Grzegorz Wysocki: Czy to prawda, że chce pan zostać Prezydentem RP? 

Piotr Szumlewicz: Zdecydowanie tak. 

I nie jest to żart, jak w przypadku Krzysztofa Stanowskiego, który startuje dla beki? 

Jestem zaprzeczeniem Stanowskiego. O ile on startuje totalnie dla beki, to moja kandydatura jest najbardziej poważną ze wszystkich. Przynajmniej w sensie programowym. 

Słyszałem, że liczy pan wręcz na pomoc ze strony Stanowskiego?

Nie żebym jakoś o niego zabiegał, ale jeżeli serio traktuje swoje słowa i będzie w inteligentny sposób ośmieszać oraz pokazywać pustkę merytoryczną, cynizm czy głupotę innych kandydatów, to tak, może pomóc mi oczyścić drogę do prezydentury. Stąd mój apel do niego, by wycofał się z kandydowania i mnie poparł. Tu nie ma z czego się śmiać.

Zobacz wideo Trzaskowski stara się odciąć od tracącego na popularności rządu Tuska

Śmieję się, bo np. Rafał Trzaskowski ponad dwa tygodnie temu ogłosił, że zebrał 100 tysięcy podpisów, a panu nie udało się panu jeszcze zebrać 1000 podpisów potrzebnych do rejestracji komitetu.

(przerywa) To formalność. Mój strategiczny pracownik i pełnomocnik był na urlopie, ale już wrócił, więc w momencie publikacji wywiadu, komitet będzie zarejestrowany [I tak też się stało – dopisek Piotra Szumlewicza w autoryzacji].

A co dopiero mówić o tych koniecznych 100 tysiącach podpisów. 

Nigdy dotąd nie podjąłem się tak dużego wyzwania logistycznego, ale myślę, że się uda. 

Dobrze, a jak to się zaczęło? Któregoś dnia wstał pan z łóżka i powiedział sobie: „Kurczę, trochę mi się nudzi, niedługo skończę 50 lat, może bym został prezydentem”? 

Powiedziałem sobie, że mam dość walenia głową w mur, czas trochę szarpnąć cugle i być bardziej sprawczym.

I jak pan ocenia swoje szanse? Zwycięstwo? 

Wariant maksymalny to oczywiście zwycięstwo, choć to mało prawdopodobne. Ale po cichu liczę na bycie czarnym koniem tych wyborów, czyli 15-20 proc. 

A gdybyśmy się skupili na wersji realistycznej? 

To była wersja bardzo optymistyczna. Wersja mniej optymistyczna to bycie czarnym koniem drugiego szeregu, czyli 3-5 proc. 

Startuje pan bez gigantycznej partyjnej machiny za sobą, więc musi pan być niewiarygodnie bogaty. Chyba że stoją za panem, nie wiem, szwedzcy socjaldemokraci?

Nic mi o tym nie wiadomo. Nie mam pieniędzy na kampanię, będę je zbierał na mój komitet. Ale liczę na taką niespodziankę, że któregoś pięknego dnia jeszcze w marcu nagle pojawię się w sondażach, 3-5 proc., i nikt nie będzie wiedział, skąd to poparcie – ja będę wiedział. 

Wie pan, ile PiS zamierza przelać na kampanię Nawrockiemu? 

Tak, 25 milionów. Na Trzaskowskiego pewnie pójdzie jeszcze więcej.

Czyli grube miliony, których panu nie przeleje żadna partia. 

Nawrocki ośmieszył ideę kandydata obywatelskiego, ale ja rzeczywiście jestem takim kandydatem. 

Ile pan zamierza wydać na swoją kampanię?

Osobiście myślę, żeby wydać 15-20 tysięcy. 

Złotych? 

Tak. A jeśli chodzi o całość wydatków, to zależy od tego, ile pieniędzy spłynie, natomiast nie planuję kampanii idącej w setki tysięcy. 

A czy wyobrażał pan już sobie siebie jako Dawida startującego przeciwko Goliatom? 

(śmiech) Nie wyobrażałem, ale to właściwa analogia. Mój plan na kampanię jest taki, by dotrzeć nietypowymi kanałami do różnych zapomnianych grup, działkowców, kół gospodyń wiejskich, ochotniczych straży pożarnych, wszelakich urzędników czy pracowników samorządów, a więc tych grup, które są mało seksowne dla największych mediów. I dlatego mówię o tym, że w pewnym momencie liczę na efekt sondażowy, który będzie zaskoczeniem. A w swojej działalności związkowej nieraz byłem Dawidem, który wygrywał z Goliatem.

No dobrze, to skupmy się na tym, o co pan walczy? Jak brzmi ta dobra nowina, którą chce pan w najbliższych miesiącach głosić Polkom i Polakom? 

Najkrócej: pokazanie sprawczości i, niezależnie od wyniku, przeforsowanie konkretnych rozwiązań. Takim sztandarowym projektem jest np. urlop regeneracyjny – trzy miesiące co siedem lat. Liczę na to, że kiedy zacznę zdobywać poparcie, inni kandydaci zaczną się na mnie oglądać i choćby po to, żeby przejąć mój elektorat, zrealizują moją agendę. Jeśli uda się przeforsować urlop regeneracyjny, będę wygrany. Takich rozwiązań jest wiele.

