31-letni Robert Z. malarstwem interesował się od dawna. Wpływ na to miał bez wątpienia jego pobyt w Paryżu, gdzie pracował przez jakiś czas. Szczególnie przepadał za impresjonizmem. Z zawodu był malarzem-posadzkarzem, posiadał wykształcenie techniczne. Miał żonę i dziecko.  

Mężczyzna aż do marca-kwietnia 1999 r. w ogóle nie zdawał sobie sprawy, że w Muzeum Narodowym w Poznaniu od kilkudziesięciu lat wisi „Plaża w Pourville”, jedyny obraz Claude’a Moneta z polskich zbiorach muzealnych. Dzieło o wymiarach 60 x 73 cm powstało w 1882 roku.

Zobacz wideo Jak wygląda proces oskarżonego w procesie karnym? „Tylko raz widziałam, żeby po wyroku zaczął płakać”

Robert Z. przyjechał do Poznania, żeby zobaczyć dzieło na żywo. Zakochał się w obrazie i zdecydował, że chce go mieć dla siebie. Pojawił się w muzeum jeszcze dwukrotnie, zrobił zdjęcia, dokładnie wymierzył dzieło. Sfotografował też wiszące obok dzieło innego, holenderskiego artysty. 

Na przełomie sierpnia i września 2000 roku zadzwonił do muzeum i zapytał, czy może naszkicować jeden z obrazów. Polecono mu złożenie pisemnego wniosku. 31-latek poszedł więc na pocztę, skąd wysłał faks. Posłużył się przy tym fałszywymi danymi. „Wyrażam zgodę” – napisał dyrektor muzeum na otrzymanym faksie. 

„Plaża w Pourville” znika na dziewięć lat

Za 300 zł Robert Z. kupił od absolwenta ASP kopię „Plaży”. Dla zachowania pozorów i by nie wzbudzać na miejscu żadnych podejrzeń, poprosił żonę kolegi, by ta przygotowała mu szkic wiejskiego krajobrazu, który rzekomo chciał sam odtworzyć w trakcie wizyty w muzeum. Wziął ze sobą także karty brystolu i przyrządy do szkicowania. Około południa 17 września 2000 r. stawił się w poznańskiej placówce.

Robert Z. udawał, że szkicuje obraz znajdujący się ok. dwóch metrów od „Plaży w Pourville”, jednocześnie wycinając kawałek po kawałku z ramy dzieło Claude’a Moneta. 

„Wszystko to trwało około pięciu godzin. Osoby pilnujące obrazów znajdowały się w sąsiednich pomieszczeniach i zajęte były rozmową, ponadto ponieważ miały buty na obcasach, oskarżony doskonale słyszał, kiedy się do niego zbliżały” – opisywał potem Sąd Okręgowy w Poznaniu. 

W miejsce oryginału „Plaży w Pourville” Robert Z. umieścił kupioną wcześniej kopię. Obraz Claude’a Moneta schował między kartami brystolu i wyszedł z muzeum, nieniepokojony przez nikogo. Dzieło ukrył za płytą pilśniową w mieszkaniu rodziców w Olkuszu.

Kradzież zauważyła dopiero po dwóch dniach pracowniczka placówki. Spostrzegła, że obraz nieco odstaje w prawym dolnym narożniku. 

„Policjanci wyjaśniając sprawę, przyjęli kilka wersji śledczych. Jedna z nich mówiła o tajemniczym artyście malarzu, który dwa dni przed kradzieżą robił szkice w muzeum. Pracownikom muzeum podał dane personalne, które, jak się okazało, były fałszywe. Został stworzony portret pamięciowy mężczyzny, który  wówczas był ubrany w charakterystyczny jasny wełniany golf” – relacjonowała później Komenda Wojewódzka Policji w Poznaniu. Na ramie i kopii znaleziono ślady linii papilarnych sprawcy kradzieży. 

Śledztwo nie zakończyło się wtedy sukcesem. Po dziewięciu miesiącach – w czerwcu 2001 r. – zapadła decyzja o umorzeniu. Nie odnaleziono ani sprawcy, ani tym bardziej zaginionego dzieła.

„Miał zamiar co jakiś czas popatrzeć na obraz”

W 2005 r. został skazany na rok prac społecznych za uchylanie się od płacenia alimentów. Rok później nałożono na niego karę czterech miesięcy prac za kierowanie gróźb karalnych. W związku z tymi sprawami odciski palców mężczyzny trafiły do bazy AFIS, czyli automatycznego systemu identyfikacji daktyloskopijnej.

„Pod koniec 2009 roku kierownik pracowni badań daktyloskopijnych KWP w Poznaniu podinsp. Marek Pawlicki, pracując po raz kolejny nad zabezpieczonymi śladami, natrafił w zbiorach AFIS na odciski palców potencjalnego złodzieja obrazu. 12 stycznia 2010 roku 41-letni Robert Z. podejrzany o kradzież został zatrzymany. Obraz ukryty w Olkuszu odnaleziono” – opisywała wielkopolska policja. Miejsce ukrycia obrazu wskazał Robert Z. W komunikacie określono sprawę „kradzieżą stulecia”. 

