Interia współpracuje z czołowymi redakcjami na świecie. W naszym cotygodniowym, piątkowym cyklu „Interia Bliżej Świata” publikujemy najciekawsze teksty najważniejszych zagranicznych gazet. Brytyjski, konserwatywny „The Spectator”, z którego pochodzi poniższy artykuł, ukazuje się nieprzerwanie od 1828 r., co czyni go najstarszym tygodnikiem na świecie. 

Oto niektóre rzeczy, którymi martwiłem się dziś rano. Czy powinienem umyć zęby, zasłaniając jednocześnie zasłony, żeby zaoszczędzić sobie czas? Czy powinienem wyjść z wanny o 7.40 czy może pięć minut później, żeby w pełnej garderobie móc przywitać dostawcę Tesco, który miał zawitać do mnie między 8 a 9? Czy powinienem od razu podnieść wieszak, który spadł z klamki, gdy wychodziłem z sypialni, czy poczekać z tym do wieczora? To niesamowicie nudne pytania, na które musiałem sobie w końcu odpowiedzieć (a jeszcze nudniejsze dla czytelnika!).

Ale właśnie tak wygląda życie osoby zamartwiącej się, w którym nowe zmartwienie wpada do mózgu średnio co pięć sekund. Dla nas ludzka egzystencja to jedna wielka lista rzeczy do zrobienia. Gdy tylko odhaczysz jedno zmartwienie (spoiler: wróciłem do sypialni, żeby podnieść wieszak na ubrania, natychmiast, gdy o tym pomyślałem), kolejne sześć wyskakuje w korze czołowej jak „Filip z konopi”. Co za życie! Co za marnotrawstwo życia.

To nic złego, że się martwisz. Czas odczarować szkodliwy mit

Ostatnio jednak zaczął odczuwać wdzięczność za swoje zmartwienia. Owszem, przykłady, które wymieniłem, to nieco trywialny sposób na zapełnienie swojego czasu. Kogo bowiem obchodzi, że zmarnuję minutę mojego życia, zasłaniając zasłony i myjąc zęby po kolei, czy też zyskam ją, robiąc to jednocześnie? Jednak potrzeba „odhaczenia” uciążliwych obowiązków tak szybko, jak to możliwe – co jest przyczyną wielu zmartwień – jest z gruntu korzystna. Jeśli stosuje się tę zasadę nieustannie, zapewnia ona przestrzeń na robienie tego, co interesujące. W końcu jednak będę musiał podnieść swój wieszak na ubrania. Dlaczego więc nie zrobić tego od razu?

Moją inspiracją w tej kwestii jest nieżyjący już Nigel Nicolson (1917-2004), poseł, wydawca i autor cyklu „Long Life” (ang. długie życie) na łamach „The Spectator”. Kiedy byłem leniwym 20-letnim studentem, przeczytałem jeden z jego tekstów, który odmienił moje życie. Kiedy bowiem Nicolson był leniwym 20-letnim studentem, żył podobnie jak ja: w chaosie. Brudne ubrania na podłodze, nieodpowiedziane listy, nienapisane podziękowania…

Nie przejmować się ubraniami na podłodze, koegzystując ze swoimi starymi skarpetami w nieskrępowanej błogości – to jedno. Najgorzej jest jednak być jak 20-letni Nicolson i ja: nie zawracać sobie głowy sprzątaniem ubrań, ale jednocześnie czuć się winnym, że tego nie zrobiliśmy.

I wtedy, nie stąd nie zowąd, Nicolson zdał sobie sprawę, że jeśli zrobi te rzeczy natychmiast (włoży ubrania do pralki pod koniec dnia, wyśle list z podziękowaniami od razu, gdy wróci do domu) problem zostanie rozwiązany, a poczucie winy zniknie. Natychmiast i na zawsze. Skarpetki, które niegdyś spoglądały na ciebie wymownie z podłogi kilkanaście razy dziennie, zanim w końcu je wyprałeś, nawet nie mają szansy zgłosić pretensji. Również i ja, z dnia na dzień stałem się istnym „zadaniowcem”. Wówczas niestety w mojej głowie pojawiła się nieskończona lista „rzeczy do zrobienia”, a wraz z nią – kolejne zmartwienia.