Na stronie Szumlewicz2025.pl nie znalazłem żadnego programu. 

Będzie lada dzień. 

OK, to lada dzień uzupełnimy luki w naszej rozmowie. Wyobraźmy sobie jednak, że ten program już wisi. Jak zmusi pan miliony Polaków do zapoznania się z nim?

Na każdej swojej konferencji, w każdym wystąpieniu powtarzam: aktywizacja zawodowa, wysokiej jakości usługi publiczne, aktywizacja zawodowa, wysokiej jakości usługi publiczne. Jeden z dziennikarzy się na mnie ostatnio zirytował i powiedział, że chciałbym wszystkich zapędzić do roboty, bo powiedziałem w tym kontekście o osobach z niepełnosprawnościami. 

I co pan na to? 

Dokładnie tak, chciałbym wszystkich aktywizować zawodowo. 

Chce pan, żeby wszyscy Polacy zaharowali się na śmierć? 

Chciałbym, żeby praca była satysfakcjonująca. Zwracam uwagę na to, że praca jest jedną z podstaw socjalizacji; że szczególnie dla mężczyzn wypadnięcie z rynku pracy jest często największym dramatem w życiu; i że jak będzie urlop regeneracyjny, krótszy tydzień pracy, stabilne zatrudnienie, lepsza ochrona zdrowia, dialog społeczny, silne związki zawodowe, to praca będzie wartością samą w sobie. 

To zatrzymajmy się przy tych urlopach. Wzoruje się tu pan na nauczycielach? 

Oni są inspiracją, choć mają roczne urlopy. Ja proponuję każdemu chętnemu i bez konieczności wizyty u lekarza trzy miesiące takiego urlopu co siedem lat. I dotyczyłoby to pracowników na etatach, na umowach cywilnoprawnych i samozatrudnionych. 

Generalnie wszystkich. 

Wszystkich chętnych pracowników, tak. Ale jeżeli chodzi o perspektywę całej gospodarki, taki urlop się nam tak czy inaczej opłaci, bo pracownik przemęczony czy wypalony w pewnym momencie pójdzie na zwolnienie lekarskie. Więc takie urlopy są nam potrzebne niezależnie od tego, czy mówimy o firmach pięcio- czy stuosobowych. 

Ja się bardzo chętnie na to rozwiązanie zgadzam i nawet poproszę taki trzymiesięczny urlop, ale jednocześnie przypomnę panu, że żyjemy w kraju, w którym Ryszard Petru chciał umierać przez Wigilię wolną od pracy.

Setki tysięcy Polaków pracują w Wigilię, Boże Narodzenie i Wielkanoc, a polskie państwo nic im nie proponuje. Ja im oferuję znacznie wyższe stawki za pracę w niedziele i święta. A prezydent jest też od tego, by w dialogu społecznym wprowadzać różne rozwiązania, wrzucać tematy do debaty publicznej. W przypadku urlopu można np. wprowadzić rozwiązanie, że pracownik ma obowiązek zgłosić pracodawcy chęć pójścia na taki urlop trzy miesiące czy pół roku wcześniej. 

Jako zwolennik aktywizacji zawodowej i podwyższania wieku emerytalnego bliskie jest panu zapewne również pojęcie „kultury zap******u”? 

Jestem przeciwnikiem kultury zap******u. I zwracam uwagę, że zap*****l jest nie tylko w tych słynnych zachodnich korporacjach, gdzie często pracuje się najkrócej, ale bardziej w małych polskich firmach czy w instytucjach publicznych, np. w ZUS-ie, gdzie w latach 2010-2020 mieliśmy średnio blisko milion nadgodzin rocznie. Milion. 

Mówimy o tym samym ZUS-ie, który pana pozwał za to, że „wielokrotnie rozpowszechniał nieprawdziwe informacje na temat działalności i zarządzania ZUS”?

Tak, ale już się wycofali – zresztą akurat wtedy, gdy ogłosiłem start w wyborach prezydenckich. Więc tak, jestem jak najbardziej za walką z kulturą zap******u, ale w taki sposób, że najpierw zajmujemy się zbyt niskimi pensjami, wprowadzamy urlopy regeneracyjne, stopniowo skracamy tydzień pracy. Ale żeby móc to wszystko realizować, trzeba zatrudniać nowych ludzi i podnosić pensje. Przykład: ZUS teraz realizuje rentę wdowią, ale nie zatrudnił nowych ludzi do nowych obowiązków, więc rośnie liczba nadgodzin. Dla przeciętnego liberała to wszystko, o czym mówię, to myślenie życzeniowe, w związku z tym musi być coś za coś. Dlatego mówię: wprowadzajmy te rozwiązania, ale wydłużajmy wiek emerytalny. 

Właśnie stracił pan pierwszą i ostatnią szansę na Pałac Prezydencki. 

