Interia współpracuje z czołowymi redakcjami na świecie. W naszym cotygodniowym cyklu „Interia Bliżej Świata” publikujemy najciekawsze teksty najważniejszych zagranicznych gazet. Brytyjski „The Economist”, z którego pochodzi poniższy artykuł, ukazuje się nieprzerwanie od 1843 r. i należy do najpopularniejszych na świecie magazynów poświęconych tematyce politycznej i biznesowej. Ma opinię jednego z bardziej wpływowych tytułów prasowych na świecie. Tygodnik od samego początku niezmiennie trzyma się liberalnego kursu.
Jak zwykle o tej porze roku, w oczekiwaniu na świąteczne premie, ludzie trzęsący Wall Street zastanawiają się nad swoją wartością. Dwa pytania mogą zmącić spokój nawet wśród pracowników najwyższego szczebla.
Pierwsze: jak duże straty finansowe poniesie firma, której szef przyjmie stanowisko w nowej administracji Donalda Trumpa?
Zanim Trump wybrał Scotta Bessenta na swojego sekretarza skarbu, kwestia ta spędzała sen z powiek menedżerom dwóch z największych amerykańskich instytucji finansowych. Analitycy pytali Jamiego Dimona, szefa JPMorgan Chase, o to, czy odejdzie z banku na rzecz stanowiska publicznego, a akcjonariusze Apollo martwili się o swoją przyszłość bez Marca Rowana, który w ostatnich latach pracował nad zmianami wewnątrz inwestycyjnego giganta.
Kto osiąga sukces na Wall Street? Kapitał lubi odważnych
Drugie pytanie: jak dużą szkodę dana osoba może wyrządzić swojemu pracodawcy? Niezależnie od tego, czy chodziłoby tu o pomyłkę czy oszustwo, wielkość strat, które ktoś może zadać firmie, jest dobrym wskaźnikiem jej znaczenia.
Każdy może ukraść spinacz do papieru. Niewielu jednak byłoby w stanie pogrążyć fundusz hedgingowy (rodzaj funduszu inwestycyjnego – red.) i pośrednio duży bank za pomocą ogromnych, skoncentrowanych transakcji – tak jak Bill Hwang, inwestor, który 20 listopada został skazany na 18 lat więzienia. Krótko mówiąc, Wall Street nagradza biegłych w wykonywaniu ryzykownych zadań.
Ta gra ujawnia również jedną z najważniejszych prawd o finansach. Jak na branżę, która ma obsesję na punkcie zarządzania ryzykiem, pozostaje ona w dużym stopniu narażona na triumfy i porażki niewielkiej liczby osób. Od Warrena Buffetta z Berkshire Hathaway po Raya Dalio z Bridgewater Associates, firmy w niesamowity sposób odzwierciedlają styl swoich liderów.
I choć przedsiębiorstwa technologiczne także mogą zajmować się finansami, nigdzie indziej w biznesie kult bohaterów nie jest aż tak powszechny.
Nowy typ menedżera. Kiedyś chodziło o „wielkiego człowieka”
Finansowy ekwiwalent teorii wielkiego człowieka może wydawać się nieintuicyjny. Porównajmy obecne kierownictwo największych amerykańskich banków z tymi, którzy zostali postawieni przed Kongresem po globalnym kryzysie finansowym w latach 2007-2009. To, że za oceanem mamy obecnie większe banki zarządzane przez „mniejszych” szefów, jest nieuniknionym wnioskiem. Z klasy zarządzającej, która przetrwała wspomniany kryzys, ostał się tylko wspomniany już wyżej Jamie Dimon. „Zamienniki” tych wielkich graczy są zdecydowanie mniej macho. Dick Fuld, twardy przywódca, który doprowadził Lehman Brothers do bankructwa, dziś miałby trudności z awansem.
W rzeczywistości kult jednostki w systemie finansowym przeniósł się na inne pole. Obejmuje to firmy takie jak Apollo na rynkach prywatnych, a także instytucje zaprojektowane specjalnie w celu unikania koncentracji władzy. Fundusze hedgingowe typu „multi manager” rozdzielają decyzje inwestycyjne między setki w dużej mierze niezależnych i często konkurujących ze sobą spółek zajmujących się selekcją akcji.
Trudno jednak wyobrazić sobie, by Citadel czy Millennium prosperowały tak dobrze bez swoich wybitnych założycieli, kształtujących struktury, w ramach których rywalizują ich podwładni. Szefowie wielkich firm, takich jak Jane Street, są bardziej skryci i podwójnie chętni do ochrony swoich najbardziej utalentowanych matematyków przed blaskiem konkurencji. I chociaż Gordon Gekko mógłby nie mieć wystarczającej przenikliwości, aby prosperować w dzisiejszym systemie finansowym, z pewnością przewyższyłby konkurentów swoim egotyzmem.
Recycling liderów w sektorze finansów. Wielcy gracze dziś nie mieliby szans
Nie dajmy się jednak zmylić, nadal możliwym jest, aby osoby prywatne wysadzały firmy w powietrze. Szaleństwo Hwanga gwarantuje mu pomnik w panteonie katastrofy finansowej – tuż obok Sama Bankmana-Frieda (prowadził giełdę kryptowalut FTX, która upadła w 2022 roku) i Nicka Leesona (którego handel instrumentami pochodnymi zrównał Barings Bank z ziemią w 1995 roku).
Może sią natomiast zmienić pochodzenie finansowych łobuzów. W dzisiejszych czasach pochodzący z klasy robotniczej Leeson nie miałby wystarczających kwalifikacji, aby dołączyć do wrażliwych na referencje kadr młodszych bankierów. Z kolei Bankman-Fried – wprost przeciwnie – rozpoczynając karierę w Jane Street był zbyt wykwalifikowany. Zapewniam jednak, że w finansowych odmętach czai się więcej podobnych gagatków.
Biorąc pod uwagę planowanie sukcesji i zarządzanie ryzykiem, finanse nigdy nie będą prawdziwym sportem zespołowym. Dzieje się tak dlatego, że – być może z wyjątkiem statycznych czynności, takich jak przyjmowanie depozytów – ich instytucje znajdują się w stanie permanentnej odnowy. Kiedy firmy przeżywają stratę wizjonerskich założycieli, ich miejsce często zajmują menedżerowie będący ich zupełnym przeciwieństwem. To samo dzieje się, gdy firmy stają się duże i bardziej zróżnicowane. Ryzykanci odchodzą i cykl zaczyna się od nowa.
Po śmierci Siegmunda Warburga, niezrównanego powojennego bankiera, jego firma została wykupiona przez szwajcarskiego pożyczkodawcę UBS. Przedsiębiorstwo straciło swój blask, a najlepsi opuścili okręt. Dziś firmy działające na rynku prywatnym i fundusze hedgingowe mogą być na fali wznoszącej, ale z czasem czeka je ten sam scenariusz.
Tekst przetłumaczony z „The Economist”© The Economist Newspaper Limited, London, 2024
Tłumaczenie: Nina Nowakowska
Tytuł, śródtytuły, lead oraz skróty pochodzą od redakcji