Przejmowanie się ma wiele zalet. Jest jedno „ale”

Moim idolem został Simon Lotion, Time and Motion Man, jeden z bohaterów „Viz” (brytyjski magazyn komiksowy dla dorosłych – red.), skoncentrowany przesadnie na punkcie wydajności. Zawsze odkładaj klucze na ten sam stolik, aby ich nigdy nie zgubić. Włączaj światła rowerowe zaraz po wejściu na rower, oszczędzając 0,00001 proc. czasu baterii i, co ważniejsze, odraczając administracyjną udrękę związaną z koniecznością zakupu nowych świateł rowerowych o 0,000001 sekundy.

Żarty na bok. Oczywiście obsesyjne zamartwienie się o rzeczy, które nigdy się nie wydarzą, to strata czasu. Czy w moim biurze w Oxford Circus nagle wybuchnie pożar w stylu Los Angeles? Gdzie tam. Nie miewam podobnych apokaliptycznych wizji. 

Istnieje jednak dobry rodzaj zmartwień: zmartwienia spowodowane poczuciem winy lub obowiązku albo poczuciem, że powinieneś przestrzegać umowy społecznej – zachowuj się wobec innych tak, jak życzyłbyś sobie, żeby inni zachowywali się wobec ciebie. Głównym powodem, dla którego dobrze zdawałem egzaminy w szkole i na uniwersytecie, było zmartwienie. Głównym powodem, dla którego wysyłam te listy z podziękowaniami, jest zmartwienie, że kogoś urażę. Powodem, dla którego nie przejechano mnie na ulicy, jest to, że martwię się, że zostanę przejechany.

Bycie lekkoduchem oznacza chaos. Nie będą traktować cię poważnie

W razie wątpliwości warto przyjrzeć się ludziom, którzy się nie martwią się wcale. Idiotom, którzy przechodzą przez ulicę wpatrzeni wyłącznie w ekran swojego smartfona. Hydraulikom, którzy nie przychodzą o umówionej porze – albo wcale. Narcyzom, którzy nie potrafią być punktualni. Tak, dotrzymują słowa, ale na chwilę. Tak, rozkoszują się kąpielą przez dodatkową godzinę, dopóki kierowca Tesco nie zacznie dobijać się do ich drzwi. Kogo obchodzi, że biedny człowiek musi czekać na progu, aż wyjdziesz z kąpieli? Kogo obchodzi, że kierowca musi zobaczyć cię w niekompletnym stroju? 

Jest jednak kara, która spotyka tych lekkoduchów. Nie skorzystam bowiem więcej z usług hydraulików, którzy mnie wystawili. Kto chciałby iść na kawę z narcyzem, który wiecznie się spóźnia?

Ci, którzy się nie martwią, kończą w świecie chaosu i często, jeśli nie zawsze – nieszczęścia. Skarpetki się piętrzą. Rachunki nigdy nie zostają opłacone. Osoby beztroskie mają tendencję do posiadania wysokiego mniemania o sobie, są więc przekonane, że niekończąca się lista „rzeczy do zrobienia” sama się ułoży. Mam taką beztroską przyjaciółkę, artystkę, która była przekonana, że kolejna wystawa przyniesie jej fortunę, gdy tymczasem mieszkała w swoim samochodzie. Po co się martwić, jeśli wszystkie twoje rzeczy są upchnięte w bagażniku, a schowek jest pełen brudnych skarpetek? Pewnego dnia nadejdzie bowiem „wielki sukces” i ktoś inny je wypierze. 

Potrafię rozpoznać takie osoby z daleka. Potrafią być czarujący, to najlepsze towarzystwo, ale nigdy nie można na nich polegać. Mam też radar na osoby lękliwe. Ten nieśmiały mężczyzna za ladą w księgarni, z nerwowym uśmiechem na ustach. To jego warto zapytać o nową książkę w magazynie. To on będzie wiedział, na której półce leży ta perełka. To on pójdzie i ci ją przyniesie. 

Chcesz być na bieżąco? Zacznij się martwić.

Tekst przetłumaczony z „The Spectator”. Autor: Harry Mount

Tłumaczenie: Nina Nowakowska

Tytuł i śródtytuły oraz skróty pochodzą od redakcji

Udział
© 2025 Wiadomości. Wszelkie prawa zastrzeżone.