Nie, to jest właśnie przykład mojego prezydenckiego kompromisu: że ludzie, owszem, w wymiarze tygodnia czy roku pracują krócej, ale za to pracują dłużej w perspektywie całego życia, i w sumie wychodzi na jedno. 

Kiedy rozpytywałem o pana, to najczęściej słyszałem opinie w rodzaju: „True lewak, jedyny taki!”. Okazuje się jednak, że pan w ogóle nie chce już być uważany za lewicowca i nie chce się taplać „w tym piekiełku czteroprocentowym”. Ta tożsamość „true lewaka” jest obciążeniem?

Jest obciążeniem, jeśli chodzi o polską debatę publiczną, gdzie lewica jest kojarzona z Nową Lewicą i Razem. Bardziej mi pasuje ta identyfikacja, że lewica mnie uważa za libka, a prawica za komunistę. 

Ni pies, ni wydra. 

Trochę tak, choć w typologii międzynarodowej jestem spójnym socjaldemokratą. W typologii polskiej trudno mnie zaszufladkować. Moim zdaniem w Sejmie nie ma dzisiaj ani socjaldemokratów, ani liberałów. A ja mogę zagospodarować oba te nurty. Odkąd Lewica i Razem zaczęły gorąco popierać program Rodzina 800+, a nawet jego waloryzację oraz odkąd Biejat i Zandberg zaczęli optować za obniżeniem wieku emerytalnego mężczyzn, to nasze drogi się kompletnie rozjechały.

Magdalena Biejat i Adrian Zandberg Fot. Dawid Żuchowicz / Agencja Wyborcza.pl

Bo pan by nie obniżał facetom, tylko podnosił kobietom. 

Jestem w ogóle za podnoszeniem wieku emerytalnego. Żeby ludzie byli zdrowsi i pracowali dłużej. 

Ale wie pan, że to była jedna z głównych przyczyn porażki Platformy w 2015 roku? 

Platforma temat podniesienia wieku emerytalnego postawiła na głowie.

Że koszmarnie to komunikowali? 

Tak, zaczęli od deklaracji o podniesieniu wieku i nie przygotowali całościowego pakietu, który pozwalałby ludziom dłużej pracować. A mój program to nie tylko podniesienie wieku emerytalnego, ale cały pakiet rozwiązań, który sprawi, że ludzie będą zdrowsi, bardziej wypoczęci i dłużej aktywni zawodowo.

Donald Tusk i Jan Vincent Rostowski podczas jednego ze spotkań poświęconemu podniesieniu wieku emerytalnego. 2012 rok.
Donald Tusk i Jan Vincent Rostowski podczas jednego ze spotkań poświęconemu podniesieniu wieku emerytalnego. 2012 rok. Fot. Kuba Atys / Agencja Wyborcza.pl

Niech pan nie zapomina o tym, że również o wiele bogatsi i szczęśliwi! 

(śmiech) Mam nadzieję, że tak. Dlatego coraz ostrzej odcinam się od Zandberga, Biejat i całej obecnej lewicy parlamentarnej, że oni pod tym względem odchodzą od socjaldemokracji. Przypomnę, że kraje skandynawskie to państwa, gdzie wiek emerytalny należy do najdłuższych na świecie i związki zawodowe nie mają nic przeciwko temu. Ostatnio rząd Danii ogłosił, że podnosi wiek emerytalny do 74 lat. I obywatele nie protestują.

Wspomniał pan, że lewica ma pana za libka i chyba rzeczywiście od pewnego czasu pan się przesuwa w stronę liberalną gospodarczo. Gdy zachwala pan podwyższenie wieku emerytalnego albo gdy opowiada się za handlem w niedziele czy likwidacją programów takich jak 800+, babciowe lub renta wdowia, to czasami trudno odróżnić pana od Klaudii Jachiry czy Ryszarda Petru.

Nie zgodzę się. Owszem, liczę na poparcie części elektoratu Mentzena czy Jachiry, ale nie dlatego, że się z nimi zgadzam, tylko dlatego, że jestem alternatywą tak wobec nich, jak i wobec języka, zgodnie z którym mamy krócej pracować, dostawać za to większe pensje i jeszcze świadczenia, najlepiej 1000 zł miesięcznie. To się po prostu nie spina, to jest populistyczne i zakłamane. 

W przeciwieństwie do antypopulistycznego programu anty-Stanowskiego, czyli pana? 

Tak. Moja propozycja jest całościowa i idzie w poprzek. Po pierwsze, totalna aktywizacja zawodowa i ostro tniemy świadczenia pieniężne. Otwarcie mówię o ograniczaniu rozdawnictwa. Tu się ze mną zgodzi Jachira i Mentzen. W tej kwestii to ja jestem bardziej konsekwentnym liberałem. 

