Spotkanie, które przejdzie do historii
Piątkowe spotkanie w Gabinecie Owalnym, podczas którego doszło do karczemnej awantury między Donaldem Trumpem i J. D. Vancem z Wołodymyrem Zełenskim, zostało najprawdopodobniej wyreżyserowane. Vance chciał sprowokować prezydenta Ukrainy. Niektórzy komentatorzy uważają, że Zełenski powinien trzymać nerwy na wodzy, a nie wchodzić w potyczkę słowną z duetem, który oskarżył go o niewystarczającą wdzięczność za amerykańskie wsparcie. Sądzą, że przez swoją reakcję Zełenski naraził kraj na całkowite wstrzymanie pomocy ze strony USA i zaprzepaścił szansę na umowę, która sprowadziłaby do Ukrainy amerykańskie koncerny, co miałoby być pewnego rodzaju gwarancją bezpieczeństwa.
To myślenie wydaje się być błędne. Trump oczywiście będzie mógł wykorzystać wybuch Zełenskiego jako pretekst do ograniczenia pomocy dla Ukrainy. Ale nowy-stary prezydent USA nie potrzebuje pretekstów do podejmowania decyzji. Jeśli nie teraz, skorzystałby z innego, nawet prozaicznego powodu. Bo Trump od dłuższego czasu daje do zrozumienia, że nie postrzega wojny w Ukrainie tak jak większość państw Zachodu – jako starcia agresora z ofiarą, autorytaryzmu z demokracją. Dla niego Ukraina jest słaba, więc niegodna szacunku. W nowym, trumpowskim koncercie mocarstw liczy się tylko siła, a tą dysponują przede wszystkim Chiny, ale też Rosja. Trump nigdy nie potraktowałby Xi czy Putina tak jak Zełenskiego. Vance w czasie takich spotkań siedziałby cicho w kącie.
Zakochany w Putinie
– Donald Trump jest W³adimirem Putinem zauroczony – mówił w moim podcaście „Niebezpieczne związki” Mateusz Piotrowski z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. – Tym, jaką władzę sprawuje, jak ją utrzymuje i jak jest uwielbiany przez społeczeństwo – twierdzi ekspert.
Do Zełenskiego Trump podobnych uczuć nie żywi. Ostatnio to jego, a nie Putina, nazwał dyktatorem (potem stwierdził, że nie wierzy, że tak powiedział). Niechęć prezydenta USA do Zełenskiego ma długą historię. W 2019 naciskał na przywódcę Ukrainy, by wszczął śledztwo w sprawie syna Bidena. Trumpiści twierdzą, że w czasie ostatniej kampanii wyborczej Zełenski wsparł demokratów, bo odwiedził fabrykę amunicji w Pensylwanii. O Putinie Trump mówi w superlatywach. Niedawno nazwał go „bardzo mądrym gościem”, wcześniej putinowską napaść na Ukrainę określił jako „genialną”.
Sojusznik czyli rywal
Zwracam uwagę na sympatie Trumpa, bo to jego uczucia, a nie impulsywność Zełenskiego, są zagrożeniem dla wolnego świata. Pogarda republikanina wobec słabszych odbije się nie tylko na Ukrainie, ale też państwach Unii Europejskiej. Trump nie znosi wspólnoty. Według niego Unia powstała tylko po to, żeby „orżnąć Stany Zjednoczone”. Zapowiedział wprowadzenie 25-procentowych ceł na europejskie produkty.
Prezydent USA sądzi również, że jego kraj jest wykorzystywany przez członków NATO, którzy wydają zbyt mało na obronność. Trump zaapelował, by na ten cel przeznaczano nie ustalone 2 proc. PKB, a aż 5 procent. Obecnie nikt, ani USA, ani nawet prymus Polska, nie wydaje takich środków na bezpieczeństwo.
Astronomiczne oczekiwania Trumpa wobec sojuszników można uznać albo za wysokie licytowanie z chęcią znalezienia kompromisu, albo za przygotowywanie gruntu pod ograniczenie sojuszniczych zobowiązań. Po kłótni w Gabinecie Owalnym wydaje się, że chodzi o to drugie. Trump nie posłuchał europejskich sojuszników, zignorował apele o wsparcie Kijowa wystosowane przez prezydenta Francji i premiera Wielkiej Brytanii, którzy spotkali się z nim w Waszyngtonie przed przyjazdem Zełenskiego. Nie wspominając o wcześniejszych groźbach pod adresem Danii, od której republikanin chciałby przejąć Grenlandię, czy Kanady, którą z chęcią przyłączyłby do USA (Ottawie również grozi cłami).
