– Doktor kazał mi podnieść stężenie witaminy D we krwi do 400 nanogramów na mililitr. Powiedział, że wtedy będzie po depresji, więc brałam dziennie 50-100 tysięcy jednostek – mówi Interii pani Eliza. 

Przyjmowała też witaminę K2MK7, która miała uchronić ją przed ewentualnymi działaniami niepożądanymi. Nie uchroniła.

Witamina D lekiem na depresję

Kobieta od lat choruje na depresję, przeszła przez państwowe i prywatne kliniki, odwiedziła wielu lekarzy. W ubiegłym roku postanowiła umówić się na wizytę do jednego z popularnych w internecie medyków. Napisała sms-a pod wskazany na stronie numer, doktor kazał przyjechać za dwa tygodnie. Za wizytę zapłaciła 300 złotych, wyszła z dwiema kartkami A4, na których miała rozpisane zalecenia. Kluczowe było przyjmowanie witaminy D w ogromnych dawkach. Oprócz tego na liście znalazło się wiele leków i suplementów diety, które miały poprawić jej stan.

– Kupiłam tylko część i wydałam 3 tysiące złotych. Doktor zalecił m.in. zastrzyki z krwi cieląt, mówił, że mogę je sprowadzić z Ukrainy, ale były bardzo drogie. Wszystko kosztowałoby mnie ponad 10 tysięcy złotych – opowiada pani Eliza.

Kobieta przyznaje, że zaufała lekarzowi, bo w internecie jest wiele osób, którym pomógł w powrocie do zdrowia. – Jedna znajoma podniosła wynik witaminy D do 500 i nie miała już depresji, inny chłopak miał 800 i czuł się bardzo dobrze – mówi.

Pani Eliza trzymała się zaleceń przez około pół roku, doszła do poziomu 300 nanogramów na mililitr. – Zachorowały mi nerki, zbadałam sobie poziom kreatyniny i okazało się, że jest za wysoki – przyznaje. W internecie znalazła komentarze innej kobiety, u której pojawiły się podobne problemy. – Ludzie pisali, że tak można sobie „zajechać” nerki – dodaje. Po pewnym czasie zrobiła kolejne badania, kreatynina nadal rosła. Wtedy odstawiła witaminę D.

– Przez te pół roku nie zauważyłam żadnej poprawy, jeśli chodzi o depresję – mówi. I dodaje: – Pewnie miałam jeszcze za mało tej witaminy we krwi.

Witamina D. Stan zagrażający zdrowiu i życiu

O podobnej historii opowiada w rozmowie z Interią endokrynolog Szymon Suwała. – Kilka lat temu opisywałem sytuację pacjentki, która za namową pewnej osoby stosowała witaminę D w formie preparatu paszowego dla koni. Było to 50 tys. jednostek z różnymi dodatkami – wspomina. Kobiecie zdarzało się nawet wziąć dwie tabletki w ciągu dnia.

– Ostatecznie doszła do poziomu 420 nanogramów na mililitr, gdzie zazwyczaj norma wynosi od 30 do 80-100. Kobieta wylądowała w szpitalu, bo doszło u niej do ostrej niewydolności nerek, zagrażającej jej zdrowiu i życiu – podkreśla lekarz.

Nie był to jednostkowy przypadek, endokrynolog spotyka w swojej praktyce pacjentów, którzy przyjmują takie dawki. – Są absurdalnie wysokie – alarmuje.

Tłumaczy, że witamina D jest zasadniczo bezpieczna, ale mimo wszystko ją też można przedawkować.

– Jej podstawową funkcją jest zwiększanie wchłaniania wapnia przede wszystkim z przewodu pokarmowego. Jeśli dajemy dużą dawkę witaminy D, to siłą rzeczy wchłaniamy więcej wapnia, który może odkładać się w obrębie różnych struktur: naczyń krwionośnych, trzustki czy nerek, mogąc prowadzić nawet do ich niewydolności. To poważny problem, związany z ryzykiem różnych długotrwałych powikłań, ze zgonem włącznie. Może i to rzadki scenariusz, ale nie niemożliwy – mówi Interii specjalista.