Ale z drugiej strony mówię: przekierowujemy miliardy na usługi publiczne. Tu już Mentzen się ze mną totalnie nie zgadza. Oferujemy bardziej stabilne zatrudnienie i cały pakiet na rzecz poprawy jakości pracy, wprowadzamy urlop regeneracyjny i pracujemy krócej w wymiarze tygodniowym. Tu już się ze mną ani Jachira, ani Mentzen nie zgadzają. Wprowadzamy układy zbiorowe, czyli porozumienia między związkami zawodowymi, pracodawcami, ewentualnie państwem w całym sektorze publicznym i możliwie też prywatnym. Tu Jachira i Mentzen nawet nie wiedzą, o czym mówię.

Sławomir Mentzen w Zakopanem
Sławomir Mentzen w Zakopanem Fot. Marek Podmokły / Agencja Wyborcza.pl

Więc mój program to na pewno nie kultura zap******u, tylko kultura pracy, która daje satysfakcję, pracy nawet do późnej starości, ale pracy godnej. 

I w teorii to wszystko bardzo pięknie brzmi. Czas na klasyczne pytanie: a skąd na to wszystko pieniądze? Czy rządy Szumlewicza nie skończyłyby się podatkami wyższymi niż w Skandynawii? 

Jedna sprawa to jest jak do tych propozycji przekonać społeczeństwo. Państwo musi pokazywać małymi kroczkami, że można pewne rzeczy wprowadzić i że to działa. Więc wprowadzamy najpierw urlop regeneracyjny, bo to dosyć proste. A np. wysokiej jakości posiłki w szkołach czy lepszy dostęp do profilaktyki zdrowotnej są już trudniejsze, więc to w dalszej kolejności.

Jasne, ale pytałem o finansowanie. 

Jestem jedynym kandydatem na prezydenta, który otwarcie mówi, gdzie ciąć i to nawet w kontrowersyjnych sprawach. Więc mówię wprost, że trzeba obciąć program Rodzina 800+ co najmniej o połowę, a najlepiej więcej. Program taki jak 800 czy 500+ powinien przede wszystkim wyciągać ludzi z ubóstwa.

Mam tu ze sobą wyniki raportu Poverty Watch.

No właśnie, w latach 2016-2023 ubóstwo w Polsce wzrosło i jest to totalna katastrofa!

Prawie co piętnasty Polak żyje w skrajnej biedzie, wzrosło ubóstwo skrajne wśród dzieci czy seniorów, o połowę wzrosła liczba dzieci bezdomnych, a niemal połowa społeczeństwa boryka się z różnymi formami wykluczenia społecznego. A Szumlewicz na to: no to ja wam jeszcze zabiorę to, co wam dają?

Przeciwnie! Piotr Szumlewicz mówi: kasujmy rozwiązania, które nie działają! Chciałoby się powiedzieć złośliwie wobec Zandberga: inna polityka jest możliwa, ale nie w partii Razem. Wycofujemy się z nieskutecznych rozwiązań, takich jak Rodzina 800+, włączamy go w system pomocy społecznej. I zamiast tego wprowadzamy dla wszystkich osób biednych, a nie tylko dla rodzin z dziećmi. Konieczne środki trafiają np. do rencistów czy osób z niepełnosprawnościami.

Czy pan uważa, że świadczenia bezpośrednie w rodzaju 500 czy 800+ są czymś generalnie złym? Mamy przykłady krajów, gdzie tego typu rozwiązania działają od lat.

Problem w tym, że Polska jest krajem, który – proporcjonalnie do PKB – wydaje na te świadczenia najwięcej ze wszystkich krajów, czyli blisko 2,5 proc. przy średniej unijnej 1,4 proc. Demagog sprawdzał już, czy mówię prawdę i tak, mówię prawdę. 

To może super, że państwo daje Polakom najwięcej do portfela?

No niestety, nie super, bo z drugiej strony – jak chodzi o usługi publiczne – jesteśmy na szarym końcu. Jeśli chodzi np. o osoby z niepełnosprawnościami, ochronę zdrowia czy aktywizację zawodową. I to dlatego jestem przeciwnikiem 800+, babciowego czy renty wdowiej.

A w jaki sposób wytłumaczy to pan – dajmy na to – mojemu wujowi czy cioci głosującym na PiS, z trójką dzieci, doceniającym program 800+, babciowe, a kiedyś pewnie też rentę wdowią? Oni mówią: „Pan chce nam zabrać pieniądze!”, a pan na to co?

A ja na to: czy nie sądzisz, drogi Tomku czy Anito, że lepiej byłoby oddawać ludziom pieniądze z podatków np. w ten sposób, że twoje dziecko będzie miało wysokiej jakości posiłki w szkole?

„Sam mu kupię i to lepszy, będę to mieć pod kontrolą!”. 

Albo żeby twoja schorowana babcia czy dziadek mieli zapewnioną opiekę państwa? Jak mój ojciec umierał, to trzynastka czy czternastka nic tu nie dały. Wymagał profesjonalnej opieki, której w czasie epidemii nie dostał, bo państwo polskie o tym nie pomyślało i nie było na to pieniędzy. Żeby zająć się ciężko schorowanym niedołężnym człowiekiem, to trzeba miesięcznie więcej niż 800+. W Warszawie to są sumy rzędu 6-7, a nawet 10 tysięcy miesięcznie za osobę niedołężną ze strony placówki specjalistycznej. Dziś tej pomocy państwa nie ma, ludzie sami muszą te majątki płacić.