Robert Z. miał już wtedy dwójkę dzieci, w tym jedno niemal pełnoletnie. Nie pracował, był na utrzymaniu żony. Przed sądem wyraził skruchę. 

„Oskarżony wyjaśnił nadto, że miał zamiar co jakiś czas popatrzeć na obraz, pocieszyć się nim i po bliżej nieokreślonym czasie go oddać. Sytuacja go jednak przerosła, był sparaliżowany rozgłosem i nie wiedział, co robić. Wskazał, iż kiedy urodził się jego syn, chciał oddać obraz i podjechał pod komisariat policji, ale zabrakło mu odwagi, by wejść” – czytamy w uzasadnieniu Sądu Okręgowego w Poznaniu.

Mężczyzna przekonywał też, że kilkukrotnie dzwonił do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego i chciał rozmawiać z ministrem, ale nie chciano go połączyć, bo odmawiał podania tematu rozmowy. 

Sąd do tych twierdzeń odnosił się z dystansem. Ostatecznie Robert Z. mógł w ciągu tych niemal 10 lat podrzucić obraz gdziekolwiek, nie narażając się na zatrzymanie. A jednak tego nie zrobił. U mężczyzny nie stwierdzono choroby psychicznej, zauważono jednak „elementy zaburzonej osobowości”. W chwili kradzieży był poczytalny. 

Pracowniczka muzeum zapewniała w swoich zeznaniach, że Robert Z. zostawał sam w sali kilkanaście razy, jednak za każdym razem na czas nie dłuższy niż pięć minut. Sądowi wydawało się to mało wiarygodną relacją. Wycięcie obrazu z ramy i wstawienie kopii wymagało przecież czasu i precyzji. Poza tym sam Robert Z. w swoich wyjaśnieniach mówił, że słyszał, jak pracownicy muzeum są skupieni na rozmowach o sprawach rodzinnych.  

Jednocześnie biegły nie pozostawił wtedy suchej nitki na zabezpieczeniach zastosowanych w muzeum. Co prawda system antywłamaniowy działał, ale był przestarzały. Okna na parterze były zabezpieczone jedynie folią antywłamaniową. Za dzieła odpowiadali więc tylko pracownicy, którzy, siłą rzeczy, nie byli w stanie objąć wzrokiem całości ekspozycji tak, by przynajmniej zapobiec możliwości uszkodzenia jakiegoś dzieła. 

Sąd: Sprawca nie działał z niskich pobudek

W lipcu 2010 r. zapadł wyrok – trzy lata więzienia, do tego 28 tys. zł na rzecz muzeum w ramach zwrotu kosztów konserwacji dzieła. 

„Na niekorzyść oskarżonego przemawia znaczny stopień szkodliwości przestępstwa. Oskarżony tłumaczył, iż jego zachowanie spowodowane było zainteresowaniem malarstwem i chęcią posiadania obrazu dla siebie, jednakże tym samym oskarżony pozbawił innych miłośników sztuki możliwości podziwiania obrazu i to przez okres niemal 10 lat” – czytamy w uzasadnieniu wyroku.

Jednocześnie sąd zwrócił uwagę na fakt, że Robert Z. „nie działał z niskich pobudek, gdyż nie chciał sprzedać obrazu, oraz przyznał się do popełnienia zarzucanego mu przestępstwa, złożył szczegółowe wyjaśnienia w sprawie i wyraził skruchę”. 

Rzeczoznawca resortu kultury ocenił, że w chwili kradzieży obraz był wart nawet ok. siedmiu mln dolarów. Wartość oszacowano m.in. na podstawie kwot, które osiągały na aukcjach inne dzieła Claude’a Moneta w latach 1999-2009. 

Robert Z. wycięciem obrazu z ramy nieodwracalnie uszkodził dzieło i zmniejszył jego wartość. „Widocznym śladem wycięcia z ram jest uszkodzona sygnatura artysty w prawym dolnym rogu. Jest to jedyny fragment obrazu, który nie został naprawiony przez konserwatorów – nie mogli tego zrobić, ponieważ jakiekolwiek ingerowanie w podpis artysty jest zakazane” – wyjaśnia na swojej stronie Muzeum Narodowe w Poznaniu. 

„Wartość Plaży w Pourville szacowano, według różnych źródeł, na sumę od jednego do siedmiu mln dolarów. Dziś suma ta jest niższa o połowę – przyczyną obniżenia wartości dzieła jest uszkodzenie sygnatury artysty” – czytamy. Mężczyzna odpowiedział jednak tylko za kradzież obrazu, a nie za jego zniszczenie, bo w momencie, w którym dokonywał przestępstwa, nie było żadnych przepisów, które regulowałby tę kwestię. 

Udział
© 2025 Wiadomości. Wszelkie prawa zastrzeżone.