Cała uwaga francuskich i światowych mediów skupia się na zagrożeniu związanym z dojściem do władzy skrajnej prawicy. Nic dziwnego. W pierwszej turze, która odbyła się 30 czerwca, Zjednoczenie Narodowe Marine Le Pen uzyskało rekordowy wynik  – jej kandydatom i kandydatkom zaufało ponad 10,5 mln wyborców. To najwyższy wynik uzyskany przez jakąkolwiek partię w pierwszej turze wyborów do Zgromadzenia Narodowego od 1986 roku – i więcej, niż wyniosło poparcie w pierwszej turze wyborów prezydenckich dla zwycięskich kandydatów w 2012, 2017 i 2022.

Zobacz wideo Wybory we Francji. Druga tura może nie przynieść rozstrzygnięcia

Jeśli decydując się na zwołanie przedterminowych wyborów, Emmanuel Macron liczył na wielką mobilizację wyborczą przeciwko Le Pen, to o sukcesie jego planu nie może być mowy. Owszem, Francuzi i Francuzki rzeczywiście masowo ruszyli do urn – wynosząca prawie 67 proc. frekwencja była najwyższa od 1997 roku – ale jak wskazują wyniki, to raczej chęć okazania sprzeciwu wobec rządów Macrona okazała się szczególnie motywująca – Zjednoczenie Narodowe zdobyło ponad 6 milionów więcej głosów niż dwa lata temu, szeroka koalicja sił lewicowych przekonała ponad 3 mln więcej wyborców, a lista Macrona – zaledwie milion.

Skrajna prawica idzie po władzę we Francji?

Siedem lat temu Le Pen wprowadziła do Zgromadzenia Narodowego 8 deputowanych, dwa lata temu – 89. Teraz już po pierwszej turze ma ich 38. W tylu okręgach osoby reprezentujące Zjednoczenie Narodowe zdobyły ponad połowę głosów w pierwszej turze, eliminując tym samym potrzebę wyborczej dogrywki. To równo połowa wszystkich rozdzielonych już mandatów. Jeśli trend utrzyma się w niedzielę, to nowym premierem Francji zostanie jeszcze w lipcu Jordan Bardella, 28-letni protegowany Marine Le Pen i przewodniczący Zjednoczenia Narodowego. Ale właśnie – czy się utrzyma? Czy skrajna prawica idzie po samodzielną większość w Zgromadzeniu Narodowym? 

Wszystko wskazuje na to, że jednak nie.  

Wybory do Zgromadzenia przeprowadzane są w okręgach jednomandatowych. W przypadku, w którym w pierwszej turze żadna z kandydujących osób nie uzyska ponad 50 proc. głosów, po tygodniu przeprowadzana jest druga tura, w której udział mogą wziąć wszyscy ci, którzy w pierwszym podejściu zdobyli przynajmniej 12,5 procent głosów. Mogą, ale nie muszą – uprawnieni kandydaci i kandydatki musieli zarejestrować swój udział w drugiej turze do wtorku, 2 lipca. Mandat uzyska ta osoba, która uzyskała w drugiej turze najwyższy wynik – próg 50 proc. już w niej nie obowiązuje.  

„Kordon sanitarny” przeciw Le Pen

Szeroka lewicowa koalicja Nowy Front Ludowy, która uzyskała w pierwszej turze 28 procent głosów, już w niedzielny wieczór zapowiedziała, że wycofa swoich uprawnionych kandydatów we wszystkich okręgach, w których w pierwszej turze najlepszy wynik uzyskało Zjednoczenie Narodowe, a osoba reprezentująca Nowy Front Ludowy zajęła trzecie miejsce.  

Cel jest jasny – uniknięcie scenariusza, w którym głosy „przeciwko” skrajnej prawicy rozdrabniają się pomiędzy lewicę a centrum, dzięki czemu mandat uzyskałaby osoba kandydująca z listy Zjednoczenia Narodowego. Przywództwo lewicowej koalicji apeluje, by w okręgach, w których jej kandydaci wycofali się z udziału w drugiej turze wyborcy i wyborczynie Nowego Frontu Ludowego głosowali tak, by nie dopuścić do wygranej lepenistów. Nawet jeśli oznacza to poparcie dla osoby reprezentującej listę prezydencką.  

Gotowość macronistów do równie zdeterminowanego udziału w wyborczym „kordonie sanitarnym” przeciwko Le Pen wydawała się początkowo dużo słabsza. Zarówno liderzy poszczególnych frakcji bloku prezydenckiego jak i same osoby, które zakwalifikowały się do drugiej tury, wyglądały na mocno podzielone.  

Szczególne kontrowersje wzbudzały te okręgi, w których Nowy Front Ludowy był reprezentowany przez „Francję Niezłomną” (La France Insoumise). LFI to najsilniejsza partia lewicowa we Francji, której lider – Jean-Luc Mélenchon – zbudował swoją popularność w kontrze zarówno do Macrona, jak i do establishmentowej Partii Socjalistycznej byłych prezydentów Mitteranda i Hollande’a, której szeregi opuścił w 2008 roku. Wprowadzenie w życie programu Francji Niezłomnej oznaczałoby całkowite przekreślenie polityki gospodarczej i społecznej Macrona. W polityce zagranicznej przepaść jest równie ogromna – Mélenchon jest zwolennikiem wyjścia Francji z NATO oraz gruntownej reformy Unii Europejskiej i renegocjacji unijnych traktatów.  