Jeśli chodzi np. o babciowe – po co dawać ludziom 1500 zł na żłobek, zamiast dać ludziom po prostu dobrze wyposażony żłobek? 

Czyli chciałby pan przestawić myślenie Polaków o 180 stopni? I nauczyć ich, że pieniądze do ręki wcale nie są dobre?

Jestem kandydatem, który chce zaszczepić ludziom wiarę w to, że państwo może dobrze działać. Programy pieniężne wcale nie oznaczają, że państwo działa dobrze. Ludzie mi mówią: „Panie Piotrze, jeżeli by te posiłki były naprawdę wysokiej jakości, jeżeli moja babcia naprawdę by miała opiekę państwa, to ja pana poprę”, więc ja chcę pokazać, że te moje propozycje naprawdę by działały. 

Na razie trzeba uwierzyć panu na słowo, a do realizacji droga daleka. I czy w tym celu nie trzeba by np. zaorać Polski i zbudować jej od nowa? 

Nie jestem rewolucjonistą. Myślę, że udałoby się te zmiany wprowadzić metodą krok po kroku. Byłbym prezydentem kompromisu, prezydencki duch łączenia. 

A taki pierwszy kompromis jak by wyglądał? 

Zaczynamy od wprowadzenia dość niskiego kryterium dochodowego do programu Rodzina 800, oszczędzamy w ten sposób 40 mld zł, za które finansujemy urlop regeneracyjny, podręczniki, a następnie program bezpłatnych posiłków wysokiej jakości w szkołach. I to już by była Świetna Zmiana! 

Już trochę o tym mówiliśmy, ale właściwie dalej nie wiadomo, jakie pan ma w tym momencie poglądy? Bo może żadne? 

Jak to?!

Taka moda. Robert Krasowski o Donaldzie Tusku: „Nie ma poglądów, ani prawicowych, ani lewicowych. Świadomie się z nimi rozstał, uważa ich posiadanie za polityczną naiwność. Bardzo to w nim cenię, premier rządu nie jest od posiadania poglądów, zwłaszcza w naszej moralnie rozwrzeszczanej epoce. Premier ma wiedzieć, jakie poglądy ma społeczeństwo i zręcznie się w tym gąszczu poruszać”. Może z prezydentem to samo?

Tak jak jestem odwrotnością Stanowskiego, tak i Tuska. Mam bardzo wyraziste poglądy, z których część na chwilę obecną jest niepopularna.

Delikatnie rzecz ujmując. Część lewicy wręcz uważa pana za zdrajcę, który poszedł do libków. 

Jestem liderem związku, do którego należy 13 tysięcy osób i oni mają bardzo podobne poglądy, tj. chcieliby, żeby większe pieniądze poszły w usprawnienie funkcjonowania państwa, żebyśmy temu państwu bardziej ufali, żeby to państwo miało wysokiej jakości kadry wyłaniane w konkursach itd. I teraz jeżeli ktoś lidera związkowego wyzywa od libków i zdrajców klasy robotniczej, a ta klasa robotnicza myśli tak ten zdrajca, to może jednak ci obrażający mnie lewicowcy są wyalienowani? 

A co by pan powiedział na określenie: mentalny Szwed zagubiony na polskiej ziemi? 

(śmiech) Pół żartem można mnie tak nazwać, choć wolę: nowoczesny i spójny socjaldemokrata. 

To parę innych pytań o poglądy. W pełni legalna aborcja? 

Oczywiście. 

Związki czy małżeństwa jednopłciowe? 

Jedno i drugie. Jestem tu kompletnym liberałem, nie wiem po co ludziom utrudniać życie? 

Legalne narkotyki? 

Zależy jakie i w jakim zakresie. Myślę, że niemieckie rozwiązanie, gdzie się wprowadza niewielkie limity na własny użytek, jest rozsądne. 

Podatki wyższe czy niższe?

To zależy dla kogo. Na pewno bardziej progresywne. Skłaniam się też ku rozwiązaniu duńskiemu, czyli wszystkie umowy dokładnie tak samo opodatkowane, oskładkowane i wszystkie składki wrzucone w podatki. 

Balcerowicz: zdrajca czy bohater? 

Ani zdrajca, ani bohater, natomiast dogmatyk. Balcerowicz nie uczył się na błędach, a gdy transformował polską gospodarkę, szedł w zaparte, czym doprowadził do mnóstwa błędów i katastrof społecznych. 

Konkordat? 

Oczywiście wypowiedzieć. 

Lekcje religii? 

Wyprowadzić.

Fundusz kościelny? 

Zlikwidować. 

Pomniki Jana Pawła II? 

Powinny zniknąć. 

Kogo ja pytam? Autora „Ojca Nieświętego”.

Oczywiście to wspólnoty lokalne często decydują, jakie tam chcą mieć pomniki, więc trudno, żebym się tutaj z kimś siłował, ale powiem tak: setki pomników człowieka, który krył pedofilów i oszustów finansowych kompromituje polskie państwo i społeczeństwo.

