Wszystko zaczęło się w 1999 roku w Centrum Biurowym Bioprostal przy ul. Królewskiej w Krakowie, na jednym z ostatnich pięter, skąd przy dobrej pogodzie było widać Tatry.
Małgorzata Żyłko, dziś wydawca strony głównej portalu, a wtedy początkująca dziennikarka, dołączyła do zespołu jeszcze przed oficjalnym startem Interii i współtworzyła redakcję Kobiety. 25 lat temu przejście ze stabilnego tytułu prasowego do dopiero co powstającej redakcji internetowej było ogromnym ryzykiem.
– Jeszcze nikt tak naprawdę nie wiedział, jak się robi te „internety” – śmieje się. I dodaje: – Na początku nie mieliśmy systemu do zarządzania treścią. On był tworzony, a myśmy już pisali teksty, które potem były kodowane w języku HTML.
– To były takie komendy, które pozwalały nam umieszczać linki, budować tekst kursywą czy przenieść go do następnej linii. Nie można było po prostu kliknąć „enter”. Nieraz prosiliśmy programistów o tzw. hrefy, żeby móc zrobić aktywny link do innej strony – wspomina montażystka działu wideo Agnieszka Skierczyńska, która na początku zajmowała się tworzeniem treści edukacyjnych.
Wszystko działo się tu i teraz. – Tekst był pisany i za chwilę pojawiał się na stronie. To był przełom w dziennikarstwie – zaznacza Małgorzata Żyłko.
Ryzykowali wszyscy, wiele podobnych projektów kończyło się klapą, kiedy pękła internetowa bańka. Jednak nasi rozmówcy mówią jednym głosem: byliśmy pełni zapału i przekonania, że musi się udać.
– To były niesamowite emocje i zaangażowanie, wszyscy czuliśmy, że pracujemy nad czymś wyjątkowym. Do dziś pamiętam tę ogromną radość współtworzenia. Poza tym trzeba pamiętać, jakie to były czasy, o pracę nie było łatwo, bezrobocie sięgało nawet 20 proc. – mówi Michał Kosiba, dyrektor administracyjny.
Nokia 5110, Matylda i pytania, czy Interia to linia PKP
Interia powstała w 1999 roku pod nazwą Internet FM jako wspólny projekt firmy Comarch SA oraz radia RMF FM. Natomiast oficjalna premiera portalu Interia.pl odbyła się 11 lutego 2000 roku. Wśród rozważanych nazw obok „Interii” pojawiła się m.in. „Matylda” – od imienia maskotki RMF, smoka, który przez lata znajdował się w logo. Ostateczną nazwę wybrano w konkursie, spośród wielu zgłoszonych propozycji. Zwycięzca otrzymał nagrodę w wysokości 1000 zł, czyli prawie połowę ówczesnej średniej krajowej.
Jak wspomina Michał Kosiba, na początku zespół liczył około 50 osób. – Kiedy ogłaszano, że ruszamy, wszyscy zmieściliśmy się w jednej sali. Dyrektor techniczny zadzwonił ze słynnej Nokii 5110 do administratorów, żeby włożyli symboliczną wtyczkę i tak oficjalnie wystartował projekt Interia – mówi.
– Kiedy mówiłam, że pracuję w Interii, ludzie myśleli, że chodzi o jakąś nową linię PKP – wspomina Małgorzata Żyłko. Pojawiały się też skojarzenia z firmą telekomunikacyjną.
– Teraz nie muszę tłumaczyć, co to za firma. Ludzie znają naszą markę – dodaje.
Serwer w maluchu
Początki Interii to też zupełnie inne czasy, jeśli chodzi o technologię. Adam Gąsiorski, dziś dyrektor Działu Rozwoju i Utrzymania Infrastruktury, 25 lat temu „stawiał portal” jako administrator sieci.
– Działaliśmy z wykorzystaniem mało powszechnych w Polsce technologii. Pamiętam, jak szukaliśmy serwerowni, co wtedy nie było takie proste. Porozumieliśmy się z Centrum Komputerowym Cyfronet przy Akademii Górniczo-Hutniczej. Spakowaliśmy nasz serwer do Fiata 126p i tym maluchem zawieźliśmy go na ul. Nawojki – opowiada.
– Pierwsze testy poczty elektronicznej wyglądały tak, że logowaliśmy się do skrzynki i mierzyliśmy stoperem, ile to trwa oraz ile czasu zajmuje wysłanie i dostarczenie poczty. Z dzisiejszej perspektywy to wygląda śmiesznie, ale wtedy byliśmy skupieni na zupełnie innej pracy i po pewnym czasie dorobiliśmy się odpowiednich narzędzi – wspomina Adam Gąsiorski.
Na początku nierzadko zdarzały się awarie. – Pamiętam jedną, która trwała prawie dwa dni. Nad jej usunięciem pracowano także w nocy. Przez ten czas nie można było nic opublikować. Dziś to zupełnie nie do pomyślenia – mówi Małgorzata Żyłko.
Komórka służbowa? Nokia 5110 – to był luksus
Wielkie komputery i telefony stacjonarne bez opcji nagrywania rozmów – tak wyglądały wtedy narzędzia pracy dziennikarza portalu internetowego.
