
Wybory prezydenckie były bezsprzecznie politycznym wydarzeniem numer jeden w 2025 roku w Polsce. To od nich miało zależeć, w którą stronę będzie podążać nasz kraj w najbliższych latach. Do walki o miejsce po odchodzącym prezydencie Andrzeju Dudzie stanęło 13 osób. To rekord dotychczasowych startów.
Ale może dzięki temu kampania wyborcza była tak ciekawa. Nieco już zapomniane formaty debaty telewizyjnej przeżywały drugą młodość, a barwni bohaterowie sprawiali, że kampania była żywa zarówno podczas samych debat, gromadząc przed odbiornikami wielomilionową widownię, a także długo po nich, już w mediach społecznościowych.
Nawrocki i Trzaskowski na dwóch biegunach
Karol Nawrocki, który w kampanii przedstawiał się jako obywatelski kandydat na prezydenta wspierany przez PiS wykorzystuje swój czas znakomicie. Staje się rzeczywistym liderem prawicy w Polsce, robi szybkie postępy i na dobre rozgościł się w Pałacu Prezydenckim.
Wielka kariera polityczna stałaby przed nim otworem, gdyby nie to, że… już teraz wszedł na szczyt. Bo czy może być bardziej nobilitująca funkcja niż głowy państwa?
Na przeciwległym biegunie jest dziś Rafał Trzaskowski. To on wchodził w tę kampanię jako zdecydowany faworyt. Potwierdziła się natomiast stała reguła Kościoła Katolickiego, że ten, który wchodzi na konklawe papieżem, wychodzi z niego kardynałem. Dla większości Polaków jest on dziś synonimem porażki. Mimo że nie zajął ostatniego miejsca w tej batalii, a od prezydentury dzieliło go ledwie pół miliona głosów, został strącony do politycznego piekła.
Dziś Trzaskowski, w przeciwieństwie do kampanii sprzed pięciu lat, nie ma złudzeń, że wszystko co najlepsze w polityce, jest już za nim. Przez kilka lat będzie pełnił funkcję prezydenta największego polskiego miasta. Pozostało mu z nadzieją przyglądać się ustawie wniesionej przez PSL dotyczącej rezygnacji z dwukadencyjności włodarzy miast. Bo jeśli ona przejdzie, Trzaskowski będzie mógł rozgościć się w stołecznym Ratuszu na dłużej i być kimś pokroju Jacka Majchrowskiego z Krakowa. Dobre i to, tyle że jego ambicje były znacznie większe.