Czy jest pan najlepszym z dostępnych kandydatów na Prezydenta RP? 

Zdecydowanie tak. 

I ani trochę nie jest to ego, narcyzm ani pycha, tylko zimny osąd i twarde fakty?

Po pierwsze, jestem najlepiej przygotowany programowo i mój program jest niepopulistyczny. A po drugie, jestem dobrym kandydatem dlatego, że nie wpisuję się w polaryzację opozycja-rząd i wydaje mi się, że byłbym uczciwym recenzentem rządu Donalda Tuska. Sam byłem radykalnym krytykiem PiS-u i uważam, że PiS zrobił strasznie dużo złego dla Polski. Więc moja chłodna współpraca z rządem, gdzie sam wskazuję kierunki modernizacji, to by mogło być dobre dla Polski. 

Przyjrzyjmy się więc wspólnie innym kandydatom. Proszę o treściwe noty. Trzaskowski?

Rozczarowanie. Myślałem, że będzie bardziej wyrazisty, nowoczesny, prounijny, tymczasem balansuje między Hołownią a Nawrockim. Aspiruje do elektoratu PiS-u, którego i tak nie odbije. Jego kampania jest słaba. Kibicowałem mu w walce z Sikorskim, a teraz wydaje mi się, że Sikorski byłby od niego lepszy.

Nawrocki?

Słaby kandydat nawet jak na PiS. Jeśli miałbym PiS-owi dobrze życzyć, to bym im sugerował kogoś lepiej przygotowanego i inteligentniejszego. 

Kogo? Czarnka? 

Na pewno Morawiecki jest lepszy. Nawrocki to wyłącznie charyzma bojówkarza plus siła partii, nic więcej. Zdecydowało chyba to, że jest bezpartyjny, więc nie musi się tłumaczyć za porażki rządów PiS-u. I jeszcze, że można go wymyślić od zera. 

Mentzen?

Gdy Mentzen przystąpi do jakiejkolwiek debaty, mocno straci. Poza wiecami w gronie sympatyków, traci rezon. Jego dynamiczna kampania kryje pustkę programową. Konfederacja i jej kandydaci regularnie dostają zadyszki na ostatniej prostej. Teraz Mentzen jest na topie, ale później mu spadnie.

Hołownia? 

Hołownia przez jakiś czas był dla mnie nadzieją, jak chodzi o politykę społeczno-gospodarczą, klimatyczną, partycypacyjną. Miał ciekawe propozycje, ale sojusz z PSL-em to moim zdaniem był koniec jego kariery i ona teraz dogorywa. Wątpię, aby się podniósł. 

Od Stanowskiego zaczęliśmy, ale może ma pan coś do dodania? 

Myślę, że się dość szybko wycofa. Liczył, że na starcie dostanie w sondażach 10 proc., a stanęło na 2-3 proc.

O lewicowych kandydatach też już mówiliśmy, ale o Biejat i Zandberga jeszcze dopytam.

Przed chwilą byli liderami tej samej partii, mieli wspólny program, który wspólnie wymyślali, więc jedyna różnica między nimi jest strategiczna, tzn. poprzeć rząd czy nie. Biejat nie jest osobą medialną, boi się występować, nie ma formatu prezydenckiego i jej po prostu nie idzie. Poza tym ona nie ma poparcia byłego aktywu SLD-owskiego. Może mieć problem nawet z zebraniem 100 tysięcy podpisów. 

A Zandberg? 

Człowiek powinien się uczyć na błędach, a on od 25 lat powtarza to samo. Za całe zło świata wini zachodnie korporacje. Tymczasem świat idzie naprzód i nie jest czarno-biały. A ostatnia deklaracja Zandberga o obniżeniu wieku emerytalnego do 60 lat to już kapitulacja i dowód, że stał się cynicznym politykiem głównego nurtu, który wymyśla program pod publikę. 

Może to jest właśnie to uczenie się na błędach? 

To populizm, a nie nauka na błędach. Zaplecze programowe parlamentarnej lewicy jest najgorsze od lat. 

A pan ma format prezydencki i uczy się na błędach?

Tak, nauczyłem się chociażby, że warto wydłużać aktywność zawodową społeczeństwa.

Słynne cytaty. 24 grudnia 2012, komentarz na wieść, że Leszek Miller rozdawał paczki na święta: „Dosyć wstrętne, zamiast składać ustawę, która zniesie ubóstwo. Radykalny wzrost świadczeń społecznych, powszechne uniwersalne świadczenia a nie jakieś paczki. Fuj”. 

(śmiech) To jest właśnie dowód na to, że uczę się na błędach i zmieniam. Swego czasu byłem np. bardziej krytyczny wobec WOŚP.

Proszę bardzo: „Nie charytatywa, fuj te wszystkie Owsiaki, Caritasy i inne, państwo się powinno tym zajmować. (…) Państwo to robi lepiej i dopiero jak państwo się za to wzięło to ubóstwo zaczęło spadać”. 