Pierwsze komórki służbowe? Michał Kosiba odpowiada bez wahania: Nokia 5110. – Co ciekawe naszym pierwszym operatorem był Polkomtel, do którego powróciliśmy po latach. Tamte komórki sporo nas kosztowały, wtedy to był luksus. Laptopy nie były tak powszechne jak dzisiaj – opowiada.
Adam Gąsiorski ze śmiechem wspomina chłodzenie serwerowni. To było w czasach, kiedy serwer – ten wywieziony maluchem na Nawojki – wrócił już do siedziby Interii przy ul. Królewskiej, ale temperatura za oknem pokonała system klimatyzacji. – Klimatyzacja była adekwatna do tamtych czasów, niedoskonała, a na dodatek „zaatakowały” ją gołębie – wspomina.
Żeby schłodzić serwery, konieczne było… wietrzenie pomieszczenia z dodatkowym użyciem wiatraków.
Do dziś wśród najbardziej doświadczonych pracowników Interii trwają dyskusje, czy osławione już wiadro z lodem zostało rzeczywiście wniesione do serwerowni i postawione przed wiatrakiem, czy było jedynie pomysłem, który poważnie brano pod uwagę.
Stacja satelitarna na dachu
Zmiany technologiczne, jakie od początku swojego istnienia przechodziła Interia, to w dużej mierze papierek lakmusowy zmian technologicznych i cyfrowych, których doświadczali Polacy. Na przykład czasy sprzed powszechnie dostępnego internetu w telefonie.
– Kiedy obsługiwaliśmy dostęp z wydarzeń plenerowych do serwisów Interii, zderzaliśmy się z problemami dzisiaj nie do pomyślenia. Musieliśmy wtedy przesyłać dane drogą satelitarną. Na miejsce kolejnych imprez w Polsce, zazwyczaj w szczerych polach, dojeżdżał wóz transmisyjny, a na dachu naszej siedziby była uruchomiona prawdziwa profesjonalna stacja satelitarna, zwana hubem. Jej antena była tak duża, że nie zmieściła się do windy i specjalna ekipa wynosiła ją na dach po schodach kilkanaście pięter w górę. Dziś antena systemu komunikacji satelitarnej mieści się w plecaku, a uzyskiwane szybkości są wielokrotnie wyższe – opowiada Adam Gąsiorski. I wspomina pewien telefon w środku nocy. – Dzwoniła ochrona budynku, że ktoś z Interii chce wejść na dach. Musiałem uspokajać, że ta osoba nie chce zrobić sobie ani nikomu krzywdy, tylko to nasz administrator, który miał zdiagnozować przyczynę problemów, bo następnego dnia ruszało pierwsze plenerowe wydarzenie.
Michał Kosiba zwraca uwagę na jeszcze inną perspektywę. – Dziś wiele spraw można załatwić online. Wtedy trzeba było wydrukować formularz i iść do ZUS-u. Mnóstwo zachodu wymagało robienie przelewów z wynagrodzeniami dla pracowników. Na każdy przelew przypadał osobny druk na kartce A4, gdzie w czterech miejscach musiał podpisywać się członek zarządu. Wyobraźmy sobie, że w ten sposób trzeba było wykonać 100 przelewów – mówi.
Tajemnicze 45 minut
Agnieszka Skierczyńska wspomina początki tworzenia treści wideo: – Publikowaliśmy na stronie Interii m.in. teledyski. Wyglądało to tak, że wytwórnie przysyłały nam pocztą kasety Beta, podobne do VHS. U nas był specjalny magnetowid do przegrywania tych materiałów, który pieszczotliwie nazywaliśmy „Becią”. Każdy teledysk był tak przegrywany i dopiero potem przygotowany do publikacji w sieci.
Nowością były też fragmenty z programów telewizyjnych zamieszczane na portalach internetowych. – W ten sposób współpracowaliśmy z Polsatem przy takich programach jak Idol czy Bar. Dostawaliśmy pliki w rozmiarze 480×360, a publikowaliśmy jeszcze w mniejszej rozdzielczości, bo inaczej użytkownicy nie mogliby ich odtworzyć. Takie były te pierwsze filmiki – opowiada Skierczyńska.
/
Przełomem był też czat z politykami oraz gwiazdami, m.in. aktorami popularnych wówczas seriali, czy uczestnikami wspomnianych programów (Bar czy Idol). Internauci z dowolnego miejsca w Polsce w czasie rzeczywistym mogli zadawać pytania i dostawać odpowiedzi.
Interia i kolejne produkty, jakie oferowała, na stałe wpisywały się w życie Polaków. Przykład? Czateria. – Analizowaliśmy ruch użytkowników Czaterii i zaobserwowaliśmy niepożądany odpływ po 45 minutach ich przybywania. Zachodziliśmy w głowę, o co chodzi. Pierwszą i nawet logiczną hipotezą były problemy techniczne. Odpowiedź znaleźliśmy w zgoła innym miejscu. To byli uczniowie, którzy logowali się do Czaterii na lekcjach informatyki. Było ich tak wielu, że wyjścia na przerwy między lekcjami widzieliśmy wyraźnie na wykresach – wspomina Adam Gąsiorski.