
-
Żarłacze białe opuszczają wody południowej Afryki przez nowe zagrożenie.
-
Pojawienie się orek na wybrzeżach RPA wywołało zmiany w ekosystemie.
-
Zagrożone są nie tylko rekiny, ale także inne lokalne drapieżniki.
-
Więcej podobnych informacji znajdziesz na stronie głównej serwisu
Żarłacz biały uchodzi za najpotężniejszego drapieżnika morskiego, ale to nie jest prawda, a historia z południowej Afryki dobitnie tego dowodzi. To tam znajdowało się od lat miejsce, w którym te spore rekiny doskonale sobie radziły. Istnieje tu bowiem cały złożony ekosystem morski, który sprzyja się pojawianiu się żarłaczy białych.
Te największe spośród ściśle mięsożernych rekinów nie lubią wód bardzo ciepłych i tropikalnych, w jakich pływają chociażby żarłacze tygrysie czy żarłacze błękitne albo żarłacze tępogłowe. One szukają wód chłodniejszych, nie tylko jednak z racji temperatury wody, ale i dostępności pokarmu. Żarłacze białe są specjalistami od łowów na morskie ssaki, zwłaszcza płetwonogie. Żyją więc tam, gdzie mieszka wiele uchatek, słoni morskich, fok i podobnych zwierząt. Do takich miejsc zawsze należała i należy Afryka Południowa.
Jej zachodnie wybrzeża obmywa bowiem zimny Prąd Benguelski, który nie tylko obniża temperaturę wody, ale niesie sporo zmian w oceanie i substancji odżywczych stanowiących znakomitą bazę pokarmową dla wielu tutejszych zwierząt. To dlatego w Afryce można spotkać nie tylko uchatki i inne płetwonogie polujące na niesione chłodnym prądem ryby, ale nawet pingwiny. Pingwin przylądkowy zwany tońcem mieszka właśnie na wybrzeżach RPA, Namibii, a nawet Angoli.
Żarłacze białe polują na płetwonogie w Afryce
Żarłaczom białym to pasuje. Pingwiny ich może nie interesują, ale uchatki i kotiki – już tak. W sporej liczbie ryby pojawiały się u południowoafrykańskich i namibijskich brzegów, by chwytać ssaki płetwonogie. A ośrodki położone na południowo-zachodnich brzegach Afryki wyspecjalizowały się z kolei w obserwacjach żarłaczy, także tych komercyjnych i turystycznych. W Kapsztadzie np. można wynająć firmy, które organizują nurkowanie w klatkach w celu podwodnej obserwacji wielkich żarłaczy białych.
Tak było dotąd. Od kilku lat zaczęło się to jednak zmieniać. Wielkie rekiny znalazły się bowiem w niebezpieczeństwie. Znalazł się drapieżnik większy od nich.
Paradoks polega na tym, że chociaż żarłacze białe to specjaliści od polowania na morskie ssaki, to właśnie morskie ssaki je pokonały. Można mówić już o tym w czasie przeszłym i formie dokonanej, gdyż badania wskazują jednoznacznie na to, że od 2022 r. liczba żarłaczy białych w rejonie wód południowo-zachodniej Afryki wyraźnie spadła. Jakby rekiny znikały, zupełnie się wycofywały. Jak już informowaliśmy w Zielonej Interii, odpowiadają za to drapieżniki od nich większe – orki. I to zaledwie dwie orki.
Trzy lata temu te dwa walenie nazwano Port i Starboard ze względu na charakterystyczne zagięcia płetw grzbietowych. Ssaki upodobały sobie wybrzeża RPA nie z uwagi na chłodne wody i obfitość ryb, nie z uwagi na uchatki, ale paradoksalnie właśnie z racji rekinów. Zwierzęta wyspecjalizowały się w polowaniu na żarłacze i to polowaniu okrutnym, bowiem orki rozpruwają brzuchy ryb i wyjadają im pożywną wątrobę. U rekinów jest ona mocno rozbudowana i bogata w wartości odżywcze. Orki o tym wiedzą, że zjedzenie takiej wątroby to o wiele bardziej istotny posiłek niż polowanie na inną zdobycz.

Dla orek zabicie żarłacza białego nie jest może łatwe, ale całkowicie wykonalne. Najbardziej dorodne rekiny przekraczają 5 metrów długości. Księga Rekordów Guinnessa wspomina o ogromnych żarłaczach długich na ponad 10 metrów, ale sama dodaje, że te pomiary rodem jeszcze z XIX wieku, które potem mocno rzutowały na wyobraźnię ludzi, zostały obalone. Największy wiarygodnie zmierzony żarłacz biały miał 6,1 m. Tyle osiągnęła samica znaleziona koło wschodnich wybrzeży Kanady (zatem także chłodnych). Orka zaś, zwana także miecznikiem to waleń bez problemu dorastający do 10 metrów. I to bez przesadnych pomiarów. Żarłacz ma z nią małe szanse.
Ekosystem południowej Afryki zaczął się zmieniać
Kilka lat takich metodycznych polowań doprowadziło do bardzo zasadniczych zmian. Badają top oceanografowie i zoologowie, ale nawet oni doszli do wniosku, że chociaż para orek Port i Starboard wyspecjalizowała się w intensywnych polowaniach na rekiny, nawet one, nawet przy tylu ofiarach nie byłyby w stanie zupełnie zdemolować populacji żarłaczy białych. Rekiny jednak zareagowały i opuściły łowiska. Jakby się wystraszyły i zaczęły szukać innych żerowisk.
To sytuacja bezprecedensowa, bowiem rzadko się zdarza, aby zaledwie dwa osobniki jakiegoś gatunku doprowadziły do aż tak zasadniczych i gwałtownych zmian w jakimś ekosystemie. Najwspanialszy i najbardziej dogodny jednak dotąd ekosystem dla żarłaczy białych przestał im pasować. To znaczy, że drapieżniki znajdą inne miejsce, a to pociągnie za sobą konsekwencje dla południowej Afryki. Brak żarłaczy oznacza bowiem wzrost liczby kotików i uchatek, a one zmienią cały ekosystem, o odcięciu zysków dla firm turystycznych żyjących z obserwacji rekinów nie wspominając.

Do tej pory orki atakowały żarłacze białe, ale nie tykały innych gatunków rekinów występujących w tej okolicy. To jednak się teraz zmienia. Jak donoszą naukowcy, walenie obrały na cel omijane dotąd siedmioszpary plamiste – rekiny polujące w tych wodach, chociaż raczej nie na płetwonogie. Owszem, niekiedy zdarza się, że siedmioszpary pochwycą młodą uchatkę, ale ich celem są głównie ryby i kraby. Dotąd zwierzęta te nie interesowały orek, ale teraz interesują z racji spadającej liczby żarłaczy białych. A to dla nich zła wiadomość, gdyż siedmioszpar plamisty ma maksymalnie 3 metry. Nie ma szans z waleniami, dla których dotąd był zdobyczą zbyt małą.
Może to oznaczać, że południowa Afryka straci kolejnego ważnego drapieżnika tej części Oceanu Atlantyckiego, bo i on się wycofa.