Odmieniło mi się w tym sensie, że doceniam WOŚP jako oddolną inicjatywę. Polacy są bierni obywatelsko, więc takie zaangażowanie jest potrzebne. Ale podtrzymuję swoje zdanie, że nie należy traktować WOŚP jako cudowne remedium na problemy ochrony zdrowia.

Do dzisiaj po internecie krąży mnóstwo żartów i złośliwości o tym, że chciał pan ustawą znieść ubóstwo. 

Wciąż podtrzymuję, że zadaniem nowoczesnego państwa jest znoszenie ustawą ubóstwa. Był to oczywiście skrót myślowy, bo chodzi o pakiet ustaw, ale tak, serią ustaw da się znieść ubóstwo, przynajmniej to bezwzględne. 

Na Twitterze czy w memach bardzo często pojawia się również fraza „Szumi nie rozumi”.

Domeną nastolatków od Korwin-Mikkego była kpina z nazwiska. Ale w ciągu paru ostatnich lat podeszło do mnie co najmniej kilkunastu młodych ludzi, ok. 25-letnich, by powiedzieć, że kiedyś się ze mnie śmiali, a obecnie się im odmieniło. 

Chce pan powiedzieć, że ma na koncie grono nawróconych korwinistów? 

Tak, a teraz liczę na to, że będzie ich dużo więcej. 

Mówi pan ciągle, że jest jedynym kandydatem merytorycznym i niepopulistycznym. A czy uważa pan, że można dzisiaj zostać prezydentem bez prezentowania swoich żon, babć, teściowych, dzieci, psów, kotów, bez przytulasków z Zenkiem, robienia zakupów w sklepie spożywczym.

Jedzenia polskiego chleba czy robienia pompek? Przekonamy się 18 maja. Ja odcinam się od tanich populistycznych chwytów, co nie oznacza, że nie można robić inteligentnych happeningów czy wrzucać prowokujących obrazków. 

Z drugiej strony dla wielu osób prezydent to taki polityczny celebryta spod żyrandola i ludzie chcą wiedzieć, kto jest jego żoną, czy ma dzieci, czy kocha pieski. Na konferencji w Łodzi opowiadał pan o swoim programie demograficznym.

Nie mam dzieci.

No to zaraz będzie: sam bezdzietny, a mądrzy się o rozmnażaniu Polaków. 

Tak, ale to nie jest tak, że tylko seniorzy mogą mówić o seniorach, kobiety o kobietach, a młodzi o młodych. A co do tej prywatności – jestem nowoczesnym kandydatem, który uważa, że życie prywatne, również prezydenta, to jego prywatna sprawa. I moja żona, partnerka, partner może mieć inne poglądy i nie musi sobie życzyć, żebym ja jej czy jego tożsamość nagłaśniał. 

Dostał pan taki zakaz od partnera/partnerki?

Nie, to jest moja polityczna decyzja. Tak samo nie krytykuję Agaty Dudy za milczenie. Uważam, że na mężach, żonach, kochankach czy przyjaciołach prezydentów nie spoczywają żadne obowiązki. Proponuję wyrzucenie tego komponentu pudelkowego i profesjonalizację urzędu prezydenta. 

Do tej pory kariery politycznej nie zrobił pan – umówmy się – żadnej. 

Tak, ale też dotąd za bardzo się w politykę nie angażowałem poza jednym incydentem w 2015 roku, który mnie dużo nauczył. 

Startował pan do Sejmu w wyborach parlamentarnych jako kandydat bezpartyjny z poparciem OPZZ-u z list Zjednoczonej Lewicy. Zdobył pan oszałamiające, choć szatańskie 666 głosów. 

Zgadza się. 

I czego pana ta porażka nauczyła? 

Przede wszystkim to była dla mnie na swój sposób romantyczna przygoda. Chciałem zbudować w obrębie ZL frakcję związkową, a tymczasem zostałem dość brutalnie wycięty przez partyjnych liderów całej listy. Niektórzy do dzisiaj mi wypominają, że miałem te 666, a tymczasem wielu znanych polityków w swoich pierwszych wyborach miało jeszcze mniej głosów.

Skoro już tak szczerze rozmawiamy: prezydent do zwierzchnik sił zbrojnych, a czy pan nie jest przypadkiem pacyfistą?

Nie jestem, choć mówię głośno, że strasznie dużo idzie na zbrojenia. 

4,7 proc. PKB. Choć już przed tą podwyżką wydawaliśmy najwięcej ze wszystkich krajów NATO. 

Potworne pieniądze. Wydaje mi się, że zbyt duże na same zbrojenia. Powinniśmy bardziej kompleksowo pojmować politykę bezpieczeństwa. Można by ograniczyć wydatki na zbrojenia sensu stricto, a znacznie więcej wydawać np. na zabezpieczenie infrastruktury krytycznej, wodociągów, lotnisk, stacji kolejowych, szpitali.

Wszyscy kandydaci udają dzisiaj specjalistów od bezpieczeństwa, armii, geopolityki, a pan mówi: „Nie chcę z siebie robić eksperta od spraw wojskowych”. To nie jest prawdomówność, to autodestrukcja! 

