonych, ale w jakimkolwiek kraju – mówi posłanka.
Przy szybko rosnącej temperaturze wokół deportacji Polaków ze Stanów Zjednoczonych trudno wyobrazić sobie współpracę rządu z Kancelarią Prezydenta. PiS wielokrotnie szczyciło się, że Andrzej Duda ma świetne osobiste relacje z obozem Trumpa, a teraz dodaje, że prezydent mógłby to wykorzystać i stanowić dla Polski cenny atut.
– Jest tutaj potrzebne na pewno wspólne działanie. Jeśli rząd zwróci się do prezydenta i zadeklaruje gotowość współpracy, to myślę, że jest duża szansa. Pierwszym warunkiem, takim wstępnym, powinno być posiadanie ambasadora w Waszyngtonie – ocenia poseł PiS Marcin Przydacz, były wiceszef MSZ i były szef Biura Polityki Międzynarodowej w Kancelarii Prezydenta.
Resort dyplomacji podchodzi jednak do takiej współpracy z dystansem. – Minister Sikorski wielokrotnie wypowiadał się, że liczy na dobre stosunki pana prezydenta z Donaldem Trumpem, ale nie w kontekście zagrożonych deportacją Polaków, a w kontekście realizacji polskich interesów w Stanach Zjednoczonych – mówi Interii rzecznik MSZ Paweł Wroński.
Mimo kilku prób kontaktu o możliwej współpracy z rządem w relacjach z administracją Trumpa nie udało nam się porozmawiać z ministrem Wojciechem Kolarskim, nowym szefem Biura Polityki Międzynarodowej Kancelarii Prezydenta.