Kampania 2025. To oni złapali wiatr w żagle
Co robią dziś pozostali kandydaci na prezydenta?
Rewelacją kampanii był Sławomir Mentzen, a przez jakiś czas toczyła się nawet dyskusja, czy to on – a nie Nawrocki – wejdzie do drugiej tury wyborów.
Finalnie niespodzianki nie było, ale potężny elektorat, który zgromadził kandydat Konfederacji, przeważył o wyniku wyborów. Pomiędzy pierwszą a drugą turą Mentzen był przekonywany, by poparł Nawrockiego bądź Trzaskowskiego. Nie zrobił tego, sprawnie dystansując się od największych polskich środowisk politycznych. I choć jego wyborcy w większości skierowali głos na kandydata wspieranego przez PiS, sam Mentzen pozostał neutralny.
Ugrał swoje choćby na platformie YouTube, gdzie rozmawiał oko w oko z Nawrockim i Trzaskowskim. Zbudował bazę sympatyków, która ma zaowocować w przyszłości. Dziś poseł Mentzen wspólnie z Krzysztofem Bosakiem przewodzi Konfederacji, która pewnym krokiem zmierza do poważnej pozycji w polskiej polityce po 2027 roku. I jeśli tylko sama Konfederacja wytrzyma wewnętrzne turbulencje, może zrealizować plan na rządzenie za dwa lata.
Szyki Konfederacji chce zepsuć Konfederacja Korony Polskiej. Fenomenalny wynik wyborczy Grzegorza Brauna sprawił, że polityk ten nabrał nieprawdopodobnego rozpędu. Dołączają do niego kolejni działacze, jak choćby dotychczasowy poseł PiS Sławomir Zawiślak. Co więcej, po stronie Brauna widać coraz częściej innego kandydata na prezydenta – środowisko to wzmocnił Marek Woch, który nie może pochwalić się dobrym wynikiem w wyborach z maja 2025 roku, ale pewną rozpoznawalność zdobył.
– Sytuacja się unormowała, bo prawdziwy boom przeżyliśmy po wyborach prezydenckich. Wówczas w krótkim czasie tylko w jednym okręgu pojawiło się kilkaset nowych deklaracji członkowskich. To była moc – usłyszeliśmy od jednego z działaczy Korony. Dziś partia Brauna liczy już kilka tysięcy członków i – podobnie jak sam Braun – nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Z pewnością o polityku i jego formacji będzie głośno w 2026 roku.
Ostatni taniec Szymona Hołowni
Po drugiej stronie politycznego zainteresowania jest natomiast Szymon Hołownia. Niedawny marszałek Sejmu chciał zostać prezydentem, a poniósł porażkę, która sprawiła, że wychodzi tylnym wyjściem z polskiej polityki.
Mimo że w kampanii wyborczej był energiczny i aktywny, nie przekuło się to na jego sukces. Wręcz przeciwnie, wynik gorszy niż pięć lat wcześniej sprawił, że sam Hołownia zdał sobie sprawę, że to już koniec.
Założyciel Polski 2050 przestał być marszałkiem Sejmu, a na otarcie łez otrzymał fotel wicemarszałka. Hołownia chciał zostać ważną personą w strukturach międzynarodowych, ale ze stanowiska szefa UNHCR nic nie wyszło. W styczniu oficjalnie też odda władzę we własnej partii. Ostatnie pół roku, czyli czas od wyborów prezydenckich, to dla niego pasmo politycznych rozczarowań.
Szansę wykorzystał natomiast Krzysztof Stanowski. Dziennikarz, który dość nieoczekiwanie stał się jednym z kandydatów na prezydenta skorzystał z okazji, by wypromować swój kanał. Rozmowy „kandydata z kandydatem” cieszyły się zainteresowaniem, Stanowski wypromował własną markę i zarobił. Można być pewnym, że w jego programach stałymi gośćmi będą poznani w trakcie kampanii inni kandydaci na prezydenta, włącznie z Karolem Nawrockim.
Lewicowe starcia Biejat, Senyszyn i Zandberga
Barwnym ptakiem mijającego roku była Joanna Senyszyn. To ona uwiodła znaczną część wyborców podczas kampanii charakterystyczną barwą głosu, koralami i chwytliwymi zwrotami, jak: „Kochani!” i „Niech moc będzie z Wami!”.
Teraz chce zaskoczyć jeszcze raz. Senyszyn zdaje sobie sprawę, że mimo przeciętnego wyniku jej start okazał się sukcesem, bo spodobał się szerszej publice. Polityczka już w trakcie kampanii zapowiedziała, że spróbuje stworzyć ugrupowanie. 9 grudnia sąd zarejestrował partię Nowa Fala Joanny Senyszyn.
– Z nowym rokiem rozpoczniemy formalne zapisy i będziemy chcieli być uwzględniani w sondażach – przekazała polityczka, która w wyborach w 2027 roku chce wystartować samodzielnie.
Zresztą rywalizacja na lewicy była jedną z ciekawszych w kampanii, bo poza Senyszyn nurt ten reprezentowali też Magdalena Biejat i Adrian Zandberg. Start Biejat okazał się względnym sukcesem – zanotowała najlepszy wynik wyborczy Lewicy od lat, ale mimo to był on słabszy niż choćby Zandberga, a więc poniżej oczekiwań.
Po kampanii Biejat wróciła na swoje miejsce – wicemarszałkini Senatu. Pozostaje też we władzach Nowej Lewicy.

Większy rozmach ma natomiast Adrian Zandberg. Biura Razem już w trakcie kampanii przeżywały prawdziwy szturm, a licznik członków tej formacji na koniec roku wskazywał blisko 7 tys. nazwisk. To dobra baza, by myśleć o budowie poważnej struktury. Ambicje Zandberga sięgają daleko – w 2027 roku chce wystartować samodzielnie, wprowadzić do Sejmu większą liczbę posłów i decydować o układzie sił przy potencjalnych układankach koalicyjnych.
– Jeżeli w 2027 roku od klubu Razem będzie zależeć większość, będziemy mieć realną siłę negocjacyjną, żeby ten system zmienić. Taki jest cel. Dlatego po wyborach prezydenckich nie zatrzymaliśmy się, nie świętujemy, tylko weszliśmy od razu w tryb prekampanii parlamentarnej – mówił Zandberg Interii.
Bohaterowie drugiego planu
Ambicji na budowanie własnej partii nie miał natomiast Marek Jakubiak, który dobrze się czuje w towarzystwie Pawła Kukiza w kole Wolni i Solidarni. Sam polityk rok 2025 musi zaliczyć do udanych. Jeśli nawet wynik wyborczy nie do końca go satysfakcjonował, to w kalendarzu na czerwono zaznaczył inną datę – w grudniu zmienił bowiem stan cywilny i poślubił wieloletnią partnerkę.

Do pracy wrócił z kolei Artur Bartoszewicz – ekonomista. Udziela się też w mediach, gdzie wypowiada się głównie na tematy gospodarcze. Rozwija też własny kanał na YouTube.
Maciej Maciak natomiast wciąż nadaje z Włocławka.