Wszystkie możliwe choroby

Lekarz wyjaśnia, że w leczeniu już stwierdzonego niedoboru dzienna dawka sięga maksymalnie do 8-10 tys. jednostek, a i to w specyficznych sytuacjach. Osoby mające właściwy poziom witaminy D w organizmie profilaktycznie powinny natomiast przyjmować między 800 a 2-4 tys. jednostek, w zależności od różnych czynników.

Suwała przyznaje, że w ostatnich latach zwiększyła się świadomość ludzi dotycząca niedoborów witaminy D. – Faktycznie zaczęto ją stosować. To dobra wiadomość, o ile robią to pod nadzorem lekarskim, a nie po konsultacjach z jakimiś internetowymi guru, którzy zalecają ogromne dawki – mówi. Tłumaczy, że aby zapobiec działaniom niepożądanym dużych dawek witaminy D, ci sami guru proponują, by łączyć ją z witaminą K2MK7, tak jak było w przypadku pani Elizy.

– Nie jest to jednak prawdą, witamina K2MK7 nie przyczyni się w większym stopniu do redukcji ryzyka, związanego z nadmierną podażą witaminy D i poprawieniem jej działania – wyjaśnia.

Opisujemy mu przypadek pani Elizy i pytamy, z leczeniem jakich chorób witaminą D się spotkał. Wylicza: – Depresja, niedoczynność tarczycy, choroby autoimmunologiczne, nowotwory, chyba dosłownie na wszystko. Absurd i to bardzo groźny.

Przyznaje, że on również zaleca stosowanie witaminy D, bo wyrównanie niedoboru prowadzi do poprawy samopoczucia i jakości życia pacjenta. – Ale mówimy tu o rozsądnych dawkach, a nie dążeniu do ogromnych podkładów witaminy D w organizmie – podkreśla Suwała.

Wskazuje, że takie poglądy nie mają uzasadnienia w żadnych badaniach naukowych, a udzielanie takich porad jest potencjalnie groźne.

Witamina D w sieci. Znajomy lekarz, ciocia pielęgniarka  

O niebezpieczeństwach, związanych z szerzeniem fałszywych informacji na tematy medyczne, rozmawiamy też z Izabelą Jarka, która kieruje Zespołem Szybkiego Reagowania i Wykrywania Dezinformacji w NASK.

– Dezinformacja zdrowotna jest jedną z najgroźniejszych i najbardziej szkodliwych dla społeczeństwa. Wykorzystuje wiele technik manipulacyjnych i przede wszystkim emocje odbiorców. Celem takich przekazów najczęściej padają osoby starsze albo poważnie chore – mówi ekspertka.

Aktorów dezinformacji w tym przypadku możemy określić również mianem influencerów medycznych. – Mają duże zasięgi w mediach społecznościowych i podają się za lekarzy, uzdrowicieli, znachorów, twierdzą, że są w stanie wyleczyć przez internet – wylicza Jarka.

Wokół nich tworzą się całe grupy wyznawców. Informacje przekazują sobie najczęściej za pośrednictwem mediów społecznościowych.

– Tworzą zamknięte grupy. Kiedy już ktoś trafi do takiej bańki informacyjnej, to ciężko mu się z niej wydostać – mówi eksperta z NASK.

Przyznaje, że problem jest poważny i nie ma idealnych metod na walkę z nim. – Odpowiadanie konkretnym osobom nie jest skuteczne. Zwykle kończy się kasowaniem komentarzy i usuwaniem z grup. Dużo lepszym działaniem jest edukacja np. poprzez tworzenie kampanii informacyjnych, które realizowane są przez Ministerstwo Zdrowia, NASK czy inne instytucje przeciwdziałające dezinformacji  – mówi.

Pytamy więc, na co zwracać uwagę szukając w internecie treści medycznych. – Podstawą jest weryfikowanie informacji w kilku źródłach, sprawdzanie czy podawane statystyki nie są wybiórcze, wyrwane z kontekstu. Warto też zwracać uwagę na podmiot, który prowadził badania, czy w ogóle istnieje – przestrzega specjalistka od wykrywania dezinformacji.