Skoro jednak mimo tak wielkich różnic kandydaci LFI byli gotowi poprzeć macronistów, to w ogromnej większości okręgów blok prezydenta koniec końców odwdzięczył się tym samym. Nowy Front Ludowy wycofał swoich kandydatów w 134 okręgach, a lista Macrona – w 82. W rezultacie zamiast 306 „trzygłowych” wyścigów, które miałyby miejsce gdyby w drugiej turze udział brali wszyscy uprawnieni, będzie ich zaledwie 89. W 409 okręgach wyborcy dokonają wyboru pomiędzy dwójką kandydatów.  

Choć nie sposób dokładnie oszacować jak ten spontaniczny „pakt republikański” wpłynie na decyzje wyborców, to jego skala sprawia, że szanse lepenistów na uzyskanie bezwzględnej większości w Zgromadzeniu Narodowym są bliskie zeru. Według szacunków portalu Le Grand Continent, Zjednoczenie Narodowe wraz ze swoimi bliskimi sojusznikami może zdobyć około 240 mandatów, blok lewicowy wprowadzi 160 – 170 deputowanych, a blok prezydenta 120, co oznacza, że droga do zbudowania przez Le Pen i Bardellę koalicji mającej poparcie co najmniej 289 przedstawicieli w Zgromadzeniu jest niemal niemożliwe – albo wymagałoby sojuszu z częścią deputowanych Macrona.

Po wyborach: chaos albo kryzys

Skoro zatem nie czekają nas w Paryżu najprawdopodobniej rz±dy skrajnej prawicy, to kto będzie rządzić? Tu zaczynają się schody. Nieszczególnie długie co prawda, ale za to donikąd.  

Jeśli wykluczyć z możliwych konfiguracji koalicyjnych Le Pen, to pozostają jedynie dwa sojusze, które mogą potencjalnie mieć większość w Zgromadzeniu Narodowym. Pierwszy to wspólne rządy bloku prezydenckiego i Nowego Frontu Ludowego – Le Grand Continent ocenia, że razem zdobędą 287 mandatów.  

Rzecz w tym, że macroniści kategorycznie wykluczają rządzenie z Francją Niezłomną Mélenchona, a Francja Niezłomna rządzenie z obozem prezydenta. Tymczasem LFI może liczyć na około 60-70 mandatów, bez których sojusz lewicowo-liberalny miałby znacznie mniej deputowanych niż Zjednoczenie Narodowe.  

Drugi scenariusz to szeroki blok centrolewicy, liberałów i nielepenowskiej prawicy, czyli Republikanów i mniejszych prawicowych frakcji. Taki sojusz nie osiągnąłby co prawda progu 289 przedstawicieli w Zgromadzeniu Narodowym, ale mógłby być może stworzyć rząd mniejszościowy z poparciem około 260-270 deputowanych.  

To jednak również bardzo mało prawdopodobne. Dla pozostałych ugrupowań lewicowych wejście w koalicję z Macronem byłoby pocałunkiem śmierci, zwłaszcza w momencie, w którym partia Mélenchona pozostałaby w opozycji i mogłaby dalej budować swoją popularność na krytyce rządzących. Do wyborów prezydenckich w 2027 r. ich elektorat mógłby zostać całkowicie wchłonięty przez Francję Niezłomną.  

W podobnej sytuacji są Republikanie, którzy starają się odbudować swoją siłę polityczną w oparciu o przekaz, że są jedyną demokratyczną, odpowiedzialną i proeuropejską prawicową alternatywą dla lewicy i Macrona. Stworzenie z nimi rz±du tylko wzmocniłoby Zjednoczenie Narodowe.  

Co zatem czeka Francję, skoro niedzielne wybory nie wyłonią niemal na pewno stabilnej większości w Zgromadzeniu Narodowym? Otóż w przeciwieństwie do większości systemów parlamentarnych, francuska konstytucja nie dopuszcza w takim scenariuszu kolejnych przyspieszonych wyborów – te mogłyby się odbyć najwcześniej dopiero za rok.  

Do tego czasu Francję czeka w najlepszym razie polityczny chaos, a w najgorszym – konstytucyjny kryzys.  

Co dalej z rządami Macrona

Artykuł 16. ustawy zasadniczej daje prezydentowi prawo do rządzenia za pomocą dekretów w sytuacji poważnego zagrożenia dla kraju. W historii V Republiki został użyty tylko raz. Charles de Gaulle rządził w oparciu o niego przez pięć miesięcy w 1961 r. w czasie wojny algierskiej. Sytuacja, w której Macron przegrywa z kretesem wybory, a następnie rządzi samodzielnie bez poparcia nowo wybranego Zgromadzenia Narodowego, jest trudna do wyobrażenia. 

Jest też druga równie skrajna opcja, stanowiąca dokładne przeciwieństwo monowładzy Macrona. Zgodnie z artykułem 68. francuskiej konstytucji prezydent może zostać usunięty ze stanowiska w ramach procedury impeachmentu przez specjalne ciało powołane wspólnie przez Zgromadzenie Narodowe i Senat zwykłą większością. Zgodnie z ustawą zasadniczą jest to możliwe gdy prezydent łamie ustrój konstytucyjny. Decyzja należy jednak ostatecznie do tej izby parlamentu, która zainicjowała procedurę – impeachment wymaga poparcia co najmniej 384 deputowanych, czyli dwóch trzecich Zgromadzenia. Lewica i Zjednoczenie Narodowe teoretycznie mogłyby wspólnymi siłami spróbować zakończyć karierę urzędującego prezydenta.  

Gdy Macron doszedł do władzy w 2017, obiecał swoim wyborcom, że już „nigdy nie będą mieli żadnego powodu, żeby ponownie zagłosować na skrajności”. Po siedmiu latach jego rządów Francuzi pokazują prezydentowi, że mają tych powodów więcej niż kiedykolwiek wcześniej.  

Udział
© 2024 Wiadomości. Wszelkie prawa zastrzeżone.