(śmiech) Być może, ale też jestem znacznie bardziej ekspertem od bezpieczeństwa wspominanej infrastruktury krytycznej. Poza tym prezydent zwołuje radę gabinetową, ma swoich doradców od spraw stricte wojskowych, to muszą być prawdziwi specjaliści, więc bez obaw. 

Odcina się pan od innych kandydatów, ale ruszył również Festiwal Obietnic Piotra Szumlewicza. Ile tego będzie, 100 konkretów? 

Nie, będę się starał mówić o 9-10 najważniejszych konkretach. 

„Świeckie państwo, twoja korzyść”. Tu m.in. likwidacja funduszu kościelnego, ale i tworzenie nowych obiektów sportowych. Czyli powrót do orlików. 

Między innymi. 

Dalej: „Racjonalne wydatki, szczęśliwe społeczeństwo. Ograniczyć rozdawnictwo pieniędzy, rozbudować połączenia kolejowe”. Kolej? Partia Razem, Paulina Matysiak. 

Jeżeli moje pomysły będą podkradać inne partie, to jestem za.

Tylko że orliki czy Matysiak gardłująca za połączeniami kolejowymi były przed pańskimi prezydenckimi obietnicami. 

Prezydent czerpie inspiracje z różnych źródeł. Mówię np. o refundacji podręczników do liceów, a to Platforma realizowała refundację do podstawówek. 

A propos refundacji. Proponuje pan refundację zabiegów dla zwierząt oraz – uwaga – wolne na opiekę nad psem i kotem. 500+ nie tylko na dziecko, ale również na psiecko?

W polskich domach jest około 15 milionów psów i kotów. Dla wielu osób – szczególnie starszych – jest to często jedyny przyjaciel. Są też badania pokazujące, że dzięki kociemu czy psiemu przyjacielowi jesteśmy po prostu szczęśliwsi, zdrowsi i żyjemy dłużej. 

Widziałem komentarze internautów, że mamy katastrofę i niekończące się kolejki w „ludzkiej ochronie zdrowia”, a pan się zamiast tego zajmuje „zwierzęcą”.

Na tej samej zasadzie można spytać po co nam Pałac Saski? Albo po co wydatki na kulturę, skoro ludzie wciąż chorują? Poza tym to nie jest rozdawanie pieniędzy, tylko refundowanie wybranych zabiegów, np. szczepień na wściekliznę, co jest dobre dla wszystkich zwierząt. 

A dlaczego – np. w kontekście 800+ – używa pan określenia „rozdawnictwo pieniędzy”? W połączeniu z pochwałą pracy i aktywizacji zawodowej brzmi to jak powtórka z Balcerowicza: „Biedę zwalcza się wtedy, gdy ludzie, którzy nie mieli pracy, zaczynają pracować. 500 plus rozleniwia. Prawdziwa pomoc nie polega na tym, że rozdziela się pieniądze zabrane innym, ale pomaga się ludziom, żeby mogli znaleźć pracę” (TVN24, rok 2017).

Gdyby Balcerowicz wspierał całościowe programy na rzecz aktywizacji zawodowej, to bym się z nim zgadzał. Ale on zawsze optował za tym, by zostawiać ludzi bez jakiegokolwiek wsparcia państwa. A to jest nie tylko okrutne, ale też nie działa.

No a co z tym „rozdawnictwem”? Czy nie jest to określenie pejoratywne? 

Chcę w ten sposób podkreślić, że nie wolno marnować środków publicznych i jako kandydat na prezydenta radykalnie się na to nie zgadzam. Patrzmy na każdą złotówkę. Politycy powinni odpowiadać karnie nie tylko za zmarnotrawienie 200 mln zł, ale też za rozgrabienie 20 tys.

Jan Śpiewak w „Patopaństwie” cytuje Piotra Kuczyńskiego, który przekonywał, że pieniądze wydawane na 500+ można lepiej wydać na inwestycje w żłobki, przedszkola i opiekę zdrowotną w szkołach, a następnie komentuje: „Jego wypowiedź dobrze oddaje narrację, jaką elity przyjęły później w krytyce programu: transfery gotówkowe są bezsensowne, a te pieniądze powinny zostać przeznaczone na instytucje. Brzmi dobrze, ale jakoś nikt tego postulatu nigdy wcześniej ani później nie realizował”. Czy to nie jest również o panu?

Nie odpowiadam za innych polityków, a w swojej działalności związkowej nie raz udowodniłem, że jestem wiarygodny w tym, co mówię.

No dobrze, to na kogo będzie pan głosować w najbliższych wyborach prezydenckich? 

Oczywiście na siebie. 

Sprawdzałem, czy naprawdę pan wierzy w zebranie 100 tysięcy podpisów. A jeśli chodzi o drugi wybór?

Nikt mi nie przychodzi na myśl.

Czyli tylko Szumlewicz? 

W tych wyborach jestem jedynym gwarantem nowej jakości w polskiej polityce.

Udział
© 2025 Wiadomości. Wszelkie prawa zastrzeżone.