Amerykańskie iluzje
Niektórzy komentatorzy twierdzą, że Trump uparcie dąży do pokoju, bo chce dostać Nagrodę Nobla. Wątpię jednak, by norweski komitet docenił wysiłki amerykańskiego prezydenta na rzecz zniszczenia powojennego ładu, opierającego się na poszanowaniu prawa międzynarodowego. Bo do tego w rzeczywistości prowadzą działania Trumpa, którego dyplomaci w ONZ-ie zaczęli głosować w sprawie Ukrainy ramię w ramię nie tylko z Rosją, ale i Białorusią czy Koreą Północną.
Argument noblowski może wydawać się absurdalny. Próbując zrozumieć poczynania prezydenta USA często poruszamy się jednak na podobnej płaszczyźnie. Jego decyzja o wejściu na ścieżkę konfrontacji z Europą jest bezsensowna w kontekście rywalizacji z Chinami, w których podobno widzi największego przeciwnika. Bez Europy Waszyngton będzie słabszy. Przekonanie o własnej samowystarczalności to amerykańska mrzonka. Dlatego działania Trumpa nie chronią interesów USA. One im szkodzą.
Niestety, w Stanach wiele osób wydaje się wierzyć, że Ameryka może być wielka, tylko jeśli będzie sama. Wśród republikanów trumpowski nacjonalizm stał się głównym nurtem. Grand old party z ugrupowania, które przynajmniej deklaratywnie walczyło o wolność, stało się partią izolacjonistów i libertarian bijących się o niskie podatki dla oligarchów jak Elon Musk. Wśród republikanów po wizycie Zełenskiego pojawiły się co prawda głosy sprzeciwu, ale bardzo nieliczne. Trump zastraszył partię i każdy w niej wie, że krytyka prezydenta będzie się wiązała z brutalnym atakiem i najprawdopodobniej końcem politycznej kariery.
Bez odwrotu?
Demokraci nie mają pomysłu, jak zareagować na trumpizm 2.0. Spędziłem w USA trzy pierwsze tygodnie lutego i byłem zszokowany, jaki marazm panuje po opozycyjnej stronie. Protesty był nieliczne, mimo że prasa nie nadążała z opisywaniem skutków kolejnych rozporządzeń wydawanych przez Trumpa. Na scenie wewnętrznej nowemu prezydentowi może teraz chyba zaszkodzić tylko on sam. Rolnicy ze stanu Iowa, gdzie Trump zdobył o trzynaście punktów procentowych więcej niż Kamala Harris, przyznawali, że cła mogą być dla nich problematyczne. Ale to wciąż za mało, by zaczęli głosować na demokratów, którzy dla wielu stali się partią elit z wielkich miast.
Nawet jeśli liberałowie znaleźliby pomysł na samych siebie i wygrali kolejne wybory, to trudno sobie wyobrazić powrót do czasów sprzed Trumpa. Republikanin w ponad czterdzieści dni skutecznie podważył zaufanie między sojusznikami. Europa musi zareagować na zmianę warty w Waszyngtonie jeszcze większym wsparciem dla Ukrainy i jeszcze większą jednością. Wysłania wojsk do Ukrainy nie wykluczają Brytyjczycy i Francuzi. Ale ten pomysł wciąż spotyka się ze sprzeciwem części europejskich krajów. Swoich żołnierzy w Ukrainie nie widzą Hiszpanie, Niemcy czy Polacy – mimo że premier Donald Tusk jako jeden z pierwszych publicznie wsparł Zełenskiego po spotkaniu z Trumpem i stwierdził, że Europa ma potencjał na bycie globalną potęgą obronną, ale musi uwierzyć we własne możliwości i działać wspólnie. Wspólne wysłanie wojsk do Ukrainy wydaje się być dobrym początkiem budowania takiej obronnej potęgi przed zagrożeniami płynącymi ze wschodu.
***
Autor: Thomas Orchowski, redakcja zagraniczna radia TOK FM