Wzbudzać naszą czujność powinno także to, że ktoś zbiera pieniądze na swoją działalność, nie ma wykształcenia medycznego lub został zawieszony w wykonywaniu zawodu przez Naczelną Izbę Lekarską. 

Przy dezinformacji zdrowotnej pojawiają się też często dowody anegdotyczne. – To powszechny mechanizm, w którym ktoś potwierdza jakąś tezę poprzez powoływanie się na osoby znajome. Mówi np.: „Mam znajomego lekarza, który powiedział mi, że szczepionki są szkodliwe”, „Moja ciocia jest pielęgniarką i mówiła mi, że nowotwór można wyleczyć suplementami”. Takie informacje zawierają mało danych i są przekazywane od użytkownika do użytkownika jedynie w celu poparcia swojej opinii. To jedna z najczęściej wykorzystywanych technik w dezinformacji zdrowotnej – mówi Izabela Jarka z NASK.

Pytanie do Ministerstwa Zdrowia

Największa dawka witaminy D w jednej kapsułce, jaką możemy kupić w aptekach bez recepty to 4 tysiące jednostek. Jej koszt w zależności od producenta, to około 20 złotych. Aby przyjąć 100 tysięcy jednostek hormonu, trzeba by połknąć 25 takich kapsułek.

W internecie bez problemu znajdziemy jednak strony, na których możemy kupić witaminę D w dawce 50 tysięcy jednostek w kapsułce. Koszt? Najtańsze, jakie udało nam się znaleźć to 60 złotych za 50 tabletek. Wtedy musimy już zażyć „jedynie” dwie tabletki.

Marcin Piątek, prezes pomorsko-kujawskiej Okręgowej Rady Aptekarskiej w Bydgoszczy, tłumaczy, że produkty, które kupujemy w aptece, pochodzą z oficjalnego obrotu i spełniają wszystkie wymogi prawa krajowego i europejskiego. Jeżeli są zarejestrowane jako leki, podlegają bardzo ścisłej kontroli jakości i dystrybucji. Jeżeli są zarejestrowane jako suplementy diety, także pochodzą z oficjalnych źródeł i zostały wprowadzone na nasz rynek zgodnie ze wszystkimi procedurami przewidzianymi przez Główny Inspektorat Sanitarny. W przypadku sprzedaży z internetu nie zawsze mamy gwarancję jakości zawartości i bezpieczeństwa produktu. 

Dawki witaminy D na poziomie 10-50 tys. jednostek w aptekach dostępne są tylko na receptę i muszą być zażywane pod kontrolą lekarza. Jeśli kupujemy taki produkt w internecie, to musimy zachować dozę ostrożności, bo nie wiemy jakie jest jego źródło pochodzenia czy rzeczywisty skład – ostrzega. Może to być produkt weterynaryjny bądź importowany spoza Unii Europejskiej, gdzie być może nie istnieją ograniczenia dotyczące jego zawartości czy stosowne kryteria kontroli jakości. 

– Takie substancje mogą być szkodliwe dla naszego życia i zdrowia i pytanie, czy będziemy w stanie wyegzekwować od sprzedawcy lub importera jakąkolwiek odpowiedzialność związaną z obracaniem tego typu produktami. Warto pamiętać, że wszystko jest trucizną, zależy tylko od dawki – mówi Piątek.

Pytanie do Ministerstwa Zdrowia

Czy dostępność do absurdalnie dużych dawek, które przy długotrwałym stosowaniu mogą zagrażać naszemu zdrowiu, a nawet życiu powinna być tak łatwa?

– Witamina D jest substancją czynną biologicznie, hormonem. Jak w przypadku wielu substancji, myślę, że rządzący powinni rozważyć wprowadzenie limitów dawek, dla których dany preparat mógłby lub nie mógłby być sprzedawany w formie suplementu diety – twierdzi endokrynolog Szymon Suwała.

Skierowaliśmy w tej sprawie pytania do Ministerstwa Zdrowia. Czekamy na odpowiedź.

Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: [email protected]

Udział
© 2025 Wiadomości. Wszelkie prawa zastrzeżone.